Nowy21.txt

(14 KB) Pobierz

Rozdział 21



Bitwa o Ulaluable rozgorzała z całš mocš, jednak najedcy najwyraniej nie potrafili przełamać obrony, ta z kolei nie dysponowała wystarczajšcymi siłami, aby zmusić intruzów do odwrotu. Tymczasem w orodku medycznym Waisów niezmiennie, co dzień przeprowadzano po dwie operacje i coraz więcej podwładnych Randżiego trafiało pod ultradwiękowy skalpel. Wprawdzie tempo operowania mogłoby być większe, nawet do szeciu zabiegów dziennie, jednak uznano, że popiech może utrudnić póniejszš rekonwalescencję. W ten sposób każdy miał też doć czasu, aby przemyleć decyzję.
Dowództwo planety odetchnęło z ulgš, gdy cały oddział został ostatecznie uodporniony na manipulacje Ampliturów, nie wiedziało wszakże, co właciwie ma dalej poczšć z dwoma tuzinami w tak niezwykły sposób pozyskanych sojuszników. Nie byli jeszcze w pełni Ziemianami, rozpoczęli bowiem dopiero poznawanie ludzkiej kultury. Dostarczono im wszelkie potrzebne materiały, które zaczęli pilnie studiować, jednak znajdowali się wcišż na poczštku drogi. Szczęliwie przeszli operacje kosmetyczne i nijak nie przypominali już Aszreganów. Nieliczni pracujšcy w orodku ludzie udzielali im pomocy, wspierali radš i otaczali życzliwš opiekš, co też miało swoje znaczenie. Niegdysiejsi Aszreganie z wolna stawali się przedstawicielami gatunku Homo, na razie wszakże nosili oficjalne miano "odzyskanych".
Wraz ze wzrostem "ludzkiej" wiadomoci zaczęło też docierać do nich w pełni, jak wielkš krzywdę wyrzšdzili im Ampliturowie.

Paru odzyskanych zgłosiło nawet gotowoć wstšpienia w szeregi sił zbrojnych Gromady. Na razie zbywano ich propozycje milczeniem, czemu trudno było się dziwić. Niezależnie od zapewnień lekarzy, dowództwo traktowało nowy nabytek z pewnš dozš podejrzliwoci. Randżi rozumiał sytuację jak nikt inny. Sam jeszcze nie znał przecież w pełni swoich możliwoci.
Pacjenci pozostawali pod cišgłš obserwacjš. Ten i ów narzekał na tempo zmian, jednak nie trwało długo, a wszyscy uzyskali pełnš swobodę ruchów. Oczywicie tylko w granicach zamkniętych terenów wojskowych, widok ludzi bowiem na ulicach miast nazbyt dotknšłby Waisów.
Randżi spotkał dotšd tylko kilku Waisów, wszyscy byli tłumaczami i wszyscy przeszli specjalny trening, pozwalajšcy im bezkarnie znosić towarzystwo przedstawicieli agresywnych ras. Dziewięćdziesišt dziewięć procent populacji nigdy nie widziało Ziemianina na własne oczy i rzšd planety wcale nie pragnšł tego zmieniać. Sam fakt inwazji był wystarczajšcym szokiem.
Nie oznaczało to, że le traktowali sojuszników. Wręcz przeciwnie. Stworzyli im jak najlepsze warunki do życia. Gromada dysponowała własnymi terenami, na których mogła rzšdzić się, jak chciała. Orodek medyczny otaczała malownicza zaiste i urokliwa okolica, pełna trawiastych pagórków, małych wodospadów i strumieni, kwiatów i drzew. Tchnšca spokojem przyroda przyczyniała się do powodzenia terapii.
Randżi kršżył po okolicy tak długo, aż koledzy zaczęli patrzeć nań cokolwiek dziwnie. Nie uprawiał ćwiczeń terenowych, szukał tylko zakštka odpowiedniego na spotkania. Ciekawskim odpowiadał, że chodzi o pewne praktyki medytacyjne, rodzaj zbiorowej terapii. W rzeczywistoci potrzebował miejsca z dala od wcibskich oczu i uszu. Nie chciał też, by ktokolwiek przejrzał jego zamiary.
Ostatecznie wybrał małš kotlinkę pomiędzy rdzawymi głazami blisko pomocnego skraju kompleksu. Leżšcy porodku mały stawek pysznił się wysokimi, żółtymi trzcinami z różowawym kwieciem. Z wody i zza kamyków wyglšdały czasem niewielkie, ziemnowodne stworzenia. Idealny zakštek na biwaki. Nikt też nie dziwił się, że Randżi go zaanektował.
Spotykali się tu po dwóch, po trzech, rozmawiali o wszystkim i o niczym, wyranie coraz bardziej znudzeni. Z pomocš paru techników Randżi sprawdził głazy i trawę w poszukiwaniu podsłuchu, ale niczego nie znaleziono. Nie mógł już dłużej

czekać. Jeszcze trochę, mylał, a ci wczeniej operowani sami zacznš co odczuwać, a brak zrozumienia własnych możliwoci może doprowadzić do przykrych następstw.
Na wszelki wypadek z poczštku dyskutowali o sprawach drugorzędnych. Dopiero, gdy spotkania w dolince weszły wszystkim w nawyk, zaczšł powoli przechodzić do rzeczy.
Ostatecznie wyjawił wszystkie swoje podejrzenia. Najpierw spotkał się ze sceptycznym przyjęciem, jednak potem żołnierz imienien Howmev-eir postanowił co sprawdzić i poprosił Hivis-tahmów o dostęp do swej historii leczenia. Z poczštku spotkał się z odmowš, kiedy jednak zaczšł nalegać, dostarczono mu wszystko z takim popiechem, aż sam poczuł się zdumiony.
Nie był to odosobniony przypadek. Po chwili zastanowienia jeszcze kilka osób przypomniało sobie podobne zdarzenia. Dotšd tłumaczyli je sobie powszechnie otaczajšcš odzyskanych życzliwociš.
- To było co więcej - wyjanił Randżi. - Kiedy zaczynalicie naciskać, żaden z nich nie potrafił się oprzeć. Tracił możliwoć wyboru, musiał wykonać polecenie. Tak samo postępujš Ampliturowie, tyle że oni nazywajš do "podsuwaniem sugestii". - Spojrzał znaczšco na towarzyszy. - Jednak natura zjawiska jest zapewne trochę inna, w przypadku bowiem Ziemian nie uruchamiamy, o ile wiem, ich obronnych mechanizmów.
- Aż dziwnie się poczułem, gdy w zeszłym tygodniu pozwolili mi pospacerować poza obiektem - powiedział Tourmast. - A przecież Ziemianie majš przykazane nie pchać się tubylcom przed oczy. - Umiechnš} się mimowolnie. - Biedni Waisowie pryskajš, gdzie pieprz ronie.
Pozostali członkowie grupy mieli już za sobš podobne dowiadczenia. Nie wszyscy, paru bowiem w pełni jeszcze nie wróciło do zdrowia.
- Jeli to wszystko prawda, będziemy mogli robić z naszymi gospodarzami, co dusza zapragnie. Randżi przytaknšł.
- Tyle, że Ziemianie nam nie ulegnš i jeli nie będziemy doć ostrożni, rychło wzbudzimy podejrzenia. Gdybymy poprosili Massudów o samolot i zmusili ich, aby nam go dostarczyli, nawet prosty żołnierz pojšłby, że co tu nie tak. Musimy ograniczać rozmiary i liczbę naszych "sugestii", bo w przeciwnym razie zaczniemy działać na własnš szkodę. A przecież uznano nas już za pełnoprawnych Ziemian.

- Ja nawet czuję się Ziemianinem - powiedział Winun i udał, że dusi jakš wyimaginowanš ofiarę. - Zabiłbym każdego Amplitura, który wpadłby mi w ręce. - Nagle spoważniał. - I chętnie spotkałbym moich naturalnych rodziców. O ile jeszcze żyjš.
- To mało prawdopodobne - mruknšł Randżi. Chłodny rozsšdek podpowiadał, że wszyscy ich naturalni rodzice dawno już zostali zgładzeni. - Gdy Ampliturowie dowiedzš się o nas, uczyniš wszystko, co w ich mocy, aby nas pozabijać. Bioršc pod uwagę, jak ambiwalentne postawy przejawiajš członkowie Gromady wobec swych ziemskich sojuszników, gdyby dowiedzieli się o naszych możliwociach, zapewne też gotowi byliby z nami skończyć. Dowiadczyłem już nieco tej paranoi. Cóż, nasi ludzcy współbracia często nie potrafiš pojšć samych siebie, trudno zatem oczekiwać od nich zrozumienia naszej sytuacji. Zanim nie poznamy lepiej naszych możliwoci i ograniczeń, musimy trzymać rzecz w tajemnicy i wykorzystywać jedynie wtedy, gdy okaże się to konieczne. Skutkiem manipulacji Ampliturów i zabiegów Hivistahmów stalimy się czym innym. Tworzymy nowš jakoć, której nawet Nauczyciele nie potrafili przewidzieć. Można powiedzieć, że sami ukręcili na siebie bicz. Miast idealnych żołnierzy, wyhodowali potwory żywcem wyjęte z najgorszych majaków: Ziemian będšcych równoczenie projekcyjnymi telepatami. Ale jest nas niewielu. Za mało jeszcze o sobie wiemy, potrzebujemy czasu. Być może zdolnoci zaniknš z wiekiem, może co się jeszcze zmieni, nie wiemy. Tymczasem grozić nam będzie mierć w walce albo i z ręki ogarniętych przerażeniem przyjaciół. - Spojrzał na kolegów. - Będziemy musieli naprawdę uważać.
- Co najciekawsze - odezwał się żołnierz posiadajšcy również pewne wykształcenie medyczne - nasze drogi nerwowe regenerujš się według zupełnie nowego wzoru. Można by pomyleć, że wykorzystujš "oryginalne oprogramowanie", miast narzuconego przez Ampliturów.
- Też mnie to zastanowiło - stwierdził Randżi. - Wydaje mi się, że podobna możliwoć musiała już wczeniej być zakodowana w matrycy ludzkiego mózgu, jednak nie była realizowana. Jak komenda komputerowa pozbawiona cieżki dostępu. Seria interwencji chirurgicznych musiała sprawić, że cieżka nagle powstała i program mógł zostać uruchomiony. Wiemy już, że wielka częć ludzkiego mózgu robi wrażenie nie
 - Krzywe zwierciadło

wykorzystywanej. Być może wszczep Ampliturów uaktywnił u nas jaki orodek, jeszcze nie w pełni wykształcony lub zastygły na etapie ewolucyjnego niedorozwoju. Orodek raczej prymitywny, bo nie daje nam możliwoci porozumiewania się za pomocš myli. Możemy nadawać jedynie proste komunikaty.
- No i dobrze - mruknšł Tourmast, wskazujšc na siedzšcego obok medyka. - Ja na ten przykład wcale nie pragnę wiedzieć, co on myli. - Rozległy się nerwowe chichoty.
- Może pojawi się jeszcze co - zasugerował Winun. - Jakby kto zaczaj lewitować, to jestem pierwszy w kolejce po naukę - powiedział pół żartem, pół serio.
- Jeli struktura połšczeń w obrębie naszej kory mózgowej rzeczywicie wyglšda tak, jak się domylamy, to znaczy, że bliżsi jestemy nie Massudom czy Aszreganom, ale Ampliturom. Może to z nimi powinnimy się zjednoczyć, a nie z Gromadš.
To zaskoczyło wszystkich. Trwało chwilę, nim przetrawili.
- Nie - powiedział w końcu Tourmast. - Pamiętajcie, co ważniejsze. Biologiczne podobieństwa nic nie znaczš. Liczy się sposób mylenia. Tak przedtem, jak i teraz. Jako Ziemianie gotowi jestemy walczyć z Ampliturami nie dlatego, że uważamy to za słuszne. Nie za sprawš biologii czy uzależnień, ale skutkiem różnicy w sposobie patrzenia na życie. Leparowie, Sspari czy Hivistahmowie widzš to podobnie jak my. Ceniš sobie niezależnoć jednostki i wolnoć myli. Ampliturowie majš te wartoci za nic. Jako Ziemianin nie tęsknię wcale za tym zafajdanym Celem....
Zgłoś jeśli naruszono regulamin