§ Bagley Desmond - Cytadela w Andach.pdf

(619 KB) Pobierz
QPrint
Bagley Desmond
Bagley Desmond - Cytadela w Andach
Cytadela w Andach
Rozdziaþ 1
Dzwonek brzĴczaþ natarczywie.
O'Hara przez sen zmarszczyþ czoþo i gþĴbiej wcisnĥþ twarz w poduszkĴ. Naciĥgnĥþ
na gþowĴ cienkie przeŮcieradþo, pod ktrym spaþ, obnaƊajĥc jednak przy tym stopy
i prowokujĥc senny protest swej towarzyszki. Nie otwierajĥc oczu, chwyciþ budzik
z nocnego stolika i cisnĥþ nim przez pokj. Potem znowu wbiþ siĴ w poduszkĴ.
Dzwonek nie przestawaþ brzĴczeę.
O'Hara uŮwiadomiþ sobie, Ɗe to dzwoni telefon, i wreszcie otworzyþ oczy. Wsparty
na þokciu, z wŮciekþoŮciĥpopatrzyþ w mrok. Odkĥd zamieszkaþ w tym hotelu,
wielokrotnie prosiþ Raniona o przeniesienie telefonu na nocny stolik i za kaƊdym
razem otrzymywaþ zapewnienie, iƊ sprawa zostanie zaþatwiona nazajutrz. I tak
minĥþ rok.
Nie zawracajĥc sobie gþowy zapalaniem Ůwiatþa, wstaþ z þƊka i poczþapaþ w
stronĴ toaletki. Podnisþ sþuchawkĴ, jednoczeŮnie uchylajĥc zasþonĴ i wyglĥdajĥc
na zewnĥtrz. Byþo ciemno i zachodziþ ksiĴƊyc - oceniþ, Ɗe do Ůwitu pozostaþy
jeszcze dwie godziny.
- O'Hara - burknĥþ do telefonu.
- Co siĴ z tobĥ dzieje, do cholery? - zapytaþ Filson. - Od kwadransa prbujĴ siĴ
do ciebie dodzwonię.
- Spaþem - odparþ O'Hara. - Nocĥ zwykle sypiam. SĥdzĴ, Ɗe tak robi wiĴkszoŮę
ludzi, z wyjĥtkiem jankeskich przedsiĴbiorcw lotniczych.
- Bardzo zabawne - powiedziaþ Filson ze znuƊeniem. - No to przywlecz tu dupsko,
bo na Ůwit mamy zaplanowany lot.
- Co, u diabþa? Wrciþem dopiero szeŮę godzin temu. Jestem zmĴczony.
- A myŮlisz, Ɗe ja nie? - powiedziaþ Filson. - To waƊna sprawa. Boeing 727 linii
Samair miaþ awaryjne lĥdowanie, a inspektor lotw go uziemiþ.
PasaƊerowie sĥ rozwŮcieczeni jak szerszenie, wiĴc kapitan i stewardesy wyþowili
najpilniejsze przypadki, ktre mamy dostarczyę na wybrzeƊe. Wiesz, co dla nas
znaczy wspþpraca z Samair. JeŮli potraktujemy ich cacy, moƊe zawrĥ z nami staþy
kontrakt.
- Ucho od Ůledzia - odparþ O'Hara. - Wykorzystujĥ ciĴ w sytuacji awaryjnej, ale
nigdy nie zaþapiesz siĴ na ich rozkþady. Zarobisz najwyƊej áBg zapþaę".
- Warto jednak sprbowaę - upieraþ siĴ Filson.
O'Hara waƊyþ w myŮlach, czy poinformowaę Filsona, Ɗe po dwch dekadach ma juƊ
wylatanĥ caþĥ miesiĴcznĥ normĴ, ale tylko westchnĥþ i powiedziaþ:
- W porzĥdku, polecĴ.
