Rozważania Biblijne.doc

(78 KB) Pobierz

Mamy być prorokami

     Jezus wraca do swego rodzinnego miasta. Towarzyszą Mu uczniowie. Korzystając z przywileju pobożnych Izraelitów, wygłasza naukę podczas modlitw sobotnich w synagodze. Mieszkańcy Nazaretu są zdumieni mądrością, z jaką Jezus przemawia, a także potęgą cudów, o których słyszeli. Tym bardziej są zdumieni, że wydaje się im, iż dobrze znają Jezusa. Wiedzą, że jest cieślą, synem Marii i Józefa. Znają Jego krewnych (braci ciotecznych) - przecież Jezus dorastał wśród nich. Jednak ponieważ wydaje się im, że dobrze Go znają, nie chcą zaakceptować tego, co mówi.

     Tak wiele osób w naszych czasach jest również uprzedzonych do Jezusa i Jego nauki, wydaje się im, że już wszystko wiedzą na temat chrześcijaństwa. Często jednak odrzucają nie samego Jezusa i Jego naukę, ale swoje wypaczone uprzedzenia o Jezusie i Ewangelii.

     Mieszkańców Nazaretu zaślepiła bliska znajomość Jezusa. Nie potrafili uwierzyć, że jest On kimś więcej niż ich sąsiadem i zwykłym rzemieślnikiem - stąd ich reakcja opisana przez św. Łukasza: unieśli się gniewem i chcieli Go strącić w przepaść (Łk 4, 28-30).

     My nie różnimy się zbytnio od ludzi z Nazaretu. Możemy się znaleźć w takiej samej sytuacji. Bóg stale przemawia do nas przez ludzi, których znamy, i przez sprawy, które nas spotykają. Wciąż nie rozpoznajemy Jego głosu i Jego słów, ponieważ On przemawia przez kogoś, kogo dobrze znamy, lub przez kogoś, kogo nie lubimy, lub też przez kogoś, kto jest dla nas zupełnie obcy.

     Z powodu zaślepienia nazaretańczyków Jezus nie mógł uczynić wśród nich żadnego cudu. Jak często my także odrzucaliśmy Bożą miłość i łaskę, ponieważ nie rozpoznaliśmy Jego działania w jakiejś osobie lub sytuacji? A właśnie przez konkretnych ludzi i doświadczenia życiowe Bóg próbuje dotrzeć do nas. Jezus smutno podsumował zachowanie swoich rodaków: "Tylko w swojej ojczyźnie [...] może być prorok tak lekceważony" (Mk 6, 4). Podczas gdy w innych miejscowościach tłumy ludzi zbierały się z entuzjazmem, by słuchać Jego słów, Jego rodacy cynicznie Go odrzucili. Każdy prorok musi być przygotowany na takie doświadczenie. Jest bowiem osobą, której zadaniem jest głosić orędzie Boże, wzywać ludzi do przyjęcia słowa Bożego, zachęcać ich do zmiany życia, by było oparte na prawdzie i miłości.

     Prorocy Starego Testamentu spotykali się z oporem, wrogością, a nawet z gwałtowną śmiercią. Przykładem tego traktowania jest prorok Ezechiel. Bóg, powołując go na urząd prorocki, nie obiecuje mu łatwego życia, lecz mówi: "[...] posyłam cię do synów Izraela, do ludu buntowników [...]. A oni czy usłuchają, czy nie [...], przecież będą wiedzieli, że prorok jest wśród nich" (Ez 2, 3.5).

     Dziwne to jest, że przesłania wzywające do prawdy, miłości, sprawiedliwości, wolności i pokoju wywołują taką nienawiść, wrogość i preemoc. Dzieje się tak cały czas, gdyż w wielu częściach świata słowa takie, jak "prawda", "sprawiedliwość", "wolność" są postrzegane jako niebezpieczne i groźne. Dziwne to jest, ale wielu ludzi nie chce słuchać takich słów.

     Co jeszcze dziwniejsze - więcej chrześcijan zginęło za swoją wiarę w minionym wieku, w cywilizowanych (?) czasach, niż we wszystkich poprzednich. Ograniczając się tylko do Polski, wspomnijmy choćby św. Maksymiliana Kolbego, św. Teresę Benedyktę od Krzyża (Edytę Stein), bł. Michała Kozala, ks. Jerzego Popiełuszkę.

     Jest coś, o czym powinniśmy pamiętać. Każdy z nas, jako człowiek ochrzczony i bierzmowany, jest powołany, aby być prorokiem. Wszyscy mamy głosić naukę Ewangelii w naszych rodzinach, miejscach pracy, wśród naszych znajomych, w naszym otoczeniu. Cokolwiek by się stało, powinniśmy być gotowi do obrony prawdy, miłości, sprawiedliwości, wolności, godności ludzkiej. Są takie sprawy, co do których nie ma mowy o kompromisie. Są takie momenty, kiedy nie możemy siedzieć cicho.

     Bywają chwile, kiedy możemy się bać, czuć się niekompetentni i nieprzygotowani. Wówczas możemy zachęcać się słowami św. Pawła. Apostoł Narodów miał bardzo bolesną dolegliwość, która utrudniała mu skuteczne głoszenie Ewangelii. Prosił Boga, aby oddalił od niego oścień dla ciała (niektórzy twierdzą, że to były stygmaty, jakaś choroba lub wyrzuty sumienia). Odpowiedź na jego modlitwę jest zaskakująca: dowiedział się, że moc Boża działająca przez niego jaśnieje bardziej w jego słabościach. W przeciwnym wypadku to wszystko, czego nauczał i co zdziałał, byłoby przypisane jego talentom, a nie Bogu. Toteż dlatego św. Paweł zaakceptował swoją słabość, obelgi i prześladowania - z powodu Chrystusa: "Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny" (2 Kor 12, 10). To jest głos prawdziwego proroka, który jest kruchym naczyniem glinianym...

     A zatem nie zniechęcajmy się naszymi niedostatkami - duchowymi, fizycznymi i psychicznymi. Bóg chce, abyśmy byli Jego narzędziami. On jest przy nas i daje nam to, co jest nam potrzebne, wtedy kiedy tego potrzebujemy. A kiedy ludzie w naszym otoczeniu przyjmują nas z otwartymi rękami, bez żadnego sprzeciwu - wówczas należy się zastanawiać nad tym, czy to, co głosimy, jest faktycznie nauką Chrystusową, czy może naszą własną...
 

W. Mróz

http://adonai.pl/jezus/?id=11

 

Ludzkie lęki

     "Daremna walka mężczyzn w łodzi z wiatrem i z wysoką falą - zauważa Ferdinand Krenzer - uwidacznia alegorycznie ludzką egzystencję bez Boga, pozostawanie w niewierze. Owo zaś zniechęcenie płynące z rodzącego się zwątpienia jest znamienne dla rezygnacji, której źródło tkwi w niewierze. [...] Pojawiają się zwątpienie i lęk, do głosu dochodzi świadomość własnej słabości, przekonanie, że jest się zdanym na samego siebie, podejrzenie, że pomyliliśmy się. Silny wiatr świata, zniechęcenia, powierzchowność argumentów przeciwnych wierze okazuje się bardziej słyszalny i bardziej widzialny niż [...] postać [Chrystusa]. Brakuje jeszcze ostatecznego oddania się. [...] W tej chwili zaczyna tonąć w morzu tego świata, w wirze -własnych myśli, w przepaści zwątpienia, w krążeniu wokół samego siebie."

     Sytuacja w łodzi miotanej falami była właśnie taka. Uwaga uczniów Jezusa nie była skoncentrowana na Osobie Chrystusa, lecz na zagrożeniu płynącym z zewnątrz. Zachowanie uczniów wydaje się być dziwne: mają pretensje do Jezusa, że spokojnie śpi w sytuacji, w której oni nie są w stanie poradzić sobie z żywiołem. Czy to znaczy, że w ich mniemaniu Chrystus powinien od razu cudownie interweniować? Chyba nie. Zauważmy, że cudowna interwencja Jezusa Chrystusa, polegająca na uciszeniu morskiej nawałnicy, była dla Jego uczniów raczej zaskoczeniem: "Kim właściwie On jest, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?" (Mk 4,41). Co znaczą te słowa? Znaczą przynajmniej tyle, że od samego początku nie było w nich wiary pozwalającej wiązać nadzieję zbawienia bezpośrednio z Osobą Chrystusa. Jeśli mają do Niego pretensje, to raczej o to, że nie uczestniczy w ich lękach, że spokojnie śpi.

     "Jedną z największych przeszkód w rozwoju ludzkiej osobowości są nieuzasadnione lęki. Pełne zaangażowanie w życie staje się jednak możliwe dopiero w momencie przekroczenia paraliżujących nas wewnętrznych obaw i niepewności" - pisze o. Dariusz Piórkowski. Któż z nas nie zna uczucia lęku? Kto otwarcie twierdziłby, że niczego się nie lęka, oszukiwałby samego siebie. Trzeźwe spojrzenie na życie pokazuje jednak, że z lękiem spotykamy się na co dzień, i to w najrozmaitszych postaciach. Nic dziwnego, ponieważ jako cząstka systemu obronnego przynależy on do naszej ludzkiej natury, ostrzega nas przed niebezpieczeństwami i chroni przed lekkomyślnymi posunięciami. Któż z nas nie zadrży w momencie nagłego zatrzaśnięcia drzwi czy przeraźliwego krzyku? Dlatego w większości wypadków uczucie lęku pozostaje uprawnionym czerwonym światłem organizmu, które gaśnie w miarę ustępowania zagrożenia.

     Gdzie szukać wsparcia? Jak postępować wobec zagrożeń, które pojawiają się na horyzoncie naszego życia i życia osób nam bliskich? Po pierwsze - mieć świadomość, że zagrożenia różnej natury są wpisane w nasz ziemski żywot. Nie da się ich uniknąć. Po drugie - pamiętać, że nigdy w łodzi naszego życia nie brakuje obecności i czujności Jezusa niezależnie od stopnia naszego doświadczania tej obecności. Po trzecie - zwracać się do Niego bezpośrednio z prośbą o pomoc, nawet jeśli dopadają nas wątpliwości, czy Bóg jeszcze o nas pamięta.
 

Pielgrzym

http://adonai.pl/jezus/?id=12

 

Wina i łaska

     Święty Marek, podobnie jak św. Mateusz i św. Łukasz, opisuje uzdrowienie paralityka w Kafarnaum. Ponieważ wokół Jezusa zebrały się tak wielkie tłumy, że nawet u wejścia do domu, w którym nauczał, nie było wolnego miejsca, rozebrano część dachu i przez powstały w ten sposób otwór spuszczono nosze, na których leżał sparaliżowany człowiek. Zadano sobie tyle trudu! Spodziewano się cudownego, spektakularnego uzdrowienia, a tu zamiast tego Jezus powiedział do chorego: Dziecko, odpuszczone są twoje grzechy (Mk 2,5). Wszystkim wydawało się, że to takie proste, że wystarczy powiedzieć: Wstań i idź! Ale Jezus chciał najpierw pokazać, z czego przede wszystkim człowiek powinien być uzdrowiony i co tak naprawdę sprawia, że staje się on zdrowy - na duszy i na ciele. Dopiero potem powiedział do paralityka: Mówię ci: Wstań, weź swoje nosze i idź do domu (Mk 2,11).

     Jezus ma władzę nauczania, wyrzucania złych duchów i leczenia chorób. To wydarzenie zaś pokazuje wyraźnie, że ma też władzę odpuszczania grzechów. Dla uczestniczących w tej scenie uczonych w Piśmie było to bluźnierstwo. Bo przecież - tak myśleli - tylko Bóg jeden może odpuszczać grzechy! Nie pojęli, że Jezus - Syn Boży - uzdrawiając tego chorego, potwierdził swoją Boską władzę.

     Na słowa Jezusa paralityk rzeczywiście zaraz wstał, wziął swoje nosze i - ku zdumieniu wszystkich - wyszedł, wrócił do życia. Na oczach tłumu dokonała się niezwykła, cudowna, wielka przemiana człowieka. Do tego momentu był skazany na leżenie, był przykuty do swojego łoża, a teraz może nie tylko wstać, ale i poruszać się bez niczyjej pomocy, pójść w dowolnym kierunku. Przedtem czterech dobrych ludzi musiało go nosić; był na nich zdany, był zależny od nich dosłownie we wszystkim. Musieli nawet za niego wierzyć, okazać niemalże heroiczną cierpliwość i wytrwałość w dążeniu do celu, gdyż jego opuściła już cała nadzieja i uszły zeń wszelkie witalne siły. Teraz zaś je odzyskał: podnosi swoje nosze, a wraz z nimi bierze znów na siebie całe swoje życie. On, który jeszcze przed chwilą był sparaliżowany, unieruchomiony, może teraz pójść własną drogą.

     Jak możliwa była taka przemiana? Można się domyślać, że żaden lekarz nie mógł pomóc temu człowiekowi. Również wsparcie i pociecha ze strony przyjaciół nie były w stanie podnieść go na duchu. Ponieważ czuł się całkowicie bezsilny, to wzywanie go do tego, by był mocny, by się nie poddawał, by ufał, by się podniósł - nie miało najmniejszego sensu. Mało tego: takie apele jeszcze bardziej utwierdzały go w poczuciu niemocy.

     Ewangelia opowiada o licznych uzdrowieniach dokonanych przez Jezusa. Z tych relacji wynika, że zwykle sam przejmował inicjatywę, pytając na przykład: Co chcesz, abym ci uczynił! (Mk 10,51) albo: Czy chcesz wyzdrowieć! (J 5,6). W przypadku paralityka tego nie czyni. Za jego cielesnym cierpieniem dostrzega bowiem jeszcze inne cierpienie, cierpienie duchowe, a za sparaliżowanymi kończynami - sparaliżowane życie. Jezus widzi w nim człowieka, który nie potrafi dać sobie rady z własną przeszłością, nie umie uwolnić się od paraliżującego poczucia winy. Jego choroba nie jest karą Bożą za grzechy! To świadomość własnych grzechów paraliżuje go i nikt oprócz Jezusa nie jest w stanie wyobrazić sobie ciężaru brzemienia, które go przygniata. Przyjaciele tego człowieka czują, mają nadzieję, wierzą, że Jezus może temu zaradzić, wiedzą, że On jednym swoim słowem może uzdrowić. Dlatego kładą Mu swojego chorego przyjaciela u stóp. Jezus zaś, widząc ich wiarę, dostrzegł także dramat ich przyjaciela. Wypowiedział słowa, które uwalniają, likwidują zastarzałe napięcie, odrętwienie i niemoc, umożliwiają nowe życie: Dziecko, odpuszczone są twoje grzechy.

     Te słowa wyzwalają przemianę. Wina co prawda pozostaje winą - nie można jej wymazać ze świadomości i udawać, że w ogóle jej nie było - ale zostaje pozbawiona swej paraliżującej, niszczącej, zabijającej mocy. Bóg bowiem nigdy nie przekreśla człowieka obciążonego winą. Całe dotychczasowe życie tego przemienionego i uzdrowionego człowieka można by ująć w hasło: "Wina i rozpacz". Odtąd nad nowym rozdziałem jego życia widnieją słowa: "Wina i łaska".
 

Pielgrzym

 

 

Bóg jest światłością

     To kategoryczne stwierdzenie, że Bóg jest światłością, św. Jan zawarł w swoim Pierwszym Liście do Kościoła w Małej Azji. Zacytujmy pełniej ten tekst: Nowina, którą usłyszeliśmy od Niego i którą wam głosimy jest taka: Bóg jest światłością, a nie ma w Nim żadnej ciemności. Jeżeli mówimy, że mamy z Nim współuczestnictwo, a chodzimy w ciemności, kłamiemy i nie postępujemy zgodnie z prawdą. Jeżeli zaś chodzimy w światłości, tak jak On sam trwa w światłości, to mamy jedni z drugimi współuczestnictwo, a krew Jezusa, Syna Jego, oczyszcza nas z wszelkiego grzechu (1 J 1, 5-7).

     Podczas lektury tego tekstu od razu czujemy, się przeniesieni w inny, Boży świat. Tu nie chodzi o słońce, lampę świata, ten niewypowiedziany dar dla człowieka i Ziemi. Tu wyczuwa się coś, co znacznie wyprzedza i nieskończenie przewyższa wszelkie stworzenie. Tu czuje się Boskość. Zauważmy, że w pierwszych zdaniach biblijnego opisu dzieła stworzenia występuje dziwna kolejność.

     W pierwszym dniu Stwórca powiedział: Niechaj się stanie światłość. I stała się światłość (Rdz 1, 3). Jednak nie jest to światło zależne od słońca, księżyca i gwiazd, gdyż te zostały stworzone dopiero w czwartym dniu tygodnia stwórczego. Wolno zatem powiedzieć, że światło pierwszego dnia jest niezależne od przyrody i wychodzi z samego Boga.

     Dalej wolno w nim widzieć przestrzeń, scenę, na której Bóg będzie umieszczał swoje stworzone dzieła. To jest nadświatło, to jakby On sam, w którym wszystko istnieje, porusza się i żyje, był tym światłem, to znak Bożej obecności, sprawczości... To pierwszy sposób objawiania się Boga w stworzeniu, dzięki czemu wiele wieków później autor Księgi Mądrości mógł napisać: Głupi z natury są wszyscy ludzie, którzy nie poznali Boga, z dóbr widzialnych nie zdołali poznać Tego, który jest, patrząc na dzieła, nie poznali Twórcy (Mdr 1, 1).

     Ileż światłości w Piśmie Świętym!? I to w odniesieniu do wizji ukazującej Boga samego i Jego egzystencję. Tak na przykład Psalmista wołał w ogromnym podziwie: O Boże, mój Panie, Ty jesteś bardzo wielki! Odziany we wspaniałość i majestat, światłem okryty jak płaszczem (Ps 104, 1-2). Ten psalm jest hymnem uwielbienia Boga Stwórcy. To jakby odpowiedź na fakt stworzenia światła na samym początku stworzenia. To również bardzo nieśmiała próba określenia natury Bożej: Pan jest światłem okryty jak płaszczem. Metafora wskazuje na istotę Kogoś tak ubranego. Autor w poetyckiej formie wypowiedział prawdę, że Bóg jest światłością. Cóż mógł więcej i wzniosłej powiedzieć, jak tylko tyle i aż tyle? W tym samym kręgu myśli o naturze Boga obracał się prorok Habakuk, któiy nauczał: Wspaniałość Jego podobna do światła, promienie z rąk jego tiyskają, w nich to ukryta moc Jego (Ha 3, 4).

     Gdy czytamy Księgę Izajasza (tzw. Proto-Izajasza, Deutero-Izajasza, Trito-Izajasza) we wszystkich jej częściach spotykamy zapowiedź czasów mesjańskich, a czasy te, oglądane dzięki wielkiej intuicji proroczej, okażą się obfitujące w ogromną Bożą światłość. I tak już ponad 700 lat przed przyjściem Chrystusa Izajasz zapowiadał: Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką; nad mieszkańcami kraju mroków światło zabłysło. (...) Albowiem Dziecię nam się narodziło, Syn został nam dany (Iz 9, 1.5). Mowa tu o Mesjaszu - Chrystusie. Świat, który zalegały ciemności, naród, wolno powiedzieć: ludzkość, zanurzony w nich znalazł w światłości Mesjasza, Wysłańca Bożego. Jego pojawienie się łączy się z wielką światłością.

     Dwieście lat później Deutero-Izajasz podczas niewoli babilońskiej Żydom - wygnańcom wyśpiewał pieśń, słowo Boga o tajemniczym Słudze (Bożym, Mesjaszu: Ja, Pan, powołałem cię słusznie, ująłem cię za rękę i ukształtowałem, ustanowiłem cię przymierzem dla ludzi, światłością dla narodów, abyś otworzył oczy niewidomym (Iz 42, 6-7). Spontanicznie przypominają się tu fakty z życia Zbawiciela. Choćby ten z Ewangelii św. Jana, ukazujący uzdrowienie niewidomego od urodzenia. Pan Jezus powiedział wtedy: Jak długo jestem na świecie, jestem światłością świata (J 9, 5) i przywrócił wzrok niewidomemu. Nieco później Chrystus też powiedział: Ja przyszedłem na świat jako światłość, aby nikt, kto we Mnie wierzy, nie pozostawał w ciemności (J 12, 46). A wcześniej tłumaczył Nikodemowi: A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto źle czyni, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby jego uczynki nie zostały ujawnione. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki zostały dokonane w Bogu (J 3, 19-21). Widać wyraźnie, jak Boże światło, którym jest zapowiedziany Mesjasz, ogarnia Jego wyznawców i czyni z nich dzieci światłości, dzieci Boże. A Deutero-Izajasz jeszcze i te słowa Boże wyśpiewał w kolejnej pieśni: Ustanowię cię światłością dla pogan, aby moje zbawienie dotarło aż do krańców ziemi (Iz 49, 6). Nic więc dziwnego, że starzec Symeon na widok Dziecięcia wnoszonego przez Matkę Bożą do świątyni wziął Je w objęcia i wołał: (...) moje oczy ujrzały Twoje zbawienie (...) światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela (Łk 2, 30-32). A nieco wcześniej ojciec Jana Chrzciciela, Zachariasz, też wyśpiewywał, że nawiedzi nas Słońce Wschodzące z wysoka, by zajaśnieć tym, co w mroku i cieniu śmierci mieszkają, aby nasze kroki skierować na drogę pokoju (Łk 1,78-79).

     Trito-Izajasz pozostawił nam wspaniałą i świetlistą wizję Jerozolimy oglądanej też w czasach mesjańskich. Nawoływał: Powstań! Świeć, bo przyszło twe światło i chwała Pańska rozbłysła nad tobą. (...) I pójdą narody do twojego światła, królowie do blasku twojego wschodu. Ów tekst z uroczystości Trzech Króli znany nam od dzieciństwa. Przenieśmy się zatem do czasów ostatecznych, żeby zobaczyć jak Jan Apostoł ujrzał Jeruzalem czasów ostatnich i opisał je w rozdziale 21. Apokahpsy. Czytamy tam: A świątyni w nim nie dojrzałem: bo jego świątynią jest Pan Bóg wszechmogący oraz Baranek. I Miastu nie trzeba słońca, ni księżyca, by mu świeciły, bo chwała Boga je oświetla, a jego lampą Baranek. I w jego świetle będą chodziły narody, i wniosą do niego królowie ziemi przepych (Ap 21, 22-24). To już eschatologia, czas, który zmienia się w wieczność.

     Światłość, która rozpromieniła się w pierwszym dniu stworzenia i istniała przez całe dzieje świata i ludzkości, przez całą doczesność, stała się światłością wieczną. Ukazała swoje Boże oblicze. Stąd i pod koniec Apokalipsy autor napisał o sługach Boga, dodajmy: o synach światłości, gdyż Bóg wezwał nas z ciemności do przedziwnego swojego światła (1 P 2, 9), iż będą oglądać Jego oblicze, a imię Jego, na ich czołach. I już nocy nie będzie. A nie potrzeba im światła lampy ani światła słońca, bo Pan Bóg będzie świecił nad nimi i będą królować na wieki wieków (Ap 22, 4-5). Bo zaiste Bóg jest światłością.
 

ks. E. Szymanek

 

 

 

Dotyk Jezusa

     Wiele chorób określanych wczasach biblijnych mianem trądu było uleczalnych, chodziło tylko o odizolowanie chorego od społeczeństwa na czas choroby, by uniknąć zakażenia, gdyż wierzono, że wszelkie formy trądu są zakaźne. Jednak oprócz względów higienicznych trąd miał także znaczenie rytualne: oznaczał utratę przez człowieka czystości rytualnej, niezbędnej do uczestnictwa w kulcie Boga, a tym samym wykluczenie ze społeczeństwa. Od trędowatego odwracali się wszyscy: musiał mieszkać poza obozem, nie wolno mu było kontaktować się z innymi, musiał wyróżniać się ubiorem, a na widok zbliżających się osób musiał wołać: Nieczysty, nieczysty!.

     Trąd był uważany za plagę, którą Bóg zsyła na grzeszników. Pojawienie się na kimś trądu było najczęściej postrzegane jako przejaw grzechu. Dlatego oczyszczenie z trądu miało dwa etapy. Proces rozpoczynało pokazanie się kapłanowi, aby stwierdził, że zmiany na skórze już ustały. Ósmego dnia po obrzędzie oczyszczenia chory pojawiał się w świątyni, by złożyć ofiarę przebłagalną za grzech. Dopiero wtedy mógł być w pełni uznany za czystego i włączony do społeczności wraz ze wszystkimi przynależnymi mu prawami.

     Owo społeczne rozumienie trądu oraz powiązanie go z grzechem jest kluczem do zrozumienia ewangelicznego przesłania. Jezus, poruszony głębokim współczuciem, oczyszcza trędowatego. Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić (Mk 1, 40) - mówi trędowaty. Uznaje Jezusa nie tylko za tego, który może go uleczyć, ale także za tego, który może włączyć go z powrotem do społeczeństwa, uznać za czystego rytualnie.

     Jezus nie bał się go dotknąć, choć wiedział, że zgodnie z przepisami, kto dotknie nieczystego, sam stanie się nieczysty. Dotknął go, mówiąc: Chcę, bądź oczyszczony (Mk 1, 41). A potem [...] zaraz go odprawił, mówiąc mu: «Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich» (Mk 1,43-44).

     Jezus leczy chorobę, ale bardzo wyraźnie zależy Mu na tym, żeby uzdrowiony jak najszybciej pokazał - się kapłanom, żeby jak najszybciej dopełnił przepisów dotyczących oczyszczenia rytualnego. Jezus chce przywrócić mu nie tylko zdrowie, ale także pełną przynależność do społeczeństwa, ze wszystkimi prawami, chce go przywrócić życiu - w pełni.

     Jak możemy odczytać słowo Boże w teraźniejszości? Wbrew pozorom każdy z nas spotyka się z sytuacją grzechu. Już od czasów biblijnych grzech jest porównywany właśnie do trądu. Podobnie jak trąd - grzech jest chorobą, z którą trudno nam sobie poradzić. Podobnie jak trądu trudno nam się pozbyć powrotów do grzechu, nie ma na niego szczepionki; podobnie jak trąd grzech powoduje zanik wrażliwości, deformację sumienia, tak jak trąd wykrzywia ciało. Lekceważymy pierwsze objawy grzechu, podobnie jak ludzie w krajach Trzeciego Świata, najczęściej analfabeci, lekceważą pierwsze objawy trądu, choć wtedy najłatwiej byłoby go wyleczyć. W końcu grzech, podobnie jak trąd, powoduje zerwanie kontaktów z bliskimi, bo przez zło, grzech stajemy się sobie nawzajem coraz bardziej obcy. Grzech oddala nas także od Boga, powodując, że nie jesteśmy zdolni oddawać Mu czci.

  ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin