Nowy2.txt

(25 KB) Pobierz
Jak okropnie zmienił się Andrć! Olga uprzedzała mnie, że mogę go nie poznać, a ja się tylko miałem. Nie wyobrażałem sobie sytuacji, w której nie poznałbym swego najbliższego przyjaciela! I naturalnie poznałem Andre natychmiast, gdy tylko Orion zawisł nad lšdowiskiem Trzeciej Planety i Andre wpadł jak burza przez rozwarte na ocież wrota statku. Byłem jednak wstrzšnięty. Pozostawiłem Andrć w Perseuszu jako schorowanego, na wpół jeszcze szalonego, ale w miarę energicznego mężczyznę w rednim wieku, a teraz w moje objęcia padł rozdygotany, nerwowy, pomarszczony, siwy jak gołšbek staruszek.
 Tak, tak, Eli!  wykrzyknšł z nerwowym mieszkiem Andre, widzšc moje poruszenie.  Obcujšc bezporednio z niemiertelnymi Galaktami nie wiedzieć czemu szczególnie szybko się starzejemy. Zresztš winna jest raczej piekielna grawitacja tej planetki, a cišgłe zwijanie i rozwijanie przestrzeni też pewnie nie sprzyja harmonijnemu metabolizmowi. Pamiętasz Włóczęgę? Ten potężny mózg, który nie wiadomo czemu zapragnšł wcielić się w postać figlarnego smoka?
 Mam nadzieję, że dobrze się miewa?
 Żyje, ale za smoczycami już od dawna się nie ugania. Jego intelekt zresztš na tym nie ucierpiał.
Opucilimy pokład Oriona i wylšdowalimy na planecie. Nie opisuję naszej podróży do Układu Perseusza, bo wrażenia z tego rejsu nie majš żadnego znaczenia dla przyszłych wydarzeń. Wspomnę jedynie, że Oleg za-
trzymał się na Ziemi, żeby skompletować zalogi statków i zamierzał przybyć na Trzeciš Planetę następnym rejsem. Nie będę również opisywał wszystkich spotkań na tym globie, gdyż były one interesujšce jedynie dla Mary i dla mnie. Zrelacjonuję tylko jedno wrażenie sporód tych, które nie wywarty wpływu na dalszy bieg wydarzeń. Mówię o wrażeniu, jakie sprawia obecny krajobraz Trzeciej Planety.
Lecielimy z Mary nad jej powierzchniš w zwyczajnej awionetce, takiej samej, jakich używamy powszechnie na Ziemi. Zapamiętalimy na zawsze straszliwy obraz gronej kosmicznej twierdzy Niszczycieli  naga ołowiana powierzchnia z rozrzuconymi po niej złotymi głazami. Teraz nie było ołowiu ani złota i wszędzie jak okiem sięgnšć rozpocierały się błękitnawe lasy, połyskiwały jeziorka i rzeki.
 Chciałabym tu wylšdować  Mary wskazała samotny wzgórek, którego nagi szczyt na razie oparł się zwycięskiemu pochodowi rolinnoci.
Wysiedlimy z awionetki i po raz pierwszy poczulimy, że znajdujemy się na dawnej planecie. Ekrany grawitacyjne pojazdu osłaniały nas przed jej straszliwym cišżeniem, które zresztš w okolicach Stacji niewiele różniło się od ziemskiego, a tutaj dosłownie przycisnęło nas do gruntu. W głowie mi zaszumiało, zachwiałem się i byłbym upadł, gdyby nie podtrzymała mnie Mary, która łatwiej poradziła sobie z przecišżeniem.
 Teraz już nie zdołałbym odbyć drogi od miejsca lšdowania do Stacji  wyznałem, próbujšc się umiechnšć.
 Poznajesz to miejsce, Eli?
 Nie.
 U podnóża tego pagórka umarł nasz syn...
Przeszłoć ożyła w mojej pamięci. Popatrzyłem z obawš na żonę. Umiechnęła się do mnie. Zdumiał mnie ten umiech, tak wiele w nim było spokojnej radoci. Powiedziałem ostrożnie:
 Tak, to było włanie tutaj... Ale czy nie powinnimy stšd odejć?
 Tak wiele razy widziałam w mylach to złote wzgórze i martwš pustynię wokół niego  powiedziała.  I zawsze wspominałam, jak Aster bardzo marzył o tym, żeby ta metalowa martwota zapulsowała życiem. Pamiętasz, jak nazywał się siewcš życia? Na niklowej planecie ten siew nie był trudny, gdyż panuje tam niska grawitacja, ale i tutaj udało się zaszczepić życie metalowi. Chciałam zobaczyć, jak czujš się tutaj nasze nowe roliny wyhodowane umylnie dla wiatów o wysokim cišżeniu.
 To włanie te roliny, nad którymi pracowalicie w Instytucie Astrobotaniki?
 Nad którymi pracowałam wyłšcznie ja, Eli! Wyhodowałam je specjalnie dla Trzeciej Planety, to jest mój pomnik wystawiony synowi. Aster byłby zadowolony, że jego marzenie się spełniło. A teraz wróćmy na Stację.
Dwa inne wydarzenia, o których wspomnę, sš bezporednio zwišzane z losami wyprawy.
Wród witajšcych nie było Włóczęgi, więc Lusin na-tychmiat pobiegł go szukać. Nic dziwnego, gdyż to włanie Lusin był w jakiej mierze twórcš tej niecodziennej istoty i pysznił się niš bardziej niż którymkolwiek ze swych innych tworów. Włóczęga, jak się okazało, niedomagał i żadne leki już nie skutkowały. Lusin po powrocie od niego powiedział ze smutkiem, że Włóczęga przy całej swej nie-człowieczej postaci jest zbyt ludzki, aby można było mu zaszczepić niemiertelnoć lub chociażby prawdziwš tężyznę.
 Bardzo chce zobaczyć. Ciebie  dodał swym telegraficznym stylem, więc następnego ranka poszlimy odwiedzić smoka.
Włóczęga na oko niemal się nie zmienił. Latajšce smoki nie chudnš i nie tyjš, nie odbarwiajš się i nie siwiejš. Włóczęga był więc niemal taki sam, jak w chwili naszego rozstania  jaskrawo ubarwiony, potężny i skrzydlaty. Ale już nie latał. Na nasz widok wysunšł się ze swej jamy i z wysiłkiem popełznšł naprzeciw. Smok z latajšcego przekształcił się w pełzajšcego. Ponadto prawie już nie zionšł ogniem. To nie ironia, tylko smutne stwierdzenie faktu.
 Witam przybysza!  usłyszałem niemal zapomniany, seplenišcy głos.  Cieszę się, że cię widzę, admirale! Usišd mi na grzbiecie, Eli.
Przysiadłem mu na łapie i żartobliwie tršciłem nogš pancerny bok:
 Jeszcze jeste mocny, Włóczęgo, chociaż pewnie już młodej smoczycy nie dopędzisz.
 Nalatałem się już, nabiegałem i naszalałem, ale niczego nie żałuję, Eli. Żyłem jak król i zaznałem wszystkich rozkoszy, jakie dać może istnienie w żywym ciele. Ale tak to już jest, że im większa radoć, tym krócej trwa. Niedługo przyjdzie mi umierać, ale możesz być pewien, że nie zadrżę, kiedy nadejdzie czas pożegnać się z życiem.
 Daj spokój!  przerwałem mu, hutajšc się na jego muskularnej łapie.  Na Ziemi opracowano nowe metody stymulowania organizmu. Wypróbujemy je na tobie i z pewnociš jeszcze sobie pohulasz nad tš planetkš ze mnš na grzbiecie. Tylko obiecaj, że nie zrzucisz mnie na ziemię, jak to ci się już raz zdarzyło!
Popatrzył na mnie ironicznie swymi wypukłymi, bursztynowymi lepiami i nic nie odpowiedział. Wróciłem
do siebie zdenerwowany, smutny i pełen poczucia winy. Włóczęga w swoim poprzednim wcieleniu jako marzycielski mózg mógł żyć dziesięciokrotnie dłużej niż ktokolwiek z nas. Ja obdarzyłem go ciałem, ale radoci cielesnego bytu sš przelotne i kończš się nieuchronnš mierciš. Dlatego też poniewczasie zaczšłem się zastanawiać, czy postšpiłem słusznie.
Drugim ważnym wydarzeniem było spotkanie z Ellonem.
Odwiedzilimy jego pracownię w szóstkę: Mary, Olga, Irena, Andre, Orlan i ja. Przed laty niejednokrotnie schodziłem do wnętrza planety, zanurzałem się w gšszcz jej tytanicznych mechanizmów, ale nigdy nie zapuszczałem się tak głęboko. Andre mówił, że trzeba pokonać windš zaledwie trzysta kilometrów, ale mógłbym przysišc, że opadalimy co najmniej na tysišc. W ogromnej i jasnej, jakby rozsłonecznionej sali powitał nas Ellon.
Powinienem go opisać takim, jakim go cišgle jeszcze widzę, ale nie potrafię. Powiem zatem tylko jedno: jeli kiedykolwiek w życiu zetknšłem się z istotš w pełnym tego słowa znaczeniu niezwykłš, to istota ta nosiła imię Ellon!
 Ellonie, ludzie przyszli zapoznać się z twymi dokonaniami  powiedział Orlan tonem dziwnie niemiałym i niepewnym, zupełnie nie licujšcym z osobš nieulę-kłego wojownika, jakiego znałem.  Mam nadzieję, że nasze odwiedziny nie zakłócš toku twoich myli?
 Patrzcie i podziwiajcie!  odparł Ellon w nienagannej ziemszczynie i zatoczył szeroki łuk długš i giętkš, bezkostnš rękš. Jego niebieskawa twarz poróżowiata, chyba z zadowolenia.
Nie było jednak czego podziwiać. Dokoła były mechanizmy, na oko dokładnie takie same, jakie wypełniały
cale wnętrze planety. Orlan zauważył moje niezadowolenie i powiedział tym samym niemiałym tonem:
 Czy nie byłoby lepiej, gdyby osobicie nam wszystko wyjanił?
Ellon bez słowa ruszył wzdłuż ciany sali i wskazujšc rękš kolejne maszyny wyjaniał ich przeznaczenie i opisywał konstrukcję. Szedł przodem, ale głowę miał obróconš w naszym kierunku. Wszyscy Demiurgowie majš bardzo giętkie szyje, ale nikt poza Ellonem nie potrafi obrócić głowy o pełne sto osiemdziesišt stopni. Słuchałem więc jego wyjanień i patrzyłem tylko na niego, na jego twarz, starajšc się zrozumieć nie tyle sens jego słów, ile ich ton. I im baczniej wpatrywałem się w Ellona, tym silniej utwierdzałem się w przekonaniu o jego niezwykłoci.
Po zakończeniu obchodu sali Ellon powiedział (tylko to zapamiętałem z długiego wykładu):
 Ani ludzie, ani Demiurgowie, ani tym bardziej Galaktowie jeszcze nigdy nie mieli równie doskonale uzbrojonych statków. Gdybymy w trakcie ataku ziemskich eskadr mieli w Perseuszu chociaż jeden taki statek, wydarzenia potoczyłyby się zupełnie inaczej.
 Martwi cię to, Ellonie?  zapytałem sucho. Diabolicznie zachichotał, opanował się i powiedział:
 Ani martwi, ani cieszy. Po prostu stwierdzam fakt, nic więcej.
Wtršciła się Olga i zaczęła wypytywać Ellona o jakie szczegóły, po czym do dyskusji na tematy techniczne włšczyła się Irena. Odcišgnšłem Andre na bok:
 Stworzone przez Demiurgów urzšdzenia sš bez wštpienia znakomite  powiedziałem.  Ale kto będzie nimi naprawdę sterował?
Andre przerwał mi bezceremonialnie. Nadal jak widać potrafił łowić myl rozmówcy w pół słowa i nadal dobre wychowanie nie było jego najsilniejszš stronš.
 Możesz się nie obawiać!  wykrzyknšł.  Ellon konstruuje instalacje, ale ja nimi dowodzę. Ich pola rozruchowe sprzężone sš bezporednio z promieniowaniem mojego mózgu. A kiedy eskadra wyruszy w Kosmos, przekażę nadzór nad nimi Olegowi i dowódcom poszczególnych statków.
Wyjechalimy na powierzchnię. W windzie Irena wykrzyknęła z zachwytem:
 Demiurg Ellon jest doprawdy niezwykły! Całkiem niepodobny do innych!  Przyciszyła głos, ż...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin