Milena Wojtowicz Nie)0szczęśliwy traf
Przy drodze stało drzewo. Duże, stare i na wpół martwe. Biorąc pod uwagę, że
droga przechodziła przez las, nie było w tym nic dziwnego. O wiele dziwniejsza
była jedyna, poza gromadą korników, lokatorka tego drzewa. Miała około pół metra
wzrostu, lekko wytrzeszczone oczy, dużo czerwonych piórek i chrypkę. Kiedyś była
najpiękniejszą księżniczką w okolicy. Obecnie - zmarzniętą i lekko przeziębioną
papugą.
Na drzewo zaczęły spadać pierwsze płatki śniegu. Papuga westchnęła zrezygnowana
i schowała się do dziupli. O wiele rozsądniej zrobiłaby, przenosząc się w jakieś
cieplejsze okolice, ale nie chciała zbytnio oddalać się od swojego zamku.
Szczerze mówiąc, kilka dni temu oddaliła się na krótką wycieczkę po okolicy i od
tej pory nie mogła znaleźć drogi powrotnej. Mimo, że była ptakiem, zachowała
odpowiednia dla księżniczki orientację w terenie. Prościej mówiąc - żadną. W
końcu księżniczki nie są od tego, żeby umieć trafić z powrotem do domu. Dlatego
książęta zawsze doskonale dają sobie radę na nieznanych terytoriach.. Ich
zadaniem jest doprowadzić zagubione księżniczki do domu i, w miarę możliwości,
ożenić się z nimi. Ale cóż począć. Niektóre księżniczki mają pecha.
Jak na przykład ta, będąca obecnie ładnym, kolorowym ptaszkiem pokojowym.
Właśnie zastanawiała się poważnie nad zmianą miejsca zamieszkania, gdy usłyszała
radosne pogwizdywanie. Ostrożnie wystawiła łepek z dziupli. Dostrzegła niewysoką
postać w pelerynie z kijem w ręku.
- Lepszy wróbel w garści... - mruknęła pod nosem, po czym odchrząknęła i
zawołała: - Stój wędrowcze! Oto los dał ci szansę uniesienia się z nizin i
zyskania sławy i bogactwa - miało to w zamierzeniu zabrzmieć wykwintnie i
obiecująco, ale zamiast tego rozległ się skrzypiący głos, zakończony donośnym
kaszlem.
Postać zatrzymała się i odwróciła w stronę drzewa. Okazała się piegowatym
chłopcem w wieku około trzynastu lat. Papuga zaklęła pod nosem i wyszła z
dziupli. Chłopiec zdecydował się odezwać:
- Hę?
- Nie stój tak. Zabierz mnie stąd i to natychmiast - wychrypiała papuga.
- Gadający ptak! - ucieszył się chłopiec. - No, ptaszku, powiedz coś jeszcze!
- Tylko nie ptaszku! - zdenerwowała się papuga. - Masz się do mnie zwracać
"wasza książęca wysokość". I natychmiast mnie stąd zabrać! Słyszysz?!
Natychmiast! To jest rozkaz! - zaczęła histerycznie krzyczeć. Kilka dni
spędzonych w przewiewnym pniu podczas mrozów nie poprawiło jej humoru.
Chłopiec zastanowił się chwilę.
- Gdzie?
- Co gdzie? - zdziwiła się papuga.
- Gdzie mam cię zabrać... wasza książęca wysokość - dodał przezornie, zerkając
na dziób i pazury ptaka.
- Do zamku - odparła papuga bez wahania.
- Do którego zamku?
- Mojego oczywiście! Jaki inny zamek mogę mieć na myśli?! - papuga robiła się
coraz bardziej zła. Była mokra, głodna, zziębnięta, a ten chłopiec był chyba
niespełna rozumu.
- Tu jest pięć zamków. Który jest twój.... wasza wysokość?
- Pięć? - papuga była wyraźnie zainteresowana. - Czy w którymś jest może książę?
Młody i nieżonaty?
- Hmmm.. - zastanowił się chłopiec. - W Zamku Róż jest książę, ale on właśnie
poślubił księżniczkę z Zamku Nad Rzeką. A książę z Zamku Wschodniego pojechał na
wojnę z królem Zamku Południowego. I jest jeszcze książę z Zamku Północnego.
- Świetnie - gdyby papuga miała ręce, zatarłaby je radośnie. - Udamy się zatem
do Zamku Północnego, mój... Jak ci właściwie na imię?
- Herbert. A tobie... wasza wysokość - mimo że papuga była zziębnięta, jej dziób
nadal był bardzo groźny.
- Jestem Lucilla, księżniczka Zamku Księżyca, najpiękniejsza kobieta na świecie.
- Raczej papuga - sprostował chłopiec.
Księżniczka spojrzała na niego niechętnie, ale nie zaprotestowała.
- To stan tymczasowy. Daleko do tego zamku?
- Ćwierć dnia drogi.
- Cóż, trudno - podfrunęła i usiadła na ramieniu chłopca. - Aby okazać ci
wdzięczność za wybawienie mnie z opresji i doprowadzenie do księcia, opowiem ci
moją historię. Niegdyś byłam księżniczką, młodą i piękną. W posagu miałam
otrzymać całe królestwo mojego ojca, którego byłam jedynym dzieckiem.
Przyjeżdżało do mnie w konkury wielu młodzieńców pięknych, bogatych i
walecznych. Sławili moją urodę, śpiewali pieśni na moją cześć, stawali w
szranki...
- I co dalej? - przerwał chłopiec.
- No przecież mówię! - zirytowała się papuga.
- Ale to jest nudne. Co było kiedy już przestali się bić i śpiewać?
- Jeden z nich miał siostrę, księżniczkę chytrą i podstępną, która omamiła
mojego ojca, a on ją poślubił.
- I żyli długo i szczęśliwie?
- Tak - parsknęła papuga. - Urodził im się syn i to on miał odziedziczyć
królestwo, a nie ja.
- I książęta przestali przychodzić - domyślił się Herbert.
- No cóż... z pewnością mieli kłopoty ze znalezieniem drogi. Próbowałam namówić
czarownika, żeby zamienił moją macochę i brata w żaby... To jest - księżniczka
odchrząknęła. - Chciałam powiedzieć, żeby zrobił im niespodziankę, ale ten
podstępny drań zamienił mnie w papugę. Mój ojciec oczywiście był załamany. A mój
brat... łobuz. Cały czas chciał we mnie wmuszać krakersy. A ja ich nie znoszę!
Dlaczego ty się śmiejesz?
- Ja.. - chłopiec nie musiał odpowiadać, bo przed nimi pojawił się most zwodzony
i stroma ścieżka prowadząca do Zamku Północnego, który raczej przypominał
warownię niż pałac.
Wynikało to z faktu, że władcy tej górzystej i niedostępnej krainy żywili
szczególne umiłowanie do sportów zespołowych, zwłaszcza do jednej dyscypliny,
zwanej "chodź tu i podbij mój zamek". W wyniku ciągłych rozgrywek sportowych po
kilku wiekach pozostał tylko jeden władca, wyposażony w niezdobytą twierdzę oraz
zbyt liczną i zbyt waleczną armię. Ten władca miał jednego syna, który, choć
odziedziczył po przodkach posturę i siłę, zdecydowanie wolał poświęcać się pracy
nad rozwojem swojego umysłu. Zmartwiony takim podejściem król posyłał po
medyków, mając nadzieję, ze wyleczą jego syna ze szkodliwego pędu do wiedzy.
Niestety, nawet najwymyślniejsze medykamenty nie skutkowały wobec wrodzonej
odporności księcia na magiczne wywary. Mag, sprowadzony w celu rzucenia uroku,
uciekł posiniaczony po tym, jak książę użył silniejszych argumentów. Uradowany
król liczył na unormowanie sytuacji, ale książę nie przejawiał zbytniego zapału
do bicia innych, podsuwanych mu poddanych. Dlatego też król trwał w smętnej
zadumie, szukając sposobu na przekonanie syna, że nawet wobec silnych i
przekonujących argumentów należy używać jednego własnego argumentu - siły.
Kiedy przyprowadzono przed jego oblicze Herberta i papugę, zniecierpliwiony
wysłuchał jej historii, po czym radośnie zawołał:
-Cóż za szczęśliwy.. chciałem powiedzieć nieszczęśliwy przypadek. Jestem pewien,
ze syn mój, waleczny książę Lanfred, bez wahania pośpieszy ci z pomocą i
odnajdzie podłego czarownika, pokona go, i może przy okazji jeszcze jakiegoś
olbrzyma, i zmusi, by przywrócił cię, pani, do poprzedniej postaci.
- Ojcze - wtrącił się książę. - Jej historia jest nieprzekonywująca, poza tym
jak mam znaleźć jakiegoś maga, którego nie widziałem na oczy i nawet nie wiem,
jak on się nazywa. Chciałbym też zauważyć...
- Że jesteś gotowy do drogi! - zakończył szeroko uśmiechnięty król. - Jedź,
żegnam cię z bólem serca, ale rozumiemy z matką twoją potrzebę pokonywania
potworów i ocalenia księżniczki. Każę dać ci najlepszego konia i zbroję. Z
niecierpliwością będziemy oczekiwać twojego powrotu w glorii chwały z piękną
księżniczką u boku.
- Hmm.. - chrząknęła księżniczka. - A nie dało by się załatwić ślubu od razu?
Przyzwoita panna nie podróżuje samotnie w towarzystwie mężczyzny - zamrugała
oczami.
Książę skrzywił się z niechęcią. Król spojrzał na nią niepewnie.
- Sądzę, że twój obecny stan, pani, daje... hmm... gwarancję, że jesteś pani
przyzwoitą panną i taką pozostaniesz. A kiedy zdjęta zostanie klątwa, urządzimy
taaakie wesele. Z wielką ucztą, bijatyką, wielkim prosięciem... - rozmarzył się
król.
- Statystyczne powodzenie tego typu wypraw... - zaczął książę.
- Jestem pewien, że podczas wyprawy przyda ci się twoja wiedza na temat tej,
no... statystyczności - przerwał mu król. - Wyruszasz jutro rano. A ty, chłopcze
- zwrócił się do Herberta, który stał spokojnie z boku. - W nagrodę za swe
męstwo i pomoc w ratowaniu tej damy pojedziesz z moim synem jako książęcy
giermek - zastanowił się chwilę. - To chyba już wszystko. Udajcie się do swych
komnat. A tobie pani - powiedział do papugi. - każę przynieść wyśmienity
posiłek. Mamy tu świetne krakersy.
Bardzo niezadowolony książę powrócił do swojej komnaty. Wypełniały ją
kroniki, rozprawy naukowe i różne wykresy. Książe uważał, że przyszłość leży w
nauce. Jedynym problemem było to, że nikt mu nie wierzył. Jego ambitne plany
nawiązania rozległych stosunków dyplomatycznych z sąsiednimi państwami ojciec
skwitował pytaniem ilu żołnierzy potrzeba do takiej wyprawy. W głębi duszy
książę był romantykiem, przeszkadzał mu w tym tylko jego daleko posunięty
realizm i zdolność logicznego myślenia. W głębi duszy miał nadzieję, że pewnego
dnia spotka miłą, inteligentną księżniczkę, która będzie rozumiała wyrazy typu:
algebra, średnia statystyczna, rachunek prawdopodobieństwa i będzie traktowała
książki jak coś więcej niż materiał na podpałkę.
Najbardziej lubił siedzieć tu, ze swoimi książkami i wykonywać skomplikowane
obliczenia. Tymczasem jutro miał wyruszyć na wyprawę w nieznane, barbarzyńskie
krainy, w których na pewno nikt nie wiedział co to jest "cywilizacja" w
towarzystwie papugi i chciwego przygód małolata. Z pewnością nie była to
przyszłość, o jakiej marzył. Ale przynajmniej będzie miał okazję do studiów nad
sąsiednimi krainami. Dotychczas dworskie wizyty ograniczały się do królewskich
zamków i ich mieszkańców. Teraz będzie mógł zobaczyć więcej. W żyłach księcia
płynęła krew jego wojowniczych przodków. I tak jak oni, pragnął przygody.
Oczywiście, w miarę możliwości racjonalnej i interesującej z naukowego punktu
widzenia.
Za oknem zapadał zmrok.
Mniej więcej w tej samej chwili, setki mil od komnaty księcia, na środku
ponurego leśnego gościńca w cieszącej się złą sławą okolicy, różowa ropucha
nerwowo zaćwierkała. Obok niej podskakiwała ze złości smukła, zakapturzona
postać, miotająca wiązanki najwymyślniejszych przekleństw. Ropucha zaćwierkała
radośnie, wygramoliła się z resztek skórzanego ubrania, przeskoczyła przez
gałęzie i znikła w lesie.
Książe został wyrwany ze snu wczesnym rankiem. Niechętnie wyszedł na mroźne
powietrze. Na zewnątrz czekali już papuga i Herbert, zachwycony nowym kolorowym
ubraniem, które, jak nie omieszkał się zauważyć książę, czyniło z niego gustowna
tarczę strzelecką i wykluczało całkowicie możliwość ukrycia się. Oburzony król
zareplikował, że jadą walczyć, a nie chować się po krzakach.
- Dlaczego w takim razie nie jedzie z nami wojsko? - chciał wiedzieć Lanfred.
Król zaczerwienił się i nieśmiało wybąkał:
- Bo wiesz... Tak sobie myślałem... Kiedy ty będziesz dokonywał bohaterskich
czynów, które sławą okryją nasz ród, to ja może... Jest takie małe królestwo w
okolicy... Mają armię, mury obronne...
Książe tylko westchnął i obiecał sobie, że nigdy nie wpadnie w taki nałóg,
uważany powszechnie za dziedziczną przypadłość rodową. Zrezygnowany wsiadł na
konia, przypasując do pasa ogromny miecz, który musiało nosić dwóch giermków.
Książę, tak jak i jego przodkowie, z łatwością podtrzymywał go jedną ręką.
Księżniczka usiadła mu na ramieniu i zaczęła opowiadać, jakim to szczęściem jest
dla niego towarzystwo tak szlachetnego i dzielnego młodzieńca i jakim szczęściem
jest dla niej, ze tak wspaniały książę zajął się nią, biedna i niedocenioną.
Książe znosił to jakoś, ale po kilku godzinach z zaciśniętymi zębami poprosił,
żeby przefrunęła na Herberta. Tłumaczył, że jest zbyt zajęty wymyślaniem planów
pobicia czarnoksiężnika. Papuga niechętnie spełniła jego prośbę, a książę
odetchnął z ulgą. Nie mógł wytrzymać jej bezustannego skrzeczenia, historię o
jej przemianie słyszał już kilkanaście razy, a czerwony kolor zaczynał mu
działać na nerwy.
Podróż upływała im spokojnie i nudno, jak zresztą większość podróży. To właśnie
dlatego wszyscy opowiadają, że na drogach jest pełno zbójów. Po prostu rycerze
umierają z nudów, nie mając nic lepszego do roboty niż wymyślanie
nieprawdopodobnych mrożących krew w żyłach historii.
Wieczorem dotarli do rozstaju dróg. Stała przy nich rozwalająca się gospoda.
- Zostaniemy tu na noc - postanowił książę. - A jutro udamy się... Gdzie leży
twój zamek, księżniczko?
Papuga miała trochę niewyraźną minę.
- No, ja nigdy nie byłam aż tak daleko. I wszystkie drogi wyglądają tak samo -
zatrzepotała rzęsami, co wyglądało jakby nagle oślepła.
- Tylko tego brakowało - mruknął książę. - Trudno. Prześpimy się w tym czymś -
wskazał na gospodę. - A jutro wyruszamy na zachód.
- Myślisz, o przewspaniały, że tam jest mój zamek? - zachrypiała papuga.
- Myślę, że tam są biblioteki. I powinnaś, o pani, oszczędzać swój głos. Inaczej
szybko go stracisz. Oby jak najszybciej - dodał po cichu.
Kiedy zsiadał z konia usłyszał, jak papuga mówi do Herberta:
- Jaki on troskliwy. I zna się na czarach. Te biblioteki muszą być potężne.
Co ja tu robię? - przemknęło księciu przez głowę. Ratuję księżniczkę - idiotkę,
i do tego z własnej woli.
Ale na razie ważniejszy był dla niego spokojny sen. Pchnął drzwi i wszedł do
wnętrza gospody. Musiał przyznać, że dawno nie widział czegoś tak obskurnego.
Kiedyś, kiedy był mały, dziadek zabrał go do tawerny pełnej pijanych rycerzy. Tu
było gorzej. Ale przynajmniej nikt nie śpiewał.
Wewnątrz siedziało kilku niesympatycznych oprychów, a w kącie kuliła się jakaś
postać w kapturze. Za ladą stał gruby karczmarz o czerwonej od alkoholu twarzy.
Książę zignorował jęk papugi i radosny okrzyk Herberta i podszedł do gospodarza.
- Potrzebuję noclegu na jedną noc. Dla mnie i dla chłopca - ręką zamknął dziób
księżniczce, która chciała zaprotestować.
Karczmarz zastanowił się, po czym jego twarz rozjaśnił grymas, mający być w
zamyśle życzliwym powitaniem.
- Oczywiście szlachetny panie. Mam pokój w sam raz, ale niezbyt tani... - książę
wyciągnął złotą monetę i położył na jego wyciągniętej dłoni.
- Zaprowadź konie do stajni i przygotuj nam jakiś posiłek.
Karczmarz ochoczo pokiwał głową. Skinieniem ręki posłał pomocnika po konie, a
księciu wskazał wolny stół. Herbert usiadł naprzeciw księcia, a papuga
przysiadła na poręczy krzesła i zaczęła narzekać.
- Jak to jeden pokój? A ja? Gdzie ja będę spać?
- Na poręczy krzesła. Jesteś w końcu ptakiem. A teraz bądź cicho, bo sprowadzisz
na nas kłopoty.
- Ależ... - papuga zaniemówiła, ale tylko na krótką chwilę. - Czy ja...
- Herbercie, zamknij jej ten dziób - polecił książę.
Chłopiec ochoczo wykonał polecenie. Po chwili papuga mogła już tylko prychać, co
też bardzo energicznie czyniła.
Książę rozejrzał się po pomieszczeniu, sprawdzając, czy nikt nie zwraca na nich
zbytniej uwagi. Ale zainteresowanie klientów gospody koncentrowało się raczej na
zakapturzonej postaci siedzącej w kącie. Jeden z opryszków podniósł się od stołu
i podszedł do nieznajomego. Położył mu rękę na ramieniu.
- Hej przyjacielu! - zahuczał. - Napij się z nami!
- Ja... hmm... Nie.. dzi-dziękuję - wyjąkała postać.
- Ależ napijesz się z nami. Pokaż no swoją twarz. My tu nie lubimy
nietowarzyskich obcych - to mówiąc, zdarł podróżnemu kaptur z twarzy i odskoczył
jak oparzony. Wpadł na karczmarza niosącego kufle z piwem i obaj upadli na stół
przy którym siedzieli książę i Herbert.
Tymczasem podróżny próbował uciec w tył, ale zaplątał się we własny płaszcz,
który zaczepił o kratę kominka. Płomienie szybko przeskoczyły na materiał, więc
właściciel był zmuszony pozbyć się go w jak najszybszym tempie. Wszyscy patrzyli
na niego osłupiali.
Podróżny był niewielkiego wzrostu, ubrany w brązowe, znoszone ubranie. Przez
dziurę w spodniach wystawał szary, lekko zakręcony ogon. Ręce, a raczej łapy,
zaopatrzone były w potężne pazury. Twarz była pokryta szarym futrem, od którego
odcinały się lśniące kły.
- Wilkołak! - wykrzyknął jeden z opryszków. Jego towarzysze zerwali się z
krzeseł i przepychając się wybiegli na zewnątrz.
W gospodzie zostali tylko książę, Herbert, papuga, próbujący wstać z podłogi
karczmarz, nieprzytomny osiłek i wilkołak. Książę westchnął ciężko i sięgnął po
miecz. Na ten widok wilkołak zaskomlał, podwinął ogon i schował się pod stół.
- Ni-nie, pp-proszę ni-nie! Tt-tylko ni-nie m-miecz - wyjąkał, próbując zajmować
jak najmniej miejsca.
Książę schował miecz do pochwy i zajrzał pod stół. Zobaczył trzęsącą się brązową
kupkę, zakończoną drżącym szarym ogonem.
- Wyłaź - zasugerował.
- Ni-nie - kupka skuliła się jeszcze bardziej.
Książę sięgnął pod stół i złapał wilkołaka za ogon.
- Powiedziałem: wyłaź - pociągnął.
Wilkołak zaskomlał i próbował przytrzymać się podłogi. Lanfred wyciągnął go spod
stołu przy akompaniamencie pazurów rysujących posadzkę.
- Zzz-zostaw! Jj-ja jj-je-jestem grrroźźny! I zzz-znam ww-wieedźdź...
- Wiedźmę - podpowiedział Herbert.
- Wwi-edźdźmę - powtórzył wilkołak.
- Wiedźmy są złe. I brzydkie. Zamieniają ludzi w żaby. A wilkołaki boją się
srebra - Herbert popisał się wiedzą zaczerpniętą z bajek.
- Tt-tak - gorliwie przyświadczył wilkołak. - Ona zz-zamieni ww-was w żżż-ża-
a...
- Żaby - dokończył litościwie książę. - To gdzie ta wiedźma?
W tym momencie drzwi gospody otworzyły się z hukiem - do środka wpadła smukła
osoba w czarnej pelerynie. Karczmarz schował się za przewrócony stół.
[poprzednia strona] powrót do indeksunastępna strona
Milena Wójtowicz
(Nie)Szczęśliwy traf
Nowo przybyła cisnęła pelerynę w kąt.
- Zmokłam - warknęła. - I zaraz się przeziębię. I nogi mnie bolą, bo goniłam
Amadeusza. I nic mi nie wychodzi. I jestem koszmarnie głodna. I mam wszystkiego
dość - wyrzuciła z siebie jednym tchem, po czym rozejrzała się po wnętrzu. - Co
tu się działo?
Widok był bardzo interesujący. Podłoga karczmy pokryta była resztkami szkła i
rozlanym piwem. Uciekający rabusie poprzewracali krzesła. Jeden stół był
przewrócony i częściowo zdemolowany. Karczmarz usiłował się za nim schować, co
ze względu na tuszę nie bardzo mu wychodziło. W jednej z kałuż piwa leżał
nieprzytomny opryszek. Papuga była zajęta przecinaniem knebla kawałkiem
stłuczonego szkła. Przy kominku stał książę, trzymający wilkołaka za ogon i
rozpromieniony Herbert.
- Całkiem tu sympatycznie. Tylko powinniście zatrudnić nową sprzątaczkę -
stwierdziła. - Macie tu coś do picia?
- Tak, tak - karczmarz poderwał się ze swojej kryjówki. - Zaraz wszystko podam.
Kobieta ostrożnie przeszła nad śpiącym osiłkiem i znalazła się tuż przy księciu.
Była prawie jego wzrostu. Miała gęste, długie czarne loki i ciemne oczy. Ubrana
była w czerwona szatę z kapturem i głębokim rozcięciem do kolan. Na szyi miała
dziwny amulet na szerokim rzemieniu. Do skórzanego pasa przypięty był sztylet.
Miała w sobie coś niezwykłego, coś czego nie można było sprecyzować, ale z całą
pewnością coś było nie tak.
- Puść go - zaproponowała księciu.
- Jego? - książę podniósł gwałtownie skomlącego wilkołaka w powietrze. - Mógłby
kogoś pogryźć.
Kobieta wybuchnęła śmiechem.
- On? Stokrotka nie skrzywdziłby nikogo. On się boi własnego cienia.
- Stokrotka? - powtórzyli jednocześnie książę i Herbert.
- Tt-tak mm-m-am nn-na immię - przyznał wilkołak. Gdyby nie to, ze cały był
pokryty futrem, można by powiedzieć, ze się zaczerwienił. - M-mamusia b-bardzo
lu-lubiła kwwiatki - dodał wyjaśniająco.
Książę postawił wilkołaka na posadzce. Obok Herbert zwijał się ze śmiechu.
Tymczasem papudze udało się pozbyć knebla.
- Nędzni rabusie - krzyknęła histerycznie. - Pokłońcie się Lucilli, księżniczce
Zamku Księżyca albo gińcie marnie.
Kobieta przyjrzał się jej z uwagą.
- Zabawna - usiadła przy stole. - Co z tym napojem?
Karczmarz wybiegł zza kontuaru z kuflami, potykając się po drodze. Postawił je
na stole, rozlewając przy okazji połowę. Kobieta odsunęła się od rozlewającego
się po stole płynu.
- Fatalna obsługa. Towarzystwo też nie najlepsze - spojrzała krytycznie na
papugę, Herberta i księcia. - Stokrotka, w co ty się tym razem wpakowałeś?
- Ja tylko przechodziłem - jęknął wilkołak siadając przy stole. - Tak ładnie
zapachniało, że postanowiłem zajrzeć do środka. A potem... A potem jakoś tak
wyszło. Chciałem wyjaśnić, ale wszyscy uciekli. Jak zwykle zresztą.
- Pewnie spodziewali się, że popodgryzasz im gardła albo chociaż wyprujesz
wnętrzności.
- Przecież ja tego nie robię - rozpaczliwie jęknął wilkołak. - Ja nikomu nie
chcę robić krzywdy. To mnie wszyscy chcą skrzywdzić - spojrzał na księcia
wzrokiem kopniętego szczeniaka. Lanfred poczuł się winny wszystkich zbrodni
świata.
- Ja nie wiedziałem - zaczął się tłumaczyć. - W gruncie rzeczy jestem przeciwny
pr...
sunzi