Odwoþywanie siĴ do regulaminw nie ociepliþoby stosunkw miĴdzy nim a Filsonem;
zdaniem tego osobnika o kamiennym sercu regulaminy IATA wymyŮlono tylko po to,
by mc obchodzię przepisy - albo je þamaę. Gdyby stosowaþ siĴ do wszystkich
miĴdzynarodowych wymogw, jego marna firma byþaby nieustannie do tyþu.
Poza tym, myŮlaþ O'Hara, byþa to i dla niego stacja kořcowa. Utraciwszy tĴ
robotĴ, miaþby kþopoty z przetrwaniem. W Ameryce Poþudniowej zbyt wielu
zrujnowanych pilotw uganiaþo siĴ za nielicznymi posadami, a tandetny interes
Filsona lokowaþ siĴ w okolicach najniƊszego szczebla drabiny. Cholera, pomyŮlaþ
z niesmakiem, trafiþem na kurewskie ruchome schody sunĥce w niewþaŮciwym
kierunku... trzeba zasuwaę co siþ w nogach, Ɗeby przynajmniej zostaę na tej
samej wysokoŮci.
Gwaþtownie odþoƊyþ sþuchawkĴ i znw patrzyþ w noc, badajĥc niebo. Tu wydawaþo
siĴ w porzĥdku, ale jak jest w grach? O grach rozmyŮlaþ zawsze, tych okrutnych
grach z postrzĴpionymi, biaþymi turniami, mierzĥcymi w niebo, jakby miaþy je
przebię. Dobrze by byþo, gdyby Filson miaþ przyzwoity raport meteo.
Wyszedþ z pokoju i znalazþ siĴ w jak zwykle nie oŮwietlonym korytarzu. Byþ to
ten typ hotelu, w ktrym o jedenastej wieczorem wyþĥczano Ůwiatþa we wszystkich
pomieszczeniach oglnego uƊytku. Po raz tysiĴczny pomyŮlaþ ze zdumieniem, co
robi w tym zakazanym kraju, w tym sennym mieŮcie, w tym marnym hotelu... Nie
przejmujĥc siĴ tym, Ɗe jest nagi, powĴdrowaþ do þazienki. Wedle jego filozofii,
jeŮli kobieta widziaþa juƊ kiedyŮ nagiego mĴƊczyznĴ, rzecz nie ma znaczenia;
jeŮli zaŮ nie widziaþa, to najwyƊszy czas, Ɗeby zobaczyþa.
Wziĥþ szybki prysznic, zmywajĥc z siebie pot nocy. Wrciþ do pokoju i wþĥczyþ
Strona 1
Bagley Desmond - Cytadela w Andach
lampkĴ przy þƊku, zastanawiajĥc siĴ, czy siĴ zaŮwieci. Z powodu nieregularnych
dostaw energii zawsze byþo to wĥtpliwe. W sþabej poŮwiacie anemicznie Ɗarzĥcego
siĴ wþkna wþoƊyþ dþugie kalesony, dƊinsy, grubĥ koszulĴ i skrzanĥ kurtkĴ. W
gorĥcej tropikalnej nocy, jeszcze zanim skořczyþ siĴ ubieraę, znw spþywaþ
potem. Podnisþ z toaletki metalowĥ flaszkĴ i po-
trzasnĥþ niĥ. Zmarszczyþ czoþo, bo byþa wypeþniona tylko do poþowy. Mgþ obudzię
Raniona i dotankowaę, jednak nie byþoby to zbyt rozwaƊne: po pierwsze - Ramon
nie lubiþ, gdy budzono go w nocy, a po drugie - mgþ zaczĥę zadawaę kþopotliwe
pytania dotyczĥce terminu zapþacenia rachunkw. MoƊe zdoþa dostaę coŮ na
lotnisku.
Zamierzaþ juƊ wyjŮę, lecz zatrzymaþ siĴ w drzwiach i spojrzaþ na wyciĥgniĴtĥ na
þƊku kobietĴ. PrzeŮcieradþo zsunĴþo siĴ, obnaƊajĥc smagþe piersi o jeszcze
ciemniejszych sutkach. PomyŮlaþ, Ɗe przebijajĥcy z jej skry miedziany poþysk
zdradza pokaƈnĥ domieszkĴ krwi indiařskiej. Ze smĴtnym grymasem wyciĥgnĥþ z
wewnĴtrznej kieszeni skrzanej kurtki chudy portfel, wyjĥþ dwa banknoty i rzuciþ
je na stolik przy þƊku. Po chwili wyszedþ, cicho zamykajĥc za sobĥ drzwi.
II
Zaparkowaþ w zatoczce swj zdezelowany samochd. Zaintrygowany spojrzaþ na
dziwnie jaskrawe Ůwiatþa lotniska. Choę podrzĴdne, dla Filsona peþniþo rolĴ bazy
gþwnej, ale powaƊne linie klasyfikowaþy je jako lĥdowisko awaryjne. Przed wieƊĥ
kontrolnĥ staþ wysmukþy boeing 727 linii Samair. O'Hara popatrzyþ nař przez
chwilĴ z zazdroŮciĥ, a pƈniej przenisþ wzrok na hangar w gþĴbi.
Dokonywano tam zaþadunku dakoty. ŭwiatþa byþy na tyle jasne, Ɗe nawet z tej
odlegþoŮci O'Hara mgþ dostrzec emblemat na ogonie - dwie splecione litery A,
wystylizowane na grskie wierzchoþki. UŮmiechnĥþ siĴ pod nosem. Nie bez powodu
lataþ samolotem ozdobionym podwjnym A - alkoholicy Ůwiata þĥczcie siĴ. Szkoda,
Ɗe Filson nie chwytaþ dowcipu, byþ bowiem dumny z Andes Airlift i nigdy z nich
nie Ɗartowaþ - facet absolutnie wyprany z poczucia humoru.
Pilot wysiadþ z samochodu i powĴdrowaþ do gþwnego budynku, by przekonaę siĴ, Ɗe
jest on peþen ludzi - zmĴczonych, brutalnie rozbudzonych i w samym Ůrodku nocy
wysadzonych w miejscu, w ktrym diabeþ mwi dobranoc. Przecisnĥþ siĴ przez tþum
do biura Filsona. Amerykařski gþos z zachodnim akcentem narzekaþ donoŮnie i z
goryczĥ:
- Cholera, to skandal! Po powrocie do Rio zamierzam pomwię o tym z panem
Coulsonem.
Otwierajĥc drzwi biura, O'Hara uŮmiechnĥþ siĴ. Filson, z twarzĥ lŮniĥcĥ od potu,
w koszuli z krtkimi rĴkawami siedziaþ przy biurku. Zawsze siĴ pociþ, a
szczeglnie w sytuacjach awaryjnych. A skoro jego Ɗycie byþo nieprzerwanym
pasmem stresw, cud, Ɗe nie rozpuŮciþ siĴ caþkowicie. Podnisþ gþowĴ.
7
- Wreszcie jesteŮ.
- Zawsze sprawia mi frajdĴ powitanie, na jakie mogĴ liczyę - zauwaƊyþ O'Hara.
Filson zignorowaþ zaczepkĴ.
- W porzĥdku. Posþuchaj, w czym rzecz - powiedziaþ. - Zawarþem kontrakt z
Samair, Ɗe zabiorĴ do Santillany dziesiĴciu pasaƊerw, tych, ktrzy majĥ
przesiĥŮę siĴ na statek. Bierzesz jedynkĴ, wþaŮnie jĥ przygotowujĥ.
Jego gþos byþ oƊywiony i rzeczowy; ze sposobu, w jaki delektowaþ siĴ dƈwiĴkiem
sþw ázawarþem kontrakt z Samair", O'Hara wywnioskowaþ, Ɗe Filson widzi siebie w
roli rekina przemysþu lotniczego, ktry robi interesy z rwnymi sobie,
zapominajĥc, kim jest naprawdĴ - starzejĥcym siĴ eks-pilotem, ktry zarabia na
niepewne Ɗycie dwoma dwudziestopiĴcioletnimi turkoczĥcymi samolotami z
wojskowego demobilu.
- Kto ze mnĥ leci? - zapytaþ O'Hara.
- Grivas.
- Ten zarozumiaþy maþy skurwysyn?
- Zgþosiþ siĴ na ochotnika. Zrobiþ wiĴc wiĴcej niƊ ty - prychnĥþ Filson. -
CzyƊby?!
- Byþ na miejscu, kiedy wylĥdowaþ 727 - powiedziaþ Filson. UŮmiechnĥþ siĴ z
wyƊszoŮciĥ. - To byþ jego pomysþ, by zaproponowaę Samair przejĴcie kilku
najpilniejszych pasaƊerw, wiĴc natychmiast do mnie zadzwoniþ. To ten rodzaj
szybkiego myŮlenia, jakie najbardziej jest potrzebne w naszej firmie.
- Nie lubiĴ go mieę na pokþadzie.
- PrzyznajĴ, jesteŮ lepszym pilotem - odparþ Filson niechĴtnie. - Dlatego lecisz
Strona 2
Bagley Desmond - Cytadela w Andach
jako kapitan, a on jako drugi pilot. - Z zadumĥ popatrzyþ w sufit. -JeŮli ten
ukþad z Samair wypali, moƊe przeniosĴ Grivasa do biura. Jest za dobry na
latanie.
Filson cierpiaþ na maniĴ wyƊszoŮci. O'Hara powiedziaþ z premedytacjĥ:
- JesteŮ szajbniĴty, jeŮli sĥdzisz, Ɗe South American Air nawiĥƊĥ z tobĥ staþĥ
wspþpracĴ. Zapþacĥ za zabranie swoich pasaƊerw, podziĴkujĥ i natychmiast ciĴ
wyŮlizgajĥ.
Filson wymierzyþ w O'HarĴ piro.
- Bierzesz forsĴ tylko za pilotowanie. MyŮlenie to zajĴcie dla mnie. O'Hara daþ
za wygranĥ.
- Co siĴ staþo z 727?
- CoŮ nawaliþo w systemie paliwowym. WþaŮnie tego szukajĥ. - Filson podnisþ
plik papierw. - Mamy skrzyniĴ z urzĥdzeniami jadĥcymi na przeglĥd. Oto lista
przewozowa.
- Chryste! - powiedziaþ O'Hara. - Ten lot jest pozaplanowy. Czy musisz to robię?
- Pozaplanowy czy nie, lecisz z peþnym þadunkiem. Niech mnie diabli, jeŮli mogĥc
coŮ przewieƈę, wypuszczĴ samolot prawie pusty.
O'Hara byþ zrezygnowany.
- MyŮlaþem, Ɗe dla odmiany bĴdĴ miaþ þatwĥ przejaƊdƊkĴ. Zawsze dowalasz
nadmierny þadunek, a przejŮcie miĴdzy szczytami to cholerny kawaþ roboty. Dakota
kiwa siĴ jak hipopotam.
- Ruszasz o najlepszej porze - odparþ Filson. - Pƈniej, gdy wszystko rozgrzeje
siĴ od sþořca, bĴdzie gorzej. Teraz zrywaj siĴ i przestař mi zawracaę gþowĴ.
O'Hara wyszedþ z biura. Gþwny hali pustoszaþ, kiedy poirytowani pasaƊerowie
Samair tþoczyli siĴ, by wsiĥŮę do starego autobusu lotniskowego. Tu i wdzie
nadal staþo kilka osb - ci, ktrzy mieli polecieę do Santillany. O'Hara
zignorowaþ ich; pasaƊerowie czy fracht- byþo mu wszystko jedno. Przewoziþ ich
ponad Andami, wysadzaþ po drugiej stronie i zawieranie z nimi znajomoŮci nie
miaþo sensu. Kierowca autobusu, pomyŮlaþ, nie zadaje siĴ z pasaƊerami, a
przecieƊ nie jestem nikim wiĴcej - cholernym kierowcĥ powietrznego autobusu.
Zerknĥþ na listĴ przewozowĥ. Filson zrobiþ to co zawsze Ð byþy dwie skrzynie, a
ich ciĴƊar zjeƊyþ wþosy na gþowie O'Hary. KtregoŮ dnia, pomyŮlaþ wŮciekle,
trafi mi siĴ tam, na grze, we wþaŮciwym momencie inspektor IATA i Filson
powĴdruje na gaþĥƈ. Zgnitþ listĴ w dþoni i poszedþ dokonaę przeglĥdu samolotu.
Staþ przy nim Grivas, wsparty wdziĴcznie o podwozie. Na widok O'Ha-ry
wyprostowaþ siĴ, pstrykniĴciem posþaþ niedopaþek na pas startowy, ale nie zrobiþ
ani kroku.
O'Hara podszedþ i zapytaþ:
- ýadunek na pokþadzie? Grivas uŮmiechnĥþ siĴ. -Tak.
- SprawdziþeŮ? Zabezpieczony?
- OczywiŮcie, seřor O'Hara. Sam dopilnowaþem.
O'Hara coŮ odburknĥþ. Nie lubiþ Grivasa ani jako czþowieka, ani jako pilota. Nie
ufaþ jego gþadkoŮci, Ůliskiej patynie niby dobrego wychowania, ktra niczym
powþoka pokrywaþa go od wybrylantynowanych wþosw i pod-strzyƊonej szczoteczki
wĥsika do lŮniĥcych jak lustro butw. Grivas byþ mĴƊczyznĥ niezbyt wysokim,
szczupþym, Ɗylastym i zawsze przystrojonym w uŮmiech. WþaŮnie temu uŮmiechowi
O'Hara nie ufaþ najbardziej.
- Jaka pogoda? - spytaþ. Grivas spojrzaþ na niebo.
- Chyba w porzĥdku.
O'Hara pozwoliþ sobie na jadowitoŮę w gþosie:
- Przydaþby siĴ raport meteo, nie sĥdzisz?
- Zaraz przyniosĴ - odparþ Grivas z uŮmiechem.
O'Hara popatrzyþ za odchodzĥcym, a potem podszedþ do drzwi þadowni. Dakota byþa
jednym z najbardziej udanych samolotw, jakie kiedykolwiek zaprojektowano,
koniem pociĥgowym alianckich siþ zbrojnych podczas wojny. Przeszþo dziesiĴę
tysiĴcy tych maszyn dobrze siĴ zasþuƊyþo, rozwoƊĥc po caþym Ůwiecie niezliczone
miliony ton bezcennego þadunku. W swoim czasie byþ to samolot doskonaþy, jednak
ten czas dawno minĥþ.
DwudziestopiĴcioletnia dakota zostaþa nadwerĴƊona zbyt wieloma lotami, przy
mniej niƊ skromnej dbaþoŮci o stan techniczny. O'Hara znaþ dokþadnie stopieř
zuƊycia linek sterowniczych, wiedziaþ, jak pielĴgnowaę wyeksploatowane silniki,
aby wykorzystaę je do granic moƊliwoŮci -jakkolwiek byþy to moƊliwoŮci
niewielkie; opanowaþ teƊ delikatnĥ technikĴ lĥdowania, ktra nie naraƊaþa
Strona 3
Bagley Desmond - Cytadela w Andach
osþabionego podwozia na zbytnie przeciĥƊenie. Ale wiedziaþ rwnieƊ, Ɗe pewnego
dnia, gdzieŮ wysoko nad biaþymi iglicami Andw, ta caþa Ɗaþosna kupa zþomu
wykrĴci mu Ůmiertelny numer.
Wszedþ do samolotu i rozejrzaþ siĴ po przestronnym wnĴtrzu. W jego przedniej
czĴŮci byþo dziesiĴę siedzeř; nie byþy to luksusowe fotele z regulowanymi
oparciami, lecz niewygodne, twarde, wyŮcieþane skrĥ krzeseþka, ktre Filson -
mimo wŮciekþoŮci z powodu nadprogramowych wydatkw -musiaþ wyposaƊyę w pasy
bezpieczeřstwa. ResztĴ wnĴtrza, przeznaczonĥ na þadowniĴ, zajmowaþy w tej chwili
dwie wielkie skrzynie.
O'Hara obszedþ je, sprawdzajĥc pasy mocujĥce. PrzeŮladowaþa go koszmarna wizja,
Ɗe pewnego dnia, podczas zþego lĥdowania lub przy powaƊnych turbulencjach,
þadunek runie do przodu. Byþby to koniec wszystkich pasaƊerw, ktrzy fatalnym
zrzĥdzeniem losu zmuszeni byli do podrƊowania liniami Andes Airlift. Zaklĥþ,
znalazþszy nie dociĥgniĴtĥ linĴ. Ten Grivas i jego niedbalstwo wykořczĥ go
kiedyŮ.
Po sprawdzeniu þadunku przeszedþ do kokpitu i dokonaþ rutynowego przeglĥdu
instrumentw. Przy silniku na lewym skrzydle pracowaþ mechanik, wiĴc O'Hara
wychyliþ siĴ przez okno i po hiszpařsku zapytaþ, czy wszystko w porzĥdku.
Mechanik splunĥþ, a potem przeciĥgnĥþ palcem po gardle i wydaþ dƈwiĴk mroƊĥcy
krew w Ɗyþach.
- De un momento a otro.
Skořczyþ kontrolĴ aparatury i powĴdrowaþ do hangaru w poszukiwaniu Fernandeza,
gþwnego mechanika, ktry zazwyczaj, dokþadnie wbrew zakazom Filsona, miaþ
zamelinowanĥ butelkĴ albo dwie. O'Hara lubiþ Fernandeza i wiedziaþ, Ɗe rwnieƊ
Fernandez go lubi; dobrze siĴ rozumieli. O'Hara dbaþ o utrzymanie takiego stanu
rzeczy - w tej robocie pjŮcie na udry z gþwnym mechanikiem oznaczaþo
przepustkĴ do wiecznoŮci.
Przez chwilĴ pogawĴdziþ z Fernandezem, potem napeþniþ flaszkĴ, a przed oddaniem
butelki pociĥgnĥþ z niej poŮpiesznego þyka. Kiedy wracaþ do dako-
10
ty, juƊ Ůwitaþo. Siedzĥcy w kokpicie Grivas kombinowaþ, gdzie upchnĥę swj
neseser. Zabawne, pomyŮlaþ O'Hara, Ɗe neseser stanowi nieodþĥczny atrybut pilota
linii lotniczych, tak samo jak kaƊdego dƊentelmena z City. Jego wþasny spoczywaþ
pod fotelem; zawieraþ jedynie paczkĴ kanapek, zþapanĥ w czynnej caþĥ dobĴ
kafejce.
- Masz raport meteo? - zapytaþ.
Grivas podaþ mu arkusz papieru i O'Hara powiedziaþ:
- MoƊesz koþowaę na pþytĴ.
Studiowaþ raport. Byþ niezþy - byþ caþkiem niezþy. Nad grami Ɗadnych burz,
Ɗadnych anomalii, Ɗadnych kþopotw - po prostu dobra pogoda. Lecz O'Hara z
doŮwiadczenia wiedziaþ, Ɗe meteorologowie mogĥ siĴ mylię - i dlatego nie zelƊaþo
w nim napiĴcie. WþaŮnie to napiĴcie, nie opuszczajĥce go w powietrzu ani na
chwilĴ, utrzymywaþo go przy Ɗyciu, podczas gdy ginĴþo wielu od niego lepszych.
Kiedy dakota zatrzymaþa siĴ na pþycie przed gþwnym budynkiem lotniska,
dostrzegþ Filsona wiozĥcego niewielkĥ grupĴ pasaƊerw.
- Dopilnuj, aby wszyscy dobrze zapiĴli pasy - poleciþ Grivasowi. -Nie jestem
stewardesĥ- odparþ Grivas z rozdraƊnieniem.
- Kiedy siĥdziesz po tej stronie kabiny, bĴdziesz mgþ wydawaę rozkazy -
powiedziaþ O'Hara oschle. - Ale w tej chwili je wykonujesz i wolaþbym, ƊebyŮ
wobec pasaƊerw odwaliþ lepszĥ robotĴ niƊ z þadunkiem.
UŮmiech zniknĥþ z twarzy Grivasa; odwrciþ siĴ bez sþowa i poszedþ do gþwnej
kabiny. Niebawem ukazaþ siĴ Filson i wyciĥgnĥþ ku 0'Harze jakiŮ formularz.
- Podpisz.
Byþ to certyfikat IATA dotyczĥcy þadunku i paliwa. O'Hara zauwaƊyþ, Ɗe Filson,
zresztĥ jak zwykle, oszukuje na þadunku, lecz bez sþowa komentarza nabazgraþ
swj podpis.
- Zadzwoř, jak tylko wylĥdujesz - powiedziaþ Filson. - MoƊe byę þadunek
powrotny.
O'Hara skinĥþ gþowĥ i Filson wycofaþ siĴ. Rozlegþo siĴ podwjne trzaŮniecie
drzwi.
- Podkoþuj na koniec pasa - poleciþ O'Hara. Wþĥczyþ radio, Ɗeby siĴ rozgrzaþo.
Grivas byþ wciĥƊ obraƊony i nic nie mwiþ. Nie odezwaþ siĴ sþowem nawet wtedy,
kiedy juƊ wrzuciþ peþne obroty silnikw i dakota, pokraczna i ciĴƊka, kolebiĥc
Strona 4
Bagley Desmond - Cytadela w Andach
siĴ odjechaþa od gþwnego budynku w mrok. Przy kořcu pasa O'Hara zamyŮliþ siĴ
przez chwilĴ. Filson nie daþ mu numeru lotu. Do diabþa z tym, uznaþ, Ɗe wieƊa
powinna wiedzieę, co jest grane. Wþĥczyþ mikrofon i powiedziaþ:
- Lot specjalny AA, cel Santillana - AA do wieƊy San Croce - gotw do startu.
11
Zsunĥþ do tyþu mundurowĥ czapkĴ i powiedziaþ:
- Grivas, przejmij stery. IdĴ porozmawiaę z pasaƊerami.
Grivas byþ tak zaskoczony, Ɗe zapomniaþ o swym rozdraƊnieniu i zrobiþ wielkie
oczy:
- Dlaczego? Czemu ci pasaƊerowie sĥ tak waƊni? Czy to Samair? - rozeŮmiaþ siĴ
bezdƈwiĴcznie. - AleƊ tak, oczywiŮcie, zauwaƊyþ pan dziewczynĴ. Chce siĴ pan jej
znowu przypatrzeę, co?
- Jakĥ dziewczynĴ?
- Po prostu dziewczynĴ, kobietĴ. Bardzo piĴknĥ. Chyba siĴ z niĥ zaznajomiĴ i
umwiĴ, kiedy dolecimy do... Santillany - powiedziaþ Grivas z namysþem. Kĥtem
oka spojrzaþ na O'HarĴ.
O'Hara mruknĥþ i z kieszeni na piersi wyciĥgnĥþ listĴ pasaƊerw. Jak
podejrzewaþ, wiĴkszoŮę stanowili Amerykanie. PoŮpiesznie przejrzaþ spis. Pan i
pani Coughlin z Challis, Idaho - turyŮci; doktor James Armstrong z Londynu - bez
podanego zawodu; Raymond Forester z Nowego Jorku - biznesmen; seřor i seřorita
Montes, Argentyřczycy - bez podanego zawodu; panna Jennifer Ponsky z South
Bridge, Connecticut - turystka; doktor Willis z Kalifornii; Miguel Rohde, bez
podanej narodowoŮci, zawd - importer; Joseph Peabody z Chicago, Illinois -
biznesmen.
Strzeliþ palcem w listĴ i uŮmiechnĥþ siĴ do Grivasa.
- Jennifer to przyjemne imiĴ, ale Ponsky? Nie mogĴ sobie wyobrazię, jak
prowadzasz siĴ z kimŮ o nazwisku Ponsky.
Grivas sprawiaþ wraƊenie zbitego z tropu, ale potem wybuchnĥþ kon-wulsyjnym
Ůmiechem.
- Ach, przyjacielu, moƊe pan sobie wziĥę piĴknĥ pannĴ Ponsky, a ja zostanĴ przy
swojej dziewczynie.
O'Hara ponownie popatrzyþ na listĴ.
- Zatem musi to byę seřorita Montes, o ile nie chodzi o paniĥ Coughlin. Grivas
parsknĥþ, odzyskawszy dobre samopoczucie.
- Niech siĴ pan sam przekona.
- WþaŮnie tak zrobiĴ - powiedziaþ O'Hara. - ProszĴ przejĥę stery. Przeszedþ do
gþwnej kabiny, gdzie powitaþo go dziesiĴę podniesionych
gþw. Posþaþ jowialny uŮmiech, stylizujĥc siĴ na pilotw Samair, dla ktrych
stosunki z klientami byþy rwnie waƊne jak umiejĴtnoŮci fachowe. Usiþujĥc
przekrzyczeę ryk silnikw, powiedziaþ:
- SĥdzĴ, Ɗe powinienem poinformowaę pařstwa, Ɗe za jakĥŮ godzinĴ dotrzemy do
gr. BĴdzie zimno. SugerujĴ zatem, byŮcie zaþoƊyli pařstwo coŮ ciepþego. Pan
Filson zapewne powiedziaþ wam, Ɗe nasz samolot nie jest hermetyczny. Ale na
duƊych wysokoŮciach bĴdziemy lecieę przez niecaþĥ godzinĴ, toteƊ nic siĴ pařstwu
nie stanie.
Masywny mĴƊczyzna o cerze alkoholika wtrĥciþ:
13
- Nikt mi o tym nie powiedziaþ.
O'Hara pod nosem sklĥþ Filsona i jeszcze szerzej rozciĥgnĥþ usta w uŮmiechu.
- CƊ, nie ma siĴ czym przejmowaę, panie...
- Peabody. Joe Peabody.
- Panie Peabody, wszystko bĴdzie w zupeþnym porzĥdku. Obok kaƊdego siedzenia
jest ustnik tlenowy, z ktrego proponujĴ skorzystaę w przypadku kþopotw z
oddychaniem. Przekrzykiwanie zgieþku silnikw jest nieco mĴczĥce, wiĴc
porozmawiam z kaƊdym z pařstwa z osobna.
UŮmiechnĥþ siĴ do Peabody'ego, ktry odpowiedziaþ mu spojrzeniem spode þba.
Pochyliþ siĴ nad pierwszĥ parĥ krzeseþ z lewej strony.
- Czy mgþbym poznaę nazwiska panw? Pierwszy mĴƊczyzna odrzekþ:
- Jestem Forester - a drugi rzuciþ: - Willis.
- Witam panw na pokþadzie. Forester rzekþ:
- Wie pan, iƊ nie za to zapþaciþem. Nie sĥdziþem, Ɗe takie gruchoty sĥ jeszcze w
uƊyciu.
O'Hara uŮmiechnĥþ siĴ pobþaƊliwie.
Strona 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin