Gor Gennadij - Przybysz z Kosmosu.rtf

(864 KB) Pobierz
GENNADIJ GOR

 

 

 

 

GENNADIJ GOR

 

 

 

PRZYBYSZ Z KOSMOSU

 

TYTUŁ ORYGINAŁU: DOKUCZLIWYJ SOBIESIEDNIK

PRZEKŁAD: ADAM GALIS

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W

 

 

„CZYTELNIK” WARSZAWA  1963

 

Część pierwsza

 

 

PODRÓŻNIK

 

1

 

Podróżnik myślał o tym, że nigdy już chyba nie zobaczy swojego świata, ukochanej planety, żony, przyjaciół i słońca — może nie tak jasnego jak to, które tu świeciło, o wiele bardziej dalekiego, lecz stokroć mu droższego.

W tutejszej atmosferze było zbyt dużo tlenu i Podróżnik po zdjęciu maski odczuwał natychmiast niezwykłe podniecenie.

O ludziach tutejszych wiedział wszystko, co mu było potrzebne, chociaż ani razu nie oglądał ich z bliska. Byli barczyści, przygarbieni, mieszkali w jaskiniach i poruszali się zgina-jąc w kolanach owłosione, żylaste nogi, jak gdyby przykucając, a całą ich nędzną technikę stanowiły grubo ciosane kamienne maczugi.

Robot Ips, który utrwalił wizerunek ich dziwnego życia, wiele razy rozwijał ten obraz w czasie i przestrzeni. Zjawiały się wówczas przed Podróżnikiem ściany jaskini, ognisko, mięso piekące się na węglach łub szerokie twarze o wystających kościach policzkowych i krępe postacie, a jednocześnie rozbrzmiewały dźwięki, przy których pomocy ci ludzie wyrażali swoje uczucia i pragnienia. Za każdym razem, kiedy patrzył na nich, dzielących między sobą jadło, kłócących się o kobietę lub tropiących zwierza, odczuwał jeszcze dotkliwiej swe osamotnienie.

Robot Ips umiał również odtworzyć to, co poprzedzało lądowanie na Ziemi, a wówczas Podróżnik mógł słyszeć głosy swoich towarzyszy podróży i widzieć ich oblicza. Lecz żaden z nich nie ocalał i obraz odtworzony przez Ipsa przypominał stary, zapuszczony cmentarz, na którym naiwnie, jak to bywało, za dawnych lat, rozmawiały z żywymi głosy umarłych, utrwalone za ich życia i jak gdyby wywołane z przeszłości.

Podróżnika stale dręczyło uczucie samotności, coraz mocniejsze wskutek tego, iż wie-dział, że ani on, ani jego roboty, nie potrafią odbudować na wpół zniszczonego kosmolotu i nie wyrwą się z pola grawitacyjnego obcej planety, nie zdołają pokonać bezdennych, obłędnie wielkich przestrzeni, dzielących go od domu.

O ludziach tutejszych wiedział nieskończenie więcej, niż sami wiedzieli o sobie. Znał długość ich rąk i nóg, wiedział, jak funkcjonuje ich serce i gruczoły sekrecji wewnętrznej, znał wymiary ich czaszek i budowę mózgów.

Mieli zadziwiająco konkretną pamięć, która utrwalała prawie wszystko, od wczesnego dzieciństwa do kresu życia. A koniec przychodził katastrofalnie szybko. Żaden z nich nie dożył starości. Bez przerwy wojowali między sobą i z surową przyrodą, lecz choć mieli tak ubogie życie duchowe, pamiętali bardzo dużo.

Podróżnik i ludzie jemu podobni zapamiętywali stosunkowo niewiele. Na co obciążać pamięć, przechowywać w mózgu wszystkie przypadkowe zdarzenia i wrażenia z nieustannie uciekającego czasu-życia? Do tego celu służy robot-sobowtór, Twoje Drugie Ja, utrwalający wszystko do najdrobniejszych szczegółów i służący w każdej chwili rozwiniętą taśmą-obra-zem minionego czasu.

Robot-sobowtór nie przypomina w niczym innych robotów, nie na próżno został nazwany „Twoje Drugie Ja”. Zbudowano go i oddano do dyspozycji Podróżnika wówczas, kiedy w Podróżniku obudziła się świadomość gotowa do odbioru wrażeń życiowych. Twoje Drugie Ja przechowuje wspomnienia. Kto utraci robota, straci swą przeszłość.

Człowiek jest śmiertelny, lecz robot-sobowtór przezwycięża czas. Wspomnienia nie giną nawet wówczas, kiedy znika ten, co wspominał. Przechowuje się je, podobnie jak książki w bibliotekach dawnych epok — uwieńczone zbiornice bogactw duchowych. Dzięki nim każ-da jednostka staje się w jakimś stopniu wieczna, gotowa do podzielenia się ze społecznością swym doświadczeniem życiowym.

Ale tu, na obcej planecie, wspomnienia nie są potrzebne. Nie mogą w niczym pomóc Podróżnikowi, który znalazł się w obcym świecie, w obcym układzie słonecznym, gdzie istoty podobne mu są opóźnione w rozwoju o wiele tysięcy lat. Wspomnienia potrzebne są wtedy, kiedy człowiek radośnie zagląda w przyszłość, kiedy współczesność i praca mają wspólny rytm, a obok pracują mieszkańcy tej samej planety. Wspomnienia służą do tego, by człowiek odczuwał swą jedność ze światem i samym sobą, z płynącym nieustannie czasem, by lepiej zrozumiał siebie, swą osobowość. Same w sobie, oderwane od teraźniejszości i przy-szłości — są niczym.

Podróżnik nie miał żadnej nadziei na powrót do swego świata, nie spodziewał się na-wiązać z nim łączności. Kontakt z ziemią urwał się jeszcze wówczas, kiedy wraz z kolegami i przyjaciółmi znajdował się w kosmolocie i w nieskończonych przestrzeniach kosmosu nie mógł odnaleźć pola elektromagnetycznego swej małej planety, zagubionej wśród miliardów gwiazd i galaktyk. Lecieli potem długo, nie wiedząc już, w jakim punkcie nieskończonej przestrzeni i nieskończonego czasu znajduje się ich dom rodzinny.

Podróżnik stracił juz wszelką nadzieję, lecz mimo to nie upadł na duchu. Od dzieciń-stwa uczono go pogardy dla zwątpienia. I oto dziś opuścił swą siedzibę i poszedł brzegiem rzeki. Szumiała w dzień i w nocy. Ciągnęło od niej chłodem. Podobał mu się jej głos. I ogro-mne drzewa, wysokie, grube, o długich gałęziach, podobały mu się również. Ale nieprędko przyzwyczaił się do nich. Tak wysokich drzew nie było na jego planecie. W jakimś ułamku sekundy przywidziało mu się, że przyszedł pożegnać świat, w którym obecnie mieszkał, dręczony uczuciem dziwnej słabości, jak gdyby przed chwilą podniósł się z łóżka po długo-trwałej, groźnej chorobie. Tę dolegliwość powodowało środowisko ziemskie, chemizm niezu-pełnie odpowiadający chemizmowi jego planety ojczystej. Przyszedł się pożegnać? Napra-wdę? Nie, jeszcze za wcześnie na pożegnanie z rzeczką, lasem, doliną tam — w dole.

Długo stał bez ruchu i z lubością przyglądał się okolicy. W dali pasło się stado żubrów. Jelenią ścieżką przebiegła łosza z oseskiem-jelonkiem. Biegła z wiatrem, nie podejrzewając, że ktoś ją obserwuje. Stanęła, podniosła tylną nogę, a jelonek podbiegł i zaczął ssać wymię matki, tarmosząc je lekko. Kropla mleka kapnęła mu z warg na trawę. Po chwili znów pędzili ścieżką, cząsteczki zdumiewającego życia, pełne radości huczącej w żyłach.

Po powrocie ze spaceru długo siedział bezczynnie. Czuł wielkie osłabienie. Serce biło arytmicznie, jak gdyby znalazł się na dnie głębokiej rzeki. Nawet we śnie nie opuszczało go uczucie, iż porusza się po dnie rzeki. To uczucie towarzyszyło mu od pierwszej chwili, gdy znalazł się na tej planecie. Ciśnienie atmosferyczne było tu za wysokie.

Wezwał robota Twoje Drugie Ja i oto zjawiły się przed jego oczami, jak gdyby wraca-jąc z niebytu, dawno utracone chwile.

Siedzi wraz z żoną (wówczas jeszcze narzeczoną) w staroświeckiej łódce, otoczonej zewsząd cichymi wodami niebieskiego, przezroczystego jeziora. W ich świecie ogromnego tempa mieszkańcy miast niekiedy celowo zażywali radości, jaką daje cisza i kojący spokój w specjalnie wydzielonych rezerwatach leśnych.

Znów słyszał jej głos tuż blisko i widział jej oczy, zielonoszare i ironiczne.

O n a. Zachowujesz się jak nauczyciel w szkole. Zadałeś pytanie i czekasz na odpo-wiedź. I jeśli nie potrafię odpowiedzieć, zmartwisz się, prawda? Pozwól więc, że nie odpo-wiem.

O n. Skoro nie chcesz, możesz nie odpowiadać. Ale nauczyciel nigdy nie zapytałby w szkole o to, o co ja pytam. To go nie interesuje.

O n a. Nie wszyscy nauczyciele są na jedną modłę. Przecież ja też chcę zostać nauczy-cielką.

O n. Więc wyobraź sobie, że jestem uczniem, twoim wychowankiem. Wyobraziłaś sobie?

O n a. Przypuśćmy.

O n. Czego byś mnie zaczęła uczyć?

O n a. Przede wszystkim skromności. Brak ci jej zdecydowanie. Za dużo myślisz o sobie.

O n. Raczej o tobie.

O n a. To można łatwo sprawdzić, wystarczy zapytać robota Twoje Drugie Ja.

O n (rozgniewany). Nikt nie ma prawa go pytać, prócz mnie.

O n a. Nawet ja nie mam prawa? Czyż nie jestem ci bliższą od robota?

W wodzie błysnęła ryba, jej plusk pokonał czas i przestrzeń, czas i przestrzeń, które trudno sobie było wyobrazić. Przecież ta ryba błysnęła nie w ziemskiej wodzie, lecz w wodzie jago planety Aneidau, planety Porannego Świata. A potem wszystko odpłynęło, robot zamilkł, zapadła cisza.

Podróżnik zasnął z trudem, jak zwykle tu, na Ziemi, i obudził się następnego dnia rankiem. Bezczynność obrzydła mu. Zabrał się ponownie do roboty. Już od dwóch tygodni usiłował naprawić niezwykle skomplikowaną maszynę; robota Anty-Ty. Była to nowość naukowa i techniczna. Jej twórcy zatroszczyli się o tych, którzy, jak Podróżnik, mogli być skazani na przymusową samotność. Robot Anty-Ty potrafił nie tylko rozmawiać, lecz nawet wdać się w spór z całą energią i bogactwem myśli. W jego towarzystwie mieszkaniec Świata Porannego nie mógł się nudzić. Robot odznaczał się wielką erudycją, duchem przekory i logiką rozumowania. Anty-Ty był nawet w pewnym stopniu cynikiem i sceptykiem, odrobinę nihilistą. Bo istotnie, po cóż miałby przypominać swego rozmówcę? Gdyby był całkowicie, we wszystkim, do niego podobny, o cóż mogliby się sprzeczać? Anty-Ty był jakby uosobie-niem tego, co najszpetniejsze w ludzkim charakterze i co człowiek usiłuje w sobie przezwy-ciężyć.

Podróżnik kosmiczny był z zawodu fizjologiem, specjalistą od zagadnień mózgu i cybernetyki fizjologicznej, ale nie był technikiem i inżynierem, teraz zaś miał czysto techni-czne zadanie do rozwiązania. Co począć? Wszyscy inżynierowie, uczestnicy ekspedycji, zginęli. Nie miał się kogo poradzić. A ponieważ robot Anty-Ty był ostatnim słowem nauki i techniki i nie wszedł jeszcze do produkcji seryjnej, to ani jeden z robotów-inżynierów, którymi Podróżnik dysponował, nie umiał przeprowadzić remontu, nie przewidzianego przez żaden program.

W gruncie rzeczy Podróżnik był z tego zadowolony. Przynajmniej miał jakąś robotę, co prawda niezbyt pilną, lecz skomplikowaną i trudną. Mógł więc podczas pracy zapomnieć o smutnych myślach?

Kiedy przed pięciu dniami zapoznał się gruntownie ze schematem, arcyskomplikowa-nym schematem robota, zajrzał do środka tej kunsztownej konstrukcji. Zajrzał tam nie bez lęku i by dodać sobie otuchy, powiedział:

— Ano, zobaczmy, jak zbudowany jest mózg wyrafinowanego sceptyka.

Te słowa świadczyły raczej o filuternie-żartobliwym nastroju Podróżnika niż o pragnie-niu zbliżenia się do prawdy. Kto jak kto, lecz on, jeden z najwybitniejszych fizjologów swojej planety, dobrze wiedział, że mózg sceptyka wcale się nie różni od każdego innego mózgu.

Sceptyka czyni sceptykiem bynajmniej nie ilość zwojów mózgowych, lecz złe wycho-wanie, nawyk do patrzenia na wszystko z wysoka, skłonność do potępiania, bez wniknięcia w istotę rzeczy.

— Mózg jak mózg, lecz pod jednym względem góruje nad żywym mózgiem — pracuje szybciej, nie zna znużenia, a jego uwaga nie rozprasza się.

Z podziwem patrzył za każdym razem na sztuczny mózg robota Anty-Ty. Inżynierowie-cybernetycy, biochemicy, biofizycy i fizjologowie — którzy go stworzyli, próbowali rozwią-zać niezwykle trudny problem. Trzeba jeszcze sprawdzić, w jakim stopniu im się to udało. Robot Anty-Ty posiadał zapewne (lub powinien był posiadać) rozległe możliwości anality-czno-syntetyczne. Sztuczny logik odznaczał się jednocześnie godnym zazdrości poczuciem humoru, niezwykle szybkim refleksem, darem układania ze słów czegoś zaskakującego i celnego. Właśnie ten potężny mózg należało zreperować.

Podróżnik, który rozpoczął ostrożne rozpoznawanie uszkodzenia, nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, co zostało uszkodzone, mechanizm czy chemizm robota. Bowiem sztuczny mózg, w odróżnieniu od mózgów innych robotów, znajdował się na granicy świata żywego i przyrody martwej. Ten półorganizm, półmechanizm winien był według zamysłu swych twórców pokonać wszystkie słabe strony mechanizmu i organizmu. Dziennikarze entu-zjaści pisali, rzecz jasna z dużą przesadą, że nowy robot w istocie rzeczy nie jest robotem w ścisłym sensie tego słowa. Posiada tyle cech indywidualnych, charakterologicznych, iż stał się już jak gdyby osobowością...

Podróżnik, sprawdzając siłę impulsu i analizując wypustkę plazmatyczną komórki nerwowej, mówił do siebie:

Hm, osobowość, jak twierdzą dziennikarze. Ale kiedy naprawimy ciebie, przepra-szam za niezbyt ścisły zwrot, kiedy cię wyleczymy, postawimy na nogi, jak mawiają lekarze, wtedy dopiero dowiemy się, w jakim stopniu jesteś osobowością. Bo osobowość, drogi mechano-organizmie, to nie tylko rozum. Potrzebny jest również charakter. Stworzono ciebie, by pomóc mi zabijać czas. A ty uroiłeś sobie od razu nie wiadomo co i wyprowadziłeś w pole łatwowiernych dziennikarzy. To bardzo nierozsądne. Jeśli jednak istotnie posiadasz charakter i reprezentujesz osobowość, to bynajmniej nie odznaczasz się skromnością. No co? Nie możesz mi odpowiedzieć? Na razie? Ale postawię cię na nogi, możesz być pewny.

Jedynym godziwym sposobem pokonywania czasu i samotności jest praca. Niegdyś, w zamierzchłych epokach, filozofowie pesymiści straszyli społeczeństwo tym, że cybernetyka i automatyzacja, po uwolnieniu mieszkańca Aneidau od przymusu pracy i myślenia użytkowe-go, uczynią z niego istotę kontemplującą, lekkomyślnego hedonistę, napawającego się nieu-stannym wypoczynkiem. Nie doszło jednak do tego. I nie mogło dojść. Aneidajczyk pozostał twórcą, doskonale uzbrojonym do walki z przyrodą.

Podróżnik pracował. Zdawałoby się, że poznał sztuczny mózg nie gorzej niż zwyczajny mózg człowieka.

Minęły trzy miesiące i oto, jak się zdaje, udało mu się naprawić robota.

Anty-Ty odezwał się nieoczekiwanie w nocy, kiedy Podróżnik czuwał, nękany swą dolegliwością. Wprawdzie nie spał, lecz był na wpół przytomny.

R o b o t (dźwięcznym głosem, z odcieniem ironii). Zdaje się, że mnie wyleczyłeś. Postawiłeś mnie na nogi. Ale czy prosiłem cię o to?

P o d r ó ż n i k. Wyleczyć można tylko żywą istotę. Organizm. Ty jesteś maszyną. Naprawiłem ciebie.

R o b o t (z urazą). Ja — maszyną? A kim ty jesteś? Bogiem? Lecz bóstwo, według wierzeń antycznych, tym właśnie różni się od ciebie, że nie zna nudy. Zaś ty, mój drogi, zacząłeś się nudzić. Zwiesiłeś nos. Chciałeś jak najprędzej postawić mnie na nogi nie tylko po to, by uczynić zadość ambicjom lekarza. Może powiesz, że zrobiłeś to z pobudek humanitar-nych? Nie oszukasz mnie. Chciałeś po prostu pogadać sobie z kimś, poplotkować? No cóż, bardzo proszę.

P o d r ó ż n i k. Mógłbym rozmawiać z sobą samym. Rozmyślać.

R o...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin