Czarnecki Jedno zwykłe polowanie.txt

(33 KB) Pobierz
Stanis�aw Witold Czarnecki

Jedno zwyk�e polowanie

- To� kurde, m�wi� ci do ciula, �e nie! - puco�owata twarz Jorga, kiedy wypowiada�, prawie wykrzykiwa� te s�owa, 
przybiera�a odcie� coraz bardziej czerwony. Zerwa� si� przy tym z pordzewia�ej beczki, na kt�rej siedzia�, potrz�sa� 
swoim mocno ju� wylenia�ym, rudoblond kucykiem i wymachiwa� r�kami.
- Z dwudziestki dw�jki, to go mo�esz w dup� poca�owa� - kontynuowa� wyw�d, - tylko go wkurzysz i zdradzisz swoj� 
pozycj�.
Jak szybko si� zdenerwowa�, tak szybko zacz�� si� uspokaja�. Ostatnie s�owa wypowiedzia� ju� prawie normalnym 
tonem.
Alek, jego oponent, nerwowymi ruchami zebra� d�ugie kosmyki, kt�re wymkn�y si� spod gumki, spadaj�c mu na czo�o 
i zas�aniaj�c oczy. Na okr�g�ej twarzy z niegolonym od tygodnia zarostem zago�ci� wyraz z trudem hamowanego 
zniecierpliwienia. Wsta�, przeszed� dwa kroki w lewo, dwa w prawo, jakby daj�c sobie czas na uspokojenie nerw�w. 
Jednak nie wytrzyma�. Nagle odwr�ci� si� do Jorga, pochyli� lekko w jego stron� i wyci�gn�� przed siebie otwart� d�o�, 
jakby le�a�y na niej niepodwa�alne dowody, potwierdzaj�ce s�uszno�� jego s��w.
- Sam widzia�em w sklepie u Biga wypchane sk�ry z ca�ymi czaszkami i bez dziur po kulach. Jedyny spos�b to wali� w 
oko z ma�okalibr�wki. Mo�e mi powiesz, jak inaczej je zdoby�? - stara� si� m�wi� spokojnie i stanowczo, ale wida� 
zdenerwowanie mocno trzyma�o go za gard�o, bo w g�osie s�ycha� by�o charakterystyczne, prawie metaliczne 
pobrz�kiwanie.
- Po pierwsze, on je zdoby� bardzo �atwo, bo kupi� od jakiego� �owcy. Po drugie, w oko to tak, ale jak blisko musisz 
podej��, no i jak nie trafisz, to zanim si�gniesz po normaln� giwer�, za�atwi ci� tak, �e z podziwu nie wyjdziesz - Jorg 
by� pewien swojego. Uspokoi� si� ju� prawie zupe�nie i na nowo usadowi� na beczce, opieraj�c d�onie o uda.
Reszta ch�opak�w z zaciekawieniem obserwowa�a sp�r. Do krzyk�w, gest�w i min ju� przywykli, ale praktyczny 
aspekt zagadnienia wszystkich zainteresowa�. Roz�o�eni w promieniu kilku metr�w, p�le��c lub siedz�c - jak tam 
komu by�o wygodnie, ju� kilka minut temu przerwali swoje zaj�cia. Z ca�ej si�demki obserwator�w tylko Noah 
udawa�, �e sprawa ma�o go obchodzi. Czyszczenie karabinka z wapiennego py�u, kt�ry dosta� si� do komory zamkowej 
podczas marszu przez ruiny, by�o o niebo wa�niejsze. No i dla niego wszelkie spory na tematy zawodowe mia�y aspekt 
presti�owy. Teraz uzna�, �e nadesz�a odpowiednia pora aby si� odezwa�. Niech pami�taj�, kto si� na tym naprawd� 
zna.
- Ani nie trzeba podchodzi� a� tak blisko, ani nie trzeba wali� z ma�okalibr�wki.- Natychmiast wszystkie spojrzenia 
spocz�y na nim. Nie spieszy� si� z dalszymi wyja�nieniami. Nie unosz�c wzroku, polerowa� cz�ci roz�o�onej broni. 
W�a�ciwie by�y ju� czyste, ale lubi� to zaj�cie.
- No to jak chcesz to robi�? - nie wytrzyma� Jorg.
- A kto powiedzia�, �e chc�? - roze�mia� si� Noah - to przecie� g�upiego robota. Tak czy inaczej, wystarczy M- 16 z 
optykiem i stara ameryka�ska amunicja. Walniesz w oko, w g�owie pocisk si� rozleci, a te bydlaki maj� tak� tward� 
czaszk�, �e od�amki jej nie rusz�. A trafisz troch� obok, to i tak go po�o�ysz. Tyle, �e jak si� zaczniesz w lesie sk�ada� 
przez optyka i b�dziesz czeka�, a� si� jaki� wystawi na strza�, to w najlepszym wypadku upolujesz jednego, a reszta 
ucieknie. Ju� nie m�wi�, �e mog� ci� podej��, kiedy si� zapatrzysz w lunet�, ale masz jedn� ca�� sk�r� zamiast kilku 
przestrzelonych. To si� zwyczajnie nie op�aca.
Trzask zaczepu magazynka i repetowanego mechanizmu zako�czy� wyw�d. Noah z czu�o�ci� popatrzy� na gotowego w 
tej chwili do strza�u, trzymanego w r�kach tantala i kciukiem przerzuci� bezpiecznik.
Ch�opaki popatrzyli po sobie. Faktycznie. Op�acalno�� takiego przedsi�wzi�cia by�a w�tpliwa. Cena sk�r by�a 
uzale�niona od ilo�ci przestrzelin, ale i tak ca�a sk�ra nie mog�a by� warta wi�cej ni� dwie, no trzy postrzelane. A 
czaszki... Czaszek i tak by�o pod dostatkiem. No, jeszcze gdyby taka zabawa by�a troch� bezpieczniejsza, ale wszyscy 
zdawali sobie spraw�, �e zbyt cz�ste u�ywanie optyka �le si� ko�czy. W lesie nawet na muszk� i szczerbink� czasem 
nie starcza�o czasu.
- No tak, kurwa, na ciula komu wypchana sk�ra - powiedzia� Siodmak i roze�mia� si� ha�a�liwie. Nikt mu nie 
zawt�rowa�, a on sam wkr�tce umilk� zdeprymowany.
Siodmak do nich za bardzo nie pasowa�. Wszyscy to czuli, szczeg�lnie wyra�nie w takich momentach jak ten. Oni 
przecie� r�wnie� przeklinali. Niekt�rzy nawet cz�sto. A czasem wszyscy, wr�cz prze�cigaj�c si� w wymy�lno�ci 
wi�zanek, doprowadzali t� zabaw� do granic absurdu, kiedy nie by�o ju� w tym nic obscenicznego, tylko zwyk�a 
bufonada, wzbudzaj�ca salwy �miechu. Kiedy Rakne, z papierosem w k�ciku ust, czy�ci� ulubione M-16 i opowiada� 
jeden ze swoich brutalnych kawa��w z point� w stylu: "no i wtedy, kurwa, ten facet powiedzia�...", to wszyscy 
wybuchali �miechem. Tade m�g� opowiada� ze szczeg�ami, jak to po raz kolejny zrobi� dobrze swojej kolejnej 
kobiecie i najwy�ej kto� stwierdza�, �e to si� ju� robi niesmaczne. A kiedy Siodmak odzywa� si� tak jak w tej chwili, to 
mieli ochot� nie patrze� na niego i udawa�, �e nic nie s�yszeli. To si� rozci�ga�o r�wnie� na inne rzeczy. Ten "dupek"- 
jak go w prywatnych rozmowach nazywali Alek i Noah, po prostu nie mia� stylu ani klasy cechuj�cych pozosta�ych 
cz�onk�w ich grupy. Ale jednak mia� z nimi polowa�.
On sam, chocia� cz�sto czu� si� nieswojo, bez przerwy zabiega� o ich towarzystwo. Byli przecie� jednymi z 
najlepszych. Mo�e nawet najlepszymi. Ich polowania zawsze si� op�aca�y. W knajpach pijali najlepsze piwo i nie 
brakowa�o im na papierosy. Siodmak te� tak chcia�, dlatego teraz zamiast zebra� manele i i�� w choler�, zacz�� udawa�, 
�e poprawia paski przy swojej ameryka�skiej uprz�y.
Nikt jako� nie mia� nowego tematu do rozmowy. By� mo�e dlatego, �e przegl�d sprz�tu to co�, co tak czy inaczej 
zrobi� trzeba i lepiej zrobi� to dobrze. Jeszcze Sokolnikow, Tade i Rakne zamienili kilka s��w zapalaj�c papierosy, ale 
w ko�cu i oni zamilkli, �ciskaj�c skr�ty wargami, bo d�onie mieli zaj�te.
Zbli�a�a si� jedenasta. Na polance, gdzie si� zatrzymali, robi�o si� coraz cieplej. G�ste, ale niewysokie krzaki i m�ode 
drzewka rosn�ce dooko�a nie dawa�y cienia. W powietrzu zaroi�o si� od owad�w, a blachy i od�amki betonowych p�yt 
na kt�rych siedzieli, zaczyna�y grza� w ty�ki.
Dior, kt�ry ju� od d�u�szej chwili nie mia� nic do roboty i zabawia� si� grzebaniem patykiem w piachu, straci� 
cierpliwo��. Wsta� i popatrzy� na zegarek.
- Dobra, to idziemy w ko�cu czy nie?! Bo jak chcemy tam by� na po�udnie, to ju� si� sp�nili�my.
- Uspok�j si�, ju� idziemy, nie ma po�piechu. I tak najlepsza pora jest miedzy trzynast� a czternast� - g�os Kaza jak 
zwykle tchn�� spokojem. Jemu nigdy si� nie spieszy�o. I by� przy tym tak mi�y, �e nawet "odpierdol si�" m�wi� cichym, 
flegmatycznym tonem. Pasowa�o to do jego wysokiej, lekko pochylonej sylwetki, jasnych w�os�w i �agodnego 
u�miechu, kt�ry nie znika� z jego twarzy, tak jakby by� wiecznie napalony traw�.
Zebrali si� w kilka minut. Mieli wpraw�. Mechanicznie nieomal dopinali paski uprz�y i plecak�w, przypinali kabury i 
pochwy, zaczepiali granaty i wsuwali w kieszenie zapasowe magazynki. Nie mieli formalnego przyw�dcy, ale 
organizowali si� bardzo sprawnie. Wszyscy wiedzieli, w kt�r� stron� zmierzaj� i co tam zastan�, a szyk mieli ustalony 
od lat.
Szli parami. Na poczatku Jorg i Kaz z twarzami pomazanymi zielon� i czarn� farb�, z heklerami w obu d�oniach i w 
he�mach, spod kt�rych spada�y na plecy d�ugie, cienkie kucyki. Chocia� zupe�nie r�ni, je�li chodzi o tusz� i wzrost, 
oraz absolutnie ze sob� nie spokrewnieni, byli bardzo podobni. Czasem nawet brano ich za braci. "Kazjorgi"- nazywali 
ich cz�sto ludzie w mie�cie. Zazwyczaj chodzili na szpicy i byli nie�li w tej funkcji.
Tu� za nimi posuwali si� Dior i Siodmak. Obaj lekko przygi�ci plecakami, w kt�rych d�wigali mas� kosztownych i 
zb�dnych dupereli. Na tym ich podobie�stwa si� ko�czy�y. Dior mia� g�ste czarne w�osy i brod� oraz pocz�tki brzuszka 
maskowane zielon� bluz� moro. Siodmak by� rudawy i chudy jak szczapa, a mundur nie wiedzie� czemu nosi� w 
barwach pustynnych. W lesie wyr�nia� si� tak, �e maskowanie Kaza i Jorga traci�o sens, ale oni po prostu lubili 
profesjonalnie wygl�da�. Siodmak d�wiga� te� pot�n� pompk� SPAS i to by�a rzecz, kt�rej mu wszyscy zazdro�cili.
Nast�pn� par� stanowili Sokolnikow i Tade. Obaj wystrojeni w zdobyczne omonowskie mundury i czarne berety. 
Nie�li identyczne ruskie rkm-y z d�ugimi lufami i magazynkami na czterdzie�ci naboi. By�a to bro� piekielnie 
niepor�czna w gestym lesie, ale oni uparli si� jej u�ywa�. I czasem to si� op�aca�o, szczeg�lnie odk�d po kilku 
nieprzyjemnych przygodach nauczyli si� nie zaczepia� luf� o ga��zie i nie robi� ha�asu.
Alek i Rakne to by�o kolejne "rodze�stwo". Obaj z ciemnymi w�osami si�gaj�cymi pasa, w czarnych glanach i 
cywilkach pofarbowanych na zielono, ale jeden prawie dwa razy wy�szy od drugiego. No i oni nie mieli plecak�w. 
Wszystko czego potrzebowali, mie�ci�o si� w sakwach uprz�y. Nie lubili d�wiga� ci�ar�w.
Nie mieli w r�kach �adnej broni. M-16 wisia�o zabezpieczone na ramieniu Rakne, a Alek ni�s� swoje beretty w 
olbrzymich kaburach, zawieszonych na brzuchu.
Na ko�cu dru�yny szed�, jak zwykle samotnie, Noah. "Starcza� za dw�ch" jak �miali si� ch�opcy. Faktycznie, robi� 
wra�enie. Rozro�ni�ty w ramionach, w ekwipunku US-Army, nosz�cym �lady cz�stego u�ywania i z odbezpieczonym 
tantalem w d�oni. Umia� z niego trafi� w co tylko chcia� w zasi�gu wzroku.
Chocia� do miejsca, gdzie dwa dni temu widziano stado, by�a jeszcze co najmniej godzina marszu, nikt si� nie 
odzywa�, a stra� przednia i tylna mia�y odbezpieczon� bro�. Licho nie �pi. Kiedy�, kiedy byli jeszcze ma�o 
do�wiadczeni, noszenie odbezpieczonej broni mog�o si� �le sko�czy�, ale teraz... Bardziej byli pewni sw...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin