235. Kingsley Maggie - Na cichej wyspie.pdf

(450 KB) Pobierz
The stranger's secret
Maggie Kingsley
Na cichej wyspie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Czy dobrze się pani czuje?
Ten kierowca ciemnoniebieskiego mercedesa jest chyba idiotą,
pomyślała Jess, otwierając oczy, a czując przeszywający ból w nodze,
gwałtownie je zamknęła. Jak u diabła mogę „dobrze się czuć”, skoro przed
chwilą on wypadł jak pocisk zza zakrętu i uderzył prosto we mnie?
– Chyba nie powinna się pani ruszać – ciągną! z troską w głosie, gdy
zaczęła ostrożnie wysuwać się zza kierownicy. – Może być pani ranna.
– Jasne, że jestem ranna – wycedziła przez zęby. – Mam złamaną prawą
nogę.
– Może to tylko jakiś drobny uraz...
– Jestem lekarzem i zapewniam pana, że to złamanie – odparła z
rozdrażnieniem.
– Czy odczuwa pani ból, na przykład karku czy...
– Proszę posłuchać – przerwała mu z irytacją. – Czy mógłby pan przez
chwilę przestać udawać lekarza i skupić się na wyciągnięciu mnie z tego
wraka?
– Byłoby chyba rozsądniej, gdybym wezwał karetkę?
– Nie ma żadnej karetki – warknęła. – Przynajmniej dzisiaj. Jest teraz w
warsztacie na przeglądzie.
– Więc może jakiś inny lekarz...
– Na Greensay, poza mną, nie ma innego lekarza.
– Nadal nie myślę...
– Istotnie, ma pan rację. Bo gdyby pan myślał, nie jechałby pan jak
274773178.001.png
wariat i nie wpakowałby mnie w to...
– Kłopotliwe położenie? – dokończył. – Naprawdę jest mi bardzo
przykro, ale spieszyłem się, żeby kupić kilka niezbędnych rzeczy w
pobliskich sklepach...
– I bojąc się, że mogą one zniknąć, zanim zdąży pan dojechać, pędził
pan na złamanie karku?
W odpowiedzi usłyszała tylko jego śmiech. Odwróciła głowę w
kierunku nieznajomego, chcąc dokładniej mu się przyjrzeć. Zauważyła, że
jest wysoki, ma trochę ponad trzydzieści lat, szare oczy, gęste ciemne
włosy i brodę. Nagle przypomniała sobie, że w ubiegłym tygodniu
widziała go na plaży. Było to nazajutrz po tym, jak wprowadził się do
letniego domku Sorleya McBaina. Szedł wówczas tak ciężkim krokiem,
jakby dźwigał na barkach wszystkie troski świata.
– Pan jest tym dealerem narkotyków, który ukrył się na naszej wyspie?
– Co takiego?
– Tak przynajmniej uważa Wattie Hope. Albo mordercą, który
poćwiartował siekierą żonę i przyjechał na Greensay, żeby pozbyć się jej
zwłok.
– Ach, tak? – mruknął, a w jego szarych oczach zalśniły iskierki
rozbawienia. – A co pani o tym myśli?
– Ja tylko zastanawiam się, czy pański samochód jest równie
zdezelowany jak mój.
– Nie, ale prawdę mówiąc, ja nie jeżdżę puszką po sardynkach –
odrzekł, obrzucając krytycznym wzrokiem jej auto. – Skoro jest pani
jedynym lekarzem na tej wyspie, to chyba powinna pani mieć jakiś
solidniejszy pojazd.
274773178.002.png
– Czy możemy trzymać się tematu? – spytała cierpko. – Czy pański
samochód nadaje się do jazdy?
– Przedni zderzak jest wgnieciony, a światełko boczne i kierunkowskaz
stłuczone, ale poza tym...
– Wobec tego może mnie pan zawieźć do szpitala Sinclair Memoriał w
Irwerlairg.
– Naprawdę, nie myślę...
– Znów to samo – przerwała mu z rozdrażnieniem. – Zamiast mówić o
myśleniu, niechże pan pomoże mi się stąd wydostać!
Po chwili wahania wyciągnął do niej ręce. W samą porę, ponieważ gdy
próbowała wstać, ponownie poczuła ból.
– Może jeszcze raz rozważy pani swoją decyzję? – spytał łagodnie,
podczas gdy ona wałczyła z atakiem bólu.
W istocie miała na to wielką ochotę, bo przerażała ją perspektywa jazdy
do szpitala. Wolała tkwić w ramionach tego mężczyzny i rozkoszować się
bijącym od niego ciepłem oraz poczuciem bezpieczeństwa. Doszła jednak
do wniosku, że chyba postradała zmysły. Przecież on mógł ją zabić...
– Chcę tylko – zaczęła, z trudem oddychając – żeby przestał pan gadać
i myśleć, a za to pomógł mi wsiąść do swojego samochodu.
Jego usta wykrzywił ironiczny uśmiech.
– Czy pani zawsze jest taka piekielnie uparta, doktor... ?
– Arden. Nazywam się Jess Arden, panie Dunbar.
Z jego twarzy natychmiast zniknął wyraz rozbawienia.
– Pani mnie zna? – spytał, patrząc na nią podejrzliwie.
– Tylko ze słyszenia. Sorley McBain wspominał, że wynajął swój
domek letniskowy jakiemuś człowiekowi z Londynu, który nazywa się
274773178.003.png
Ezra Dunbar...
– Gadatliwy facet z tego McBaina.
– Nie może pan mieć mu tego za złe – zaprotestowała, słysząc w jego
głosie ironiczny ton. – Latem wynajmują tu domki liczni przyjezdni,
głównie Amerykanie, którzy poszukują swoich szkockich korzeni.
Niezwykle jednak rzadko zdarza się, żeby ktoś chciał spędzić na Greensay
trzy miesiące w samym środku zimy. – Zerknęła na niego. – Czyżby
przeszkadzało panu, że ludzie znają pańskie nazwisko?
Nie odpowiedział. Wziął ją na ręce i zaniósł do mercedesa. Kiedy już
usiadła w fotelu, który odsunął do tyłu, pobladła z wysiłku, zaczęła drżeć i
znów zrobiło jej się słabo.
– Pani nogę rzeczywiście należy unieruchomić – stwierdził. – Do
Inverlairg mamy około piętnastu kilometrów, a skoro droga jest nierówna,
może znajdę kilka kawałków drewna...
A może sprawę mojej nogi pozostawi pan mnie! Przez chwilę
podejrzewała, że znów zacznie się z nią spierać, ale on w milczeniu zajął
miejsce za kierownicą.
– Boli panią? – spytał ze współczuciem.
– Trochę – przyznała, odgarniając wilgotne włosy.
– Wcale mnie to nie dziwi – mruknął. – Szczerze mówiąc, sam nie
wiem, czy podziwiać panią za odwagę, czy potępiać za brak rozsądku.
– Czy nie mógłby pan rozważyć tej kwestii później? Zaśmiał się cicho,
a potem uruchomił silnik i ruszył w kierunku miasta.
Co będzie, jeśli okaże się, że mam nie tylko złamaną nogę? – myślała
Jess z przerażeniem. A jeśli doznałam obrażeń wewnętrznych? Wiedziała,
że nie może sobie pozwolić na chorobę. Nawet przeziębienie mogłoby
274773178.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin