Wysokie okno - Raymond Chandler.pdf

(1506 KB) Pobierz
1080311429.051.png
RAYMOND CHANDLER
WYSOKIE OKNO
CZYTELNIK . WARSZAWA 1974
1080311429.062.png 1080311429.073.png 1080311429.084.png 1080311429.001.png 1080311429.002.png 1080311429.003.png 1080311429.004.png 1080311429.005.png 1080311429.006.png 1080311429.007.png 1080311429.008.png 1080311429.009.png 1080311429.010.png 1080311429.011.png 1080311429.012.png 1080311429.013.png 1080311429.014.png 1080311429.015.png 1080311429.016.png 1080311429.017.png 1080311429.018.png 1080311429.019.png 1080311429.020.png 1080311429.021.png 1080311429.022.png 1080311429.023.png 1080311429.024.png 1080311429.025.png 1080311429.026.png 1080311429.027.png 1080311429.028.png 1080311429.029.png 1080311429.030.png 1080311429.031.png 1080311429.032.png 1080311429.033.png 1080311429.034.png 1080311429.035.png 1080311429.036.png 1080311429.037.png 1080311429.038.png 1080311429.039.png 1080311429.040.png 1080311429.041.png 1080311429.042.png 1080311429.043.png 1080311429.044.png 1080311429.045.png 1080311429.046.png 1080311429.047.png 1080311429.048.png 1080311429.049.png 1080311429.050.png 1080311429.052.png 1080311429.053.png 1080311429.054.png 1080311429.055.png 1080311429.056.png 1080311429.057.png 1080311429.058.png 1080311429.059.png 1080311429.060.png 1080311429.061.png 1080311429.063.png 1080311429.064.png 1080311429.065.png 1080311429.066.png 1080311429.067.png 1080311429.068.png 1080311429.069.png 1080311429.070.png 1080311429.071.png 1080311429.072.png 1080311429.074.png 1080311429.075.png 1080311429.076.png 1080311429.077.png 1080311429.078.png 1080311429.079.png 1080311429.080.png 1080311429.081.png 1080311429.082.png 1080311429.083.png 1080311429.085.png 1080311429.086.png 1080311429.087.png
1
Dom stał przy Dresden Avenue, na Oak Noll, w Pasadenie
— wielki, solidny, nęcący chłodem, o ścianach z
ciemnoczerwonej cegły, z ozdóbkami z białego kamienia i
dachem krytym terakotową dachówką. Frontowe okna
parteru miały oprawne w ołów szyby. Na piętrze były typu
wiejskiego, z rokokowymi kamiennymi ozdóbkami. Od
frontowej ściany i kwitnących przy niej krzewów spływał ku
ulicy łagodną pochyłością mniej więcej półakrowy trawnik,
który, jak chłodna szmaragdowa woda skałę, opływał po
drodze ogromny cedr himalajski. Podjazd i ścieżka były
szerokie, a przy podjeździe rosły trzy białe przepięknie
rozrośnięte akacje. Ranek tchnął mocnym zapachem lata i
roślinność trwała nieruchomo w zastygłym powietrzu tego, co
tu uchodzi za przyjemny chłodny dzionek.
O pani Elizabeth Bright Murdock wiedziałem tyle, że chce
zaangażować przyzwoitego prywatnego detektywa, który nie
strąca popiołu z cygara na podłogę i ma przy sobie jeden tylko
rewolwer. Wiedziałem też, że jest wdową po starym bałwanie
z baczkami, który nazywał się Jasper Murdock i zrobił niezłą
fortunę służąc społeczeństwu, a w każdą rocznicę śmierci w
gazecie pasadeńskiej zamieszczano jego fotografię z
podpisem: „Poświęcił życie pracy dla społeczeństwa".
Zostawiłem samochód na ulicy i przeszedłszy po
kilkudziesięciu kamiennych płytach wkopanych w trawnik
zadzwoniłem do drzwi pod portykiem z cegły, osłoniętym
spiczastym daszkiem. Od portyku do podjazdu biegł niski,
ceglany murek. Przy końcu wyłożonej płytami ścieżki stała na
betonowym bloku kolorowa figurka Murzynka w białych
bryczesach do konnej jazdy, zielonym żakiecie i czerwonej
czapce. Trzymał w ręku szpicrutę, a u jego stóp było
wmurowane żelazne kółko do przywiązywania koni. Murzynek
miał trochę smutna minę, jakby zniechęconą wyczekiwaniem.
Podszedłem i pogłaskałem go po główce czekając, aż mi ktoś
otworzy. Po pewnym czasie drzwi uchyliły się lekko i wyjrzała
zza nich służąca w fartuszku, ponuraczka w średnim wieku,
łypiąc na mnie paciorkowatym okiem.
- Philip Marlowe — powiedziałem. — Do pani Murdock.
Jestem umówiony.
Ponuraczka zgrzytnęła zębami, łypnęła okiem i twardym,
kanciastym głosem dawnych
mieszkanek pogranicza zapytała;
- Której?
- Hę?
- Której pani Murdock? — niemal wrzasnęła.
- Pani Elizabeth Bright Murdock — odparłem. — Nie
wiedziałem, że są dwie.
- A są — warknęła. — Ma pan wizytówkę?
Drzwi były nadal lekko uchylone. Wysunęła zza nich koniec
nosa i chudą muskularną rękę. Wyjąłem z portfela wizytówkę z
samym tylko imieniem i nazwiskiem i wsunąłem babie w garść.
Nos i ręka zniknęły i drzwi zatrzasnęły się. Pomyślałem, że
może powinienem był zapukać do kuchennych. Podszedłem i
jeszcze raz pogłaskałem Murzynka po głowie.
- Taki nasz los, bracie — powiedziałem.
Mijały minuty, długie minuty. Włożyłem do ust papierosa,
ale go nie zapalałem. Przejechał lodziarz niebiesko - białym
wozem z piosenką „Indyk w słomie" płynącą z głośnika. Wielki
czarno-złoty motyl przyhamował w locie i usiadł na krzaku
hortensji niemal tuż przy moim łokciu, kilka razy poruszył
wolno skrzydełkami, a potem wzbił się ociężale i poszybował
przez nieruchome, dyszące żarem powietrze. Drzwi otworzyły
się znowu. Ponuraczka powiedziała:
- Tędy.
Wszedłem. Znalazłem się w dużym, kwadratowym,
chłodnym pokoju, w którym panowała kojąca atmosfera
kaplicy cmentarnej i podobny zapach. Na ścianach tkaniny
dekoracyjne, za wysokimi bocznymi oknami żelazne kraty
imitujące balkony, ciężkie rzeźbione krzesła z pluszowymi
siedzeniami, wyścielanymi oparciami i zmatowiałymi
złoconymi frędzla mi po bokach. W głębi witraż wielkości kortu
tenisowego. Pod nim oszklone drzwi za kotarami. Stary,
zatęchły, tracący myszką, po mieszczańsku urządzony, czysty i
nieprzyjemny pokój. Nie wyglądało na to, aby ktoś tu
kiedykolwiek przesiadywał lub chciał przesiadywać. Stoliki na
wygiętych nóżkach, z marmurowymi blatami, złocone zegary,
drobne rzeźby z marmuru w dwóch kolorach. Mnóstwo rupieci,
które trzeba by chyba z tydzień odkurzać. Mnóstwo
wyrzuconych w błoto pieniędzy. Przed trzydziestu laty, w
zamożnym, cichym prowincjonalnym miasteczku, jakim była
wówczas Pasadena, pokój ten mógł uchodzić za wcale
elegancki.
Wyszliśmy z niego i ruszyliśmy dalej korytarzem, a po chwili
ponuraczka otworzyła jakieś drzwi i skinęła na mnie, żebym
wszedł.
- Pan Marlowe — rzuciła przez drzwi zgrzytliwym głosem.
2
Pokój był niewielki, z oknem wychodzącym na ogród i
urządzony jak biuro. Na podłodze leżał brzydki rdzawo
brązowy dywan. Za biurkiem siedziała szczupła, wątła,
jasnowłosa panienka w okularach w szylkretowej oprawie.
Ręce trzymała na klawiaturze maszyny do pisania stojącej na
wysuniętym blacie z lewej strony biurka, ale na wałku nie było
papieru. Kiedy wchodziłem, patrzyła na mnie z drewnianym,
nieco głupkowatym wyrazem twarzy osoby nieśmiałej, która
pozuje do zdjęcia. Gdy poprosiła, żebym usiadł, głos jej
zabrzmiał miękko, wyraźnie.
- Nazywam się Davis. Jestem sekretarką pani Murdock.
Pani Murdock kazała mi poprosić pana o referencje.
- Referencje?
- Właśnie. Referencje. Czy to pana dziwi?
Położyłem kapelusz na biurku, a nie zapalonego papierosa na
rondzie kapelusza.
- Nie wzywa się chyba kogoś, jeżeli się o nim nic nie wie?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin