Nowy9.txt

(10 KB) Pobierz
Łóżko wodne
Zdejmowanie skóry głębinowej jest dla niego jak patroszenie się.
   Nie może uwierzyć, jak bardzo nauczył się na niej polegać, jak ciężko mu z niej wyjć. Fischer siedzi na pryczy i wpatruje się w zamknięty właz, podczas gdy Cień szepcze: Wszystko w porzšdku, jeste tu sam, jeste bezpieczny. Mija pół godziny nim udaje mu się zmusić się do uwierzenia jej.
   Gdy wreszcie odsłania oczy, wiatła w kajucie sš tak przyciemnione, że ledwo cokolwiek widzi. Rozjania je do momentu, aż pomieszczenie nabiera odcieni szaroci. Nakładki na oczy spoczywajš w jego dłoni, blade i nieprzejrzyste w półmroku, przypominajšce galaretowate skorupki jaj. To dziwne uczucie, mrugać nie czujšc ich pod powiekami. Fischer czuje się taki obnażony.
   Mimo to musi to zrobić. To częć całego procesu. O to w tym wszystkim chodzi; żeby się otworzyć.
   Lenie jest w swojej kajucie, zaledwie kilka centymetrów dalej. Gdyby nie gród, Fischer mógłby wycišgnšć rękę i jej dotknšć.
   To włanie robisz, gdy naprawdę kogo kochasz, powiedziała Cień dawno temu. Więc robi to dla samego siebie. Dla Cienia.
   Mylšc o Lenie.
   Czasami wydaje mu się, że oprócz niego Lenie jest jedynš prawdziwš osobš na całym ryfcie. Pozostali to roboty o szklanych oczach, matowych, czarnych ciałach robotów, wykonujšce kolejne, zaprogramowane czynnoci, które służš tylko temu, by utrzymać w działaniu inne, większe maszyny. Nawet ich nazwiska majš mechaniczne brzmienie. Nakata. Caraco.
   Ale nie Lenie. We wnętrzu jej skóry" kryje się osoba, a jej oczy może i sš przeszklone, ale nie szklane. Jest prawdziwa. Fischer wie, że może jej dotknšć.
   Oczywicie włanie dlatego wcišż pakuje się w kłopoty. Nie przestaje dotykać. Ale z Lenie byłoby inaczej, gdyby tylko udało mu się do niej dotrzeć. Przypomina Cień bardziej niż ktokolwiek inny. Aczkolwiek jest starsza.
   Ma tyle lat, ile ja bym teraz miała, mruczy Cień, i może włanie w tym rzecz.
   Jego usta poruszajš się: - Tak strasznie mi przykro, Lenie. - Ale nie wydobywa się z nich żaden dwięk. Cień go nie poprawia.
   To włanie robisz, powiedziała, po czym zaczęła płakać. Tak jak teraz Fischer. Tak, jak zawsze płacze, gdy dochodzi.
Jaki czas póniej budzi go ból. Fischer leży skulony na pryczy, a co kłuje go w policzek: mały kawałek stłuczonego szkła.
   Lustra.
   Mężczyzna przyglšda mu się zdezorientowany. Srebrny odłamek szkła z ciemnym, krwawym czubkiem, podobny do niewielkiego zęba. W jego kajucie nie ma lustra.
   Fischer wycišga rękę i dotyka grodzi za poduszkš. Tam jest Lenie. Lenie jest tuż po drugiej stronie. Lecz tutaj, po tej stronie, widać ciemnš linię, cieniste obramowanie, którego wczeniej nie zauważył. ledzi wzrokiem jego kształt, wodzšc oczami wzdłuż półcentymetrowej szczeliny dzielšcej je od krawędzi ciany. Gdzieniegdzie wcišż tkwiš w niej małe kawałki szkła.
   Wczeniej było tu lustro, zasłaniajšce całš gród. Dokładnie tak, jak na filmikach Scanlona. A sšdzšc po pozostawionych, małych odłamkach, nie zostało po prostu usunięte. Kto je rozbił.
   Lenie. Przeszła przez całš stację nim reszta przybyła na miejsce i roztrzaskała wszystkie lustra. Fischer nie ma pojęcia skšd ta pewnoć, ale z jakiego powodu wydaje mu się, że jest to dokładnie jedna z tych rzeczy, które zrobiłaby Lenie Clarke, gdyby nikt nie patrzył.
   Może nie lubi na siebie patrzeć. Może się wstydzi.
   Id i z niš porozmawiaj, mówi Cień.
   Nie mogę.
   Owszem, możesz. Pomogę ci.
   Mężczyzna podnosi z ziemi górnš częć swej skóry", która przelizguje się po jego ciele, aż wreszcie jej krawędzie stapiajš się ze sobš wzdłuż linii mostka. Następnie przestępuje ponad wcišż rozrzuconymi po podłodze rękawami i getrami i sięga po nakładki na oczy.
   Zostaw je.
   Nie!
   Tak.
   Nie mogę, zobaczy mnie...
   Tego włanie chcesz, prawda? Prawda?
   Przecież ona nawet mnie nie lubi, ona po prostu...
   Zostaw je. Powiedziałam, że ci pomogę.
   Fischer z zamkniętymi oczami opiera się o zamknięty właz. W uszach dudni mu własny, przyspieszony i głony oddech.
   No dalej. No dalej.
   Korytarz na zewnštrz pogršżony jest w głębokim półmroku. Mężczyzna rusza w stronę zamkniętego włazu Lenie. Dotyka go, bojšc się zapukać.
   Kto klepie go od tyłu w ramię.
   - Nie ma jej - mówi Brander. Jego skóra" zapięta jest po samš szyję, a ręce i nogi ma zaplombowane. Zakryte oczy spoglšdajš obojętnym, surowym wzrokiem. W jego głosie pobrzmiewa zwyczajowy, znajomy ton mówišcy: Tylko daj mi pretekst, dupku, tylko co zrób...
   Może on też pragnie Lenie.
   Nie wkurzaj go, mówi Cień.
   Fischer przełyka linę.
   - Chciałem tylko z niš porozmawiać.
   - Nie ma jej.
   - W porzšdku. Ja... spróbuję póniej.
   Brander wycišga rękę i dotyka twarzy Fischera. Na palcu zostaje mu co lepkiego.
   - Skaleczyłe się - mówi.
   - To nic takiego. Nic mi nie jest.
   - Szkoda.
   Fischer próbuje przecisnšć się obok Brandera do swojej kajuty. Korytarz spycha ich na siebie.
   Brander zaciska pięci.
   - Nie dotykaj mnie, kurwa.
   - Nie dotykam. Ja tylko próbuję... to znaczy... - Fischer milknie i rozglšda się wokoło. Wokół nie widać nikogo więcej.
   Brander rozlunia się powoli.
   - I, na litoć boskš, włóż oczy z powrotem - mówi. - Nikt nie chce w nie patrzeć.
Odwraca się i odchodzi. Mówiš, że Lubin tu sypia. Lenie też, czasami, ale Lubin nie spał w swej koi od czasu, kiedy na miejsce przybyła reszta załogi. Fischer nie włšcza latarki czołowej, trzyma się z dala od owietlonej częci Gardła i nic go nie niepokoi. Słyszał, jak w czasie ostatniej zmiany rozmawiały o tym Nakata i Caraco.
   Zaczyna się to wydawać dobrym pomysłem. Im mniej czasu spędza w Beebe ostatnimi czasy, tym lepiej.
   Stacja jest niewyranš, odległš plamš, jarzšcš się po jego lewej stronie. Jest tam Brander. Fischer zaczyna dyżur za trzy godziny. Dochodzi do wniosku, że do tego czasu może po prostu zostać tutaj. W gruncie rzeczy nie musi zbyt często wchodzić do rodka. Żadne z nich nie musi. Do jego elektrolizera podłšczony jest mały odsalacz, na wypadek, gdyby zachciało mu się pić, a zestaw klapek i zaworów wykonuje czynnoci, o których Fischer woli nie myleć, kiedy musi się wysikać albo wysrać.
   Mężczyzna robi się nieco głodny, ale może poczekać. Dobrze mu tutaj dopóki nic go nie atakuje.
   Brander w życiu nie zostawi go w spokoju. Fischer nie ma pojęcia, co Brander ma do niego.
   Wiesz doskonale, mówi Cień.
   ...ale zna to spojrzenie. Brander chce, żeby totalnie co spieprzył.
   Pozostali na ogół się w to nie mieszajš. Nakata, ta nerwowa, nie wchodzi nikomu w drogę. Caraco zachowuje się, jakby było jej zupełnie obojętne, czy Fischer ugotuje się żywcem w smokerze. Lubin po prostu siedzi, wycofany, gapišc się w podłogę; nawet Brander zostawia go w spokoju.
   No i Lenie. Lenie jest zimna i odległa niczym szczyt górski. Nie, Fischer nie może liczyć na żadnš pomoc w kwestii Brandera. Więc jeli ma wybierać między potworami tutaj a jednym tam, decyzja jest prosta.
   Caraco i Nakata dokonujš przeglšdu kadłuba stacji. Ich odległe głosy bzyczš drażnišco w okolicach szczęki Fischera. Mężczyzna wyłšcza odbiornik i układa się za wychodniš z poduszek bazaltowych.
   Póniej nie potrafi przypomnieć sobie, kiedy zasnšł.
- Słuchaj, skurwielu. Włanie przepracowałem dwie zmiany, jednš po drugiej, bo nie stawiłe się do roboty na czas. A potem jeszcze pół kolejnej zmiany, szukajšc cię. Mylelimy, że masz kłopoty. Założylimy, że masz kłopoty. Nie próbuj mi mówić...
   Brander popycha Fischera na cianę.
   - Nie próbuj mi mówić - powtarza - że nie miałe. Nie chcesz tego powiedzieć.
   Fischer rozglšda się po pomieszczeniu przygotowawczym. Nakata przyglšda się wszystkiemu spod przeciwległej grodzi, nerwowa jak kot. Lubin, odwrócony plecami, grzebie w szafkach ze sprzętem. Caraco odwiesza swoje płetwy i przeciska się w stronę drabiny.
   - Caraco...
   Brander ciska nim mocno o cianę.
   Postawiwszy nogę na najniższym szczeblu, Caraco odwraca się i obserwuje ich przez chwilę. Na jej wargach wykwita słaby umiech.
   - Nie licz na mnie, mój drogi Gerry. To twój problem. - Wspina się po drabince i znika nad ich głowami.
   Twarz Brandera wisi nad nim, oddalona zaledwie o kilka centymetrów. Ma wcišż zaplombowany kaptur, za wyjštkiem płata zakrywajšcego usta. Jego oczy przypominajš półprzezroczyste, szklane kule osadzone w czarnym plastiku. Mężczyzna zaciska chwyt.
   - No więc, skurwielu?
   - Ja... przykro mi - jška się Fischer.
   - Przykro ci. - Brander oglšda się przez ramię i włšcza w kpiny Nakatę. - Jest mu przykro.
   Nakata mieje się, nieco zbyt głono.
   Lubin pobrzękuje czym w szafce, wcišż ignorujšc wszystkich zgromadzonych. luza rozpoczyna swój cykl.
   - Mylę - mówi Brander podnoszšc głos, by przekrzyczeć nagły bulgot - że nie jest ci dostatecznie przykro.
   Otwiera się właz prowadzšcy do luzy. Trzymajšc w dłoni płetwy, wychodzi z niej Lenie Clarke. Wodzi obojętnymi oczami po pomieszczeniu; jej spojrzenie nie zatrzymuje się na Fischerze. Bez słowa zanosi płetwy na stojak.
   Brander uderza Fischera w brzuch. Mężczyzna zgina się wpół, dyszšc ciężko; uderza głowš o właz prowadzšcy do luzy. Nie może złapać oddechu. Pokład trze go w policzek. But Brandera prawie dotyka jego nosa.
   - Hej. - Głos Lenie, odległy i niespecjalnie wyrażajšcy jakiekolwiek zainteresowanie.
   - Wsad sobie gdzie swoje hej", Lenie. Ma za swoje.
   - Wiem. - Krótka chwila ciszy. - Mimo wszystko.
   - Kiedy Judy go szukała, zaatakował jš żmijowiec. Mógł jš zabić.
   - Może. - Lenie wydaje się być bardzo zmęczona. - Więc dlaczego nie ma tu Judy?
   - Ja jestem - mówi Brander.
   Płuco Fischera znów zaczyna pracować. Łapczywie wcišgajšc powietrze, mężczyzna podnosi się z ziemi, opierajšc się o gród. Brander spoglšda na niego z wciekłociš. Lubin znów je...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin