Izmajłowa Kira - Mag niezależny Flossia Naren 01 - Mag niezależny Flossia Naren.rtf

(903 KB) Pobierz
KIRA IZMAJŁOWA

Kira Izmajłowa

Mag

niezależny

Flossia Naren

część I

 

TŁUMACZYŁA

Marina Makarevskaya

fabryka słów

Lublin 2011


Spis cyklu:

 

1. Mag niezależny Flossia Naren - część 1

2. Mag niezależny Flossia Naren - część 2

Rozdział 1
Problem na skalę smoka

Widok... No cóż, trzeba przyznać, widok robił wrażenie. Któryś z rekrutów właśnie zostawiał za dużym kamieniem resztki obiadu. Szczerze mówiąc, nawet ja czułam się nieswojo, mimo że widywałam w życiu gorsze rzeczy. Jednak już dawno oduczyłam się publicznego rzygania na widok tego typu martwej natury, więc z wyrazu mojej twarzy trudno było cokolwiek wyczytać.

Śnieg na dość szerokiej kamiennej półce przed jaskinią był przesiąknięty gęstą krwią do tego stopnia, że stał się ciemnoczerwony, prawie czarny. Zresztą jaki śnieg? Breja.

Nad samym skrajem przepaści solidnie zmaltretowany trup w powyginanej starożytnej zbroi. Twarzy nie posiada - została spalona prawie do kości.

Trochę dalej, nieopodal wylotu jaskini, leży ogromna tusza smoka. To jego krwią zalane jest wszystko dookoła. Szerokie skrzydła, wyłamane w ostatniej próbie wzniesienia się w powietrze, przypominają podarte żagle na strzaskanych masztach. Mocne łapy są niezgrabnie zgięte. Tuż przy wykrzywionym, potwornym, ale nadal w jakiś sposób urokliwym pysku - dopełniająca obrazu martwa księżniczka.

Zresztą smok wydawał się ogromny wyłącznie na pierwszy rzut oka. Gdy tylko człowiek podszedł bliżej, stawało się jasne, że wcale nie był aż taki duży, przynajmniej w porównaniu z dojrzałymi osobnikami. Na dodatek miał czerwono-brązowe ubarwienie, podczas gdy dorosłe smoki zwykle są czarne z metalicznym połyskiem. Czasami, bardzo rzadko, zdarzały się srebrne, złote lub stalowe... Oglądałam ich łuski w zbiorach Kolegium[1]. Po prawdzie, w ogóle nie miałam dotąd okazji na żywo zobaczyć dorosłego smoka.

- To on... go spalił? - półgłosem zapytał młodziutki porucznik gwardii, chyba nie zwracając się do nikogo konkretnie. Kilku żołnierzy pod jego rozkazami stanowiło moją eskortę. Nie żebym jej naprawdę potrzebowała, ale kto to widział, żeby mag-justycjariusz osobiście grzebał przy trupach?

- Nie - raczyłam otworzyć usta. Porucznik podniósł głowę, spoglądając na mnie z przestrachem i ciekawością jednocześnie.

Westchnęłam ciężko. Przecież nie będę mu ze szczegółami tłumaczyć, że na pobliskich skałach nie ma ani śladu ognia, a zbroja nie została nadtopiona. Ten smok nie skorzystał ze swojej najbardziej znanej broni. I to nawet nie dlatego, że nie zdążył. Po prostu, głuptas jeden, wierzył w przewagę siły fizycznej.

- To co się tu w takim... - Porucznik nie skończył zdania, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że jest za bardzo bezczelny. No i rzeczywiście, nie miałam obowiązku składania meldunków każdemu chłoptasiowi w mundurze.

Co robiłam w tej dzikiej okolicy? No zgadza się: smok. Dokładnie tak, jak to one mają w zwyczaju, porwał dziewczynę. Ktoś prawdopodobnie uznał, że uda mi się przekonać bestię, by zwróciła pannę rodzinie. Bo chyba nie liczył, że będę z tym smokiem walczyć! Ostatecznie to nie moja specjalność... Mimo to nie odmówiłam przyjęcia zlecenia, ponieważ sprawa wyglądała co najmniej interesująco. Ale niestety, zanim dotarłam na miejsce, sytuacja uległa zmianie. W najbliższej smoczego leża górskiej wsi dowiedziałam się, że ktoś mnie wyprzedził, i to o prawie dwie doby. Bohaterski smokobójca już do wsi nie wrócił, ale i gada więcej nie widziano. Tak więc musiałam leźć jeszcze wyżej w góry, aby rozeznać się w sytuacji: gdzie zniknął smok i co się stało z księżniczką.

Historia z pozoru była straszliwie, przygnębiająco banalna. Chłopak w starożytnej zbroi, uzbrojony w długą lancę, którą niewiadomym sposobem wciągnął na zbocze, nie powinien mieć najmniejszej szansy w walce ze smokiem. Żadnej realnej szansy! Niestety, los całkiem często ma swoje oryginalne pomysły i przy tej okazji wszystkie realne szanse trafia szlag.

Sądząc ze śladów, smok rozbroił samozwańczego rycerza w kilka chwil - po prostu złamał ten jego patyk i odrzucił biedaka na skraj przepaści. A potem chyba uznał, że go na koniec trochę postraszy i przy okazji wykaże się wielkodusznością przed jedynym obecnym świadkiem (czyli księżniczką), pozostawiając głupiego dzieciaka przy życiu. I tak by się stało, gdyby przerażony rycerz nie wystawił przed siebie odłamka lancy. To by bestii nie zaszkodziło w najmniejszym stopniu, ale w przypływie niespodziewanego szczęścia niewydarzonemu smokobójcy udało się solidnie zaklinować drugi koniec drzewca pomiędzy kamieniami. Ostry czubek trafił dokładnie w gardło pewnego siebie młodego smoka - w miejsce, gdzie łuski jeszcze nie były wystarczająco mocne. Biedak nie zdążył się zatrzymać i z rozpędu sam nadział się na lancę. Musiała trafić dokładnie na arterię, w przeciwnym razie smok by tak łatwo nie umarł. Zresztą dookoła było tyle krwi, że pod nogami aż chlupało, w związku z czym mogłam być w zasadzie pewna słuszności moich przypuszczeń. Smocza krew jest z założenia dla ludzi trująca, a zwycięski rycerz został ochlapany nią od stóp do głów, więc nie miał już czasu ani okazji do świętowania tryumfu. Po zaledwie chwili został z niego wyjący z rozdzierającego bólu i przerażenia zakrwawiony kawałek mięsa. Podejrzewam, że trwało to tylko parę minut, nie więcej - szok też potrafi zabijać.

Nie miałam zamiaru tłumaczyć tego wszystkiego porucznikowi. Wystarczy, że czekało mnie składanie sprawozdania przed radą królewską.

- Niech pan rozkaże ludziom, żeby uważali - powiedziałam, uznając, że nie ma konieczności narażania żołnierzy. Krew smoka w ranach tegoż krzepnie bardzo szybko, ale jak już wycieknie, to pozostaje płynna nawet na mrozie, więc chlupało nam pod nogami całe jeziorko tego dobra. Po wystygnięciu nie jest aż tak niebezpieczna, ale nadal można dorobić się poważnego oparzenia. - Mają nie dotykać smoka ani nie chwytać niczego gołymi rękoma. Jasne?

- Tak jest, panno Naren. - Chłopaczek stanął na baczność, zezując na skuloną w śniegu martwą księżniczkę i mnąc w dłoniach czapkę, zdjętą z szacunku ni to do trupa, ni to do mnie. - Szkoda dziewczyny, mówili, że ładna była jak z obrazka...

Porucznikowi znowu nie udało się utrzymać języka za zębami, chyba jego ciekawość była silniejsza niż obawa przed magiem-justycjariuszem.

- A ona tak ze strachu czy jak...?

Podeszłam bliżej. W tych warunkach próby oszczędzania eleganckiej sukni wydawały się cokolwiek bezsensowne, więc kucnęłam wprost na niej i dokładniej przyjrzałam się dziewczynie, ostrożnie unosząc jej głowę. To prawda, była piękna, nawet śmierć jej nie zaszkodziła. Blada twarz o zdecydowanych rysach była ubrudzona ciemną krwią. Na policzku przytulonym do smoczych łusek zamarzły łzy. Cienkie, delikatne ręce obejmowały przerażający pysk. W uszach dziewczyna miała wspaniałe kolczyki z rubinami i brylantami antycznej roboty, na szyi kolię do kompletu. A żadna z tych rzeczy nie występowała na liście klejnotów, które miała na sobie w chwili porwania - smok porwał ją z przedsionka łaźni, więc była tylko w spodniej sukni, skromnych kolczykach i kilku cienkich złotych pierścionkach. Poza tym smocza krew nie zrobiła jej krzywdy. Czyli dokładnie tak, jak się spodziewałam...

Na ciele księżniczki nie było żadnych śladów przemocy, po prostu zamarzła na śmierć. Nic dziwnego, tutaj nawet ciepło ubrani żołnierze kulili się z zimna. Porucznik miał czerwony nos i uszy, dalsze stanie bez czapki jak najbardziej mogło skończyć się odmrożeniem tych ostatnich. A dziewczyna miała na sobie jedynie cienką suknię z jakiejś zwiewnej tkaniny. Nigdy przedtem nic podobnego nie widziałam, pewnie smocza zdobycz przywleczona skądś zza morza. Ile ona czasu spędziła w śniegu? Na oko ponad dobę...

Za moimi plecami młodziutki porucznik siąkał nosem, jednak o nic więcej nie pytał.

Obciągnęłam kurtkę, westchnęłam, ale nadal milczałam, w naszej robocie lepiej jest czasem trzymać język za zębami. Biedne dziecko...

Omiotłam spojrzeniem półkę przed jaskinią. W duszy rosła mi głucha irytacja na niesprawiedliwość losu - kompletnie bezużyteczne uczucie, ale chyba nie do usunięcia. Jeszcze raz spojrzałam na zabitego smoka i martwą księżniczkę. Duma tatusia, mądra i miła dziewczynka... Mądra i miła dziewczynka zamiast czekać na ratunek w ciepłej i wygodnej jaskini wolała na zawsze usnąć w krwawym śniegu, tuląc się do martwego smoka!

Byłam gotowa założyć się o swoje roczne zarobki (wcale niemałe), że w ludzkiej postaci ów smok był bardzo przystojny, wesoły i sympatyczny - oczywiście na swój smoczy sposób. W końcu ile trzeba młodej pannie, żeby się zakochać? Szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, że akurat zaloty zawsze smokom szły doskonale. I gdyby nie ten kretyn w zbroi pradziadka oraz głupia pewność siebie młodego smoka, to najpewniej on i księżniczka żyliby razem szczęśliwie do końca jej ludzkiego życia. Szczerze szanowałam smoki za to, że zawsze zostawały ze swymi wybrankami, a nie porzucały ich na widok pierwszych odznak nadchodzącej starości. Co prawda gwoli sprawiedliwości warto też zauważyć...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin