Amanda Scott - Secret Clan - Zaginiona.pdf

(899 KB) Pobierz
399913486 UNPDF
Amanda Scott ZAGINIONA
Dla czytelników, którzy chcieliby poznać prawidłową wymowę nazw występujących w tej
książce:
Ceilidh = Kejli
Dunsithe = Dunsizi
Eilean Donan = IIliian Doenan
Mo chridhe = Moe hrii
Sleat = Slejt
Czy zastanawialiście się kiedyś, co by mogło spotkać Kopciuszka w szesnastowiecznej Szkocji?
Od tłumacza
S zesnastowiecznej chrześcijańskiej Szkocji nie opuściły jeszcze tajemnicze istoty, piękne i
brzydkie, przyjazne i groźne, dobre i źle: elfy, skrzaty, koboldy, gobliny, gnomy i potwory. Były
niewidzialne albo przybierały różnorakie postacie. Niektóre z nich żyły podobnie jak ludzie,
chociaż ludźmi nie były. Jedne pomagały istotom śmiertelnym, a inne im szkodziły - były jednak
zawsze w ich życiu obecne, tak jak Maleńki Ludek w tej opowieści.
Prolog
Zachodnie rubieże Szkocji, 1530
M ała jasnowłosa dziewczynka wspinała się cichutko po ciemnych, krętych schodach dla służby,
uważnie nadsłuchując. Nie obawiała się służących, ale inni mieszkańcy Farnsworth Tower nie
byli zbyt tolerancyjni.
Przemknęła obok niewieściej komnaty, nie zaglądając nawet do środka. Bała się, że ktoś ją
zobaczy i obarczy jakimś nieprzyjemnym zadaniem do wykonania.
Gdyby udało się jej dotrzeć do ustronnego sanktuarium sir Hectora, toby jej pewnie pozwolił
trochę tam posiedzieć i opowiedziałby jakąś ciekawą historię z dawnych czasów. A nawet gdyby
nie miał na to czasu, to też pozwoliłby jej zostać. Wtedy sama wymyśliłaby sobie jakieś zajęcie i
nikt by jej tam nie znalazł. Sir Hector był zawsze dla niej dobry, lubiła być przy nim.
Wyciągnęła rękę, żeby podnieść zasuwkę na drzwiach, kiedy usłyszała szybkie kroki
dochodzące z głównej klatki schodowej, znajdującej się po przeciwnej stronie korytarzyka.
Rozpoznała je i szybko ukryła się w alkowie pomiędzy pokojem sir Hectora a schodami dla
służby. Służące często zostawiały tam swoje szczotki i kubełki, ale teraz alkowa była pusta.
Na szczycie schodów ukazała się lady Farnsworth, podeszła do pokoju sir Hectora i otworzyła
drzwi tak gwałtownie, że uderzyły w ścianę.
- Musisz natychmiast zająć się tą niemożliwą sytuacją, mój mężu - oświadczyła lady
Farnsworth. - To już nie może dłużej trwać.
Dziewczynka podeszła do szpary w przymkniętych tylko drzwiach i zaczęła nadsłuchiwać.
Z irytowany tym niespodziewanym najściem sir Hector rozsupłał sznurki i ostrożnie położył
okulary na stole. W chwilach gniewu miał zwyczaj zrywania okularów z nosa i rzucania ich,
gdzie popadnie. Musiał wtedy wzywać chłopca do posług, żeby je odnalazł, a to go krępowało.
Kiedy okulary były już w bezpiecznym miejscu, spojrzał na małżonkę.
Dość wyraźnie widział jej korpulentną postać i drgające z oburzenia liczne podbródki.
Dostrzegł nawet, że nienaturalnie ruda peruka i nieporządnie udrapowana na niej materia były w
nieładzie. Nie miał kłopotów z postrzeganiem szczegółów z daleka, trudność sprawiały mu tylko
małe przedmioty znajdujące się blisko oczu. Czasem słaby wzrok miał swoje dobre strony, na
przykład kiedy żona siłą wpychała mu się do łóżka... Przeważnie jednak ta wada irytowała
wykształconego dżentelmena, prowadzącego obszerną korespondencję i interesującego się
przepisami prawnymi obowiązującymi w hrabstwie Stirling. Przepisów tych nie można było
jednak wyegzekwować na niespokojnym Pograniczu.
- Jaką sytuacją miałbym się zająć, madame? - spytał, starając się nie okazywać rozdrażnienia.
Pokaźny biust lady Farnsworth unosił się w szybkim oddechu. Niegodne damy prychnięcie,
którym poprzedziła swoją odpowiedź, było oznaką, że mimo jego pojednawczego tonu nadal jest
bardzo zła.
- Musi pan natychmiast napisać do earla Angusa, sir, i nakazać mu, żeby stosował się do
warunków ugody, którą z nami zawarł, jeśli chce, żebyśmy się nadal opiekowali tym jego głupim
bachorem.
- Byłby to akt niesłychanej arogancji z mojej strony - zauważył sir Hector cierpkim tonem. -
Człowiek niższej rangi nie ma prawa rozkazywać żadnemu earlowi, a zwłaszcza Angusowi.
- Może pan napisać list pięknym, dyplomatycznym językiem - odpaliła, biorąc się pod boki i
nachylając ku niemu. - Proszę tylko przypomnieć hrabiemu, żeby przysłał obiecane nam
pieniądze na jej utrzymanie.
- Albo?
- Albo co?
- O to właśnie pytam, madame. Co mam zrobić z tą małą dziewczynką, jeśli Angus odmówi?
- Wyrzucić ją stąd. Może ją pan posłać do zakonnic albo oddać jakiejś wiejskiej rodzinie na
wychowanie. To nie jest jej miejsce. Ona nie powinna się zadawać z pana córkami! Jej matka nie
pochodziła ze szlachetnego rodu. Angus może i jest jej ojcem, ale matka była zwykłą służącą.
- Nie możemy zapominać - powiedział sir Hector, pocierając kark - że mała Elspeth mieszka tu
już prawie cztery lata, madame, czyli przeszło połowę swojego życia. Uważa Farnsworth Tower
za swój dom, a Drusillę i Jelyan za siostry.
- Ale one nie są jej siostrami, sir, i jeśli ona ośmiela się tak sądzić, to trzeba ją szybko pozbawić
tych złudzeń. Jeżeli Angus nie będzie chciał jej utrzymywać, to nie powinien liczyć na to, że my
zrobimy to za niego. To w końcu jego bękart, a nie pana!
- Madame, nie podoba mi się ten wulgarny język.
Jej rumieniec świadczył, iż zachowała jeszcze resztki przyzwoitości, ale nadal mówiła ostrym
tonem.
- To określenie może się panu nie podobać, sir, lecz nie może pan zaprzeczyć, że jest właściwe.
Może pan nazywać Elspeth dzieckiem z nieprawego łoża, ale to nie zmienia sytuacji.
- Przypominam pani, że Angus przebywa teraz na wygnaniu.
- A czy nie był na wygnaniu przez trzy lata z tych czterech, kiedyśmy się nią zajmowali? Płacił
za jej utrzymanie, kiedy uciekł przed gniewem króla i przyłączył się do angielskiego Henryka.
Zatem to nie wygnanie powstrzymuje go przed przysłaniem pieniędzy, które się nam należą.
- Może już nie ma ich dość nawet dla siebie - zauważył sir Hector.
- Mówi się, że on żyje na wyższej stopie niż angielski Henryk, nawet w Londynie, chociaż
większość czasu spędza w posiadłości koło Yorku, którą Henryk oddał mu w użytkowanie.
Ponadto chciałabym panu przypomnieć, sir, że Angus już dwukrotnie opłacił wystawienie
wojska, które zaatakowało nasze Pogranicze, a teraz podobno robi to po raz trzeci. - Widząc
niezadowoloną minę męża, dodała: - A jeśli chodzi o jego wysoką godność, to już przeszło
pięćdziesiąt lat temu wygasł tytuł earla Douglasa, a Czerwoni Douglasowie wywodzą się od
Jerzego. Co prawda, był on pierwszym earlem Angus, ale też nieślubnym synem Douglasa. Pana
matka była dumna z pokrewieństwa z Douglasami, sir, lecz nawet ona nie poparłaby wygnanego
z kraju przywódcy rodu, zbuntowanego przeciwko królowi Szkotów!
- Ależ moja droga - powiedział sir Hector - dobrze wiesz, że lojalność Pogranicza jest dość...
elastyczna.
- Można ją raczej nazwać kapryśną - rzuciła. - Tak czy inaczej, Angus nakazał ci opiekować się
tym bachorem, więc musi dotrzymać swojej części umowy.
- Napiszę, żeby mu przypomnieć o potrzebach dziecka - powiedział sir Hector - ale w żadnym
wypadku nie w takim tonie, jaki sugerujesz. To będzie tylko łagodne przypomnienie.
- Może pan być łagodny, jeśli to panu odpowiada, sir, ale musi pan znaleźć sposób, żeby dać do
zrozumienia temu paskudnemu earlowi, że jeśli się nie wywiąże ze swoich obowiązków, to
wyrzucimy bachora z zamku.
- Nie, tego mu nie napiszę. - Sir Hector podniósł ze stołu okulary i przesunął palcem po
srebrnym druciku oprawki. - Nie poślemy jej do sióstr ani do wioski. Elspeth zostanie w
Farnsworth Tower.
- W takim razie będzie musiała zapracować na swoje utrzymanie. Ma już prawie sześć lat.
- Zapewne, jeżeli Angus nie dotrzyma słowa. A teraz, jeśli nie masz już nic więcej do
powiedzenia...
M ała Elspeth stała cichutko za niedbale przymkniętymi drzwiami, uważnie przysłuchując się
rozmowie. Kiedy usłyszała, że sir Hector odprawia żonę, rzuciła się do ucieczki jak przerażona
sarenka, ale nie zdołała wymknąć się niepostrzeżenie.
- Elspeth, ty paskudna dziewczyno! - krzyknęła dziewięcioletnia Drusilla Farnsworth. -
Podsłuchujesz pod drzwiami mojego ojca? Dostaniesz za to niezłe lanie!
- Niewątpliwie - rozległ się głos lady Farnsworth.
Elspeth, sztywna ze strachu, milczała. Wiedziała z doświadczenia, że jeśli się odezwie, to kara
będzie jeszcze bardziej dotkliwa.
Szkocja, Wyżyny, dziesięć lat później
D wanaście okrętów płynęło wąskim przesmykiem Raasay, pomiędzy wschodnim wybrzeżem
wyspy Sky a zachodnim wybrzeżem Kintail na stałym lądzie, po czym skierowało się w lewo, na
Loch Aish. Nad jeziorem unosiła się mgła. Surowe, strome wzgórza skąpane były w
szarozielonym świetle sierpniowego poranka, ale zapowiadał się ładny dzień. Kiedy mgła
rozproszyła się całkowicie, z okrętów dojrzano cel wyprawy.
Zamek Eilean Donan stał na małej wysepce przy wschodnim krańcu Loch Alsh, gdzie jezioro
rozwidlało się na Loch Long i Loch Duich.
- Okręty na jeziorze! - rozległo się wołanie z wałów obronnych.
Ostrzegawczy okrzyk odbił się echem w rycerskiej komnacie, u podnóża kręconych
kamiennych schodów, gdzie konstabl tego zamku, sir Patrick MacRae, siedział przy wysokim
stole, przeglądając rachunki przedłożone mu przez panią zamku. Przeglądał je, ponieważ były dla
niego źródłem informacji. Jak zwykle, nie znalazł żadnych błędów w obliczeniach countessy.
Właśnie miał odłożyć dokumenty na bok, kiedy usłyszał ten krzyk.
Był wysokim, muskularnym mężczyzną o ciemnych włosach, szarych oczach i szerokich
ramionach. Zerwał się od stołu z szybkością i zręcznością człowieka przyzwyczajonego do
stawiania czoła niebezpieczeństwu i pobiegł w kierunku schodów, każąc dwóm uzbrojonym
ludziom podążać za sobą. W połowie schodów spotkali strażnika.
- Okręty, sir!
- Ile? - spytał sir Patrick, biegnąc w górę.
- Straciłem rachubę. - Strażnik przyłączył się do spieszących mężczyzn. - Dziesięć, a może
nawet dwanaście.
- Jak daleko stąd?
- Mogłyby być dalej - powiedział cierpko strażnik. - Jakieś trzy kilometry za Glas Eilean.
- Są więc odległe o sześć lub osiem kilometrów. Jaki jest wiatr?
- Silny, sir, od północnego zachodu. Myślę, że mamy najwyżej godzinę, może nawet mniej.
Sir Patrick dotarł do szczytu schodów i wyszedł przez otwarte drzwi. Widok, który dojrzał
przez zębate zwieńczenie murów obronnych, zaparł mu dech w piersiach. Dwanaście dużych
okrętów płynęło w stronę zamku, jeden wyraźnie większy od pozostałych.
- Matko święta - szepnął.
Jego trzej towarzysze stanęli obok, równie mocno wstrząśnięci tym widokiem.
- Earl i countessa są we wsi - zwrócił się do dwóch zbrojnych. - Natychmiast ich stamtąd
1
zabierzcie. Przyprowadźcie też każdego, kto zapragnie schronić się w naszych murach.
- Kto tu płynie, sir? - spytał strażnik, kiedy tamci odeszli. - Czy to znowu ci przeklęci
Macdonaldowie? Już minął rok od czasu, jak ich naczelnik napadł na nas i zginął w Eilean
Donan, ale może młody Donald chce zająć jego miejsce.
- To nie są galery Macdonalda - odrzekł Patrick. - Wiem, że w tej okolicy znajdują się okręty
Jakuba.
- Króla? - Strażnik był zszokowany.
- Tak - oznajmił ponuro Patrick. - Żałuję, że nie zdążyliśmy wtoczyć dział na mury.
- Ale chyba król zawiadomiłby nas o swoim przybyciu, prawda, sir. W Portree wiedziano już
tydzień wcześniej o jego wizycie.
- Zawiadomiłby nas, gdyby chciał być naszym gościem - powiedział Patrick. - Mówi się, że on
bierze naczelników klanów z Wyżyn jako zakładników, bo stale się obawia, że te tereny są wrogo
do niego nastawione. Jego zakładnikami są już Macdonald z Clanranald, Macdonald z Glengarry
i MacLeod z Dunvegan.
- Ale po co król Szkotów miałby tu przyjeżdżać? Proszę mi wybaczyć, sir, lecz jeśli on zgarnia
swoich wrogów, to powinien zamknąć Donalda Gorm, earla Sleat. Przecież to jego ojciec,
Donald Ponury, jeszcze w zeszłym roku walczył o godność Lorda Wysp i wystawił przeciwko
królowi armię oraz całą flotę galer. Nasz pan był zawsze wierny Jakubowi. Ponadto jego ojciec
razem z pana ojcem polegli w bitwie przeciwko temu zdrajcy. Donald umarł tutaj, w Eilean
Donan.
- Tak - mruknął Patrick, nie odrywając wzroku od zbliżających się okrętów. Był przekonany, że
Jego Wysokość nie przypływał tu po to, żeby komukolwiek dziękować że uwolnienie go od
Donalda Ponurego.
Kiedy na wąskim przesmyku pomiędzy wysepką a stałym lądem ukazała się łódź wioząca Fina
Mackenziego, earla Kintail, i jego małżonkę, płynące na przedzie okręty były już wystarczająco
blisko, żeby można było dostrzec królewskie sztandary.
Patrick zbiegł szybko ze schodów i zaczął już wydawać rozkazy swoim ludziom, którzy czekali
w rycerskiej komnacie, kiedy wszedł tam earl Kintail ze swoją małżonką, Molly, countessą
Kintail.
- Co o tym myślisz, Patricku? - spytał Kintail.
- Czy to naprawdę król? - zdziwiła się Molly.
- Tak, to on - zapewnił Patrick.
Zdobył się nawet na uśmiech. Bardzo lubił żonę swojego zwierzchnika. Po chwili zwrócił się do
earla, który od dzieciństwa był jego bliskim przyjacielem.
- Fin, myślę, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Skoro Jakub i jego doradcy pojawiają się tu
bez uprzedzenia, to znaczy, że chcą nas zaskoczyć.
- Ale przecież wszyscy mówią, że Jakub i kardynał Beaton biorą zakładników - zaprotestowała
Molly. - Zabranie Fina byłoby bezsensowne. Walczyliśmy przeciwko Donaldowi. Poza tym
chcieliśmy spędzić cały wrzesień w Dunsithe!
- Nie potrafię na to odpowiedzieć - przyznał Patrick. - Trudno rozgryźć zamiary Jakuba, ale
wiatr się wzmaga, więc wkrótce wszystkiego się dowiemy.
Pół godziny później z jednego ze okrętów spuszczono łódź, a kiedy dopłynęła do zamku, jej
załoga zażądała, by earl Kintail poddał się królowi. Kintail odmówił i zaproponował, żeby obie
strony najpierw przedyskutowały tę kwestię.
W odpowiedzi z okrętu dobiegł huk działa.
Załoga pod dowództwem Patricka dzielnie broniła zamku. Eilean Donan był dobrze
zabezpieczony przed atakiem z zewnątrz, jednak jego mury obronne nie wytrzymywały
artyleryjskiego ognia. Kiedy pod gwałtownym ostrzałem omal nie zawaliła się część fortyfikacji,
Kintail nakazał zaprzestać obrony.
- Popłyń łódką na okręt Jakuba i powiedz mu, że się poddaję - polecił Patrickowi. - Zaproś Jego
Wysokość na kolację i zaproponuj spędzenie nocy w zamku.
Patrick wyruszył natychmiast i wkrótce przekonał się, że niezbyt dokładnie przyjrzał się
sztandarom - największa jednostka nie była okrętem Jakuba. Wszedł na pokład i powiedział żoł-
nierzowi, który wyszedł mu na spotkanie, żeby zaprowadził go do króla, ale ten nie rozumiał
gaelickiego, którym mówiono na Wyżynach, powtórzył więc rozkaz w używanym na Nizinach
angielskim dialekcie.
- Jeżeli chce pan spotkać Jego Wysokość, to jest pan na pokładzie niewłaściwego okrętu, sir -
powiedział żołnierz.
- A czyj jest ten?
- Kardynała Beatona. O, tamten jest króla. - Żołnierz wskazał nieco mniejszy okręt.
Patrick odwrócił się. Zobaczył mężczyznę, który niewątpliwie mógł się podobać kobietom,
chociaż zbliżał się do pięćdziesiątki. Ubrany był na czerwono. Tego koloru był jego aksamitny,
sięgający pasa obcisły kaftan i bufiaste spodnie do połowy uda, według francuskiej mody
poprzecinane wstawkami karmazynowego jedwabiu.
- Jestem Davy Beaton - oznajmił mężczyzna. - Czy ma pan upoważnienie do poddania Eilean
Donan Jego Wysokości?
- Tak, sir. Jestem Patrick MacRae, konstabl zamku, i działam na rozkaz Fina Mackenziego,
earla Kintail.
Patrick nie wiedział, jak się zwracać do kardynała Beatona, który należał do najważniejszych
wielmożów Szkocji - a jak mówiono, był nawet potężniejszy od króla - stwierdził jednak, że w
tych okolicznościach formy nie grają żadnej roli.
Kardynał nie odezwał się, więc Patrick mówił dalej:
- Kintail prosi pana i Jego Wysokość na kolację do Eilean Donan i na spędzenie tam nocy, jeśli
ta propozycja będzie królowi odpowiadać. Earl zaprasza również tych wszystkich, których
chcielibyście zabrać ze sobą. Chce przypomnieć Jego Wysokości, że zawsze byliśmy jego
lojalnymi poddanymi i że ten atak na nasz spokojny zamek jest całkowicie niestosowny.
- Spokojny? - Beaton uniósł brwi.
- To wy zaczęliście strzelać - zauważył Patrick.
- Tak, to prawda, ale wy zamknęliście przed nami drzwi.
- Bo zażądaliście, żeby Kintail poddał się Jego Wysokości i został zakładnikiem. Z całym
szacunkiem, sir, ale przyjaciół nie bierze się na zakładników. Powinniście raczej schwytać
młodego Donalda, earla Sleat, który jest waszym jawnym nieprzyjacielem.
- Tak, mieliśmy to zrobić - powiedział Beaton - ale ktoś go ostrzegł i zdążył uciec.
Niewątpliwie znajdzie schronienie u angielskiego Henryka, jak inni nieprzyjaciele Jego
Wysokości.
- To prawda - przytaknął Patrick. Nigdy nie zetknął się z Henrykiem, ósmym władcą tego
imienia, ale jak każdy wykształcony Szkot wiedział, że Henryk już od lat jest cierniem w oku
swojego siostrzeńca Jakuba Szkockiego.
- Kintail w żadnym wypadku nie jest wrogiem króla, sir - dodał.
- Powinien pan zwracać się do mnie „milordzie” albo „eminencjo”, sir Patricku - powiedział z
uśmiechem Beaton.
Patrick był zdumiony - a więc Beaton wie, że on jest szlachcicem.
- Proszę mi wybaczyć, milordzie, nigdy przedtem nie rozmawiałem z kardynałem - powiedział i
uśmiechnął się.
- Jestem również papieskim legatus a latere - dodał Beaton.
Ta wiadomość zaskoczyła Patricka. Studiował na ufundowanym w 1412 roku przez biskupa
Henryka Wardlawa uniwersytecie w St. Andrews, wiedział więc, że ten tytuł oznacza
najwyższego rangą zaufanego legata papieskiego, wysłanego do Szkocji ze specjalną misją.
- Czy to oznacza, że pan tu podejmuje decyzje, milordzie? - spytał niepewnym tonem. - Czy
mam sam przekazać królowi Jakubowi zaproszenie mojego pana?
Grymas na twarzy Beatona ponownie zdumiał Patricka.
- Na pewno nie jestem osobą, która dzisiaj podejmuje decyzje, sir Patricku. Oczywiście, musi
Zgłoś jeśli naruszono regulamin