Simenon Georges - Maigret i trup młodej kobiety.rtf

(295 KB) Pobierz
Maigret i trup młodej kobiety

Georges Simenon

 

 

 

Maigret i trup młodej kobiety

 

Tytuł oryginału: Maigret et la Jeune Morte

Przełożył Leszek Kossobudzki


Rozdział pierwszy

w którym inspektor Lognon znajduje trupa i w którym
uskarża się, że mu go sprzątnięto sprzed nosa.

 

Maigret ziewnął i odepchnął papiery na kraj biurka.

— Podpiszcie to, dziateczki, i możecie iść spać.

Ten pieszczotliwy zwrot odnosił się prawdopodobnie do trójki najoporniejszych drabów, jacy w ciągu ostatniego roku przewinęli się przez komisariat. Jeden — którego nazywano Dodusiem — wyglądał jak goryl, a najwątlejszy, z podbitym na fioletowo okiem mógłby z powodzeniem zarabiać na życie jako zapaśnik na ludowych festynach.

Janvier podsunął im papiery i pióro; teraz, kiedy wreszcie mieli to z głowy, nie wdawali się już w żadne dyskusje, nie czytali nawet protokołów przesłuchania, podpisywali kolejno z minami wyrażającymi obrzydzenie.

Marmurowy zegar wskazywał kilka minut po trzeciej. Większość biur przy Quai des Orfèvres*[1] tonęła w ciemności. Od dłuższego czasu ciszę przerywały tylko dolatujące z dala klaksony albo pisk hamulców taksówki ślizgającej się aa mokrym bruku. Kiedy wczoraj zjawili się tutaj, pokoje biurowe także świeciły pustkami, ponieważ nie byłe dziewiątej i pracownicy jeszcze nie nadeszli. Na zewnątrz padało; mżył drobny, przygnębiający kapuśniaczek.

Przeszło trzydzieści godzin opędzili w tych murach, chwilami razem, czasem rozdzieleni, podczas gdy Maigret i jego pięciu współpracowników na zmianę wyciągali z nich zeznania.

— Kretyni! — stwierdził komisarz, jak tylko weszli. — To trochę potrwa.

Takich tępaków zawsze najtrudniej zmusić do mówienia prawdy: wyobrażają sobie, że nie udzielając żadnej odpowiedzi albo mówiąc byle co czy choćby podając co pięć minut inną wersję zdołają się jakoś wykręcić. Zdaje im się, że są sprytniejsi od wszystkich innych i na początku nieodmiennie zaczynają się stawiać. „Myśli pan, że ze mną tak łatwo pójdzie?”

Już od kilku miesięcy „pracowali” w okolicach ulicy La Fayette wybijając dziury w ścianach domów; gazety nazywały ich „dziurkaczami”. Dzięki anonimowemu telefonowi udało się wreszcie ich przyskrzynić.

Na dnie filiżanek było jeszcze kilka łyków kawy; mały emaliowany dzbanek, „w którym się parzyła, stał na maszynce. Wszyscy mieli rysy ściągnięte zmęczeniem i szaroziemistą cerę. Maigret wypalił już tyle, że drapało go w gardle; obiecywał sobie, że jak tylko załatwią się z tymi trzema typami, wyskoczą gdzieś z Janvierem na cebulową zupę. Senność odeszła go zupełnie. Koło jedenastej wieczór poczuł nagły przypływ zmęczenia i poszedł zdrzemnąć się chwilę w swoim pokoju. Teraz nawet nie myślał o tym, aby się położyć.

— Poproś Vachera, żeby ich odstawił.

Właśnie wychodzili z pokoju inspektorów, kiedy zadzwonił telefon. Maigret podniósł słuchawkę.

— Który to? — usłyszał.

Zmarszczył brwi i nie odpowiedział od razu. Na drugim końcu drutu indagowano dalej:

— Jussieu?

Tak nazywał się inspektor, który powinien był mieć dyżur, a którego Maigret odesłał do domu o dziesiątej wieczór.

— Nie. Tu Maigret — mruknął.

— Przepraszam bardzo, panie komisarzu. Tu Raymond z centrali.

Raymond dzwonił z sąsiedniego gmachu, gdzie w ogromnym pokoju mieściła się centrala telefoniczna paryskiej policji. W całym mieście znajdowały się specjalne skrzynki alarmowe. Po rozbiciu szybki i naciśnięciu guzika, na mapie zajmującej całą ścianę sali komendy zapalało się światełko. Dyżurny policjant włączał w tablicę rozdzielczą odpowiednią wtyczkę.

— Komenda Główna. Słucham.

Czasem chodziło o zwykłą bójkę, czasem o pijaka, który stawiał opór, czasem dzwonił patrolujący swój odcinek policjant, który potrzebował pomocy.

Dyżurny wkładał wtedy wtyczkę do innej dziurki.

— Posterunek przy ulicy Grenelle? To ty, Justin? Wyślij jakiś wóz na Bulwar w pobliże numeru 210…

W komendzie dyżurowało każdej nocy dwu, trzech ludzi. Pewnie także parzyli sobie kawę. Od czasu do czasu, kiedy wypadek był poważny, alarmowali Wydział Śledczy. Ale często dzwonili na komendę po prostu, aby trochę pogadać z kumplem. Maigret znał Raymonda.

— Jussieu poszedł do domu — powiedział. — Chciałeś mu coś przekazać?

— Tylko to, że przy placu Vintimille znaleziono zwłoki jakiejś dziewczyny.

— Żadnych szczegółów?

— Ludzie z II obwodu są już chyba na miejscu. Sygnał odebrałem może trzy minuty temu.

— Dziękuję ci.

Trójkę drabów nareszcie wyekspediowano. Janvier wrócił do biura. Jak zawsze po nocnym dyżurze, powieki miał nieco zaczerwienione; spory zarost nadawał jego cerze niezdrowy wygląd.

Maigret narzucił płaszcz i rozejrzał się za kapeluszem.

— Idziesz? — spytał Janviera.

Zeszli gęsiego po schodach. Zwykle chodzili na zupę cebulową do Hal Targowych. Kiedy mijali małe czarne samochody stojące rzędem na dziedzińcu, Maigret zawahał się.

— Przed chwilą na placu Vintimille znaleziono zwłoki jakiejś dziewczyny — powiedział.

Po czym, jak ktoś, kto szuka pretekstu, aby nie iść spać, dorzucił:

— Pojedziemy zobaczyć?

Janvier usiadł za kierownicą jednego z samochodów. Byli zbyt zmęczeni wielogodzinnym śledztwem, które dopiero co zakończyli, aby cokolwiek mówić.

Maigret nawet nie uświadamiał sobie faktu, że II obwód podlegał Lognonowi, którego koledzy przezywali Inspektor Fajtłapa. Zresztą, gdyby o tym pomyślał, i tak by to nic nie zmieniło; Lognon nie musiał przecież mieć akurat tej nocy dyżuru na posterunku przy ulicy La Rochefoucauld.

Ulice były opustoszałe, mokre; drobne kropelki tworzyły wokół gazowych latarni miniaturowe aureole; pod ścianami domów przemykały się z rzadka ludzkie cienie. Na rogu Montmartre’u i Wielkich Bulwarów była jeszcze otwarta kawiarnia; dalej widniały oświetlone reklamy dwu czy trzech nocnych lokali i rząd taksówek stojących wzdłuż krawężnika.

Położony o dwa kroki od placu Blanche plac Vintimille wyglądał jak spokojna wysepka. Na skraju stał zaparkowany wóz policyjny. Obok ogrodzenia małego skweru widać było czterech czy pięciu mężczyzn otaczających leżący na ziemi jasny kształt.

Maigret spostrzegł od razu niską i szczupłą sylwetkę Lognona. Inspektor Fajtłapa wysunął się naprzód, chcąc zobaczyć, kto przybywa. On także poznał Maigreta i Janviera.

— No to cześć! — mruknął komisarz.

Oczywiście Lognon znów powie, że zrobił to celowo. Tutaj była jego, Lognona, dzielnica, jego pole działania. Wypadek zdarzył się akurat, kiedy on miał dyżur, dając mu okazję do wyróżnienia się, okazję, na którą czekał już od tyłu lat. I niemal natychmiast zjawia się Maigret!

— Telefonowano po pana do domu? — spytał podejrzliwie, przekonany, ze to jakiś spisek przeciw niemu.

— Byłem w komendzie akurat kiedy zadzwonił Raymond. Przyjechałem popatrzeć.

Mimo wszystko Maigret nie zdobyłby się na to, aby odejść nie dowiedziawszy się, o co chodzi, byle tylko ukoić podejrzliwość Lognona.

— Nie żyje? — spytał, wskazując na leżącą kobietę.

Lognon skinął potakująco głową. Nad zwłokami stało trzech umundurowanych funkcjonariuszy i jakaś para. Byli to, jak się komisarz później dowiedział, pierwsi, którzy zobaczyli trupa i zaalarmowali policję. Wystarczyłoby, aby wszystko to stało się o jakieś sto metrów dalej, a natychmiast zebrałaby się gromada gapiów, ale mało kto przechodzi w nocy przez plac Vintimille.

— Kto to taki?

— Nie wiadomo. Nie ma żadnych dokumentów.

— Nie miała torebki?

— Nie.

Maigret zrobił kilka kroków i pochylił się. Kobieta leżała na prawym boku; policzek dotykał mokrego chodnika, jedną stopę miała bosą.

— Nie znaleziono buta?

Lognon milcząco zaprzeczył. Widok palców u nogi prześwitujących przez cienką pończochę był dość zaskakujący. Kobieta miała na sobie wieczorową suknię z jasnoniebieskiej satyny; być może ze względu na pozycję, w jakiej się znajdowała, suknia zdawała się o wiele za duża.

Twarz była młoda. Maigret pomyślał, że dziewczyna musiała mieć najwyżej dwadzieścia lat.

— Gdzie doktor?

— Właśnie na niego czekam. Powinien już być.

Maigret zwrócił się do Janviera.

— Trzeba zadzwonić da Wydziału Śledczego. Powiedz im, żeby przysłali fotografów.

Na sukni nie było śladów krwi. Komisarz wziął od jednego z policjantów latarkę i oświetlił twarz leżącej. Zdawało mu się, że lewe oko było lekko podbite, górna warga obrzmiała.

— Nie miała płaszcza? — spytał jeszcze.

Był marzec i raczej ciepło, ale nie do tego stopnia, aby spacerować po nocy, szczególnie w deszcz, w lekkiej sukni, która nie zakrywała ramion i trzymała się tylko na wąskich ramiączkach.

— Prawdopodobnie, nie zabito jej tutaj — mruknął ponuro Lognon, który udawał, iż pomagając komisarzowi spełnia tylko swój obowiązek, ale że cała sprawa zupełnie go nie obchodzi.

Wyraźnie trzymał się na uboczu. Janvier poszedł zadzwonić do jednego z barów, które mieściły się przy placu Blanche. W chwilę potem nadjechała taksówka wioząca lekarza rejonowego.

— Może pan rzucić okiem, doktorze, ale niech pan nie zmienia położenia ciała, zanim nie zjawią się fotografowie. Nie ulega wątpliwości, że ona nie żyje.

Lekarz schylił się, dotknął przegubu i piersi leżącej, po czym obojętnie, bez słowa, wyprostował się i czekał, jak inni.

— Idziesz? — odezwała się kobieta, która trzymała męża pod rękę i której zrobiło się zimno.

— Zaczekaj jeszcze trochę.

— Niby na co?

— Nie wiem. Oni na pewno będą coś robić.

Maigret zwrócił się do nich.

— Czy państwo podali swoje nazwisko i adres?

— Tak, temu panu.

Wskazali na Lognona.

— O której państwo znaleźli ciało?

Wymienili spojrzenia.

— Wyszliśmy z kabaretu o trzeciej nad ranem.

— Pięć po trzeciej — sprostowała kobieta. — Popatrzyłam na zegarek, kiedy odbierałeś rzeczy z szatni.

— Nieważne. Żeby dojść tutaj, wystarczyło trzy, cztery minuty. Mieliśmy właśnie okrążyć plac, kiedy zobaczyłem jasną plamę na chodniku.

— Czy ona już nie żyje?

— Przypuszczam, że nie. Nie ruszała się.

— Pan jej nie dotykał?

Mężczyzna pokręcił przecząco głową.

— Wysłałem żonę, żeby zawiadomiła policję. Na rogu bulwaru Clichy jest skrzynka alarmowa. Wiem o tym, bo mieszkamy o kilka kroków stąd, przy bulwarze Batignolles.

Po chwili wrócił Janvier.

— Będą tu za kilka minut — oznajmił.

— Nie było tam chyba Moersa?

Mimo iż nie umiał tego wytłumaczyć, Maigret miał wrażenie, że jest to początek jakiejś dość zagmatwanej afery. Stał z fajką w zębach i rękami w kieszeniach, zerkając od czasu do czasu na leżącą kobietę. Niebieska suknia nie robiła wrażenia ani nowej, ani zbyt świeżej, materiał był dość pospolity. Mogła należeć do jednej z licznych cór Koryntu, działających w nocnych lokalach Montmartre’u. Wskazywało na to także srebrzyste czółenko na bardzo wysokiej szpilce, o startej, zniszczonej zelówce.

Pierwsze, co się nasuwało, to że wracającą do domu prostytutkę ktoś napadł i ukradł .jej torebkę. Ale przecież nie zabierałby jednego buta i prawdopodobnie nie zadawałby sobie trudu, aby zdzierać z ofiary płaszcz.

— Musiano ją zabić gdzie indziej — powiedział Maigret półgłosem, zwracając się do Janviera.

Lognon, który bacznie nadstawiał ucha, dosłyszał to i skrzywił się ironicznie; on pierwszy wpadł przecież na ten pomysł.

Gdyby jednak zabito ją gdzie indziej, po cóż by taszczono ciało aż na ten plac? Morderca nie mógł nieść trupa na ramionach. Musiał więc mieć samochód. W takim wypadku byłoby mu znacznie łatwiej ukryć zwłoki na jakimś odludziu lub wrzucić do Sekwany.

Ale tym, co intrygowało Maigreta najbardziej, choć przyznawał się do tego sam przed sobą, była twarz ofiary. Dotychczas znał ją tylko z profilu. Czy ten lekko nadąsany wyraz był spowodowany tylko obrzękiem? Można by rzec: naburmuszone dziecko. Odrzucone do tyłu ciemne, bardzo miękkie włosy zwijały się w naturalne pukle. Makijaż rozpłynął się trochę na deszczu, ale fakt ten miast postarzać ją i szpecić, czynił dziewczynę jeszcze młodszą i bardziej pociągającą.

— Niech pan pozwoli na chwilę, Lognon.

Maigret odciągnął go na bok.

— Słucham, szefie.

— Ma pan jakiś pomysł?

— Pan dobrze wie, że ja nigdy nie mam żadnych pomysłów. Jestem tylko zwykłym inspektorem dzielnicowym,

— Nigdy jej pan nie widział?

Lognon znał okolice placu Blanche i placu Pigalle jak własną kieszeń.

— Nie, nigdy.

— Prostytutka?

— Jeśli nawet, to żadna ze stałych. Znam je prawie wszystkie.

— Będzie mi pan potrzebny.

— Jeśli mówi mi pan to tylko po to, aby mi zrobić przyjemność, to może pan sobie darować. Z chwilą kiedy Quai des Orfèvres przejmuje sprawę, przestaje mnie ona obchodzić. Ja nie protestuję. Normalna rzecz. Przywykłem do tego. Pan będzie tylko rozkazywał, a ja zrobię, co mogę.

— Może byłoby nieźle już teraz przesłuchać portierów nocnych lokali?

Lognon rzucił okiem na leżącą i rzekł z westchnieniem:

— Już idę.

Dla niego było zupełnie jasne, że się go odsuwa. Oddalił się swoim zwykłym, zmęczonym krokiem i przeszedł na drugą stronę ulicy. Widać było, że usiłuje nie oglądać się za siebie.

Zajechał samochód z Wydziału Śledczego. Jeden z policjantów usiłował odepchnąć pijaka, który oburzał się, że nikt nawet nie próbuje pomóc „małej damie”.

— Wszystkie gliny są takie same. Dlatego, że ktoś się trochę za… tego…

Kiedy zrobiono zdjęcia, doktor mógł już odwrócić ofiarę na plecy; odsłonięta teraz całkowicie twarz wyglądała jeszcze młodziej.

— Co było przyczyną zgonu? — zapytał Maigret.

— Złamanie podstawy czaszki.

Lekarz trzymał rękę we włosach zmarłej.

— Uderzono ją w głowę czymś bardzo ciężkim: młotkiem, kluczem francuskim, ołowianą rurą — skąd mogę wiedzieć? Przedtem bito ją po twarzy, wygląda na to, że pięścią.

— Czy może pan w przybliżeniu określić godzinę zgonu?

— Moim zdaniem, między drugą a trzecią rano. Doktor Paul po sekcji będzie to mógł określić dokładniej.

Zjawiła się również karetka z Instytutu Medycyny Sądowej. Ludzie czekali tylko na znak, aby wrzucić ciało na nosze i odjechać w kierunku mostu Austerlitz*[2].

— Zabierajcie ją — westchnął Maigret.

Poszukał wzrokiem Janviera.

— Przekąsimy coś?

Odechciało im się już wprawdzie jeść, mimo to wszedłszy do knajpki kazali podać, jak to uzgodnili przed godziną, dwie zupy cebulowe. Maigret polecił wysłać fotografię zamordowanej do gazet, tak aby jeśli to możliwe, ukazała się już w porannych wydaniach.

— Jedzie pan tam? — spytał Janvier.

Maigret wiedział, że Janvier ma na myśli kostnicą, którą obecnie nazywano Instytutem Medycyny Sądowej.

— Chyba wstąpię.

— Doktor Paul tam będzie. Dzwoniłem do niego.

— Wypijemy po jednym?

— Jak pan chce.

Przy sąsiednim stoliku dwie kobiety jadły kwaszoną .kapustę; prostytutki, obie w wieczorowych sukniach. Maigret przyglądał im się uważnie, jakby chciał wyłapać najdrobniejsze nawet różnice między nimi a ofiarą.

— Idziesz do domu?

— Odprowadzę pana — zdecydował Janvier.

Było wpół do piątej, kiedy dotarli do Instytutu Medycyny Sądowej. Doktor Paul, który dopiero co nadszedł, z papierosem przylepionym do dolnej wargi, jak zawsze, kiedy miał zabrać się do roboty, wkładał właśnie biały fartuch.

— Obejrzał ją pan, doktorze?

— Rzuciłem okiem.

Nagie ciało leżało na marmurowym blacie; Maigret odwrócił wzrok.

— Co pan o tym sądzi?

— Daję jej najwyżej dziewiętnaście, dwadzieścia lat. Była zupełnie zdrowa, ale podejrzewam, że trochę niedożywiona.

— Dziewczynka z kabaretu?

Doktor Paul spojrzał na niego małymi, przebiegłymi oczkami.

— Chce pan powiedzieć, że jedna z tych, co sypiają z klientami?

— Mniej więcej.

— W takim razie odpowiedź brzmi: nie.

— Skąd ta niezachwiana pewność?

— Bo ta dziewczyna nigdy z nikim nie spała.

Janvier, który machinalnie patrzył na oświetlone reflektorem ciało, zaczerwienił się i odwrócił głowę.

— Jest pan tego pewny?

— Całkowicie.

Doktor wciągał gumowe rękawice i rozkładał narzędzia na emaliowanym stole.

— Panowie zostają?

— Będziemy obok. Długo to potrwa?

— Godzinkę. Zależy, co znajdę. Chcą panowie mieć analizy treści żołądka?

— Przede wszystkim. Nigdy nic nie wiadomo.

Maigret i Janvier przeszli do sąsiedniego pomieszczenia biurowego i usiedli ze wzrokiem wlepionym w jeden punkt, jak w poczekalni u lekarza. I jeden, i drugi mieli przed oczyma tamto młode białe ciało.

— Zachodzę w głowę, kim ona może być — mruknął po dłuższej chwili Janvier. — Wieczorową suknię wkłada się tylko do teatru, do kabaretu albo na jakieś przyjęcie.

Obaj widocznie myśleli o tym samym. Coś się tu nie zgadzało. Towarzyskie zebrania, na które wkłada się strój wieczorowy, nie zdarzają się tak często, zresztą rzadko można tam zobaczyć suknię tak tanią i sfatygowaną, jaką miała na sobie nieznajoma.

— Z drugiej strony, po tym, co przed chwilą stwierdził doktor Paul, trudno było zakładać, że dziewczyna „pracowała” w jakimś nocnym lokalu na Montmartrze.

— Ślub? — powiedział Maigret bez przekonania.

Jest to jeszcze jedna okazja, na którą ludzie się stroją.

— Myśli pan?

— Nie.

Maigret z westchnieniem zapalił fajkę.

— Poczekajmy.

Siedzieli w milczeniu dziesięć minut, po czym Maigret zwrócił się do Janviera:

— Nie miałbyś ochoty pójść po jej ubranie?

— Naprawdę panu to potrzebne?

Komisarz skinął głową.

— Chyba że nie masz odwagi.

Janvier otworzył drzwi. Nie było go może ze dwie minuty; kiedy wrócił, był tak blady, że Maigret zląkł się, czy nie zrobiło mu się niedobrze. W ręku trzymał niebieską suknię i białą bieliznę.

— Paul kończy już?

— Nie wiem. Wołałem nie patrzeć.

— Daj mi suknię.

Musiała być często prana; odgiąwszy zakładkę można się było przekonać, że materiał jest spłowiały. Na metce napis: „»Panna Irena«, ulica Douai 35 bis”.

— To zaraz koło placu Vintimille — zauważył Maigret. Obejrzał pończochy — jedna stopa była przemoczona — majtki i stanik, wąski pasek do podwiązek.

— To wszystko, co miała na sobie?

— Tak. But pochodzi z ulicy Notre–Dame–de–Lorette. Ciągle ta sama dzielnica. Gdyby nie zapewnienie doktora Paula, wszystko przemawiałoby za tym, że to prostytutka albo młoda kobieta szukająca przygód na Montmartrze.

— Może Lognon coś znajdzie? — podsunął Janvier.

— Wątpię.

Obaj czuli się niewyraźnie, myśleli tylko o tym, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami. Minęły trzy kwadranse, zanim drzwi się uchyliły. Kiedy zajrzeli do sąsiedniego pomieszczenia, zwłok już nie było; jakiś człowiek zasuwał właśnie jedną z metalowych szuflad, w których przechowuje się ciała.

Doktor Paul zdjął fartuch i zapalił papierosa.

— Nie znalazłem wiele — powiedział. — Śmierć nastąpiła na skutek pęknięcia czaszki. Musiało być więcej niż jedno uderzenie; co najmniej trzy silne ciosy. Nie potrafię ustalić, czym się posłużono. Mogło to być jakieś narzędzie, mosiężne szczypce do kominka albo świecznik, cokolwiek, co jest odpowiednio twarde i długie. Najpierw upadła na kolana i usiłowała się kogoś uczepić, bo za paznokciami znalazłem strzępki ciemnej wełny. Zaraz je wyślę do laboratorium. Fakt, że jest to wełna, zdaje się wskazywać, że było to męskie ubranie.

— To znaczy, że była jakaś walka?

Doktor Paul otwarł szafkę, w której oprócz fartucha, gumowych rękawiczek i różnych drobiazgów leżała butelka.

— Napijecie się po szklaneczce?

Maigret przystał bez fałszywego wstydu. Widząc to Janvier również skinął głową.

— To, co teraz powiem, jest tylko moim prywatnym przypuszczeniem. Zanim ją uderzono tym przedmiotem, musiano ją bić po twarzy pięścią lub nawet otwartą dłonią. Mam wrażenie, że oberwała sporo siarczystych policzków. Nie wiem, czy właśnie wtedy upadła na kolana, ale jestem skłonny tak mniemać. I pewnie w tym momencie ów ktoś zdecydował się ją wykończyć.

— To znaczy, że nie zaatakowano jej od tyłu?

— Z pewnością nie.

— Nie mógł to więc być jakiś włóczęga, który napadł ją zza rogu?

— Moim zdaniem nie. I nic nie wskazuje na to, aby to się stało na dworze.

— Analiza zawartości żołądka nic panu nie dała?

— Owszem. Analiza krwi także.

— Co?

Na wargach doktora Paula błąkał się lekki uśmieszek, który zdawał się mówić: „Uwaga, rozczaruję was”. Odczekał chwilę, jak zawsze, kiedy opowiadał jedną ze swoich dobrych anegdotek, w czym celował.

— Była niemal zupełnie pijana.

— Jest pan tego pewny?

— Jutro znajdziecie panowie w moim raporcie procent alkoholu, jaki stwierdziłem we krwi. Prześlę wam także, jak tylko skończę, wynik kompletnej analizy treści żołądka. Ostatni posiłek musiała spożyć jakieś sześć do ośmiu godzin przed śmiercią.

— A o której nastąpił zgon?

— Około drugiej nad ranem. Raczej przed drugą niż po drugiej.

— To by określało na szóstą czy siódmą wieczór porę jej ostatniego posiłku.

— Ale nie ostatniej szklaneczki.

Mało prawdopodobne, aby zwłoki leżały długo na placu Vintimille. Dziesięć minut. Kwadrans. Na pewno nie więcej. Tak więc od chwili śmierci do złoże...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin