Jeden miło spędzony dzień.doc

(667 KB) Pobierz
Jeden miło spędzony dzień

Jeden miło spędzony dzień

Od dłuższego czasu nosiło mnie by pojeździć sobie tak do oporu, żeby dusza we mnie wlazła i nie chodził za mną głód jazdy na dwóch kółkach.

No to odpaliłem sprzęta o 6:30  i ruszyłem w świat łapiąc wiatr we włosy albo to co z nich zostało. Dzień zapowiadał się bardzo przyjemnie, słoneczko ładnie świeciło i przejrzystość powietrza była prawie idealna, nic tylko mknąć przed siebie. Kierunek obrany to Bieszczady. Wiele razy gościłem w tych stronach ale tam zawsze jest coś ciekawego do zobaczenia, no i te winkle z nowym asfaltem ciągnącym się w tak pięknym otoczeniu gór.

W samo południe byłem już między Komańczą i Cisną, postanowiłem poszukać ciekawych zakamarków i trzymać się z dala od oklepanych przez turystów miejsc. Jakieś krzaki, dzicz, tam gdzie nie słychać odgłosów cywilizacji. W takich okolicznościach przyrody zjedzenie  przygotowanej przez żonkę, pysznej kanapki z kiszonym ogórkiem i popicie tego Celestynką smakuje podwójnie.

Prowiantu miałem na cały dzień by niepotrzebnie nie tracić czasu na czekanie w okolicznej gastronomii na dostanie czegoś na ząb. Jak ma być mały survival to niech będzie.

Wyszukiwanie ciekawych nieznanych jeszcze dla mnie miejsc sprawiało wiele radości. Mapę sobie darowałem i jak natrafiłem na ciekawą drogę idącą niewiadomo dokąd, to żal było nie sprawdzić. Po 300km zaczął mnie trochę boleć zadek i musiałem robić częstsze przerwy by potem nie paść gdzieś na pętli bieszczadzkiej.

Stare mosty najbardziej zaprzątały moją uwagę, czym starszy i bardziej zniszczony tym lepszy. Polecam smolnikowe klimaty w Smolniku koło Duszatyna, można się tam wyluzować i zapomnieć o reszcie świata.

Fajne uczucie jak się wjeżdża jednośladem na wąski most bardziej przypominający kładkę, zupełnie pozbawiony barierek ochronnych. Po prawej woda po lewej woda i z pięć metrów by się leciało jak by mnie tak gibnęło przy prędkości parkingowej.

Dzień szybko ucieka w tych bieszczadzkich zakamarkach a ja mam jeszcze kawał drogi do przejechania  to kolejne ciekawe boczne dróżki musiałem sobie odpuścić.

Pojechałem w stronę Czarnej przez zakazany skrót , który został mocno zniszczony przez deszcze i pojazdy. Kilka razy zaryłem spodem motocykla wywalając kilka kamieni z podłoża ale Jinlun może śmiało robić za pług rolniczy to i ze skrótem dobrym dla enduro sobie poradził.

Ławeczka bardzo kusiła by się zdrzemnąć po smakowitym posiłku ale dnia nie zostało za wiele a tu jeszcze tyle było do zobaczenia. Mimo, że tyłek bolał coraz bardziej od ciągłego siedzenia to pora ruszać dalej przed siebie.

Zawsze chciałem zobaczyć zalew soliński i zaporę od drugiej strony i w końcu się udało dotrzeć w miejsce z którego wszystko pięknie widać.

 

Słoneczko jednak postanowiło się wybrać na drugą stronę półkuli to i ja postanowiłem rozpocząć powrót. Szybko zrobiło się ciemno i zimno, zmęczenie zaczynało dokuczać ale razem z Jelonkiem się nie poddawaliśmy i sypaliśmy ostro do przodu. Szybka nocna jazda przy słabym oświetleniu z żarówki 35W nie jest w cale łatwa, zwłaszcza, że już człowiek zaczyna marzyć o ciepłym domku i czekającej rodzince.

Zmarznięty i wyczerpany na miejscu byłem o 23:20, dzieciaki już spały a żonka ciągle czekała i to nie w drzwiach z wałkiem, tylko z cieplutkim obiadkiem. Po zejściu z moto normalnie padłem, jak by mi ktoś wyciągnął wtyczkę z zasilania ale banan z twarzy jeszcze długo się utrzymywał.

Przejechałem tego dnia 872 km głównie po górach i zakrętach, motorek sprawił się wyśmienicie a we mnie w końcu wlazła dusza, zwłaszcza na drugi dzień gdy nie mogłem się podnieść z wyra.

Ktoś zapyta, czy da się przejechać 1000km chińskim małym motocyklem w ciągu jednego dnia? Odpowiedź brzmi: pewnie, że się da.

 

Pozdrawiam

Luca

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin