Bułyczow Kirył - Kosmografia zazdrości.pdf

(410 KB) Pobierz
656217637 UNPDF
Bułyczow Kirył
Kosmografia zazdrości
Z „Nowa Fantastyka” nr 9(264) – wrzesień 2004
O nie - twardo oświadczyła Ksenia Udałowa. - Po małego więcej do przedszkola nie pójdę.
- Co za giez mamę ukąsił? - zapytała synowa Margarita. - Słowo daję, wstyd mi za mamę.
Ksenia nie wdała się w dyskusję, poszła do kuchni, żeby gotować kapuśniak i cicho popłakiwać. Kiedy
takie łzy wpadają do kapuśniaku, to wychodzi z niego raczej słona ogórkowa, każda łza jest jak łyżeczka
maggi.
- Ześwirowała - powiedziała Margarita do swojego męża Maksyma Korneliuszowicza.
- O kim mówisz? - zapytał Maksym otwierając piwo. Nalał ojcu.
Korneliusz Iwanowicz łyknął i powiedział:
- Za moich czasów było tylko „Zygulowskie" i nie dawali więcej niż jedną butelkę na łeb. Ale jakie to
było piwo!
- Wczoraj nie poszła na targ - ciągnęła Margarita. - Prosiłam ją po ludzku, przecież wiecie, szanuję
mamę Ksenię, ale ona zero uwagi. Powiada, że na targ nie pójdzie, nawet po ulicy
Czerwonopartyzanckiej nie może chodzić. Jakby nie chodziła po niej przez całe życie.
- Wiek ma znaczenie, mimo całego twojego szacunku - rzucił Maksym.
Korneliusz nie wtrącał się do rozmowy. Zamyślił się. Znał lepiej swoją żonę. Coś się z nią działo
niedobrego. Z ludzkiego punktu widzenia jej zachowanie było wytłumaczalne, ale człowiek w ten sposób
się zachowujący był istotą niezwykłą.
Maksym postanowił, że powalczy o pokój w rodzinie i rzekł:
- Dobra, sam się do przedszkola przejdę, a ty, muśka, odniesiesz jutro mój garnitur do pralni, zgoda?
- Do jakiej pralni? - zapytała Ksenia.
- Do tej na byłej Serafimowicza - powiedziała Margarita. - I proszę mój kostium szary wziąć.
- Na Serafimowicza nie mogę - odezwała się Ksenia z kuchni.
Zapadła głęboka cisza.
Serafimowicza była tuż, tuż, po sąsiedzku.
- Czyli, muśka, nie chcesz, co? - zapytał Maksym.
- Czyli, mamo, nie masz zamiaru? - zapytała synowa.
- Nie mogę, Bóg mi świadkiem, słowo pioniera.
- Przecież jeszcze w ubiegłym tygodniu tam chodziłaś - przypomniała sobie Margarita.
- W ubiegłym tygodniu, można powiedzieć, przypominałam jeszcze żywego człowieka - oświadczyła
Ksenia i głośno pociągnęła nosem.
W tym momencie Korneliusz wstał i wyszedł na podwórko.
Poza Ksenią nikt nie zauważył jego odejścia. Od chwili kiedy Udałow przeszedł na emeryturę, wielu
przestało go zauważać. Zwłaszcza w rodzinie.
Ksenia podeszła do okna, żeby obserwować, kiedy wyjdzie z budynku i dokąd pójdzie. Ale Udałow się
nie pojawił, czyli poszedł na parter albo do Grubina, albo do profesora Minca.
Ksenia słyszała głosy syna i synowej, donośne, a nawet przenikliwe, wypowiadały mocne i nawet
upokarzające słowa, ale Ksenia nie wnikała w ich treść. Patrzyła na ulicę, na więdnące listowie, bure z
powodu upalnego lata, które spowodowało, że liście nie zaznały tym razem żółknięcia. Jesień tego roku
była brzydka - nie złoto, tylko samo błoto. A życie Kseni też się nie udało. Tak naprawdę była kobietą
nieszczęśliwą;
- A mama dokąd? - zapytała synowa.
- Nie twój interes.
Ksenia zeszła po skrzypiących schodach. Budynek był stary, barak z lat trzydziestych, dawno należało
go zburzyć, a lokatorów przenieść do czteropiętrowców o podwyższonym standardzie. Wszyscy
poprzednicy Korneliusza na jego stanowisku w przedsiębiorstwie budowlanym, jak również ci, co nastali
po nim, wszyscy zbudowali sobie wille, dacze albo przynajmniej mieszkania w elitarnym domu na
Marksistowskiej. Tylko Udałow został w przekrzywionym domu pod 16 na Puszkina.
Coś ją dziś drażniło. Nawet zapachy na klatce schodowej wydawały się jakieś zastarzałe, niemal
starożytne, kuchenne i obce. I szkło muchy zabrudziły tak, że światła nie widać. Dawno temu należało je
umyć, ale kto się szarpnie na taki wysiłek?
Ksenia zeszła na parter, zatrzymała się przed drzwiami profesora Minca. Drzwi były zwyczajne,
wszystko przez nie słychać, tyle że Korneliusz z Mincem nie stali pod drzwiami, tylko siedzieli w pokoju
i ich głosy brzmiały niewyraźnie.
- A dałeś jej podstawy? - pytał Minc.
- Jakie znowu podstawy?! Znasz mnie przecież od trzydziestu prawie lat. Jakie mogą być podstawy w
naszym miasteczku, gdzie każdy każdego zna z twarzy?
Roześmiał się jakoś dziwnie. Minc też się roześmiał.
- Nie przesadzaj, Korneliuszu... Chcesz kawałek dyni? Przyniosła mi pewna kobieta. Rozpieszcza mnie.
Potem głosy oddaliły się i już nic nie dało się zrozumieć. Ksenia westchnęła.
- Dobrze - powiedziała na głos. - Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.
Wyszła na ulicę Puszkina i skierowała się do centrum. Dotarła do placu Odkrywców, ale na samym
brzegu jakby ją kto batem po nogach chlasnął.
Ani kroku dalej!
Znieruchomiała.
Przed sobą widziała hotel. A jeszcze bliżej sklep „Wszystko dla Działkowicza".
Właśnie! To ten sklep. Złowieszcze drzwi uchylone i prowadzące do ponurego półmroku, z którego
niczym narzędzia tortur wyglądają grabie...
Ksenia zmrużyła z przerażeniem oczy i cofnęła się.
I tak cofała się dobre dwieście metrów, aż w końcu wpadła na pomysł, żeby się odwrócić. Niech się z
niej śmieją, niech ją obrażają. Skoro kobieta nie ma możliwości obrony swojego honoru na przykład
poprzez pojedynek, to może demonstracja słabości okaże się bardziej przekonująca niż zwykła siła?
I Ksenia skierowała się z powrotem do Minca. Przed drzwiami zatrzymała się i chwilę nasłuchiwała - w
jej planach nie leżało spotkanie z mężem. Za drzwiami panowała cisza, potem dał się słyszeć cichy głos
profesora. Śpiewał znaną piosenkę „Money-money-money" o władzy pieniędzy. Czyli jest sam.
Ksenia lekko zaskrobała w drzwi.
- Wchodź, Kseniu - odezwał się zza drzwi profesor.
- Dzień dobry, Lwie Christoforowiczu - powiedziała Ksenia. - Jak się domyśliłeś, że to ja skrobię?
- Dedukcja, przyjaciółko, dedukcja, szare komórki mego mózgu wyliczyły, że skoro w rodzinie
Udałowych narodził się problem i przyszedł do mnie porozmawiać o nim Korneliusz Pawłowicz, to
nieuchronnie pojawi się również druga strona konfliktu. Co prawda nie wiedziałem, że tak szybko. Siadaj,
Kseniu, opowiadaj.
- Bo on się przecież przyznał - odpowiedziała Ksenia, ale usiadła w nowym fotelu, kupionym w
Szwecji przez jednego z wielbicieli profesora, który uznał, że Minc ostatnimi czasy robi mniej odkryć,
ponieważ stary fotel całkowicie się przetarł, aż sprężyny sterczą na zewnątrz. - Skoro ten niegodziwiec
się przyznał, to ja milczę.
- Do niczego się nie przyznał - nie zgodził się z nią Minc. - I obawiam się, że Korneliusz nie ma do
czego się przyznawać.
- Milcz, Lwie! - parsknęła Ksenia. - Bo i za ciebie się wezmę. To hańba, żeby mężczyźni kryli jeden
drugiego.
Minc wystraszył się.
Człowiek jest istotą wielopłaszczyznową, a Minc szczególnie. I dlatego też nie zawsze jest
konsekwentny w swoich czynach. Można postawić Lwa Christoforowicza na podium w sali, gdzie
rozdaje się nagrody Nobla, i zaproponować mu wygłoszenie mowy bez papierka. Zrobi to spokojnie. Nie
poruszą go nawet spojrzenia członków Szwedzkiej Akademii Nauk czy uśmiech szwedzkiego monarchy.
Ale stając przed kasjerką w spożywczym traci rezon i zachowuje się jak uczniak, do administracji chodzi
rozdygotany, a Ksenia Udałowa jest w stanie doprowadzić go do słabości w kolanach.
Minc wiedział, że wizyta Kseni jest nieuchronna i bliska, wiedział, że Ksenia zażąda od niego ochrony
przed mężem, wszystko odgadł i przewidział, ale nie był w stanie udzielić odpowiedzi odmownej, co było
jedynym możliwym sensownym działaniem z jego strony.
- No to opowiadaj o symptomach - westchnął. - Chcesz herbaty?
- Ja już niczego nie chcę.
- Mów.
- Nie wiem, co tu mój ślubny plótł, ale powiadam ci z całą odpowiedzialnością: broda siwieje, korzeń
zielenieje. Rozumiesz mnie?
- Korneliusz na takiego nie wygląda.
- A ty nie jesteś dziewoją, żeby patrzeć, jak on wygląda. A istota w spódnicy jest... ach, co tam gadać.
Powieszę się!
- To już przesada.
- Wiem, że przesada. Lepiej by było jego udusić, ale ręka mi się nie podnosi.
- Kseniu, bez dygresji.
- Dobra, już nie będę. Znasz ichnią księgową?
- Z biura?
- Właśnie. Nie widziałeś? No to ci powiem - waran z Komodo. Potwór lądowy.
Ksenia oglądała sporo programów oświatowych w telewizji i dlatego warany z Komodo były dla niej
istotami zrozumiałymi i nieobcymi.
- Kontynuuj - powiedział Minc.
- Dalej jest jeszcze gorzej. W naszym nabiałowym ekspedientka to raz, a na rynku w sklepie „Wszystko
dla Działkowicza" taka Tatarka, że niechby czadrę nałożyła! Mam dalej wyliczać?
- To są wszystko podejrzane pasje twojego Korneliusza? - zapytał Minc, chociaż mógł nawet nie pytać,
i tak wszystko było jasne.
- Nie szermuj słowami - poprosiła Ksenia. Łzy nabiegły jej do oczu, w każdej chwili mogły spłynąć po
purpurowych policzkach. - Zrozum moje położenie. On sobie w przedszkolu jedną taką wynalazł. Ona
może mieć co najwyżej szesnaście albo dwadzieścia lat! Przecież jego powinno się posadzić za rozpustę.
Inna sprawa, że teraz takie Lolity się pojawiły, że emeryta też ciągną do łóżka i jeszcze go oskubią.
- Jak?
- Przegryzają i pustoszą kieszenie - powiedziała Ksenia. - To jest niezwykle smutne, czego ich w tych
szkołach uczą. A może właśnie tego uczą...
- Kseniu, powiedz, a nie zastanawiałaś się, czy te wszystkie kobiety nie są aby wytworem twojej
wyobraźni?
- Nie powtarzaj jego słów. Bo skończę z nim i ze sobą. Poczekaj lepiej, aż ci wszystkie wyliczę.
Myślisz, że Korneliusz na ryby jeździ? Jeśli w to wierzysz, to jesteś głupio naiwny. On ukrywa wędki w
lesie pod krzakiem, a sam na skróty pędzi na kolonię do jednej takiej mleczarki.
- Do mleczarki?
- Jędrna taka, krew i mleko, pewnie - mleczarka. Znam jej adres, jeszcze trochę i ją podpalę.
- Tylko nie wysadzaj w powietrze - poprosił Minc. - Wszystkie gazety od razu napiszą, że to czeczeński
terroryzm.
656217637.001.png
- Jaki znowu terroryzm?!
- Uspokój się, powiedz lepiej, czego ode mnie oczekujesz?
- Ratunku.
- Jak mogę cię poratować, Kseniu?
- Coś się ze mną dzieje. Wychodzę na ulicę i nogi mi odmawiają posłuszeństwa. Nie mogę iść po
Czerwonopartyzanckiej. Zabij - nie mogę!
- Co jeszcze?
- Co jeszcze? To zadziwiający fenomen. Dusi mnie zazdrość. Wyobrażam sobie, jak on, stary
rozpustnik, maszeruje objęty z nią do przedszkola...
- Po co?
- Po co? Żeby się całować podczas leżakowania, dzieciaki tylko oczka zamkną, a ten zaczyna się z nią
obmacywać po kątach.
- Och!
- No właśnie. A kiedy wychodzę na plac Odkrywców, na który się idzie w drugą stronę naszą ulicą, to
widzę szyld „Wszystko dla Działkowicza" i wiem, że właśnie tam spotyka się ze swoją Tatarką. Właśnie
tam wymienia z nią namiętne spojrzenia. Rozumiesz?
- Patologia - oświadczył Minc.
- Dla was może to jest patologia albo mammologia, a ja pragnę śmierci. Zazdrość mnie dusi w tym
miejscu.
- W jakim miejscu?
- W gardle - zdziwiła się kobieta. I dodała: - A gdybyś poszedł obok cerkwi Paraskiewy Piatnicy, to tam
jest przystanek autobusowy. Wiesz po co?
- Po co?
- Żeby ta moja kanalia mogła rano z księgową się spotykać. Spotykają się i od razu włażą do autobusu!
I zajmują się rozpustą.
- W autobusie?
- W autobusie też.
- Wątpię raczej.
- Czyli jesteś, Lwie Christoforowiczu, niedostatecznie rozpustny. Nie wiesz, do czego są zdolne
niektóre samce!
- Mówisz o Korneliuszu?
- Że też mnie licho podkusiło wyjść za niego! - jęknęła Ksenia tak głośno, że Korneliusz, który akurat
wyszedł na klatkę schodową zapalić, skulił się, niczym jeż pod łapą niedźwiedzia.
- Czy od dawna tak jest? - zapytał Minc nie kryjąc ironii.
- Od czterdziestu lat żyję na krawędzi śmierci.
- Dlaczego wcześniej się nie rozwiedliście?
- Wcześniej, póki demokraci nie rozwalili Związku Radzieckiego, zawsze był komitet partii, do którego
można było pójść i powiedzieć wprost: nie jestem dłużej w stanie żyć z takim potworem. Natychmiast
proszę go oderwać od tej dziewczyny i przywrócić rodzinie. A teraz my wszystkie, baby, same sobie
zostałyśmy, bez partyjnej obrony i pomocy! Wykańczamy się.
Lew Christoforowicz wyjął z szuflady plan miasta Wielki Guslar i rozłożył go na biurku.
- Zobaczmy - rozmyślał na głos. - Jeśli musimy iść na targowisko i nie możemy iść po
Czerwonopartyzanckiej, to nic prostszego, jak skręcić na Zofię Pierowską...
- Chyba zwariowałeś! Już dwadzieścia lat temu na tej ulicy mrugał do Maruśki Einstein.
- Nie jest chyba krewną tego Einsteina? - zainteresował się Minc.
- Z technikum wyleciała za brak postępów. No to siedzi w oknie i puszcza oko. A ten mój od razu -
mruga do niej w odpowiedzi.
- Widziałaś to?
- Ludzie powiedzieli.
- A może jednak z powodu przedawnienia wykreślimy Pierowską?
- Dla mnie wydarzenia sprzed dwudziestu lat są całkowicie żywe. Jak dziś! Nie mogę iść tą ulicą.
Lepiej już umrę.
- A co z Zaułkiem Niemilewonnym? - zapytał Minc. - To jest z boczku, nad rzeką.
- Nie, no chcesz mnie do grobu wpędzić! - obruszyła się Ksenia. - Zapomniałeś, co się tam kryje?
- A co się tam kryje?
- Ona. Trucicielka, Lukrecja Borgia, własnego męża załatwiła i trafiła do historii.
- Jakoś nie przypominam sobie takich w naszym mieście...
- A Zinka? Czy wiesz, naiwny profesorze, że ta Zinka w osiemdziesiątym, nie, osiemdziesiątym
siódmym omal z Korneliuszem do Paryża nie zwiała?
- Niemożliwe!
- Ja też w pierwszej chwili nie uwierzyłam, kiedy mi stara Łożkina opowiedziała. Ale potem w jego
oczach wszystko wyczytałam. Czyli nawet sobie nie marz - przez Zaułek Niemilewonny za nic nie będę
chodziła.
Rozmowa trwała ponad godzinę, Minc w jej trakcie zakreślał niebieskim flamastrem te ulice, po
których zazdrosna Ksenia nie mogła chodzić, i te place, na których Udałow wymieniał spojrzenia ze swą
kolejną ofiarą. Ku przerażeniu Lwa Christoforowicza pod koniec owej godziny okazało się, że
emocjonalnie pokąsana Ksenia w ogóle nie może poruszać się po mieście, ponieważ ciągle natyka się na
kochanice, znajome czy inne kobiety Udałowa. Wewnętrzny wstręt do tych rozpustnic i męża, który im
sprzyjał, były tak wielkie, że Ksenia wolałaby zamknąć się w domu i dokończyć żywota w izolacji.
- No to co będziemy robić, doktorze? - zapytała Ksenia z pewnym zadowoleniem i nawet dumą w
głosie, ponieważ sytuacja była unikatowa i zarazem zabójcza.
- Może... - Profesor zamyślił się na długo.
Po kilku minutach olśniła go odkrywcza myśl.
- A może skrzydła? - zapytał. - Istnieje taka możliwość. Zrobimy ci skrzydła, silniczek na plecy i
polecisz...
- Polecę? I huknę w ziemię? I zostawię wnuki bez babci?
- Ryzyko istnieje, ale jest niewielkie.
- Nie - stanowczo odparła Ksenia. - Bo z nieba będę widziała wszystkie miejsca rozpusty, wszystkie
domy jego kochanic i kokietek. No i wtedy od razu huknę.
- Ta-a-ak...
I Minc znowu na długo się zamyślił. Potem rzekł:
- Przyjdzie mi, Kseniu, podzielić się z tobą wielką kosmiczną tajemnicą.
- O, to mi się bardziej podoba - powiedziała kobieta. - Dziel się.
- Nauka dopiero zbliża się do tego zagadnienia - powiedział Minc. - Wielu nawet jeszcze nie wierzy w
jego istnienie.
- Mnie to urządza. Jeśli tylko sprawa jest pewna.
- Pewna, zaufaj mojemu doświadczeniu.
- No to wal.
- Ziemia pod naszymi stopami jest z jednej strony planetą, z drugiej - pustką - powiedział Minc
szarpnąwszy się za koniuszek ucha, ponieważ też z trudem wierzył we własne genialne odkrycie. -
Dowolne ciało materialne może przejść od punktu „a" do punktu „b", o ile będzie dysponowało urzą-
dzeniem, powiedzmy, kluczem do poruszania się w umownych tunelach, które przenikają cały
Wszechświat. To są jakby tunele metra, tyle że jednocześnie tworzą nieprawdopodobny labirynt.
- Czyli chcesz, żebym właziła pod ziemię? - zapytała Ksenia. - Bez światła, w błocie, a potem żebym
wyłaziła z tych piwnic, czy tak?
- Powiadam ci, kobieto - rozeźlił się Minc - że podziemne tunele są galaktyczną umownością.
Teoretycznie udowodnię ci to w mig, ale sam nie próbowałem jeszcze podróży tym sposobem. I nikt inny
też jeszcze nie próbował.
- Czyli ja spróbuję i zginę.
- Możesz nie wchodzić głęboko - rzekł Minc. - Możesz tylko postać najpierw przy wylocie.
Przyzwyczaić się. Przecież cię do niczego nie zmuszam...
- Nie krzycz na starszą kobietę. Jak będę po nich chodzić?
- Tak jak na zewnątrz - odparł Minc. - Odległości są takie same, wzajemne relacje przestrzenne
obiektów nie ulegają zmianie.
- A inaczej?
- Inaczej, od twojego domu do przedszkola jest tyle samo, co po powierzchni.
- Nie rozumiem. I co, wylezę tam z kanału?
- Nie, pójdziesz po ziemi. Nikt nawet nie zauważy.
- Coś kiwasz starą babę, Christoforycz. Jakże to ja pójdę pod ziemią i wylezę niepostrzeżenie?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin