Beagle Peter-Kryształy czasu.pdf
(
2694 KB
)
Pobierz
Beagle Peter-Krysztaly czasu
Peter S. Beagle - Kryształy czasu
Peter S. Beagle
Kryszta
ł
y czasu
Przek
ł
ad Maria Duch
THE FOLK OF THE AIR © 1977
Dla Colleen J. McElroy, bez której wsparcia, rady, s
ł
ów otuchy, kakao o pó
ł
nocy i irytuj
ą
cej odmowy
zrozumienia, i
ż
pewne ksi
ąż
ki po prostu si
ę
nie ko
ń
cz
ą
, ta ksi
ąż
ka nigdy nie zosta
ł
aby uko
ń
czona.
l .
Farrell przyjecha
ł
do Avicenny o czwartej trzydzie
ś
ci nad ranem bardzo starym mikrobusem volkswage-
nem, zwanym Madame Schumann-Heink. Deszcz w
ł
a
ś
nie przesta
ł
pada
ć
. Przy Gonzales, dwie przecznice od
zjazdu z autostrady, zatrzyma
ł
si
ę
przy kraw
ęż
niku i opar
ł
ł
okcie na kierownicy. Jego pasa
ż
er ockn
ął
si
ę
z cichym
j
ę
kiem i chwyci
ł
si
ę
za kolano.
- W porz
ą
dku - powiedzia
ł
Farrell. - Jeste
ś
my na miejscu.
- Na miejscu? - zapyta
ł
pasa
ż
er. Nadal nieprzytomnie spogl
ą
da
ł
w dal na tory kolejowe i wagony. Mia
ł
oko
ł
o dwudziestki. Ciemnow
ł
osy, z ró
ż
owymi policzkami, sprawia
ł
równie sympatyczne wra
ż
enie, jak
ś
wie
ż
a
porcja lodów. Farrell zabra
ł
go w Arizonie, w pobli
ż
u Pimy, uznaj
ą
c,
ż
e pulower, tabaczkowe spodnie i bia
ł
a wia-
trówka autostopowicza podró
ż
uj
ą
cego przez india
ń
ski rezerwat San Carlos stanowi
ą
niekwestionowany znak
niebios. Po dwóch dniach i nocach niemal nieprzerwanej jazdy ch
ł
opak nie by
ł
ani troch
ę
bardziej spocony czy
brudniejszy ni
ż
poprzednio, za
ś
Farrell nadal nie móg
ł
spami
ę
ta
ć
czy nazywa
ł
si
ę
Pierce Harlow czy Harlow
Pierce. Z niewzruszon
ą
uprzejmo
ś
ci
ą
zwraca
ł
si
ę
do Farrella mister i ze szczer
ą
powag
ą
wypytywa
ł
go, jak to by
ł
o,
gdy s
ł
ucha
ł
po raz pierwszy "Eleanor Rigby" i "Day Tripper".
- Avicenna, Kalifornia - oznajmi
ł
mu Farrell z u
ś
miechem. - Muzeum mojej pokr
ę
tnej m
ł
odo
ś
ci, grobow-
iec najdro
ż
szych i najbardziej niemi
ł
ych wspomnie
ń
. - Opu
ś
ci
ł
szyb
ę
w oknie i ziewn
ął
z rado
ś
ci
ą
. - Pow
ą
chaj, jak
mi
ł
o cuchnie, to zatoka. Musi by
ć
odp
ł
yw.
Pierce/Harlow zgodnie z instrukcj
ą
wci
ą
gn
ął
powietrze nosem.
- Aha. Tak, czuj
ę
. Naprawd
ę
mi
ł
y. - Przeci
ą
gn
ął
d
ł
o
ń
mi po w
ł
osach, które z miejsca zespoli
ł
y si
ę
ponownie
w jedn
ą
g
ł
adk
ą
bry
łę
. - Mówi
ł
e
ś
,
ż
e ile to ju
ż
jest?
- Dziewi
ęć
lat - odpar
ł
Farrell. - Prawie dziesi
ęć
, od kiedy zako
ń
czy
ł
em nauk
ę
. Nie mam poj
ę
cia, o czym, do
diab
ł
a, my
ś
la
ł
em tamtego ranka. Pewnie po prostu by
ł
em roztargniony. Ch
ł
opak zachichota
ł
uprzejmie, odwra-
caj
ą
c si
ę
, aby pogmera
ć
w plecaku.
- Mam tu gdzie
ś
adres, pod który powinienem si
ę
uda
ć
. To w pobli
ż
u miasteczka uniwersyteckiego. Mog
ę
po prostu zaczeka
ć
. - W przy
ć
mionym
ś
wietle wczesnego poranka jego kark wydawa
ł
si
ę
dzieci
ę
co wiotki i
kruchy.
Niebo koloru rt
ę
ci przypomina
ł
o sk
łę
bion
ą
wat
ę
.
- Zwykle wida
ć
st
ą
d ca
ł
y teren uniwersytetu, dzwonnic
ę
i reszt
ę
. Nie pami
ę
tam, by bywa
ł
o tak mgli
ś
cie -
powiedzia
ł
Farrell. Przeci
ą
gn
ął
si
ę
a
ż
do bólu, splataj
ą
c d
ł
onie za g
ł
ow
ą
i czuj
ą
c jak zesztywnia
ł
e mi
ęś
nie
trzeszcz
ą
, wzdychaj
ą
i mrucz
ą
. - Nie mog
ę
jeszcze obudzi
ć
kumpla, jest du
ż
o za wcze
ś
nie. Trzeba pomy
ś
le
ć
o
ś
ni-
adaniu. Przy Gould by
ł
a jad
ł
odajnia czynna ca
łą
dob
ę
. -Jedynie iskierka bólu pozosta
ł
a, gdy rozlu
ź
ni
ł
mi
ęś
nie i
spojrza
ł
w dó
ł
na Pierce'a/Harlowa, który z nie
ś
mia
ł
ym u
ś
miechem trzyma
ł
ostrze spr
ęż
ynowego no
ż
a przy jego
boku, tu
ż
powy
ż
ej paska.
- Doprawdy przykro mi, sir - powiedzia
ł
Pierce/Harlow. - Prosz
ę
nie robi
ć
niczego g
ł
upiego. Farrell wpa-
trywa
ł
si
ę
w niego tak d
ł
ugo i oboj
ę
tnie,
ż
e ch
ł
opak zacz
ął
si
ę
denerwowa
ć
, sztywnia
ł
za ka
ż
dym razem, gdy ze
ś
wistem mija
ł
ich jaki
ś
samochód.
- Niech pan po
ł
o
ż
y portfel na siedzeniu i wysi
ą
dzie. Nie chc
ę
ż
adnych k
ł
opotów.
- Zdaje si
ę
,
ż
e nie wybierasz si
ę
do Exeter - rzek
ł
w ko
ń
cu Farrell. Pierce/Harlow pokr
ę
ci
ł
g
ł
ow
ą
. - Chyba
nie ma sensu mówi
ć
o pracy trenera.
- Panie Farrell - odpar
ł
Pierce/Harlow stanowczym, przyciszonym g
ł
osem - pan my
ś
li,
ż
e w rzeczywisto
ś
ci
nie chc
ę
pana skrzywdzi
ć
. Niech pan tak nie s
ą
dzi. - Przy ostatnim s
ł
owie nó
ż
mocniej wbi
ł
si
ę
w bok Farrella,
wkr
ę
caj
ą
c si
ę
w jego koszul
ę
.
Farrell westchn
ął
i wyci
ą
gn
ął
nogi, z jedn
ą
r
ę
k
ą
nadal na kierownicy, i si
ę
gn
ął
powoli po portfel.
- Cholera, to
ż
enuj
ą
ce. Wiesz, nigdy przedtem mnie nie obrobiono. Przez te wszystkie lata w Nowym Jorku
ł
azi
ł
em po nocach wsz
ę
dzie, je
ź
dzi
ł
em metrem i nigdy mnie nie obrobiono. W ka
ż
dym razie nie w Nowym Jorku
i nie zrobi
ł
tego amator, który nie wie nawet, gdzie powinien przy
ł
o
ż
y
ć
nó
ż
. - Odetchn
ął
, jak móg
ł
najg
łę
biej i
najciszej.
Pierce/Harlow u
ś
miechn
ął
si
ę
ponownie, kiwaj
ą
c z wdzi
ę
kiem woln
ą
r
ę
k
ą
.
- No có
ż
, a wi
ę
c chyba si
ę
to panu nale
ż
a
ł
o? To tylko ryzyko zawodowe, nic wielkiego. Farrell wyci
ą
gn
ął
ju
ż
portfel. Odwróci
ł
si
ę
do ch
ł
opaka, czuj
ą
c,
ż
e nacisk no
ż
a nieco zel
ż
a
ł
.
1 / 116
Peter S. Beagle - Kryształy czasu
- Trzeba by
ł
o zw
ę
dzi
ć
go ju
ż
w Arizonie. Mia
ł
em wtedy wi
ę
cej forsy. Nie musia
ł
em jeszcze kupowa
ć
ż
arcia
dla dwóch osób.
- Nie znosz
ę
obrabiania w czasie jazdy - odpar
ł
weso
ł
o Pierce/Harlow. - Daj spokój, kupi
ł
em kilka razy
benzyn
ę
.
- Za siedem doków w Flagstaff - prychn
ął
Farrell. - Lepiej milcz, z
ł
otko.
- Niech pan przestanie, niech si
ę
pan na mnie nie z
ł
o
ś
ci. - Pierce/Harlow nagle zacz
ął
si
ę
trz
ąść
niepoko-
j
ą
co, czerwieni
ą
c si
ę
w pó
ł
mroku, j
ą
kaj
ą
c i po
ł
ykaj
ą
c sylaby.
- A co z t
ą
benzyn
ą
, któr
ą
kupi
ł
em w Barstow? Co z ni
ą
?
Z naprzeciwka nadbiega
ł
a ku nim para m
ł
odych ludzi. Idealnie do siebie pasowali w swej rado
ś
nie
podskakuj
ą
cej pulchno
ś
ci, zielonych dresach i miarowym dyszeniu.
- Nie, nie kupi
ł
e
ś
. Barstow? Jeste
ś
pewny? - powiedzia
ł
Farrell. - Czy to sprytny plan? Co b
ę
dzie, je
ś
li to
nie jest sprytny plan?
- Pewnie, do cholery - warkn
ął
Pierce/Harlow. Wyprostowa
ł
si
ę
, nó
ż
m
ł
óci
ł
zygzakowato powietrze po-
mi
ę
dzy nimi. Farrell obejrza
ł
si
ę
przez rami
ę
. Mia
ł
nadziej
ę
zwróci
ć
uwag
ę
kobiety, nie rozdra
ż
niaj
ą
c go ju
ż
bardziej. Mijaj
ą
c ich, rzeczywi
ś
cie odwróci
ł
a g
ł
ow
ę
i nawet zatrzyma
ł
a si
ę
, chwytaj
ą
c rami
ę
swego towarzysza.
Farrell wytrzeszczy
ł
oczy i dyskretnie nad
ął
nozdrza, usilnie staraj
ą
c si
ę
wygl
ą
da
ć
na
ś
miertelnie przera
ż
onego.
Biegacze spojrzeli na siebie i dysz
ą
c min
ę
li mikrobus. Tylko na chwil
ę
stracili krok.
- A we Flagstaff by
ł
o dziewi
ęć
osiemdziesi
ą
t trzy.
Ż
eby to by
ł
o jasne, panie Farrell -powiedzia
ł
Pierce/
Harlow. Pstrykn
ął
palcami, spogl
ą
daj
ą
c na portfel.
Farrell wzruszy
ł
z rezygnacj
ą
ramionami.
- O co tu si
ę
k
ł
óci
ć
. - O Bo
ż
e, no to do dzie
ł
a. Rzuci
ł
portfel tak,
ż
e odbi
ł
si
ę
od prawego kolana Pierce'a/
Harlowa i spad
ł
pomi
ę
dzy fotel i drzwi. Ch
ł
opak odruchowo po niego si
ę
gn
ął
i w tym momencie Farrell uderzy
ł
.
To okre
ś
lenie wola
ł
w ka
ż
dym razie pami
ę
ta
ć
, cho
ć
rzuci
ć
si
ę
, chapn
ąć
i drze
ć
pazurami te
ż
by tu pasowa
ł
o. Ce-
lowa
ł
w nadgarstek d
ł
oni trzymaj
ą
cej nó
ż
, ale zamiast tego trafi
ł
na d
ł
o
ń
cofaj
ą
cego si
ę
Pierce'a/Harlowa, zgni-
ataj
ą
c mu palce o ko
ś
cian
ą
r
ę
koje
ść
no
ż
a. Pierce/Harlow z trudem z
ł
apa
ł
oddech, warkn
ął
ikopn
ął
Farrella w go-
le
ń
, wyszarpuj
ą
c d
ł
o
ń
z jego u
ś
cisku. Farrell pu
ś
ci
ł
go, gdy tylko poczu
ł
ch
ł
ód ostrza przesuwaj
ą
cego si
ę
pomi
ę
dzy
palcami, a potem us
ł
ysza
ł
jak rozdziera mu r
ę
kaw koszuli. Nie by
ł
o bólu, krwi, jedynie ch
ł
ód i zamykaj
ą
ce si
ę
i
otwieraj
ą
ce usta Pierce'a/Harlowa. To nie by
ł
sprytny plan.
Niestety, by
ł
jedyny. Jego naturalny dar wymigiwania si
ę
z sytuacji bez wyj
ś
cia nigdy nie ujawnia
ł
si
ę
przed siódm
ą
rano. O tej porze móg
ł
jedynie pomy
ś
le
ć
o uchyleniu si
ę
przed przera
ź
liwie b
ł
yskaj
ą
cym no
ż
em
Pierce'a/Harlowa i wrzuceniu biegu Madame Schumann-Heink z mglist
ą
wizj
ą
wjechania ni
ą
w ca
ł
odobow
ą
pralni
ę
samoobs
ł
ugow
ą
na rogu. Pod wp
ł
ywem nag
ł
ego impulsu wrzasn
ął
równie
ż
co tchu w p
ł
ucach "Kree-
gaaahh!", po raz pierwszy od czasu, gdy jako jedenastolatek skaka
ł
z
ł
ó
ż
ka rodziców, które by
ł
o brzegiem rzeki
Limpopo, na sw
ą
kuzynk
ę
Mary Margaret Louise, która by
ł
a krokodylem.
Pierwszym, co wydarzy
ł
o si
ę
zaraz potem, by
ł
o ze
ś
li
ź
ni
ę
cie si
ę
jego znoszonego trampka ze sprz
ę
g
ł
a. Dru-
gim by
ł
o to,
ż
e wsteczne lusterko spad
ł
o mu na kolana, gdy Madame Schumann-Heink stan
ęł
a d
ę
ba na tylnych
ko
ł
ach i zata
ń
czy
ł
a niezgrabnie na
ś
rodku Alei Gonzalesa, nim uderzy
ł
a o ziemi
ę
z impetem, który cisn
ął
Pierce'a/
Harlowa tak,
ż
e uderzy
ł
o tablic
ę
rozdzielcz
ą
. Spr
ęż
ynowiec przekrzywi
ł
si
ę
w jego palcach.
Farrell nie mia
ł
szansy skorzysta
ć
z okazji. Sam by
ł
na wpó
ł
oszo
ł
omiony, a Madame Schumann-Heink
skoczy
ł
a na drugim biegu ku lewemu kraw
ęż
nikowi, celuj
ą
c prosto w zaparkowany tam mikrobus z pi
ę
knie wy-
malowanym na bokach napisem "Mobile Immense Grace UFO Ministry". Farrell skr
ę
ci
ł
desperacko kierownic
ę
i
stwierdzi
ł
,
ż
e leci prosto pod nos
ś
mieciarki, która toczy
ł
a si
ę
na niego z b
ł
yskaj
ą
cymi
ś
wiat
ł
ami i rykiem klak-
sonu, niczym prom we mgle. Madame Schumann-Heink zdumiewaj
ą
co zwinnie zawróci
ł
a i pop
ę
dzi
ł
a przed
ci
ęż
arówk
ą
, hu
ś
taj
ą
c si
ę
u
ł
omnie na padni
ę
tych amortyzatorach, z rur
ą
wydechow
ą
rozsadzan
ą
prykni
ę
ciami i
czym
ś
, o czym Farrell wola
ł
nie my
ś
le
ć
, wleczonym za przedni
ą
osi
ą
. Waln
ął
w klakson i nie przestawa
ł
tr
ą
bi
ć
.
Obok niego Pierce/Harlow, blady jak kreda z szoku i w
ś
ciek
ł
o
ś
ci, tar
ł
na o
ś
lep usta pi
ęś
ci
ą
, pluj
ą
c krwi
ą
.
- Ugryz
ł
em si
ę
w j
ę
zyk - wymamrota
ł
. - Chryste, ugryz
ł
em si
ę
w j
ę
zyk.
- Ja te
ż
si
ę
kiedy
ś
ugryz
ł
em - powiedzia
ł
ze wspó
ł
czuciem Farrell, nie odwracaj
ą
c si
ę
. -Trudne do zniesi-
enia, co? Spróbuj odchyli
ć
troch
ę
g
ł
ow
ę
do ty
ł
u.
Jego d
ł
o
ń
zacz
ęł
a nie
ś
mia
ł
o w
ę
drowa
ć
w kierunku no
ż
a le
żą
cego na kolanach Pierce'a/Harlowa. Ale jego
umiej
ę
tno
ść
patrzeniem k
ą
tem oka równie
ż
spa
ł
a tego ranka. Gdy spróbowa
ł
drugi raz, Pierce/Harlow g
ł
o
ś
no
wci
ą
gn
ął
powietrze, schwyci
ł
nó
ż
i jedynie o centymetry chybi
ł
celu, trafiaj
ą
c w obicie fotela. Farrell skr
ę
ci
ł
ostro
w lewo, tu
ż
przed nosem tr
ą
bi
ą
cej pó
ł
ci
ęż
arówki i ko
ł
ysz
ą
c si
ę
, Madame Schumann-Heink pogna
ł
a boczn
ą
ulic
ą
wzd
ł
u
ż
szeregu hurtowni mebli i firm po
ś
rednicz
ą
cych w handlu artyku
ł
ami gospodarstwa domowego. Us
ł
ysza
ł
,
jak wszystkie le
żą
ce z ty
ł
u lu
ź
no rzeczy zacz
ęł
y obija
ć
si
ę
o
ś
ciany mikrobusu i pomy
ś
la
ł
: s
ł
odki Jezu, lutnia,
kurcze pieczone. Nowe zmartwienie sprawi
ł
o,
ż
e dopiero po mini
ę
ciu dwóch przecznic zauwa
ż
y
ł
,
ż
e ca
ł
y ruch by
ł
z naprzeciwka.
- Cholera - powiedzia
ł
ponuro Farrell. - Sk
ą
d mog
ł
em wiedzie
ć
?
2 / 116
Peter S. Beagle - Kryształy czasu
Pierce/Harlow skuli
ł
si
ę
na fotelu i wymachuj
ą
c niedorzecznie
ł
okciami, usi
ł
owa
ł
uczepi
ć
si
ę
czegokolwiek,
nie wy
łą
czaj
ą
c Farrella.
- Zatrzymaj si
ę
albo ci
ę
d
ź
gn
ę
. Natychmiast, bo zrobi
ę
to. - Krzycza
ł
, policzki poczerwienia
ł
y mu grote-
skowo.
Kamper wielko
ś
ci polnego lotniska wype
ł
ni
ł
przedni
ą
szyb
ę
. Farrell j
ę
kn
ął
cicho pod nosem. Zarzucaj
ą
c
ty
ł
em na mokrym bruku, skr
ę
ci
ł
w prawo i skierowa
ł
Madame Schumann-Heink w gór
ę
wjazdu na parking. Na
szczycie podjazdu wydarzy
ł
y si
ę
dwie istotne rzeczy: Pierce/Harlow schwyci
ł
go za szyj
ę
, a Madame Schumann-
Heink pogodnie wyskoczy
ł
bieg - jej najstarsza sztuczka, zawsze u
ż
ywana w najrozs
ą
dniejszym momencie - i
mikrobus zacz
ął
toczy
ć
si
ę
do ty
ł
u. Farrell ugryz
ł
Pierce'a/Harlowa w przedrami
ę
. Zaciskaj
ą
c z
ę
by, zdo
ł
a
ł
jeszcze
jako
ś
silnym szarpni
ę
ciem wrzuci
ć
wsteczny bieg i pos
ł
a
ć
volkswagenana o
ś
lep z powrotem na ulic
ę
, tu
ż
za kam-
perem, ale prosto w barykad
ę
z drewnianych koz
ł
ów, os
ł
aniaj
ą
c
ą
wyboje. Lutnia, b
ł
agam, niech to licho. Tylne
ś
wiat
ł
o r o z p r y s
ł
o s i
ę
, a Pierce/Harlow i Farrell z krzykiem zwolnili u
ś
cisk. Madame Schumann-Heink ponownie
wskoczy
ł
a na luz. Farrell odepchn
ął
Pierce'a/Harlowa, szpera
ł
przez chwil
ę
d
ź
wigni
ą
w poszukiwaniu drugiego
biegu, który nigdy nie by
ł
dok
ł
adnie tam, gdzie powinien i wdusi
ł
gaz.
Madame Schumann-Heink, która normalnie potrzebowa
ł
a wiatru w ogon i dwóch dni uprzedzenia, by
rozp
ę
dzi
ć
si
ę
do pi
ęć
dziesi
ę
ciu mil na godzin
ę
, tym razem mkn
ęł
a sze
ść
dziesi
ą
tk
ą
, nim jeszcze dotarli do Gon-
zales. Pierce/Harlow wybra
ł
ten w
ł
a
ś
nie moment na ponowny atak, co okaza
ł
o si
ę
niefortunne, poniewa
ż
Farrell
wszed
ł
w
ł
a
ś
nie na pe
ł
nym gazie w zakr
ę
t, pokonuj
ą
c go na dwóch ko
ł
ach. Pierce/Harlow wyl
ą
dowa
ł
na kolanach
Farrella z no
ż
em osobliwie wtulonym pod pach
ę
.
- Lepiej,
ż
eby
ś
przyj
ął
t
ę
prac
ę
przy komputerach - powiedzia
ł
Farrell. P
ę
dzili Gonzales z powrotem, w kie-
runku autostrady. Pierce/Harlow wypl
ą
ta
ł
si
ę
, otar
ł
krwawi
ą
ce usta i skierowa
ł
nó
ż
we w
ł
a
ś
ciw
ą
stron
ę
.
- D
ź
gn
ę
ci
ę
- powiedzia
ł
zdesperowany. - Przysi
ę
gam na Boga. Farrell nieco zwolni
ł
.
- Widzisz ten filar, ten z tablic
ą
? - zapyta
ł
, wskazuj
ą
c na zbli
ż
aj
ą
cy si
ę
rozjazd. - Tak? Zastanawia
ł
em si
ę
w
ł
a
ś
nie, czy zdo
ł
a
ł
by
ś
wyrzuci
ć
nó
ż
przez okno, nim w niego uderz
ę
? -U
ś
miechn
ął
si
ę
przez zaci
ś
ni
ę
te usta w
nadziei,
ż
e przypomina syfilityka odbieraj
ą
cego prognoz
ę
pogody z Alfa Centauri swoj
ą
protez
ą
z
ę
bow
ą
i doda
ł
pogodnie: - Jej opony s
ą
ł
yse, hamulce zapowietrzone, a z ciebie zaraz zostanie mokra plama na siedzeniu.
Nó
ż
odbi
ł
si
ę
od filaru, gdy Farrell skr
ę
ci
ł
w bok. Kierownica trz
ę
s
ł
a si
ę
i dr
ż
a
ł
a w jego d
ł
oniach niczym
z
ł
owiona ryba, tylne opony wyda
ł
y przejmuj
ą
cy pisk. Przy braku wstecznego lusterka pojawienie si
ę
starego zie-
lonego kabrioletu, który skr
ę
caj
ą
c szale
ń
czo, usi
ł
owa
ł
trzyma
ć
si
ę
drogi, by
ł
o jak nag
ł
y cios maczug
ą
. Samochód
ś
lizga
ł
si
ę
w kierunku mikrobusu niczym asteroid powoli przyci
ą
gany przez niemi
ł
osiern
ą
mas
ę
wi
ę
kszej planety.
By
ł
taki moment,
ż
e dla Farrella nie istnia
ł
o nic poza podwodn
ą
oci
ęż
a
ł
o
ś
ci
ą
ruchów twarzy kierowcy, marszc-
z
ą
cej si
ę
bezg
ł
o
ś
nie z przera
ż
enia pod wielkim puszkowatym he
ł
mem, ci
ęż
kimi z
ł
otymi
ł
a
ń
cuchami i ozdobami
sp
ł
ywaj
ą
cymi kaskadami po ró
ż
owawym ciele kobiety siedz
ą
cej obok niego, rozetk
ą
rdzy wokó
ł
klamki i mieczem
w d
ł
oni ciemnoskórego m
ęż
czyzny z tylnego siedzenia. Zdawa
ł
o si
ę
,
ż
e chcia
ł
odparowa
ć
atak Madame
Schumann-Heink. Potem Farrell rozci
ą
gn
ął
si
ę
jak d
ł
ugi na kierownicy i z ca
ł
ej si
ł
y obróci
ł
j
ą
w prawo. Mikrobus
z piskiem opon skr
ę
ci
ł
ostro wokó
ł
nast
ę
pnego filaru, ostatecznie zatrzymuj
ą
c si
ę
z trzaskiem tu
ż
za kabrioletem,
który odzyska
ł
ju
ż
równowag
ę
i pogna
ł
w kierunku zatoki. Farrell widzia
ł
, jak czarnoskóry m
ęż
czyzna wymachi-
wa
ł
we mgle mieczem niczym zdobywca, dopóki samochód nie znikn
ął
na podje
ź
dzie biegn
ą
cym do autostrady.
Farrell odetchn
ął
. U
ś
wiadomi
ł
sobie,
ż
e Pierce/Harlow wrzeszczy ju
ż
od jakiego
ś
czasu, trz
ę
s
ą
c si
ę
i kul
ą
c
na pod
ł
odze. Farrell zgasi
ł
silnik.
- Sko
ń
cz z tym - powiedzia
ł
- tam jest radiowóz. - Sam te
ż
dygota
ł
, zastanawiaj
ą
c si
ę
czy tamten podniesie
r
ę
ce.
Nie nadje
ż
d
ż
a
ł
ż
aden radiowóz, ale Pierce/Harlow przesta
ł
zawodzi
ć
tak nagle jak dziecko, po
ł
ykaj
ą
c
ł
zy i
ocieraj
ą
c twarz r
ę
kawem.
- Jeste
ś
szalony. Jeste
ś
naprawd
ę
szalony. - G
ł
os
ł
ama
ł
mu si
ę
w p
ł
aczliwej czkawce.
- Pami
ę
taj o tym - powiedzia
ł
z naciskiem Farrell. - Spróbuj tylko wysi
ąść
po nó
ż
, a rozjad
ę
ci
ę
.
Pierce/Harlow cofn
ął
szybko r
ę
k
ę
od drzwi i wlepi
ł
w niego wytrzeszczone oczy. Farrell zignorowa
ł
go,
czekaj
ą
c, by przesta
ł
o mu wirowa
ć
przed oczyma i ust
ą
pi
ł
y dreszcze wstrz
ą
saj
ą
ce cia
ł
em. Potem uruchomi
ł
pon-
ownie Madame Schumann-Heink i skr
ę
ci
ł
powoli, rozgl
ą
daj
ą
c si
ę
ostro
ż
nie na wszystkie strony. Pierce/Harlow
chcia
ł
protestowa
ć
, ale Farrell uprzedzi
ł
go.
- B
ą
d
ź
cicho. Mam ci
ę
dosy
ć
. Po prostu b
ą
d
ź
cicho.
- Dok
ą
d jedziesz? - chcia
ł
wiedzie
ć
Pierce/Harlow. - Je
ś
li my
ś
lisz,
ż
e zabierzesz mnie na
policj
ę
...
- Krew mnie zalewa - powiedzia
ł
Farrell. - Pierwszego tutaj od dziesi
ę
ciu lat ranka nie mam zamiaru
sp
ę
dzi
ć
z tob
ą
na posterunku. Uspokój si
ę
, a podrzuc
ę
ci
ę
do szpitala. Obejrz
ą
ci tam j
ę
zyk.
Pierce/Harlow zawaha
ł
si
ę
, potem usiad
ł
z powrotem, obmacuj
ą
c usta i ogl
ą
daj
ą
c palce.
3 / 116
Peter S. Beagle - Kryształy czasu
- Pewnie b
ę
d
ą
mnie musieli szy
ć
- rzuci
ł
oskar
ż
ycielsko. Farrell jecha
ł
na niskim biegu, ws
ł
uchuj
ą
c si
ę
z
uwag
ą
w nowe zgrzytliwe d
ź
wi
ę
ki dobiegaj
ą
ce spod samochodu.
- Przy odrobinie szcz
ęś
cia. Ja pewnie b
ę
d
ę
musia
ł
zaszczepi
ć
si
ę
przeciwko w
ś
ciekli
ź
nie.
- Nie mam
ż
adnego ubezpieczenia - powiedzia
ł
Pierce/Harlow.
Farrell uzna
ł
za rozs
ą
dne nie odpowiada
ć
i skr
ę
ci
ł
ostro w lewo na ulic
ę
Paige, przypominaj
ą
c sobie nagle,
ż
e gdzie
ś
tu powinna by
ć
klinika. Pami
ę
ta
ł
spokojn
ą
, deszczow
ą
noc, bardzo podobn
ą
do tej, gdy zaci
ą
gn
ął
Clawhammera Perry Browna na pogotowie, wrzeszcz
ą
c w przekonaniu,
ż
e cia
ł
o Perry'ego z ka
ż
d
ą
chwil
ą
robi si
ę
ch
ł
odniejsze na jego plecach. Stary chudzielec Clawhammer. Samochodowy z
ł
odziej, wspaniale graj
ą
cy na banjo,
najwi
ę
kszy z prawdziwie niezno
ś
nych nieprzyjemniaków, jakich spotka
ł
em. I Wendy na tylnym siedzeniu, kln
ą
c
ą
cala drog
ę
, poniewa
ż
to ona go rzuci
ł
a, mówi
ą
c,
ż
e
ś
lubu nie b
ę
dzie. Och Bo
ż
e, to by
ł
y czasy, to by
ł
y czasy.
Postanowi
ł
opowiedzie
ć
Benowi o Perrym Brownie, gdy dojedzie tam, gdzie jecha
ł
. Potem si
ę
rozty
ł
, tak mówili.
Gdy zatrzyma
ł
si
ę
przed klinik
ą
, na niebie wida
ć
ju
ż
by
ł
o szaromusztardow
ą
plam
ę
, wychylaj
ą
c
ą
si
ę
zza
cynowego r
ą
bka. Obcy by to przegapi
ł
, ale Farrell nadal potrafi
ł
rozpozna
ć
ś
wit w Avicennie. Odwróci
ł
si
ę
do
Pierce'a/Harlowa przygarbionego przy drzwiach. Mia
ł
zamkni
ę
te oczy i palce w ustach.
- No có
ż
, by
ł
o mi naprawd
ę
przyjemnie.
Pierce/Harlow wyprostowa
ł
si
ę
, spogl
ą
daj
ą
c to na Farrella, to na klinik
ę
. Usta mia
ł
paskudnie opuchni
ę
te,
ale zaczyna
ł
mu ju
ż
wraca
ć
fason; odzyskiwa
ł
rumie
ń
ce pewno
ś
ci siebie niczym jaszczurka, której wyrasta nowy
ogon.
- Na lito
ść
bosk
ą
, g
ł
upio b
ę
d
ę
wygl
ą
da
ł
, zjawiaj
ą
c si
ę
tam z przegryzionym j
ę
zykiem. -Powiedz,
ż
e zaci
ął
e
ś
si
ę
przy goleniu - doradzi
ł
mu Farrell. - Powiedz im,
ż
e ca
ł
owa
ł
e
ś
si
ę
z psem Baskervillow.
Ż
egnaj.
Pierce/Harlow kiwn
ął
potulnie g
ł
ow
ą
.
- Zabior
ę
tylko swoje graty.
Podniós
ł
si
ę
i przecisn
ął
obok Farrella, który nie spuszcza
ł
go z oka. Ch
ł
opak wzi
ął
swój sweter i niespi-
esznie gmera
ł
w poszukiwaniu autentycznej greckiej rybackiej czapki oraz kieszonkowego odtwarzacza. Farrell,
schylaj
ą
c si
ę
po swój portfel, us
ł
ysza
ł
nagle s
ł
odki brz
ę
k. Wyprostowa
ł
si
ę
szybko, skrzypi
ą
c przy tym niczym
skrzynia biegów Madame Schumann-Heink.
- Przepraszam - powiedzia
ł
ch
ł
opak. - To chyba twoja mandolina? Naprawd
ę
przepraszam. -Farrell poda
ł
mu plecak, a on otworzy
ł
przesuwane drzwi, chc
ą
c wysi
ąść
. Wtem zatrzyma
ł
si
ę
i obejrza
ł
. - Dzi
ę
kuj
ę
bardzo za
podwiezienie, jestem bardzo wdzi
ę
czny. Mi
ł
ego dnia.
Farrell pokr
ę
ci
ł
g
ł
ow
ą
w bezradnym zdumieniu.
- Cz
ę
sto to robisz? Pytam z ciekawo
ś
ci.
- Nie
ż
yj
ę
z tego, je
ś
li to mia
ł
pan na my
ś
li. - Pierce/Harlow mówi
ł
jak golfiarz broni
ą
cy swego statusu
amatora. - To bardziej jak hobby, prawd
ę
powiedziawszy. Rozumiesz, tak jak niektórzy zajmuj
ą
si
ę
fotografi
ą
podwodn
ą
. To mnie rajcuje.
- Nie wiesz, jak to si
ę
robi - powiedzia
ł
Farrell. - Nie wiesz nawet, co powiedzie
ć
. Musisz si
ę
jeszcze wiele
nauczy
ć
.
Pierce/Harlow wzruszy
ł
ramionami.
- To mnie rajcuje. Wyraz ich twarzy, gdy w ko
ń
cu zacznie to do nich dociera
ć
. To prawdziwy na
ł
óg,
wiedzie
ć
,
ż
e nie jestem tym, za kogo mnie uwa
ż
aj
ą
. Co
ś
jak Zorro. - Zeskoczy
ł
na kraw
ęż
nik, odwróci
ł
si
ę
i pos
ł
a
ł
Farrellowi niemal tkliwy u
ś
miech, jakby
łą
czy
ł
a ich jaka
ś
dawna, prze
ż
yta wspólnie przygoda. - Powiniene
ś
spróbowa
ć
- doda
ł
. - Praktycznie i tak ju
ż
pan to robi. Prosz
ę
na siebie uwa
ż
a
ć
, panie Farrell.
Zasun
ął
ostro
ż
nie drzwi, nim powlók
ł
si
ę
w kierunku kliniki. Farrell wrzuci
ł
bieg i w
łą
czy
ł
Madame
Schumann-Heink w g
ę
stniej
ą
cy ruch, który zaczyna
ł
si
ę
o wiele wcze
ś
niej, ni
ż
pami
ę
ta
ł
z dawnych lat. No i co wy
na to? Wtedy wszyscy mieszkali na Parnell i spali do po
ł
udnia. Uzna
ł
,
ż
e bez wzgl
ę
du na to, co Madame
Schumann-Heink ci
ą
gn
ęł
a, nie urwie si
ę
to przed dotarciem do domu Bena, podobnie jak my
ś
li o wydarzeniach
ostatniej pó
ł
godziny. Skór
ę
mia
ł
sztywn
ą
od zasch
ł
ego potu; w g
ł
owie pulsowa
ł
o mu przy ka
ż
dym uderzeniu
serca. Volkswagen cuchn
ął
skarpetkami, kocami i zimn
ą
chi
ń
szczyzn
ą
.
Jad
ą
c na pó
ł
noc Alej
ą
Gould - gdzie u licha jest
Ś
lepy Zau
ł
ek? Nie móg
ł
przecie
ż
znikn
ąć
, wszyscy tam si
ę
bawili, musia
ł
em go przegapi
ć
- pozwoli
ł
sobie na rozwa
ż
enie, cho
ć
z pewn
ą
ostro
ż
no
ś
ci
ą
, sprawy zielonego kab-
rioletu. Wówczas jego umys
ł
- niezw
ł
ocznie opu
ś
ciwszy miasto, nie zostawiaj
ą
c adresu dla korespondencji, a je-
dynie tych znu
ż
onych, cynicznych frajerów, jego nerwy i odruchy, dla uregulowania po raz kolejny jego d
ł
ugów i
op
ł
aty pocztowej - nie zarejestrowa
ł
niczego poza wielkim he
ł
mem kierowcy, zabawkowym mieczem czarno-
skórego m
ęż
czyzny - czy to by
ł
a zabawka? - i kobiet
ą
ubran
ą
jedynie w z
ł
ote
ł
a
ń
cuchy. Ale czarnoskóry mia
ł
na
sobie co
ś
w rodzaju p
ł
aszcza, nied
ź
wiedzi
ą
skór
ę
? A gdy stary gruchot pop
ę
dzi
ł
dalej, z tylnego siedzenia mign
ęł
y
mu, niczym p
ł
omienie we mgle, aksamitne p
ł
aszczyki, sztywne bia
ł
e kryzy i pióra. Bez w
ą
tpienia Powitalny Wóz
Avicenny. Ta w
ł
a
ń
cuchach musia
ł
a by
ć
z Rdzennych Cór.
Gould by
ł
a d
ł
ug
ą
ulic
ą
. Ci
ą
gn
ęł
a si
ę
z jednego kra
ń
ca Avicenny prawie na drugi i skutecznie oddziela
ł
a
dzielnic
ę
studentów i wzgórza za ni
ą
od gor
ą
cych, czarnych równin. Farrell jecha
ł
dalej. Komisy samochodowe
4 / 116
Peter S. Beagle - Kryształy czasu
ust
ą
pi
ł
y miejsca sklepom z antykami, a te biurowcom i domom towarowym - cholera, co sta
ł
o si
ę
z tym fajnym
starym targiem rybnym? - a te z kolei parterowym i pi
ę
trowym drewnianym domom, bia
ł
ym, niebieskim i zielo-
nym, z zewn
ę
trznymi schodami. W wi
ę
kszo
ś
ci by
ł
y to stare domki i w zimnym powietrzu poranka przypomina
ł
y
ł
odzie porzucone na pla
ż
y; wyp
ł
yni
ę
cie nimi w morze na pewno by
ł
o zbyt ryzykowne. Na po
ł
udniowo-zachodnim
rogu Ortega przez chwil
ę
wstrzyma
ł
oddech, ale szary, brzuchaty, pokryty rybi
ą
ł
usk
ą
dom znikn
ął
, jego miejsce
zaj
ął
bar szybkiej obs
ł
ugi.
Przez czas, gdy tu mieszka
ł
em, usi
ł
owali zakwalifikowa
ć
go do rozbiórki: Wci
ąż
tak samo niezdatnym do
ż
eglugi, po
ż
eglowa
ł
em na pe
ł
ne morze. Ellen. Nawet po tak d
ł
ugim czasie ostro
ż
nie dotkn
ął
j
ę
zykiem tego
imienia, jak bol
ą
cego z
ę
ba, ale nic si
ę
nie sta
ł
o.
Ben mieszka
ł
przy ulicy Scotia nieco ponad cztery lata, prawie od czasu przeprowadzki z Nowego Jorku.
Farrell nigdy dobrze nie zna
ł
tych okolic i jecha
ł
na wyczucie, skr
ę
ci
ł
w prawo na Iris i s
ł
odko namawia
ł
Madame
Schumann-Heink do wspinaczki po niskich, stromych wzgórzach. Po kolejnej przecznicy domy zmieni
ł
y si
ę
, sta
ł
y
si
ę
wi
ę
ksze i ciemniejsze, z kalifornijskimi werandami krytymi gontem. Im wy
ż
ej wje
ż
d
ż
a
ł
, tym domy by
ł
y dalej
cofni
ę
te od ulicy, trzyma
ł
y si
ę
cienia sekwoi i eukaliptusów z wyj
ą
tkiem kilku ogrodze
ń
w jaskrawych barwach.
Nie ma chodników. Nie potrafi
ę
sobie wyobrazi
ć
Bena w miejscu bez chodników.
W ko
ń
cu odnalaz
ł
dom. Niebo nadal by
ł
o zachmurzone, ale dalej w gór
ę
ulicy s
ł
o
ń
ce ju
ż
myszkowa
ł
o w
winoro
ś
lach i krzakach,
ł
asi
ł
o si
ę
do bugenwilli. Scotia by
ł
a krzaczast
ą
, zmierzwion
ą
d
ż
ungl
ą
, wij
ą
c
ą
si
ę
i po-
fa
ł
dowan
ą
niczym kozia
ś
cie
ż
ka - ulica stworzona dla powozów, pocztowych karet i furgonów lodziarzy, gdzie
Madame Schumann-Heink i zje
ż
d
ż
aj
ą
cy buick przeciska
ł
y si
ę
obok siebie na zakr
ę
cie, jak walcz
ą
ce koz
ł
y. W
odró
ż
nieniu od zadbanych trawników i ogrodów na zboczach w dole, zaro
ś
la Scotii by
ł
y zmys
ł
owo bezczelne,
przelewa
ł
y si
ę
przez dachy gara
ż
ów i kamiennych murków,
łą
cz
ą
c posiad
ł
o
ś
ci w wyzywaj
ą
ce nie
ś
lubne zwi
ą
zki.
Daleko od Czterdziestej Szóstej i Dziesi
ą
tej Alei, ch
ł
opie.
Rozpozna
ł
dom po opisach z listów Bena. Jak wi
ę
kszo
ść
jego s
ą
siadów, by
ł
star
ą
, solidn
ą
, pi
ę
trow
ą
bu-
dowl
ą
, przywodz
ą
c
ą
na my
ś
l bizona zrzucaj
ą
cego zimowe futro. Tym, co czyni
ł
o go na Scotii wyj
ą
tkowym, by
ł
daszek, który bieg
ł
wokó
ł
ca
ł
ego domu, dostatecznie szeroki i p
ł
aski, by dwoje ludzi mog
ł
o nim spacerowa
ć
wy-
godnie obok siebie. "Najwyra
ź
niej go
ść
, który to budowa
ł
, mia
ł
zamiar postawi
ć
pagod
ę
- pisa
ł
Ben. - Zabrali go
nim zd
ąż
y
ł
pozagina
ć
do góry rogi".
Farrell zaparkowa
ł
samochód i wgramoli
ł
si
ę
na ty
ł
, by wyci
ą
gn
ąć
lutni
ę
. Wówczas odkry
ł
,
ż
e znik
ł
jego
sprz
ę
t do gotowania. W
ś
ciek
ł
o
ść
, jakiej nie dozna
ł
w czasie ca
ł
ego zaj
ś
cia, szybko ust
ą
pi
ł
a miejsca fascynacji i
zdumieniu tym, jak ch
ł
opakowi uda
ł
o si
ę
na jego oczach zw
ę
dzi
ć
co
ś
tak du
ż
ego. Elektryczna maszynka do go-
lenia te
ż
znikn
ęł
a. Farrell usiad
ł
na pod
ł
odze z wyci
ą
gni
ę
tymi nogami i zacz
ął
si
ę
ś
mia
ć
.
Po chwili wyci
ą
gn
ął
z k
ą
ta lutni
ę
.
- Chod
ź
, skarbie - powiedzia
ł
. L
ę
ka
ł
si
ę
zdj
ąć
p
ł
ótno i plastikowe powijaki, by sprawdzi
ć
uszkodzenia. Wys-
iad
ł
z samochodu i zaraz zacz
ął
kicha
ć
od
ł
askocz
ą
cego go w nosie zapachu mokrego ja
ś
minu i rozmarynu.
Ponownie spojrza
ł
na dom - ptasie budki, niech to diabli - odwróci
ł
si
ę
i przeszed
ł
wolno w
ą
sk
ą
ulic
ą
, by
spojrze
ć
w dó
ł
na wzgórza Avicenny.
Zatoka zajmowa
ł
a pó
ł
widnokr
ę
gu, pomarszczona i nie
ś
wie
ż
a jak prze
ś
cierad
ł
o w motelu. W oddali, pod
mostem San Francisco, znieruchomia
ł
o kilka
ż
agli, wy
ł
ania
ł
y si
ę
z mg
ł
y niczym myd
ł
o z piany. Z tego miejsca w
blasku s
ł
o
ń
ca pole widzenia przes
ł
ania
ł
y mu wierzcho
ł
ki drzew i szczyty dachów, ale dostrzega
ł
uniwersyteck
ą
dzwonnic
ę
z czerwonej ceg
ł
y i plac, gdzie po raz pierwszy spotka
ł
Ellen, gdy namawia
ł
a do szachów studenta
pierwszego roku. A je
ś
li to jest róg Serry i Fox, to tamto okno musi nale
ż
e
ć
do pizzerii, której patronowa
ł
Niko
ł
aj
Bucharin. Dwa lata kelnerowania i rozp
ę
dzania bójek, a zawsze myli
ł
em go z tym drugim, Bakuninem. Jedynym
dostrzegalnym ruchem by
ł
o zielone migni
ę
cie tramwaju sun
ą
cego po nizinie i znikaj
ą
cego co jaki
ś
czas pomi
ę
dzy
nagimi, pastelowymi dachami, które wydawa
ł
y si
ę
zachodzi
ć
jeden na drugi, jak li
ś
cie wodnych lilii, a
ż
po auto-
strad
ę
. Farrell wspi
ął
si
ę
na palce, wypatruj
ą
c Blue Zoo, wiktoria
ń
sk
ą
brodawk
ę
w kolorze indygo, gdzie on,
Clawhammer Perry Brown i korea
ń
skie trio smyczkowe przez prawie trzy miesi
ą
ce za darmo mieszkali na ostat-
nim pi
ę
trze, nim impreza na dole dobieg
ł
ako
ń
ca i w
ł
a
ś
ciciel ich zauwa
ż
y
ł
. Czy mi si
ę
to wszystko przy
ś
ni
ł
o, tamci
ludzie, tamte czasy? Co teraz si
ę
zacznie?
Wybrukowan
ą
pniakami
ś
cie
ż
k
ą
ruszy
ł
do domu Bena. Po drodze odwin
ął
lutni
ę
i poczu
ł
w do
ł
ku ucisk z
wdzi
ę
czno
ś
ci,
ż
e jest ca
ł
a. Usiad
ł
na schodach ganku, jak zwykle zdumiony widokiem swej d
ł
oni na z
ł
ocistym
ł
uku instrumentu, wstrzymuj
ą
c oddech, jakby jego d
ł
o
ń
dotyka
ł
a nagiego biodra kobiety. Przytuli
ł
lutni
ę
os-
tro
ż
nie. Struny westchn
ęł
y, cho
ć
ich jeszcze nie tkn
ął
.
- Chod
ź
, skarbie - powiedzia
ł
i zacz
ął
"Mounsiers Almaine". Gra
ł
zbyt szybko, ale nie próbowa
ł
zwolni
ć
.
Potem zagra
ł
pawan
ę
Dowlanda*,[* John Dowland -
ż
yt w latach 1563 - 1626, angielski lutnista i kompozytor] a
potem ponownie "Mounsiers Almaine", tym razem w
ł
a
ś
ciwie. Lutnia nagrza
ł
a si
ę
w s
ł
o
ń
cu i pachnia
ł
a cytrynami.
2.
- Ty zapewne jeste
ś
Joe Farrell - powiedzia
ł
a stara kobieta.
5 / 116
Plik z chomika:
NOWOSCI-FILMOWE-2020-CHOMIKUJ-LORDRADO
Inne pliki z tego folderu:
A.A. - Edda `Poetycka`.pdf
(290 KB)
A.A. - Kroniki rzymskie.pdf
(1606 KB)
A.A. - Księga tysiąca i jednej nocy.pdf
(2668 KB)
AA - Edda Młodsza Prozaiczna.pdf
(4350 KB)
AA - Heimskringla saga.pdf
(431 KB)
Inne foldery tego chomika:
- !!! ►E-book !!!! KSIĄŻKI (123)
- !AUTORZY ALFABETYCZNIE
!!! romanse nowe
!!! romanse nowe 02
!!!NEWS!
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin