Doctorow E. L. - Ksiega Daniela.pdf

(2783 KB) Pobierz
E. L. DOCTOROW
KSIĘGA DANIELA
dla JENNY
i CAROLINE,
i RICHARDA
Herold zaś obwieszczał donośnie: „Rozkaz dla was, narody, ludy, języki: w chwili, gdy
usłyszycie dźwięk rogu, fletu, lutni, harfy, psalterium, dud i wszelkiego rodzaju instrumentów mu-
zycznych, upadniecie na twarz i oddacie pokłon złotemu posągowi, jaki ustawił król Nabuchodono-
zor. Kto by nie upadł na twarz i nie oddał pokłonu, zostanie natychmiast wrzucony do rozpalonego
pieca". W chwili więc, gdy dał się słyszeć dźwięk rogu, fletu, lutni, harfy, psalterium, dud i wszel-
kiego rodzaju instrumentów muzycznych, wszystkie narody, ludy, języki padły na twarz, oddając
pokłon złotemu posągowi, jaki wzniósł król Nabuchodonozor.
Księga Daniela, 3, 4
Z muzyką rozgłośną nadchodzę, z trąbami i bębnami, marsze gram nie tylko dla uznanych
zwycięzców, gram marsze dla zwyciężonych i zabitych.
Walt Whitman, Pieśń o sobie
Ameryko, dałem ci wszystko i teraz jestem niczym… Nie mogę znieść własnych myśli.
Ameryko, kiedy zakończymy tę ludzką wojnę? Pierdol się tą swoją bombą atomową.
Allen Ginsberg, Ameryka
Przekłady z Księgi Daniela za : Biblia Tysiąclecia. Pismo Święte Starego i Nowego Testa-
mentu w przekładzie z języków oryginalnych, Wydawnictwo Pallottinum, Poznań–Warszawa 1971.
Księga pierwsza
DZIEŃ PAMIĘCI
W Dniu Pamięci 1967 roku Daniel Lewin przez niemal pięć godzin łapał okazje, żeby do-
stać się z Nowego Jorku do Worcester w stanie Massachusetts. Towarzyszyła mu młoda żona, Phyl-
lis. Ośmiomiesięcznego synka, Paula, niósł w nosidełku na piersiach. Dzień był gorący i posępny,
z nisko wiszącymi chmurami, z których w każdej chwili mógł spaść deszcz. Ruch na drodze od
rana był zastanawiający – to znaczy był niewielki, jednak mało który kierowca potrafił minąć ich,
nie zastanawiając się, kim są i dokąd zmierzają.
Czarny pisak „Thinline" z miękką końcówką. „Composition Notebook 79C" wyprodukowa-
ny w USA przez firmę Long Island Paper Products, Inc. Daniel szukający czegoś w jednym z dzia-
łów czytelni. Na półkach stoją książki do czytania na miejscu. Siedzę przy stole, przy którym stoi
lampa. Za tym uporządkowanym pomieszczeniem, składającym się z zatoczek wypełnionych ciasno
książkami, znajduje się Czytelnia Czasopism. Pełno w niej gazet przymocowanych grzbietami do
wieszaków, czasopism z całego świata, łajna wykształconych społeczeństw. Dalej jest Czytelnia
Główna i wejście do magazynów. Na wyższych piętrach mieszczą się zbiory specjalne różnych bi-
bliotek wydziałowych, w tym również Biblioteki Bibliotekoznawstwa. Na dole jest nawet filia Bi-
blioteki Publicznej. Ośmielam się opowiadać dalej.
Daniel, wysoki, dwudziestopięcioletni młodzieniec, miał długie, kręcone włosy. Okulary
w drucianych oprawkach i długie wąsy w tym samym odcieniu brązu co włosy nadawały mu wy-
gląd nie tyle starszego niż w rzeczywistości, ile opanowanego i upartego. Trzeba to powiedzieć: ro-
bił wrażenie oziębłego, oziębłego z założenia. W istocie nic w jego wyglądzie nie było przypadko-
we. Gdyby zachowywał się tak w latach trzydziestych, byłby młodym komunistą. Komunistą ka-
wiarnianym. Nosił niebieską bluzę więzienną i drelichowe spodnie. Jego dziewiętnastoletnia żona
pochodziła z Brooklynu, miała naturalne blond włosy, proste i długie, splecione tego dnia w warko-
cze. Sięgała mu ramienia. Ubrana była w kwieciste dzwony i przeciwdeszczowe poncho w kolorze
khaki. Miała przy sobie małą torbę z rzeczami dla dziecka. Z zasady chętnie rozmawiała z nieznajo-
mymi i umiała sprawić, że przestawali się bać, i Daniel, chociaż nie chciał, żeby z nim pojechała,
w końcu ustąpił i nie żałował tego. Kolejne etapy podróży mijały szybko. Phyllis mówiła do niego,
on zaś gapił się przez okno. Zauważył, że samochody są duże, szerokie i dobrze resorowane. Kie-
rowcy nie wyglądali na zalęknionych, zachowywali się raczej protekcjonalnie. Byli wścibscy i naj-
wyraźniej bawiło ich to, że podwożą te amerykańskie dzieciaki, które pewnie palą marihuanę, choć
mają już dziecko.
Tuż przed pierwszą zostali wysadzeni przy drodze numer 9 w Worcester, około mili przed
celem swej podróży. Popatrzyli na stromy, podłużny pagórek. Za jego grzbietem – zbyt daleko,
żeby dało się ją zobaczyć – była brama Szpitala Stanowego w Worcester. Daniel nigdy przedtem tu
nie był, ale ojciec dał mu bardzo dokładne wskazówki. Ojciec Daniela był profesorem prawa w Bo-
ston College, czterdzieści mil na wschód od tego miejsca.
Nie spodobało mu się, że ożeniłem się z Phyllis. Mojej matce też nie, ale żadne z nich, rzecz
jasna, nie przyznałoby się do tego. To typowe dla oświeconych liberałów. Phyllis, studentka pierw-
szego roku, która rzuciła uczelnię, była dla nich zerem. To też typowe dla liberałów. Mylą charakter
z wykształceniem. Nie wierzą, że dożyjemy pogodnej starości, znajdując w sobie wzajemne opar-
cie. Pewnie zwietrzyli w moim małżeństwie silną woń erotyzmu i uznali, że to wstrętne. Phyllis jest
typem niezgraby o ciężkich udach, wielkich cyckach i wąskiej, uroczej twarzyczce. Jej prababki
musiały urodzić się w haremie. Jest typem zwiotczałej, bezradnej karmicielki, tak przemawiającym
do gustu kalifów. Typem piaskowej wydmy, którą usypuje się po to, by ją rozrzucić kopniakami.
Prawdopodobnie boją się, że ją rozkopię.
Daniel zastanawiał się, czy nie wsiąść do miejskiego autobusu jadącego na wzgórze, ale sa-
mochody posuwały się w tak żółwim tempie, że niemal wyprzedzali je na piechotę. Tak więc
z Phyllis u boku, lekko wspierającą się dłonią o jego ramię, mozolnie piął się pod górę, zatknąwszy
kciuki za szelki nosidełka. Szosa była zatłoczona w obu kierunkach, a błękitna mgiełka spalin mie-
szała się z parnym powietrzem. Daniel wyobrażał sobie, jak owija się wokół jego kostek, talii i na
końcu dosięga szyi. Wzdłuż chodnika biegł kamienny mur oddzielający trotuar od terenów szpital-
nych. Po przeciwnej stronie ulicy znajdowały się stacje benzynowe, pralnie chemiczne dla zmotory-
zowanych, myjnie samochodowe, przechowalnie bagażu, pizzerie. W każdym możliwym miejscu
Zgłoś jeśli naruszono regulamin