podroż do Ixtlan.doc

(154 KB) Pobierz

WSTĘP

W sobotę 22 maja 1971 roku pojechałem do Sonory w Meksyku, aby zobaczyć się z don Juanem Matusem, czarownikiem, Indianinem Yaqui, z którym byłem związany od 1961 roku. Wydawało mi się, że wizyta ta wcale nie będzie się różnić od wielu innych, jakie mu złożyłem w ciągu tych dziesięciu lat, kiedy byłem jego uczniem. Jednak wydarzenia, które miały miejsce w ciągu tego dnia i kilku następnych, stały się dla mnie niezwykle ważne. Moja praktyka u don Juana dobiegła końca. Nie była to moja arbitralna decyzja, ale prawdziwe zakończenie.

Swoją naukę u don Juana opisałem już w dwóch poprzednich pracach: Nauki don Juana i Odrębna rzeczywistość .

W obydwu książkach przedstawiłem podstawowe założenie, które głosi ł o, że kluczowymi punktami w nauce czarownika są stany niezwykłej rzeczywistości uzyskiwane dzięki przyjmowaniu roślin psychotropowych.

Don Juan był ekspertem w stosowaniu trzech takich roślin: pejotlu, czyli Lophophora williamsii, bielunia Datura inoxia, oraz jednego z grzybów z rodzaju Psilocybe.

Dzięki ich działaniu, moje postrzeganie świata stało się niezwykłe i wstrząsające i dlatego zmuszony byłem przyjąć , że stany takie stanowiły jedyny sposób komunikacji i nauczania, jaki stosował wobec mnie don Juan.

To założenie okazało się jednak błędne.

Aby uniknąć wszelkich nieporozumień związanych z moją pracą z don Juanem, chciałbym wyjaśnić pewne podstawowe kwestie.

Jak dotąd nie próbowałem umieszczać don Juana w kontekście kulturowym. To, że uważał się on za Indianina Yaqui, wcale nie oznacza, iż jego wiedza czarownika jest powszechnie znana i praktykowana przez ten lud.

Wszystkie rozmowy, które podczas nauki prowadziłem z don Juanem, odbywały się po hiszpańsku i tylko dzięki biegłej znajomości tego języka byłem w stanie uzyskać wyczerpujące informacje dotyczące jego światopoglądu, o którym zwykłem mówić jako o magii, a o samym don Juanie jako o czarowniku, gdyż takich wyrażeń on sam używał .

Zgromadziłem obszerne notatki, ponieważ udało mi się spisać większość naszych rozmów z samego początku mojej nauki u don Juana i wszystko, o czym mówiliśmy w fazie późniejszej. Aby ułatwić czytanie tych notatek i równocześnie utrzymać pewną dramaturgię , musiałem odpowiednio je zredagować. Jestem przekonany, że to, co odrzuciłem, nie ma większego znaczenia dla poruszanych przeze mnie kwestii.

W pracy z don Juanem ograniczyłem się jedynie do traktowania go jako czarownika i do zdobycia członkostwa w jego wiedzy.

Postaram się teraz wyjaśnić podstawowe założenia magii don Juana, zgodnie z tym, jak on sam mi je przekazał . Don Juan twierdził , że dla czarownika świat nie jest rzeczywisty, nie jest taki, za jaki go uważamy. Nasza percepcja świata jest jedynie jego opisem.

Don Juan koncentrował wszystkie swoje wysiłki na tym, aby wyrobić we mnie przekonanie, że obraz rzeczywistości, który istnieje w moim umyśle, jest jedynie opisem świata. Opisem, który został wtłoczony we mnie w momencie narodzin.

Zwrócił moją uwagę na to, że każdy, kto nawiązuje bliższy kontakt z dzieckiem, jest jego nauczycielem, który bezustannie opisuje mu świat, aż do momentu, kiedy dziecko potrafi postrzegać świat tak, jak został mu on opisany. Według don Juana, nie zachowujemy wspomnienia tego złowieszczego momentu, ponieważ po prostu nie mamy żadnego punktu odniesienia umożliwiającego porównanie naszej wizji rzeczywistości z jakąkolwiek inną. Jednak od tej chwili dziecko jest już członkiem. Zna opis świata. Jak sądzę, jego członkostwo staje się pełnoprawne, gdy potrafi dokonywać takich interpretacji percepcji, które w konfrontacji z opisem potwierdzają go.

Tak więc, dla don Juana, rzeczywistość składa się z nieskończonego strumienia interpretacji postrzegania, które my, jednostki posiadające specyficzne członkostwo, nauczyliśmy się interpretować w ten sam sposób.

Idea mówiąca, że interpretacje percepcji tworzące świat stanowią strumień, pozostaje w zgodności z faktem,  że następują one po sobie w nieprzerwany sposób i rzadko, jeśli w ogóle, bywają  kwestionowane. Nasz odbiór rzeczywistości jest przez nas uznawany za tak niepodważalny, że podstawowe założenie magii, traktujące go jedynie jako jeden z wielu opisów, niełatwo przyjąć poważnie.

Na szczęście, kiedy pobierałem nauki u don Juana, nie był on wcale zainteresowany tym, czy traktuję jego twierdzenia poważnie, czy nie. Bez względu na mój sprzeciw i brak zrozumienia tego, o czym mówi, nie przestawał punkt po punkcie wyjaśniać  mi swoje przekonania. Jako nauczyciel magii, już od pierwszej chwili, kiedy zaczęliśmy rozmawiać, próbował opisać  mi świat. Trudności w zrozumieniu jego uwag i metod wynikały z tego, że jego aparat pojęciowy by mi zupełnie obcy.

Jego celem było nauczenie mnie “widzenia", w odróżnieniu od zwykłego “patrzenia". “Zatrzymanie świata" było pierwszym krokiem prowadzącym do “widzenia".

Przez lata traktowałem ideę zatrzymania świata jako tajemniczą metaforę, która w rzeczywistości nic nie znaczy. Dopiero podczas towarzyskiej rozmowy, do której doszło pod koniec mojej nauki u don Juana, w pełni uświadomiłem sobie jej wielką wagę, jako jednej z głównych tez wiedzy don Juana. Don Juan i ja rozmawialiśmy wówczas swobodnie o różnych sprawach. Opowiedziałem mu na przykład o moim przyjacielu i jego dziewięcioletnim synu. Chłopiec, który przez ostatnie cztery lata przebywał z matką, teraz zamieszkał ze swoim ojcem. Problem polega na tym, co z nim zrobić. Według przyjaciela, nie nadawał się do szkoły, nie potrafił się skoncentrować, nic go nie interesowało. Miał napady wściekłości, zachowywał się w nieodpowiedni sposób i uciekał z domu.

Twój przyjaciel z pewnością ma kłopot – powiedział don Juan, śmiejąc się.

Chciałem opowiedzieć  mu o wszystkich strasznych rzeczach, jakie wyprawia chłopak, lecz mi

przerwał.

Nie ma potrzeby mówienia więcej o tym biednym chłopcu. Ani ty, ani ja nie mamy powodu w taki

lub inny sposób oceniać  jego zachowania. – Jego ton by szorstki i stanowczy, ale po chwili

uśmiechnął się.

Co ma zrobić mój przyjaciel? – zapytałem.

Najgorsze byłoby zmuszanie chłopca do tego, by zgadzał się z ojcem – powiedział don Juan.

Co masz na myśli?

Dziecko nie powinno być ani bite, ani karcone przez ojca, gdy nie zachowuje się w taki sposób, w jaki on by sobie tego życzył.

Jak więc może go czegokolwiek nauczyć, jeśli nie będzie stanowczo reagować?

Twój przyjaciel powinien pozwolić komuś innemu dać klapsa dziecku.

Ale nie może przecież dopuścić do tego, aby ktoś obcy bił jego syna –powiedziałem zdziwiony jego sugestią.

Don Juan wydawał się ucieszony moją reakcją i zachichotał.

Twój przyjaciel nie jest wojownikiem – odparł. – Gdyby nim by, wiedziałby, że najgorszą rzeczą, jaką można zrobi, jest otwarta konfrontacja z ludźmi.

Co robi wojownik, don Juanie?

Wojownik postępuje strategicznie.

Wciąż nie rozumiem, co masz na myśli.

Gdyby twój przyjaciel by wojownikiem, pomógłby swojemu dziecku zatrzymać świat.

Jak ma to zrobić?

Potrzebowałby do tego osobistej mocy. Musiałby być czarownikiem.

Ale nim nie jest.

Wobec tego musi stosować zwyczajne środki, aby pomóc swojemu synowi zmienić jego wizję świata. Nie jest to zatrzymanie świata, ale działa tak samo.

Poprosiłem go, aby mi to wyjaśnił.

Gdybym był twoim przyjacielem – powiedział don Juan – zacząłbym od wynajęcia kogoś, kto  przyłożyłby temu małemu. Wśród mętów poszukałbym najgorzej wyglądającego opryszka.

Żeby przestraszyć  chłopaka?

Nie tylko po to, żeby go przestraszyć, głupcze. Ten mały musi zostać zatrzymany, ale nie spowoduje tego lanie otrzymane od ojca. Jeśli chce się zatrzymać  znajomych, trzeba zawsze pozostawać poza kręgiem, który wywiera na nich nacisk. W ten sposób naprawdę można na nich wpłynąć.

Pomysł był absurdalny, ale coś w nim do mnie przemówiło.

Don Juan oparł brodę na lewej doni, a łokieć  na drewnianej skrzyni, służącej za niski stół. Powieki miał opuszczone, ale poruszał gałkami ocznymi. Wydawało mi się, że mnie obserwuje. Ta myśl mnie przeraziła.

Proszę, powiedz mi coś więcej. Co mój przyjaciel ma zrobi  ze swoim chłopakiem? – dopytywałem się.

Niech pójdzie do slumsów i znajdzie okropnie wyglądającego włóczęgę – zaczął – ale niech wybierze młodego, takiego, który ma jeszcze trochę siły.

Następnie don Juan przedstawi dziwną strategię. Miałem poinstruować przyjaciela, aby wynajęty człowiek poszedł za nim albo czeka na niego w miejscu, w którym będzie razem ze swoim synem. Na umówiony znak, dany w momencie, gdy chłopak zachowa się niewłaściwie, powinien wyskoczyć z ukrycia, schwytać go i stłuc na kwaśne jabłko.

Po tym jak włóczęga przestraszy chłopca, twój przyjaciel musi, w jaki tylko zechce sposób, spróbować odzyska  zaufanie syna. Jeśli zastosuje tę procedurę trzy czy cztery razy, zapewniam cię, że dziecko będzie zupełnie inaczej wszystko odbierać. Zmieni swoją wizję świata.

A co, jeśli za bardzo się przestraszy?

Strach nigdy nikomu nie zaszkodził. Najgorsze dla ducha jest to, gdy masz kogoś, kto ci siedzi na karku, kto zawsze cię bije i mówi, co masz robić. Kiedy chłopiec będzie już bardziej panować nad sobą, niech twój przyjaciel zrobi jeszcze jedną, ostatnią rzecz. Musi znaleźć  jakiś sposób, aby zaprowadzić syna do martwego dziecka, może w szpitalu albo w gabinecie jakiegoś doktora. Niech chłopak lewą ręką raz dotknie zwłok w dowolnym miejscu, oprócz brzucha. Kiedy to zrobi, stanie się kimś nowym. Świat nie będzie już dla niego taki sam.

Uświadomiłem sobie, że w ciągu kilku lat naszej znajomości don Juan stosował wobec mnie tę samą taktykę, którą sugerował dla mojego przyjaciela i jego syna. Zapytałem go o to. Odpowiedział, że cały czas usiłował nauczyć  mnie, jak zatrzymać świat.

Jeszcze tego nie zrobiłeś – powiedział, uśmiechając się. – Wydaje mi się, że nic nie działa, bo jesteś bardzo uparty. Gdybyś był mniej uparty, do tej pory prawdopodobnie już zatrzymałbyś świat, używając jednej z technik, których cię nauczyłem.

Jakich technik, don Juanie?

Wszystko, co kazałem ci robić, było techniką zatrzymania świata.

Kilka miesięcy po tej rozmowie don Juan doprowadził do końca to, co rozpoczął, aby nauczyć mnie zatrzymania świata.

To wyjątkowe wydarzenie mojego życia zmusiło mnie do ponownego, szczegółowego przeanalizowania mojej dziesięcioletniej pracy. Stało się dla mnie jasne, że moje pierwotne przypuszczenie dotyczące roli roślin psychotropowych było błędne. Nie stanowiły one zasadniczej części obrazu świata czarownika, ale służyły jakby do scementowania elementów tego obrazu, którego w inny sposób nie byłbym w stanie dostrzec. Moje pełne uporu przywiązanie do własnej, standardowej wersji rzeczywistości uczyniło ze mnie niemalże głuchego i ślepego na nauki don Juana.

Tak więc, to jedynie mój brak wrażliwości zmusił go do użycia roślin.

Przeglądając wszystkie swoje notatki, uświadomiłem sobie, że już na samym początku naszej znajomości don Juan, poprzez to, co nazywa technikami zatrzymania  świata, dał mi możliwość ujrzenia nowej rzeczywistości. W swoich wcześniejszych pracach opuściłem te fragmenty notatek, ponieważ nie dotyczyły one użycia roślin psychotropowych. Teraz, w pełni uznając ich wartość, przedstawiam je w całości. Stanowią one pierwsze siedemnaście rozdziałów tej pracy. Ostatnie trzy to notatki dotyczące wydarzeń wieńczących moje usiłowania zatrzymania świata.

W czasie nauki u don Juana została mi ukazana rzeczywistość, której dotąd nie znałem, innymi słowy opis świata dany przez czarowników. Don Juan, jako czarownik i nauczyciel, uczył mnie tego opisu. Dziesięcioletnia nauka polegała na poznawaniu tej nowej rzeczywistości poprzez rozwijanie jej opisu oraz wtłaczanie do niego, w miarę upływu czasu, coraz bardziej skomplikowanych elementów. Zakończenie nauki oznaczało,  że przyjąłem ten opis  świata i dzięki temu stałem się zdolny do postrzegania  świata w nowy sposób, odpowiadający owemu opisowi. Innymi słowy, uzyskałem członkostwo.

Don Juan uważał, że aby osiągnąć widzenie, trzeba najpierw zatrzymać świat. Zatrzymanie świata było naprawdę adekwatnym określeniem pewnych stanów  świadomości, w których rzeczywistość  zostaje przemieniona. Następuje to dzięki temu, że strumień interpretacji, zwykle płynący nieprzerwanie, zostaje zatrzymany przez takie okoliczności, które są obce temu strumieniowi. W moim przypadku był to opis świata czarownika. Według don Juana, warunkiem wstępnym dla zatrzymania świata jest całkowite przekonanie. Innymi słowy, trzeba bezbłędnie nauczyć się nowego opisu, aby przeciwstawić go staremu i w ten sposób złamać dogmatyczną pewność. Wszyscy ją mamy, uważając, że wiarygodność naszej percepcji rzeczywistości nie podlega zakwestionowaniu.

Po zatrzymaniu  świata następnym krokiem jest widzenie. To pojęcie z systemu don Juana mógłbym zdefiniować jako reagowanie na zaproszenie świata znajdującego się poza opisem, który nauczyliśmy się nazywać rzeczywistością.

Twierdzę, że wszystkie te kroki można zrozumieć jedynie w kategoriach opisu, do którego należą. Don Juan starał mi się go przekazać od samego początku, zatem jego nauki stanowią najlepsze i jedyne wprowadzenie do niego. Niech więc słowa don Juana mówią same za siebie.

C.  C.

1972

 


1. Potwierdzenie od otaczającego nas świata

Wiem, że ma pan dużą wiedzę na temat roślin –powiedziałem do starego Indianina stojącego

przede mną. Mój przyjaciel waśnie skontaktował nas ze sobą i wyszedł, my zaś przedstawiliśmy się

sobie. Stary człowiek powiedział mi, że nazywa się Juan Matus.

Czy dowiedziałeś się o tym od swojego przyjaciela? – zapyta obojętnie.

Tak.

Zbieram rośliny, a właściwie to one pozwalają mi, abym je zbiera – powiedział łagodnie.

Znajdowaliśmy się na dworcu autobusowym w Arizonie. Zapytałem go po hiszpańsku, używając

bardzo formalnego zwrotu, czy zgodzi się, abym zadawał mu pytania. Powiedziałem:

Czy pan [caballero] pozwoli mi zada  kilka pytań?

Caballero, słowo pochodzące od caballo, czyli “koń", pierwotnie oznaczało jeźdźca lub szlachcica

na koniu. Indianin popatrzy na mnie z ciekawością.

Jestem jeźdźcem bez konia – stwierdzi, uśmiechając się szeroko. –Już powiedziałem ci, że

nazywam się Juan Matus.

Spodoba mi się jego uśmiech. Pomyślałem sobie, że jest człowiekiem ceniącym szczerość , i

zdobyłem się na odwagę, aby przedstawi  mu swoją prośbę. Powiedziałem, że jestem zainteresowany

zbieraniem i poznawaniem leczniczych roślin, a szczególnie halucynogennym kaktusem, pejotlem, o

którym uczyłem się na uniwersytecie w Los Angeles.

Uznałem, że moje sowa wypady całkiem poważnie i że wyglądam na osobę godną zaufania.

Stary człowiek powoli pokiwa głową, a ja zachęcony jego milczeniem dodałem jeszcze, iż

niewątpliwie rozmowa o pejotlu przyniesie nam obu korzyści.

W tym momencie podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy. Jego spojrzenie było pełne mocy,

chociaż wcale nie groźne. Przeniknęło mnie na wskroś. Od razu język staną mi kokiem i nie mogłem

już kontynuować  swojej przemowy. To by koniec naszego spotkania. Nie straciłem jednak nadziei.

Indianin zaproponował, żebym go kiedyś odwiedzi w jego domu.

Trudno byłoby mi oceni  niezwykły wpływ, jaki wywarło na mnie spojrzenie don Juana, gdybym nie

miał sporego bagażu doświadczeń. Kiedy zacząłem studiować  antropologię i spotkałem don Juana,

byłem już ekspertem w stawianiu na swoim. Kilka lat temu opuściłem dom, a to według mnie

oznaczało,  że potrafię zadba  o siebie. Zawsze kiedy odprawiano mnie z kwitkiem, zazwyczaj

dopinałem swego, przypochlebiając się lub ustępując, kłócąc się albo wściekając, a jeśli już nic nie

odnosiło skutku, pozostawało mi jeszcze użalanie się albo narzekanie. Innymi sowy, w konkretnej

sytuacji zawsze mogłem coś zrobi  i nigdy w moim życiu żadna ludzka istota tak szybko i skutecznie

nie pohamowała moich zapędów, jak don Juan tamtego popołudnia. Nie była to tylko kwestia

zamknięcia mi ust. Niejednokrotnie nie potrafiłem powiedzie  ani sowa swojemu oponentowi z

powodu głębokiego szacunku, jaki dla niego żywiem, ale wtedy także odczuwaem gniew i frustrację,

tylko ich nie wyrażałem. Natomiast spojrzenie don Juana sparaliżowało mnie do tego stopnia, że nie

byłem w stanie nawet nic pomyśle . Tak zaintrygowało mnie to zdumiewające spojrzenie,  że

postanowiłem odszuka  don Juana.

Przez sześć  miesięcy przygotowywałem się, czytając o pejotlu, a szczególnie o jego kulcie u

amerykańskich Indian z równin. Zapoznałem się ze wszystkimi dostępnymi pracami i kiedy poczułem,

że jestem gotowy, znowu pojechałem do Arizony.

Sobota, 17 grudnia 1960 

Po długim i wyczerpującym wypytywaniu miejscowych Indian odnalazłem jego dom. Było wczesne

popołudnie; siedział na drewnianej skrzynce do przewożenia mleka. Wyglądało na to, że mnie pozna,

bo pozdrowi mnie, kiedy wysiadłem z samochodu.

Po krótkiej wymianie konwencjonalnych uprzejmości w prostych sowach przyznałem się, że kiedy

spotkaliśmy się pierwszy raz, byłem w stosunku do niego nieszczery, chwaliłem się, że dużo wiem o

pejotlu, podczas gdy naprawdę nie miałem o nim zielonego pojęcia. Wtedy spojrzał na mnie, jego oczy

były bardzo łagodne.

Powiedziaem, że cz

ytaem przez sześ  miesięcy, aby przygotowa  się na nasze spotkanie i teraz rzeczywiście wiem już dużo więcej.

Odpowiedzia mi śmiechem. Wida  w moim stwierdzeniu byo coś, co go rozbawio. Śmia się ze

mnie, a ja czuem się nieswojo i byem trochę urażony. Chyba zauważy moje zmieszanie, gdyż zaczai

mnie zapewnia , że chociaż miaem dobre intencje, to w rzeczywistości w żaden sposób nie byem w

stanie przygotowa  się na to spotkanie.

Chciaem go zapyta , czyjego sowa zawierają jakieś ukryte znaczenie, ale nie zrobiem tego.

Jednak wydawao mi się,  że wyczu mój zamiar, ponieważ zaczą wyjaśnia , co mia na myśli.

Stwierdzi, że moje wysiki Przypominają mu historyjkę o pewnym królu, który kiedyś prześladowa i

zabija ludzi. Prześladowani i prześladowcy nie różnili się niczym od siebie, poza tym że ci pierwsi

wymagali, aby wymawia  pewne sowa w im tylko waściwy sposób. Ta cecha oczywiście mimowolnie

ich zdradzaa. Król zarządzi wystawienie posterunków przy drogach, aby urzędnicy mogli nakazywa 

przechodzącym ludziom wymawianie pewnego sowa-klucza. Ci, którzy potrafili wypowiedzie  je tak

samo jak król, byli wolni, natomiast pozostaych natychmiast skazywano na  śmier . Bohater tej

historyjki, mody czowiek, pewnego dnia postanowi przygotowa  się na przejście przez posterunek i

nauczy się wymawia  sowo-haso.

Z szerokim uśmiechem don Juan powiedzia, że opanowanie jego wymowy zajęo modzieńcowi

sześ  miesięcy. I wreszcie nadszed dzień wielkiej próby. Mody czowiek, peen wiary w siebie,

przyszed pod posterunek i czeka, aż urzędnik każe mu wymówi  to sowo.

W tym momencie don Juan w dramatyczny sposób przerwa swoją opowieś  i spojrza na mnie. Ta

pauza bya bardzo wystudiowana i wydaa mi się nieco staromodna, ale nie wychodziem z roli.

Syszaem już przedtem podobną historyjkę o Żydach w Niemczech. To, czy ktoś jest Żydem, można

byo rozpozna  po tym, jak wymawia pewne sowa. Znaem także puentę –mody czowiek zosta

schwytany, ponieważ urzędnik zapomnia sowo-klucz i kaza mu powiedzie  inne, podobne, którego

jednak ten nie nauczy się waściwie wymawia .

Wydawao mi się, że don Juan czeka, aż zapytam, co się stao dalej. Tak też zrobiem.

Coś się z nim stao? – staraem się, by pytanie zabrzmiao naiwnie i zdradzao zainteresowanie

rozwojem wydarzeń.

Mody czowiek by naprawdę sprytny – opowiada. –Kiedy zauważy, że urzędnik zapomnia

sowo-klucz, zanim ten zdąży cokolwiek powiedzie , przyzna się, że przygotowywa się na tę próbę

przez sześ  miesięcy.

Zrobi następną pauzę i popatrzy na mnie z figlarnym byskiem w oku. Teraz on by górą. Już nie

wiedziaem, jak zakończy się ta historia.

No i co? Co byo dalej? – zapytaem autentycznie zainteresowany.

Mody czowiek zosta oczywiście natychmiast zabity – odpowiedzia i wybuchną śmiechem.

Bardzo podoba mi się sposób, w jaki przyciągną moją uwagę, a przede wszystkim to, jak powiąza

swoją opowieś  z moim przypadkiem. Wydawao się, że w rzeczywistości stworzy ją specjalnie dla

mnie. Stroi sobie ze mnie żarty w bardzo subtelny i wyrafinowany sposób. Zacząem się śmia  razem

z nim.

Później powiedziaem mu, że może wypadem bardzo gupio, ale naprawdę jestem zainteresowany

nauczeniem się czegoś o roślinach.

Lubię dużo chodzi  – stwierdzi don Juan.

Pomyślaem, że specjalnie zmienia temat rozmowy, aby unikną  odpowiedzi. Nie chciaem jednak

zbyt natarczywie nalega .

Zapyta mnie, czy nie zechciabym razem z nim uda  się na krótki wypad na pustynię. Z zapaem

powiedziaem mu, że uwielbiam chodzi  po pustyni.

To nie będzie piknik – stwierdzi ostrzegawczym tonem.

Zapewniem go,  że chciabym bardzo poważnie pracowa  razem z nim, ponieważ potrzebuję

informacji, każdego rodzaju informacji na temat zió leczniczych i ich stosowania. Zaproponowaem mu

zapatę za jego czas i wysiek.

Będziesz pracowa dla mnie – powiedziaem. – A ja będę ci za to paci.

Ile masz zamiar mi zapaci ? – zapyta.

Odkryem nutę chciwości w jego gosie.

Tyle, ile uznasz za stosowne.

Zapa  mi za mój czas... swoim czasem.

Pomyślaem, że bardzo dziwny z niego goś . Powiedziaem jednak, że nie rozumiem, co ma na

myśli. W odpowiedzi usyszaem, że nic nie ma do powiedzenia o roślinach i dlatego branie moich

pieniędzy jest dla niego nie do pomyślenia.

Spojrza na mnie przenikliwie.

Co robisz tam, w kieszeni? – zapyta, marszcząc brwi. – Bawisz się swoim maym?

Chodzio mu o notatki, które robiem na bloczku papieru, który miaem w wielkich kieszeniach

swojej kurtki. Kiedy przyznaem mu się, co robię, zaśmia się serdecznie. Powiedziaem,  że nie

chciaem mu przeszkadza , pisząc mu przed nosem.

Jeżeli chcesz pisa , pisz – powiedzia. – Mnie to nie przeszkadza.

Szliśmy przez pustynię, dopóki nie zrobio się prawie ciemno. Don Juan nie pokaza mi żadnych

roślin, ani w ogóle nic o nich nie mówi. Zatrzymaliśmy się na chwilę przy ogromnych krzakach, aby

odpoczą .

Rośliny są bardzo szczególne – powiedzia, nie patrząc na mnie. – Są żywe i odczuwają.

W chwili kiedy to powiedzia, silny poryw wiatru poruszy pustynnym chaparralem koo nas. Krzewy

wyday grzechoczący odgos.

Syszysz? – zapyta, przykadając prawą rękę do ucha, jakby chcia lepiej sysze . – Liście i wiatr

zgadzają się ze mną.

Uśmiechnąem się. Mój przyjaciel, który nas ze sobą skontaktowa, powiedzia mi, abym mia się na

baczności, ponieważ staruszek jest bardzo ekscentryczny. Pomyślaem, że to “zgadzanie się liści"

stanowi jeden z przejawów tej ekscentryczności.

Przeszliśmy jeszcze kawaek, ale w dalszym ciągu nie pokaza mi ani nie zerwa żadnej rośliny.

Wszed tylko między krzewy, delikatnie ich dotykając. Później zatrzyma się i usiad na kamieniu.

Powiedzia mi, abym odpoczą i rozejrza się wkoo.

Ja natomiast nalegaem na rozmowę. Jeszcze raz daem mu do zrozumienia, że bardzo chcę się

uczy  o roślinach, a szczególnie o pejotlu. Prosiem go, aby zosta moim informatorem, w zamian za

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin