Nowy3.txt

(40 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ II
   
   
   Nie żyje, co do tego nie było dwóch zdań. Zamarzł żywcem. Lodowaty dreszcz przeszedł go od stóp do głów.
   Zaraz, chwileczkę. Jeżeli nie żyje, to nie powinien się trzšć. Żeby się upewnić, zatrzšsł się raz jeszcze. I drugi raz. Przyszło mu na myl, że może te wstrzšsy majš jakie zewnętrzne ródło. Mrugajšc powiekami odwrócił głowę. Wpatrywała się w niego pochylona, hebanowa twarz Williamsa.
    Jakże się pan czuje, mój drogi Fortune?  zapytał nauczyciel z troskš.
   Ethan zauważył, że ma on na sobie gruby płaszcz z jakiego ciężkiego, bršzowego materiału. Widać było pomarańczowe łaty, wyciółka miejscami była skłębiona, ale sprawiał wrażenie ciepłego. Odwrócił się na bok i usiadł. Od wysiłku zakręciło mu się w głowie i dopiero po minucie wyostrzył mu się wzrok. Natychmiast zorientował się, że sam jest przyodziany w podobny strój, który sięga mu dobrze za kolana i jest na niego co najmniej o dwa rozmiary za duży.
   Williams podał mu kubek czarnej kawy. Kawa parowała jak szalona. Ethan ujšł naczynie przez rękawice i dwoma haustami wychylił wrzšcy płyn. Akurat w tym momencie było mu obojętne, czy przełyk nie zmieni mu się w krater wulkaniczny. Miał za plecami co, co wydawało się skłonne go podtrzymać, oparł się więc, głęboko odetchnšł i badawczo przyjrzał się swemu otoczeniu.
   Du Kaneowie siedzieli naprzeciw niego. Ubrani byli w takie same bršzowopomarańczowe płaszcze, tylko dobrane rozmiarem. Starszy pan trzymał przed sobš jakš puszkę i z namysłem w niej dłubał. Z puszeczki unosiło się pasemko pary. Du Kane wybrał co z wnętrza, wsunšł to do ust, zmarszczył się, przełknšł i znowu zaczšł dłubać. Jego córka siedziała z boku, opierała się na łokciu i patrzyła spode łba tak po prostu przed siebie.
   Siedzieli w jakim niewielkim pokoju. Podłogę tu i tam pokrywała warstewka czego białego. Chociaż Ethan umysł miał przyćmiony, nawet dla niego było jasne, że to nieg albo jaka Inna zamarznięta ciecz. Wiedział, że znajdujš się na powierzchni planety. Domylił się po temperaturze. Jedno pytajšce spojrzenie na Williamsa.
    Jestemy w szalupie, w tylnym magazynku. Prawie się nie rozszczelnił.
   Prawie było słowem odpowiednim, bo z miejsca, gdzie stykały się ze sobš framuga i drzwi, napływało powietrze. Metalowe ciany były bardzo pogięte, zwłaszcza z tyłu, tam gdzie znajdowały się silniki. Skończył kawę i podczołgał się do drzwi wejciowych. Drzwi i ciana pochylały się u szczytu do wewnštrz. Na trzech czwartych wysokoci znajdowało się niewielkie okienko.
   Stojšc wyjrzał przez glasyt, nie troszczšc się o to, że odcina niemal cały dopływ wiatła do małego przedziału. Colette wyraziła się w sposób odpowiednio zjadliwy na temat takiego braku względów, ale Ethan zbyt był pochłonięty widokiem, żeby na niš zwrócić choćby najmniejszš uwagę.
   Patrzył na centralne przejcie przez to, co było kiedy przedziałem pasażerskim wahadłowca. Przez ogromne dziury, ziejšce w więtej pamięci dachu, widać było niebo. Ponad połowa leżanek używanych na czas przyspieszania została wyrwana z zamocowania lub powykręcana. Wnętrze kadłuba zalane było jaskrawym, olepiajšco jasnym wiatłem słońca. Uwiadomił sobie nagle, że w kaptur płaszcza, który miał na sobie, wmontowane zostały gogle i osłona twarzy.
   Odwracał głowę i wycišgał szyję, aż udało mu się zobaczyć prawš stronę statku; cała była dziobata. Połowę lewej strony co rozdarło na całej długoci, została z niej jedna szrama potarganego metalu. Nie był z niego żaden mechanik, ale nawet taki matoł w tej dziedzinie zorientowałby się, że prędzej polecš nowym statkiem, niż zreperujš ten stary. W tej chwili większš nonoć miał jego fundusz reprezentacyjny.
   Podłoga kabiny i powykręcane fotele były lekko przyprószone niegiem, zwłaszcza po tej rozdartej, lewej stronie. Munięcia bieli łagodziły widok porozdzieranego duramiksu i zastygłej w konwulsjach podłogi. To tu, to tam leżšce w niegu odłamki rozbitego glasytu rzucały kalekie tęcze na wnętrze przedziału. Jeżeli które okienko nie doznało uszczerbku, musiało znajdować się poza jego liniš wzroku.
   Może przesadził z tym wycišganiem się i obracaniem. W każdym razie znowu poczuł zawroty głowy. Zaparł się plecami o drzwi, powoli osunšł do pozycji siedzšcej i wtulał głowę w dłonie, dopóki mu nie przeszło.
    Czy dobrze się pan czuje?  zapytał znowu Williams.
   Na jego twarzy malował się niepokój.
    Tak... odrobinę mnie tylko mdli.  Zamrugał oczami.  Chyba już w porzšdku, przynajmniej tak mi się zdaje.  Przerwał.  Tyle, że jako nagle chyba nic najlepiej widzę.
    Za długo patrzył pan przez okienko bez zabezpieczenia  wysunšł przypuszczenie Williams.  Spodziewam się, że to zaraz minie. Niech się pan nie martwi. Nic ma to nic wspólnego z urazem głowy.
    I niby ta informacja ma mnie podtrzymać na duchu?
   Z tyłu na głowie miał guza, czuł to. Ale przynajmniej wydaje się nienaruszony. Jego łeb, a nie ten guz. W zasadzie to powinien być tak podziurawiony jak kadłub statku.
    Powinien pan to założyć.  Nauczyciel pokazywał palcem na gogle spoczywajšce na czole Ethana.  Żeby zapobiec lepocie nieżnej  dodał zupełnie niepotrzebnie.
    Pomyleli o wszystkim, nie?  stęknšł Ethan. Znowu przeszedł go dreszcz.  Ma pan jakie rozeznanie, ile może być stopni?
    Tak na oko około dwudziestu poniżej zera, naturalnie w skali Celsjusza  odparł Williams, jak gdyby to była najbardziej naturalna rzecz na wiecie.  I jak mi się zdaje, trochę się ochładza. Ale może się pan sam zorientować. W lewy mankiet ma pan wbudowany termometr.  I lekko się umiechnšł.
   Rzeczywicie, w materiał tuż za obršbkiem rękawicy wszyty był maleńki, okršgły termometr. W pierwszej chwili Ethan sšdził, że nauczyciel musi się mylić. Czerwona linia wydawała się okršżać niemal całš tarczę. Potem zauważył, że najwyższe wskazanie termometru odnosi się do temperatury zamarzania wody. Dalej wskazania szły w dół, nie w górę. Duże wrażenie robił nie tyle odczyt bieżšcy, ile nasuwajšce się wnioski. Nagle przyszło mu na myl co zabawnego. Rozemiał się, a nawet ryknšł miechem. Dla całej reszty nie wyglšdało to ani zabawnie, ani nawet zrozumiale. Przyglšdali mu się z pewnym niepokojem, zwłaszcza du Kane. Colette za miała takš minę, jak gdyby od samego poczštku spodziewała się czego podobnego. Siłš powstrzymał się od miechu, kiedy poczuł, że na policzkach zaczynajš mu zamarzać łzy. Wtedy zauważył, że wszyscy mu się przyglšdajš.
    Nie, nie zwariowałem. Uderzyła mnie tylko myl, że na pokładzie Antaresu został towar, którym handluję, między innymi cztery tuziny asandyjskich, przenonych, katalitycznych grzejników, model delux. Miałem je zamiar sprzedać biednym, zacofanym tubylcom. A teraz za jeden z nich oddałbym własnš babkę.
    Gdyby, gdyby na piecu rosły grzyby, zawsze bymy mieli co jeć...  powiedział filozoficznie Williams.  Co takiego powiedział Russel... filozof angielski, dwudziesty wiek.
   Ethan kiwnšł głowš. Narysował palcem na niegu spiralę... te rękawice sš z prawdziwej skóry, zauważył. A kiedy patrzył na zebranš grupkę, co wpadło mu do głowy. Jego umysł wcišż jeszcze o kilka kroków nie nadšżał za wzrokiem.
    A mówišc o Antaresie, co z nim było bardzo nie w porzšdku, kiedymy odpalili przy starcie. Tak, w kopule pasażerskiej była dziura! Zobaczyłem jš w czasie koziołkowania.
    Bardzo nie w porzšdku i dużo za silnie odpalili  zawtórował mu jaki jakby swojski głos z ciemnego kšta gdzie w tyle. Niewielka, markotna postać wysunęła się w smugę nikłego wiatła. Prawš rękę miała zgiętš i podwieszonš na prowizorycznym temblaku, a na policzku powoli zasychała szpetna szrama.
    Nie ma co, umiesz dobierać słowa, kole  zakończyła.
    Hej, przypominam sobie, kto ty jeste  powiedział bez wahania Ethan.  Masz na imię... czekaj no... ten drugi facet mówił do ciebie Walther.
   Ten duży facet.  Usiłował zobaczyć co za jego plecami, w najdalszym kšcie pomieszczenia. A skoro już o nim mowa...
    Ten większy facet... September... go wykończył poinformowała go Colette du Kane.  Wprawdzie wiatła na konsoli zgasły, ale jestem pewna, że to był on, przecież chyba nic...  Ugryzła się w język.  Ciekawe, skšd on się wzišł?
   Ethan cofnšł się mylami i przypomniał sobie widmowš, przeklinajšcš w żywy kamień zjawę, która pojawiła się w kabinie na chwilę przed tym, jak stracił przytomnoć.
    Chyba wiem, o kim mówisz. Mało resztek zmysłów ze strachu przez niego nie postradałem... wyskoczył jak diabeł z pudełka w tym całym rozgardiaszu.
    To było naprawdę interesujšce  zaczšł du Kane.  Przypominam sobie, jak kiedy...
    Cicho, ojcze, skończ jeć  powiedziała Colette.
   Ethan popatrzył uważniej na tę dziewczynę, która w swoim kombinezonie ratunkowym wyglšdała jak różowy Budda. Kto tu właciwie jest prezesem, co?
   Colette znowu zwróciła oczy na Ethana. Jej spojrzenie było otwarte, bezkompromisowe. Oceniała jego wartoć. Nie, nie... to powinna być jego prerogatywa. Odwrócił się, a ona musiała wyczuć jego zdenerwowanie.
    Pan oberwał najmocniej z nas wszystkich  powiedziała uspokajajšco.
   Ethan zdawał sobie sprawę, że z rozmysłem usiłuje mu poprawić samopoczucie. Chociaż guz, jaki wyczuwał z tyłu głowy, potwierdzał słusznoć jej uwagi.
    Miał broń?  zapytał Ethan.
   Odpowied dziewczyny była chłodna i obojętna.
    Nie, wydaje mi się, że mu kark skręcił. Czysta robota.
    O  powiedział Ethan.  Słuchaj, chciałem przeprosić, że powiedziałem ci, że jeste gru... to znaczy za to, co tam powiedziałem.
    Daj sobie spokój  mruknęła cicho.  Przyzwyczaiłam się do tego.
   Po raz pierwszy, pomylał Ethan, w swoich wypowiedziach minęła się z prawdš.
   Wyglšdało na to, że Du Kane wyczuł ich zażenowanie. I z niezwykłym taktem pomógł im je ukryć.
    Ma pan na sobie, jak mi się zdaj...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin