Coulter Catherine - Hrabina.pdf

(1422 KB) Pobierz
Catherine Coulter - Hrabina
CATHERINE COULTER
HRABINA
ROZDZIAŁ 1
Kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, nie wiedziałam oczywiście, kim jest. Tak
naprawdę nawet mnie to nie interesowało - przynajmniej wtedy. Minęły dopiero trzy tygodnie
od pogrzebu mojego dziadka. Właśnie otrzymałam list od kuzyna, Petera, który cudem
wyszedł z bitwy pod Waterloo bez jednego draśnięcia, nie licząc ran duszy. Kuzyn napisał, Ŝe
nie moŜe opuścić ParyŜa, dopóki Francuzi, jak zawsze targani namiętnościami, nie
zaakceptują Ludwika XVIII jako swojego pełnoprawnego, chociaŜ zidiociałego króla.
W przeciwieństwie do Francuzów, w owej chwili nie czułam zupełnie nic.
Dopóki nie spotkałam tego człowieka.
Spacerowałam w parku z George'em - moim terierem rasy Dandie Dinmont, o którym
znajomi mawiali, Ŝe jest brzydki, jak sam diabeł w bezksięŜycową noc. Nie zwracałam uwagi
na pięknie wystrojonych ludzi, którzy przejeŜdŜali obok w karetach albo przechadzali się
alejkami, podobnie jak ja. Szłam przed siebie w milczeniu, nawet George milczał, chociaŜ
takie zachowanie nie było w jego zwyczaju. Jednak od śmierci dziadka w naszym Ŝyciu
zapanowała cisza.
George był cicho nawet wtedy, gdy podniosłam patyk i rzuciłam go na odległość
ponad pięciu metrów. Zwykle przy takich okazjach zaczynał szczekać jak szalony, po czym
zrywał się do biegu i po kilkunastu wariackich skokach dopadał zdobyczy, Ŝeby zatopić w
niej zęby i powalić na ziemię. Tym razem nie wydał z siebie głosu. W końcu udało mu się
złapać patyk, chociaŜ nie bez trudu.
Spowodował to męŜczyzna, który podniósł patyk i zmierzył George'a wzrokiem,
uśmiechnął się, po czym rzucił gałązkę dobre dziesięć metrów dalej. Pies, nadal bez jednego
szczeknięcia, rzucił się naprzód tak szybko, Ŝe jego cztery krótkie łapki wyglądały jak jeden
włochaty wir. Zamiast odnieść patyk swojej ukochanej pani - to znaczy mnie - George
potruchtał z powrotem do męŜczyzny i złoŜył gałąź u jego obutych stóp, merdając ogonem,
który wyglądał jak wskazówka metronomu.
- George - powiedziałam nieco zbyt głośno - wracaj tu natychmiast. Chodź do mnie.
Nie chcę, Ŝeby ktoś ukradł mi taki skarb.
- To naprawdę wspaniałe zwierzę - krzyknął męŜczyzna z oddali, a ja natychmiast
wyczułam sarkazm w jego głosie. Zresztą trudno go było nie wyczuć. - Ale przysięgam, nie
zamierzałem go uprowadzić z myślą o okupie. Niektórzy ludzie, niewątpliwie ograniczeni i
płytcy, mogliby jednak pomyśleć, Ŝe z tymi musztardowoczerwonymi włosami pies nadaje się
wyłącznie do odstraszania nieprzyjaciół.
- On wcale nie ma musztardowoczerwonych włosów. Psy z musztardową sierścią
wyglądają idiotycznie. Powiedziałabym, Ŝe George ma włosy w barwach beŜu zmieszanego z
przepięknym, czerwonawym brązem - oświadczyłam, zmierzając w stronę męŜczyzny, przy
którym stał mój terier. Osobiście uwaŜałam, Ŝe George odznacza się wyjątkowo ładnym
umaszczeniem, szczególnie podobały mi się plamy beŜu, chociaŜ nieŜyczliwi mogliby
nazwać ten kolor zgniłoŜółtym. Zresztą i tak plamy te nie były zbyt duŜe, bo sam George
mierzył mniej niŜ czterdzieści centymetrów wysokości i waŜył tyle, co niewielki kamień.
Spojrzałam na niego, marszcząc brwi. Jego szata, mieszanka twardych włosów i miękkiego
podszerstka, wymagała porządnego wyczesywania, a ja nie tknęłam go szczotką od ponad
tygodnia. Tak bardzo pogrąŜyłam się w swoich sprawach, Ŝe zaniedbałam psa i teraz
poczułam wyrzuty sumienia.
Tymczasem ten mały zdrajca wyglądał jakby się zakochał. Uklękłam przed nim,
poklepałam jego okrągłą główkę i popatrzyłam prosto w wielkie inteligentne oczy,
odgarniając z nich jedwabiste włosy.
- Posłuchaj mnie, ty karłowaty niewdzięczniku. To ja cię karmię, zabieram na spacery
i wytrzymuję twoje chrapanie, kiedy najesz się za duŜo gulaszu z królika firmy Cook. Teraz
zamierzam wrócić do domu i chcę, Ŝebyś poszedł za mną. Rozumiesz, George?
George podniósł głowę, zerkając na mnie, po czym odwrócił się do męŜczyzny, który
ukląkł obok mnie. W wielkich ślepiach mojego psa błyszczało uwielbienie. MęŜczyzna
usiłował rozładować sytuację, wzruszając beztrosko ramionami.
- Proszę się nie denerwować. Zwierzęta po prostu mnie ubóstwiają. Taki juŜ się
urodziłem, mam pewien dar, pewną moc przyciągania, tak moŜna to nazwać. Wystarczy, Ŝe
przejdę się raz po Bond Street, a wszystkie te frywolne małe pieski natychmiast zeskakują z
rąk dam i ruszają za mną w pogoń. Polują na mnie psy z całego Piccadilly. Staram się je
ignorować i zawsze oddaję właścicielkom, ale ten obłęd trwa bez końca. Co mam robić?
To humor, pomyślałam. Coś, czego w moim Ŝyciu brakowało juŜ od tak dawna, Ŝe z
trudem przypomniałam sobie o jego istnieniu. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. W
odpowiedzi męŜczyzna wyszczerzył do mnie olśniewające białe zęby, po czym ujął moją dłoń
i pomógł wstać. Był potęŜny, zbyt potęŜny i zbyt wysoki. A przede wszystkim - zbyt młody.
Ten człowiek nie stał tak po prostu w parkowej alejce, on górował nad całym otoczeniem,
brał je w posiadanie. Odruchowo cofnęłam się o krok, potem o dwa.
- George - powiedziałam, czując się coraz bardziej niezręcznie. - Czas juŜ sprawdzić,
co tam pani Dooley naszykowała dla nas na lunch. We wtorki zawsze robi dla ciebie
specjalną przekąskę z bekonu. Tak, tak z bekonu. SmaŜy go, aŜ stwardnieje do tego stopnia,
Ŝe moŜna nim rzucać o podłogę. Chodź juŜ. Zostawisz teraz tego pana. MoŜe i jest dla ciebie
miły, ale na pewno nie chciałby, Ŝebyś złapał zębami poły jego płaszcza i ścigał go aŜ do
domu. Idziemy.
Odwróciłam się i odeszłam, mając nadzieję, Ŝe George nie zostanie z tym męŜczyzną.
Jeszcze przed chwilą siedział u jego stóp, machając ogonem i nastawiając uszy, zupełnie
jakby chciał zapytać: „Czy sądzisz, Ŝe naprawdę dostanę bekon na obiad?”.
- Proszę zaczekać! - krzyknął za mną męŜczyzna, unosząc rękę. - Nie wiem nawet,
kim pani jest.
Ale ja nie zaczekałam. Nie chciałam, Ŝeby poznał moje nazwisko. Poza tym, skąd ta
ciekawość? Czy nie widział, Ŝe noszę Ŝałobę? Czy nie zauwaŜył, Ŝe źle się czułam, stojąc
metr od niego? Przyspieszyłam kroku. Był wysoki, silny i za młody. Nie, pomyślałam, na
środku parku nic mi nie zrobi, nie na oczach tych wszystkich ludzi. Potrząsnęłam głową, ale
nie odwróciłam się do niego. Omal nie krzyknęłam z radości, kiedy popatrzyłam w dół i
zobaczyłam, Ŝe George drepce obok mnie z wywieszonym językiem i patykiem w pysku.
Dopiero na rogu odwaŜyłam się spojrzeć za siebie.
MęŜczyzna zniknął.
Właściwie czego innego się spodziewałam? śe rozwinie skrzydła i poleci za mną? śe
porwie mnie i George'a w przestworza, po czym zaniesie do jakiegoś mrocznego starego
zamczyska? Nie, nie był potworem i chyba nie miał złych zamiarów. Ale to jednak
męŜczyzna, pomyślałam. Zbyt młody i zbyt pewny siebie. Zdolny do rzeczy, o których bałam
się nawet pomyśleć. Ale przynajmniej mnie rozśmieszył. To juŜ coś.
Wróciliśmy do domu, gdzie George dostał na obiad nie bekon, lecz gulasz z królika, w
związku z czym chrapał przez całą noc. Ja czytałam szarpiące nerwy wiersze Colleridge'a i
zastanawiałam się, czy nie napisał ich pod wpływem opium.
I tak zapomniałam o zdarzeniach dzisiejszego dnia.
Kiedy zobaczyłam go po raz drugi, nadal nie wiedziałam, kim jest.
Ciągle jeszcze chodziłam w czerni, a w dodatku tym razem włoŜyłam teŜ czarny woal,
który zasłonił mi pół twarzy. Kiedy wyszłam z księgarni Hookhama, on stał pod drzwiami z
otwartym parasolem. Właśnie zaczynało mŜyć. Jego opaloną twarz rozjaśniał szeroki
uśmiech, skierowany bez wątpienia do mnie.
Chciałam go zapytać, co tam robił, uśmiechając się do mnie tak promiennie, ale
zdanie, które w końcu wydobyło się z moich ust, brzmiało zupełnie inaczej:
- Jakim cudem tak się pan opalił, chociaŜ od dwóch dni słońce nie wyszło nawet na
minutę?
Uśmiech nieco przygasł, ale nadal czaił się w kącikach jego ust, gotowy, by przerodzić
się w głośny śmiech. Czułam to.
- Przynajmniej tym razem spojrzała mi pani w twarz, czego nie chciała pani zrobić,
kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy w parku. W moich Ŝyłach płynie hiszpańska krew,
którą mój ojciec szczerze pogardzał, dopóki nie zakochał się w mojej matce, Isabelli Marii. Z
tego związku narodziłem sieja. Ciekawe, co by sobie teraz o mnie pomyślał, gdyby jeszcze
Ŝył. Zupełnie nie przypominam prawdziwego Anglika, bladego, z róŜowymi policzkami.
- No cóŜ, to wszystko wyjaśnia - odparłam, po czym skinęłam głową, Ŝycząc mu
miłego dnia.
Nie byłam zdziwiona, kiedy chwilę później mŜawka przemieniła się w ulewę - w
końcu mieszkałam w Anglii. Zdziwił mnie natomiast fakt, Ŝe męŜczyzna szedł za mną krok w
krok, trzymając mi parasol nad głową. Hm, nawet niech o tym nie myśli... Odwróciłam się raz
jeszcze, Ŝeby spojrzeć mu w twarz.
- Dziękuję, Ŝe mnie pan osłania. Co pan tu robi?
- Zobaczyłem, Ŝe kupuje pani ksiąŜkę. Pada. Nie ma pani parasolki. Zamierzam
chronić panią przed szaleństwem Ŝywiołów, odprowadzić, dokąd tylko zechce pani pójść, i
tym samym zyskać sobie pani dozgonną wdzięczność.
- Proszę wybaczyć - przerwałam mu, zerkając na szare niebo koloru Ŝelaza. - Jakie
szaleństwo Ŝywiołów? Czy pan oszalał? Jesteśmy w Anglii.
MęŜczyzna odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem. Śmiał się z tego, co
powiedziałam. Usiłowałam zmarszczyć surowo brwi, ale on tylko podszedł bliŜej. Nawet się
nie przestraszyłam. Wokół krąŜyło co najmniej kilkunastu ludzi, uciekających przed
deszczem lub manipulujących przy swoich parasolach.
- Dokąd mogę panią odprowadzić, panno...?
JuŜ chciałam odwrócić się i odejść, kiedy on delikatnie dotknął ręką mojego ramienia.
Zamarłam w bezruchu. Trwałam tak przez chwilę, czekając, co się stanie.
- W porządku - powiedział wolno, mierząc mnie wzrokiem.
Wiedziałam, Ŝe chciałby zedrzeć zasłonę z mojej twarzy. Ale oczywiście nie mógł
tego zrobić.
- Miałem nadzieję, Ŝe George zastąpi osobę, która mogłaby nas sobie przedstawić
owego dnia w parku. Niestety wtedy tego nie zrobił, a dzisiaj nie widzę go przy pani. Skoro
pies nie nadawał się do tej roli, musimy znaleźć wspólnego znajomego pośród ludzi.
Najwyraźniej jest pani damą surowo przestrzegającą praw etykiety. Czy w pobliŜu widzi pani
Zgłoś jeśli naruszono regulamin