W szponach przymusu.pdf

(383 KB) Pobierz
742351471 UNPDF
Zygmunt Zonik
W SZPONACH PRZYMUSU
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej
Warszawa 1984
Okładkę projektował: Zygmunt Zaradkiewicz
Redaktor: Wiesława Zaniewska-Orchowska
Redaktor techniczny: Janusz Festur
742351471.001.png
Przykra niespodzianka
Adolf Hitler nerwowo odmierzał kroki spacerując po dość wygodnie, choć w porównaniu z wystrojem
Kancelarii Rzeszy iście purytańsko umeblowanym bunkrze w „Wolfschanze”. Tutaj mieściła się Kwatera
Główna Niemieckich Sił Zbrojnych. Był wyraźnie w złym humorze i nawet jego pierwszy adiutant, generał
Rudolf Schmudt, dyskretnie trzymał się w cieniu. W kącikach oczu kanclerza czaiły się, jeszcze nie stopione,
resztki strachu. Dopiero teraz, kiedy już było „po wszystkim”, uzmysłowił sobie z całą jasnością, co by się
stało, jeszcze tak niedawno, tej właśnie zimy 1941—1942 roku, gdyby nie zadziałał szybko i bezwzględnie.
Wspomnienie radzieckiej kontrofensywy rozpoczętej 6 grudnia 1941 roku, która postawiła Wehrmacht
w obliczu dotkliwego kryzysu, przez długi czas przewijało się w wypowiedziach führera przy stole
konferencyjnym. Zwłaszcza to, co o nastrojach w armii doniósł jeden z generałów frontowej dywizji. Nagle
żołnierze przypomnieli sobie odwrót Napoleona spod Moskwy... Gdyby historia się powtórzyła, odwrót
mógłby zamienić się w paniczną ucieczkę i katastrofalną klęskę.
Do tego nie doszło. Odrzucił sugestie generałów „planowego wycofania się” i zatrzymał front, dalej od
stolicy Związku Radzieckiego, ale jednak. Pozbawił dowództwa swoich najlepszych z najlepszych:
feldmarszałka Gerda Rundstedta, Heinza Guderiana i Ericha Hopnera, a ich następcom rozkazał trwać i bić
się nieustępliwie.
Powstrzymał odwrót, ale jakim kosztem! Tysiące niemieckich żołnierzy zamarzło na śmierć, dziesiątki
tysięcy cierpiało na odmrożenia i trzeba ich było wycofać na zaplecze, zapełniając nimi szpitale w
Generalnym Gubernatorstwie i w Rzeszy.
Rozpoczęły się dyskusje w łonie Oberkommando der Wehrmacht. Temat był jeden: jak przełamać
rosyjski front. W trakcie tych krzyżujących się zdań i opinii feldmarszałek Walter von Brauchitsch podał się
do dymisji, a Hitler oznajmił, że sam obejmuje dowództwo nad armią niemiecką.
Na 6 i 7 lutego 1942 roku władca „Wilczego Legowiska” zwołał w trybie pilnym konferencję. Miały
zapaść daleko idące decyzje, w kwestii starań, jakich należy dołożyć, aby niemiecka gospodarka sprostała
zrnienionym wymaganiom wojennym. Z Berlina przylecieli: minister uzbrojenia i amunicji Fritz Todt,
minister gospodarki Walter Funk i kilku innych. Marszałek Rzeszy i minister lotnictwa Hermann Göring był
na miejscu.
Hitler nie krył, że jest zaskoczony jak nigdy dotąd. Zaatakował Związek Radziecki z lądu oraz z
powietrza, i chełpił się, że sześćdziesiąt procent z użytych czterech tysięcy maszyn jego Luftwaffe
wystarczy, żeby blitzkrieg na Wschodzie zakończył się po czterech tygodniach.
Wprawdzie Göring, jako dowódca sił powietrznych, proponował, żeby do napaści na „bolszewickiego
kolosa na glinianych nogach” — jak oceniali wtedy ZSRR — rzucić od razu cały niemal sprzęt latający i
skończyć ze Stalinem „w krótkich abcugach”, ale führer ostudził go w tym zamiarze.
— Nie, Göring — powiedział przybierając ton wyższości, jakim nauczyciel przemawia do ucznia. —
Nasze lotnictwo musi operować w rejonie Morza Śródziemnego z przyległymi basenami. Zwłaszcza teraz,
gdy okupujemy Jugosławię, Grecję i Kretę. Musimy z powietrza kontrolować całe wybrzeże Afryki
Północnej. Churchill panuje, niestety, na tamtych wodach, a i Rommla nie mogę pozostawić z jego Afrika
Korps bez lotnictwa. Nie chcę ogołocić z samolotów Norwegii, Zachodu i Kriegsmarine. W Anglię trzeba
bić dalej, sterroryzujemy ludność, a potem pójdzie nam już łatwiej, zwłaszcza, że pracujemy nad „bronią
odwetową...”. Wszystko to wymaga dużego potencjału lotnictwa, nie mówiąc już o obronie Rzeszy.
Przywódca NSDAP, dyktator i głównodowodzący sił zbrojnych w jednej osobie, dufny był w potęgę
swej armii, nie doceniał Kraju Rad, jego zasobów i ludzi.
Już 9 grudnia „zmył” Göringowi głowę i nazwał jego lotników tchórzami za to, że Luftwaffe nie
wyrąbała armii drogi do Moskwy.
— Co pan zrobił z naszym lotnictwem? — krzyknął na niego podczas odprawy. — Dlaczego ponosimy
takie straty? Produkcja rośnie, a samolotów brak, ciągle za mało!
— Warunki atmosferyczne — próbował tłumaczyć dowódca Luftwaffe. — To jest nasz główny
przeciwnik. Utrudnione dostawy paliwa też dają się we znaki, transport lądowy utknął, powietrzny jest zbyt
słaby...
— To pana wina — uciął Hitler.
Złego zdania o Luftwaffe i jej dowódcy byli również generałowie: Franz Halder, Wilhelm Keitel,
Brauchitsch i inni. Marszałkowie tego w oczy nie mówili, ale przed Hitlerem nie kryli swych opinii.
Wkrótce miało się okazać, że w samej tylko drugiej połowie 1942 roku Niemcy stracą na froncie
wschodnim ponad cztery tysiące osiemset samolotów. Zmusiło to agresora do wydatnego zwiększenia
produkcji, zwłaszcza myśliwców.
Hitler dostrzegł to jako absolutną konieczność właśnie teraz, na początku lutego 1942 roku. Długą,
poufną rozmowę w tej sprawie odbył z ministrem uzbrojenia, zarazem szefem organizacji Todt prowadzącej
roboty budowlane o znaczeniu wojennym. Nie była to bynajmniej rozmowa pogodna.
Nic dziwnego. Krótkotrwała przewaga hitlerowskiego lotnictwa zdawała się kończyć, a teraz Hitler,
bijąc pięścią w stół, mówił, że Luftwaffe musi odzyskać panowanie w powietrzu, zarówno na wschodzie jak
i na zachodzie. Główny nacisk należało, jego zdaniem, położyć obecnie, nie jak dawniej, na atakowaniu
lotnisk lecz na zwalczaniu przeciwnika w powietrzu. Zmuszał do takiej zmiany zadziwiająco rosnący
potencjał woskowy, w tym i lotniczy Armii Czerwonej.
W Kętrzynie zjawił się tego dnia, 6 lutego 1942 roku, naczelny architekt Berlina i ulubieniec Hitlera,
Albert Speer. Chciał uzyskać widzenie się z „wodzem” w sprawie programu wystawienia monumentalnych
budowli III Rzeszy. Znalazł się w „Wilczym Szańcu” po raz pierwszy i z ciekawością obserwował dosłownie
ceremoniał przepuszczania przez gęste sito każdego przybysza — przybywający musieli przejść przez kilka
posterunków doborowych SS-manów z pułku Leibstandarte AH, w każdym sprawdzano dokumenty od
początku. Pełno tu było ogrodzeń z drutu zwyczajniego i kolczastego, specjalna bocznica kolejowa z wysoką
rampą i budynek stacyjny wyglądający raczej na bunkier. W pobliżu — lotnisko. I najważniejsze: ogromne
żelbetowe pudła — bunkry, największy dla führera, odrębne dla generalicji i dla gości. W sumie —
osiemdziesiąt budowli naziemnych i podziemnych, w tym pięćdziesiąt bunkrów. Wszystko w przemyślany
sposób zamaskowane w lesie Gierłoży pod Rastenburgiem, upiększone. Pod ziemią kilka kondygnacji w dół,
między nimi funkcjonujące windy.
Gdy Speer dotarł do pokoju adiutantów, zwrócił się do Schmundta, prosząc go o zameldowanie
führerowi o swoim przybyciu. Zakwaterowano go, potem zjadł kolację w większym gronie, z udziałem
Hitlera. Nastrój był ponury, kanclerz rozmawiał właściwie tylko z Todtem. Od czasu do czasu zwracał się do
Göringa, o ile rozmowa schodziła na temat lotnictwa.
Przed północą Todt pożegnał się i odleciał samolotem do Berlina, żeby wydać polecenia stosowne do
rozkazów „wodza”.
Gdy posiłek dobiegł końca i wszyscy rozeszli się, do pokoju Speera przyszedł admtant i poprosił go do
führera.
Nazajutrz wczesnym rankiem ostry terkot telefonu wyrwał Speera z głębokiego snu. Usłyszał głos
osobistego lekarza Hitlera, dr Brandta.
— Samolot doktora Todta rozbił się! — poinformował z wielkim przejęciem. — Doktor Todt zginął.
Po południu, ku zaskoczeniu wszystkich, a zwłaszcza Göringa, Hitler mianował Speera następcą
tragicznie zmarłego Todta na stanowisku kierownika resortu.
Nowy minister uzbrojenia po dwóch dniach wypełnionych rozmowami z kanclerzem i naradami w
większym gronie pożegnał się i przyleciał do Berlina, aby objąć swe nowe obowiązki. Z miejsca nawiązał
współpracę z feldmarszałkiem Erhardem Milchem, sekretarzem stanu w ministerstwie lotnictwa i
generalnym inspektoratem Luftwaffe. Czekało ich wspólne zadanie — bo takie były plany — uczynienia z
niej siły nie do pokonania.
Jeszcze tego samego dnia spotkał się Speer z przedstawicielami największych koncernów wojennych w
Rzeszy, takich jak: Krupp, Steyer-Daimler-Puch, Messerschmitt, Junkers, Focke-Wulf, Heinkel, Dornier, a
także Siemens, AEG, Flic, IG-Farben i kilku innych. Jedne dawały surowce, inne agregaty, a jeszcze inne
gotowy sprzęt.
Temat konferencji: niezbędne uwarunkowania do wzrostu produkcji. Dyskutowano również nad
potrzebami i bilansem sił roboczych — dyrektorzy zażądali ogromnych dostaw rąk do pracy.
Nikt z obecnych nie nazwał tego po imieniu, ale każdy doskonale wiedział, o jakie to ręce chodzi: o
jeńców wojennych i więźniów obozów koncentracyjnych; ale w pierwszym rzędzie o przymusowych
robotników — obcokrajowców. Oni to mieli zastąpić powoływanych do wojska Niemców.
Speer obiecał zrealizować te postulaty, a podsumowując naradę, postawił sprawę tak: nie może
powtórzyć się sytuacja z końca 1941 roku, kiedy to zużycie broni, amunicji i sprzętu wojennego po stronie
niemieckiej, zwłaszcza samolotów i czołgów, przewyższyło po raz pierwszy bieżącą produkcję przemysłu
zbrojeniowego.
Polowanie na narody
Jechały pociągi pod na pozór zwyczajnym nadzorem, a w nich stłamszeni, zatroskani ludzie z
węzełkami, kuferkami, albo i bez bagażu, zagarnięci tak jak stali. Biegły wagony po szynach ze wszystkich
kierunków Europy — z północy i wschodu, z południa i zachodu — kończąc swój bieg na którejś z kilku
tysięcy niemieckich stacji kolejowych. Potem tych siłą wyrwanych z ognisk domowych obcokrajowców
rozdzielano; jedni szli do majątków ziemskich, inni do fabryk lub kopalń — dla tych tworzono obozy pracy.
Pracowali z rozpaczą w sercu, a historia życia każdego z nich to oddzielna tragedia. Ojcowie musieli
pozostawić rodziny często bez elementarnych środków do życia, mężów oderwano od żon, które zostały bez
pieniędzy i opieki.
Jak się potem okazało, do tej niewolniczej, przymusowej pracy zapędzono dziesięć procent polskiego
narodu, nie licząc skierowanych do niej jeńców wojennych i więźniów obozów koncentracyjnych, i,
oczywiście, ich rodzin.
Tak zaczęły się masowe polowania na ludność kilkunastu narodów, głównie narodów radzieckich,
narodu polskiego i francuskiego; miały one trwać niemal do końca 1944 roku. Wprawdzie proceder ten
uprawiali hitlerowcy już w latach 1940—1941, ale to, co nastało teraz, po nominacji Alberta Speera,
przewyższało rozmiarem wszystkie dotychczasowe łapanki i transporty.
Władze III Rzeszy odłożyły do lamusa dawną teorię Hitlera, w myśl której obcokrajowiec, głównie
słowiańskiego pochodzenia, nadawał się jedynie do robót nie wymagających kwalifikacji. Teraz, gdy
„Wielkim Niemcom” zagrażało widmo dalszego pogorszenia się bilansu: prodiikcja zbrojeniowa — straty w
broni i sprzęcie — stało się, ze względu na rosnącą potęgę militarną, koniecznością masowe zatrudnianie
robotników cudzoziemskich. Ausländer * albo inaczej zwangsarbeiter ** stawał się jedną z centralnych
postaci zaplecza gospodarczego i siły wojennej Niemiec. Urosły w cenie fachowe kwalifikacje
obcokrajowców, rozpoczął się nowy etap ich eksploatacji.
Wydarzenia potoczyły się w tempie lawinowym. Pierwszego marca 1942 roku Göring, jako generalny
pełnomocnik do spraw planu czteroletniego, podpisał, na wyraźny rozkaz Hitlera, dekret mianujący Speera
generalnym pełnomocnikiem do spraw zbrojeń. Nastąpiła tym samym rzecz niespotykana: dyktator wyłączył
planowanie i koordynację najważniejszej gałęzi, a to przemysłu zbrojeniowego, z gestii swego
nieoficjalnego zastępcy, drugiej po nim samym postaci Rzeszy, i przekazał te uprawnienia swojemu
architektowi, którego uczynił ministrem. Niezwykłości, a nawet pikanterii dodawało temu faktowi to, że jako
minister lotnictwa, Göring był w znacznym stopniu uzależniony od Speera.
Dwudziestego pierwszego marca kanclerz podpisał dokument, który stwierdzał, że interesy całej
gospodarki zostają podporządkowane potrzebom przemysłu zbrojeniowego. Jednocześnie nastąpiło
ściślejsze zespolenie personalne zarządów koncernów z ministerstwem Speera, co umożliwiło lepszą
koncentrację produkcji i wzrost wydajności.
Drugiego kwietnia tego roku z inicjatywy Speera powstał Komitet Centralnego Planowania — „Zentrale
Planung”, z kierownictwem w składzie: Speer, Milch i Billy Körner, podsekretarz stanu, prawa ręka Göringa.
Była to jedyna instytucja w Rzeszy, mająca prawo rozdziału surowców i siły roboczej dla poszczególnych
branż i koncernów. Minister uzbrojenia mógł więc sterować dostawą robotników przymusowych do
interesujących go zakładów produkcji wojennej. A był to problem numer jeden. W wielu fabrykach
brakowało robotników na drugą zmianę. W tej sytuacji jeszcze w marcu minister zasugerował Hitlerowi
konieczność powołania kogoś ze specjalnymi pełnomocnictwami, kto zagwarantowałby dopływ brakujących
rąk do pracy.
Pod koniec tego miesiąca kanclerz mianował gauleitera i namiestnika Rzeszy w Turyngii, Fritza
Sauckela, brutalnego hitlerowca, starego członka NSDAP, generalnym pełnomocnikiem do spraw
zatrudnienia — „Generalbevollmächtiger für den Arbeitseinsatz”. Tajnym zarządzeniem Hitlera otrzymał on
szerokie kompetencje, właściwie uprawnienia dyktatorskie. Mógł według uznania stosować, przy pomocy
aparatu władz cywilnych i wojskowych, wszystkie środki w celu zaopatrzenia w siłę roboczą niemieckiej
gospodarki wojennej. W pierwszym rzędzie — w krajach podbitych. Korzystał też w pełni ze swoich
pełnomocnictw i to z całą bezwzględnością, zwłaszcza że znał pewną wcześniejszą wypowiedź „wodza”.
Dziewiątego listopada 1941 roku na naradzie w Kwaterze Głównej Hitler stwierdził:
— Terytorium, które bezpośrednio dla nas pracuje, obejmuje ponad dwieście pięćdziesiąt milionów
ludzi; nie może ulegać wątpliwości, że musi się nam udać zaprząc tych ludzi bez reszty do pracy.
Speer również pamiętał tamte słowa swego „mistrza” i stale ponaglał Sauckela, aby przysyłał mu coraz
więcej ausländerów.
Na kolejnej naradzie u Hitlera, w obecności Speera, gauleiter obiecał, że zlikwiduje wszystkie wąskie
gardła w zakresie siły roboczej.
— Znajdę zastępców na miejsce wszystkich wcielonych do Wehrmachtu niemieckich robotników w
resorcie uzbrojenia!
* Cudzoziemiec.
** Robotnik przymusowy.
— A ilu ich brakuje nam na dzień dzisiejszy? — zapytał zaciekawiony „wódz”.
— Pół miliona — odpowiedzieli chórem obaj podwładni, jakby się umówili.
Rozbawiony Hitler roześmiał się na cały głos.
— A ponieważ rozkręcam spiralę zbrojeń w coraz szybszym tempie, w następnym roku będzie mi
potrzeba milion — uzupełnił minister. — Przed towarzyszem partyjnym Sauckelem stoi ogromne zadanie,
bo również inne gałęzie przemysłu, a także budownictwo są w niewiele lepszej sytuacji.
— Tak, tak. Trzeba się uporać z zadaniami wojennymi. Ja nigdy nie kapituluję! — zakończył gospodarz
niemal krzycząc. Gdy się uspokoił, dodał:
— Nie wolno nam robić więcej takich błędów, jak z niedostateczną produkcją samolotów. Tę wojnę
przegra ten, kto popełnia większe omyłki. Opracujcie plan totalnej mobilizacji w zakresie przymusowego
zatrudnienia.
Gauleiter Turyngii od dawna w kręgach władców III Rzeszy miał opinię człowieka niezwykle
energicznego i konsekwentnego. Swoich niespożytych sił użył teraz z wielkim rozmachem dla
usatysfakcjonowania w pełni Hitlera.
Nie omieszkał odwiedzić niektórych krajów okupowanych, zwłaszcza Francji i Generalnej Guberni. U
Hansa Franka zjawił się 18 sierpnia. Generalny gubernator prosił, żeby Sauckel użył swoich wpływów u
Hitlera, aby zelżała nieco dyskryminacja polskich robotników. Gdy wyjaśnił mu, dlaczego mu na tym zależy,
Sauckel z jego wywodami zasadniczo zgodził się.
— Miło mi, Sauckel, że jest pan gotów pomóc mi i że jako pełnomocnik do spraw zatrudnienia zgadza
się pan na wydanie przeze mnie oficjalnego obwieszczenia, w myśl którego wszyscy Polacy, nienagannie
pełniący swe obowiązki w Rzeszy, mają być przyzwoiciej traktowani. Wydaje mi się, że na przyszłość ułatwi
nam to ogromnie zdobywanie sił roboczych.
W dalszym ciągu tej rozmowy Frank oświadczył jednak, że akcję dostarczania robotników z Generalnej
Guberni prowadzi przy pomocy policji.
Sam, popadając w sprzeczność, potrafił wykazać brak konsekwencji innym, konkretnie rządowi Rzeszy,
który raz traktował obszar Generalnej Guberni jako rezerwuar siły roboczej, a dwa — jako część składową
niemieckiej gospodarki wojennej, gdzie tworzono nowe zakłady przemysłowe.
— Trzeba się zdecydować na coś, na jeden z tych wariantów. Nie można jednak robić obu rzeczy naraz:
zabierać stąd siłę roboczą, a jednocześnie rozbudowywać tu przemysł Rzeszy — wywodził. —
Przypominam tylko o tym, że mamy tu zrealizować gigantyczny program inwestycji Rzeszy, między innymi
rozbudowę sieci kolejowej. Fakt, że dwie trzecie ogólnego zaopatrzenia dla frontu wschodniego przechodzi
przez teren Generalnej Guberni, tłumaczy dlaczego rozbudowa tutejszych linii kolejowych została na rozkaz
führera włączona w zakres zadań równie ważnych, jak budowa okrętów podwodnych czy inne, najpilniejsze
przedsięwzięcia. Program rozbudowy sieci kolejowej wymaga zatrudnienia niesłychanej liczby tutejszych
wykwalifikowanych robotników. Zapotrzebowanie na metalowców jest ogromne — tu położył mocny akcent
na dalszych słowach. — Całkowicie błędne jest twierdzenie, że przemysł Generalnej Guberni w porównaniu
z Rzeszą posiada nadmiar wykwalifikowanych robotników.
Tym niemniej zapewnił „drogiego gościa”, że postulowane przez niego dostarczenie stu czterdziestu
tysięcy ludzi do pracy w Rzeszy będzie spełnione.
Już wkrótce nie zadawano sobie trudu maskowania porywania ludzi pozorami werbowania ochotników i
przestano zwracać uwagę na zagraniczną opinię publiczną. Metody i środki przemocy, które już zresztą od
dłuższego czasu stosowano w krajach okupowanych, przede wszystkim w Polsce, stały się jawnie
usankcjonowaną polityką. Sauckel otrzymał 27 marca prawo udzielania dyrektyw dowódcom wojskowym i
rządom okupacyjnym w zagadnieniach dotyczących siły roboczej. Trzydziestego września tego samego roku
Hitler upoważnił go do stosowania według uznania takich środków w Rzeszy, Protektoracie, w Generalnym
Gubernatorstwie i gdzie indziej, które zagwarantują niemieckiej gospodarce wojennej niezbędną liczbę
robotników.
Nie ociągając się, wysłał Sauckel do szefa głównego dowództwa sił zbrojnych, feldmarszałka Keitla,
pismo, w którym, mając na uwadze potrzeby gospodarki wojennej i przemysłu zbrojeniowego, żądał
przeprowadzenia werbunku sił roboczych nie tylko od administracji okupacyjnej, ale i od komend
wojskowych, zarówno miejscowych, jak i polowych.
W rozkazie wydanym na tej podstawie przez Oberkommando bez osłonek kładzie się wprost na
dowódców armii obowiązek uczestniczenia w werbunku i to przy użyciu najostrzejszych środków.
Wyznaczono do tego celu specjalnych oficerów. Mieszkańców, którzy nie zgłaszali się na wezwanie do
wyjazdu, traktowano jak sabotażystów i sądzono według praw wojennych. Tysiące ludzi uchylających się od
transportu zastrzelono. Uprowadzeni do Rzeszy cywile z oznakowaniem OST byli traktowani jako jeńcy
wojenni i kierowani do pracy przymusowej.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin