Monika Lach Pajęczyca.doc

(31 KB) Pobierz

Monika Lach

 

Pajęczyca

 

Mat cieszył się jak dziecko – ten wysoki brunet wpadł do domu rechocząc z zadziwiającego zachwytu.

- Co ci jest! – Matka strofowała go jak zwykle. Nie mogła zrozumieć skąd w jej rodzonym synu tyle radości. Ten trzydziestolatek powinien zapijać smutki a nie cieszyć się byle czym.

- Cześć mamo. Czy wiesz jaka bogini sprowadza się do domu Laperów? Widziałaś już ją? Jest zachwycająco piękna.

- Piękna? – Parsknęła oburzona. – Piękna to była twoja babka, a ona jest za chuda. Włosy rozczapierzone, wiatr robi co chce, dla ciebie to piękno? Za grosz elegancji!

Wyszła. Już czuła uporczywy ból głowy. Stara Laperowa miała wątpliwą reputację – jej spadkobierczyni nie mogła być lepsza. Zapewne to ktoś z rodziny, chociaż przez całe życie widywała jedynie chyłkiem przemykających mężczyzn w czarnych paltach, marynarkach – o tak, to zawsze byli mężczyźni w eleganckiej czerni – jedyni goście tej starej.

Łyknęła proszki, popiła Brendy i położyła się z magazynem na kanapie. Nie zostało jej nic innego jak zapomnieć o synu, kłopotach i nudzie.

 

Mat zaopatrzył się w lornetkę. Zaszył się w kuchni i obserwował całą wprowadzkę bogini. Pociągała go w urzekający sposób. Nie ukrywał nigdy zachwytu jakim obdarzał kobiety, ale ta była wyjątkowa od pierwszego spojrzenia. Zanurzyła w nim źrenice, miał wrażenie, że zostawia w nim swój znak i teraz już koniecznie musi się do niej zbliżyć. To tylko kwestia czasu.

 

Martha zapłaciła tragarzom. Została sama. Siedziała na pudłach i walizkach. Wpatrywała się w kręcone schody. Babka zostawiła jej wszystko, od krwi począwszy na majątku i obowiązkach skończywszy. Do północy zostało parę godzin – to musiało się odbyć dziś. Miała czas. Otworzyła czerwone pudło. Wygrzebała z niego fiolkę z płynem i klucz. Reszty rzeczy zdawała się nie dostrzegać. Wyprostowana, pewna swego szła po kręconych schodach do góry. Mimo kilku identycznych zamkniętych pokoi skierowała się do właściwych i przekręciła klucz. Pokój był ciemny, jedyne co rozjaśniało wnętrze pomieszczenia to gruba wszechobecna pajęczyna.

- Mamo! Mamo! – Zawołała Martha wchodząc do środka. – Wróciłam.

Drzwi zaskrzypiały i zdały się wchłonąć kobietę do wnętrza pokoju.

 

Mat zastanawiał się nad pretekstem odwiedzenia nowej sąsiadki. Nic mu nie pasowało. Przecież nie pożyczy od niej cukru ani soli. Z kwiatami też nie pójdzie się ośmieszać ale – podskoczył z radości – mógłby zaofiarować swą pomoc przy rozpakowywaniu, układaniu itp. Może jeszcze nie zrobiła wszystkiego. Natychmiast pobiegł do łazienki. Wymył zęby i wylał na siebie sporo wody Portera. - Na wszelki wypadek - szepnął.

Wykradł się z domu niepostrzeżenie. Matka jak zwykle zasnęła rozmyślając o swoich smutkach.

Nie mógł się doczekać aż ona mu otworzy. Dzwonił i pukał, w końcu wszedł.

Na środku hallu stały nietknięte bagaże.

- Gdzie pani jest? Halo! Czy coś się stało?

Wchodził na schody, kiedy wyśliznęła się zza jednych drzwi. Była cała usmarowana pajęczyną.

- Oh.

Znieruchomiała na jego widok.

- Przyszedł pan – stwierdziła. – Liczyłam na to.

Mat nie mógł uwierzyć – była taka bezpośrednia, aż jego zaczęło to krępować.

- Jest pani …

- Napijmy się czegoś. – Zaproponowała.

Zabrała go do kuchni. Zachowywała się zupełnie tak, jakby znała tu każdy fragment przestrzeni. Mata ogromie to dziwiło, przecież nigdy jej wcześniej nie widział.

Nalała mu soku do szklanki – niech pan wypije. To napój czarownic. Smakuje wyśmienicie, a działa jeszcze lepiej. – Zaśmiała się i znowu wdarła się do jego wnętrza przez oczy. Już nic nie było w stanie go powstrzymać. Pił łapczywie, pragnął spełnić każdą jej zachciankę byle mógł zlizywać ten nektar z jej szyi.

Wyczuła to. Przeciągnęła palcami po karku. Przełykał głośno ślinę.

Martha złapała w locie muchę. Trzymała ją za skrzydełka i nie puszczała.

- Zwinna jesteś.

- Zjadłbyś ją gdybym zapragnęła?

- Wszystko bym dla ciebie zrobił.

- To zjedz ją – włożyła mu żywego owada do ust. – Idę się myć. Kiedy wrócę, masz być gotowy.

 

Wyszła. Wiedziała, że po wypiciu Nektaru jest już jej. Cieszyła się nawet. Zabierając go dla siebie, nie odda go matce.

Napuszczając wody do wanny wystukała na klawiaturze komórki nr pizzerii. Zamówiła dwie specjalności zakładu.

- Lubisz oliwki?- Krzyknęła z łazienki.

- Tak.

- Super, ja też. Za pól godziny przyniosą pizzę. Będzie z oliwkami. A teraz czy mógłbyś mi wymyć plecy?

- Jasne skarbie – Mat biegł po schodach. Wpadł do łazienki. Drzwi nie były zamknięte. Martha przyciągnęła go wzrokiem.

- Rozbierz się.

Wstała i nago podeszła do drzwi.

- Mamo, odbierz pizzę jak przywiozą. Poprosiłam o młodego dostawcę tak jak lubisz, ale – spojrzała na Mata – pamiętaj, że pizza jest dla nas.

Zamknęła łazienkę na klucz.

- Twoja matka jest w domu?

- Tak jak zawsze. Ona nigdy nie wychodzi na pole.

- Nigdy jej nie widziałem.

- Wiem.

- Jesteś piękna.

- Strasznie dużo mówisz.

 

Nad ranem po cichu Mat wkradał się do swego domu. Matka czekała na niego z wyrzutem.

- Jak mogłeś.

- Mamo, nie jestem już dzieckiem, mam swoje życie.

- Twój ojciec ostatni raz, kiedy go widziałam, znikał za drzwiami tamtego domu. Zdradził mnie z jej babką i odszedł. Nigdy więcej nie wrócił! Teraz ty …!

Mat oszalał, miał obłęd w oczach i krzyczał. Wybiegł na ulicę i dobijał się z powrotem do domu Marthy.

Matka nie rozumiała słów. Brzmiały irracjonalnie.

- Martho! Twoja matka zjadła mojego ojca, Martho, twoja matka…Martho!

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin