* Keeton, wstań i chod. Obudziłem się wygłodniały. Z bębna dobiegały mnie słabe głosy. Przez chwilę polatywałem w kapsule z zamkniętymi oczyma, rozkoszujšc się nieobecnociš bólu, mdłoci. Żadnego przerażajšcego, podwiadomego poczucia, że własne ciało powolutku zmienia się w papkę. Tylko osłabienie i głód - poza tym czułem się wietnie. Otworzyłem oczy. Co jak ramię. Szare i lnišce i o wiele zbyt... zbyt przewężone, by mogło być ludzkie. Na końcu nie miało dłoni. Za dużo stawów, jak złamane w kilkunastu miejscach. Wyrastało z ciała ledwo widocznego zza krawędzi kapsuły, sugerujšcego jednak ciemnš, sporš sylwetkę i poruszajšce się niezbornie inne ramiona. Unosiło się nieruchomo przede mnš, jakby spłoszone, przyłapane na czym wstydliwym. Lecz gdy nabrałem doć powietrza, by krzyknšć, mignęło i zniknęło. Wyskoczyłem z kapsuły, cały zamieniony we wzrok. Który nie widział nic: pusta krypta, nagi obserwator. Lustrzana powierzchnia grodzi odbijała puste kapsuły po obu stronach. Zajrzałem do ConSensusa: wszystko normalnie. Nie odbijało się, przypomniałem sobie. Nie było go w lustrze. Ruszyłem ku dziobowi, z bijšcym sercem. Wokół mnie otworzył się bęben, na przodzie ciszonymi głosami konwersowali Szpindel i Banda. Szpindel podniósł wzrok i pomachał drżšcš rękš na powitanie. - Musicie mnie sprawdzić! - zawołałem. Mój głos nie był tak równy, jakbym chciał. - To pierwszy krok: przyznać, że ma się problem! - odkrzyknšł Szpindel. - Tylko nie spodziewaj się cudów. - Odwrócił się z powrotem do Bandy, która, z James u steru, siedziała na diagnostycznej leżance, wpatrujšc się w migocšcy na rufowej grodzi jaki diagnostyczny wzór. Chwyciłem poręcz schodni i odepchnšłem się w dół. Coriolis zepchnšł mnie na bok jak flagę na wietrze. - Albo mam halucynacje, albo tu na pokładzie co jest. - Masz halucynacje. - Mówię serio. - Ja też. We numerek i czekaj na swojš kolejkę. Tak, mówił serio. Gdy siłš uspokoiłem się i odczytałem jego aspekty, zauważyłem, że nawet nie jest zdziwiony. - Po takim wyczerpujšcym leżeniu pewnie jeste głodny, nie? - Szpindel wskazał kambuz. - Id, zjedz co. Zajmę się tobš za parę minut. Jedzšc, zmuszałem się do streszczania wszystkiego w myli, ale to zajmowało tylko połowę umysłu; druga cały czas dygotała w kleszczach instynktownego wahania między walkš a ucieczkš. Próbowałem czym jš zajšć, podłšczajšc się do danych BioMeda. - To było naprawdę - mówiła James. - Wszyscy widzielimy. Nie. Nie mogło być. Szpindel odchrzšknšł. - A zobacz ten. BioMed pokazywał, co ona widzi: czarny trójkšcik na białym tle. W kolejnej sekundzie eksplodował tuzinem identycznych, potem tuzinem tuzinów. Mnożšce się potomstwo obracało się wokół rodka ekranu, podstawowe figury w idealnie synchronicznym tańcu, wypšczkowujšce z wierzchołków mniejsze trójkšty, wirujšce, ewoluujšce w nieskończonš, misternš mozaikę... Taki szkicownik, uwiadomiłem sobie. Interaktywna rekonstrukcja naocznej relacji, całkiem bez słów. Mózgowy program rozpoznawania wzorców w głowie Susan reagował na obrazy - nie, było ich więcej; nie, do góry nogami; tak, taki, tylko większy - a urzšdzenie Szpindla odczytywało te sygnały bezporednio z kory i w czasie rzeczywistym korygowało obraz. Był to milowy krok naprzód od niedorobionego półrodka zwanego językiem. Kto, komu łatwo zaimponować, mógłby to nawet nazwać czytaniem w mylach. Ale to nie było czytanie w mylach. Tylko sprzężenie zwrotne i korelacja. Żeby zmienić jeden wzór w kolejny, nie potrzeba telepaty. Na szczęcie. - Jest! Jest! - zawołała Susan. Trójkšty dawno wyiterowały się w niebyt. Teraz ekran był pełen splecionych, asymetrycznych pięciokštów, jak sieć rybich łusek. - I nie mów nam, że to przypadkowy szum - dodała triumfalnie. - Nie - odparł Szpindel. - To jest stała Klüvera. - Kogo? - Halucynacja, Suze. - No jasne. Ale kto jš nam podrzucił do głów, prawda? I... - Ona tam siedzi cały czas. Od urodzenia. - Nie. - To artefakt zaszyty głęboko w mózgu. Nawet lepi od urodzenia czasem je widzš. - Tyle że nikt z nas wczeniej tego nie widział. Nigdy. - No dobrze. Ale to nie zawiera żadnej informacji, nie? To nie mowa Rorschacha, to tylko... zakłócenia. Jak wszystko. - Ale ja to widziałam tak wyranie. Nie jak te migotliwe rzeczy gdzie na skraju pola widzenia, których tam było pełno. To było konkretne, trójwymiarowe. Bardziej realne niż rzeczywistoć. - No i włanie, po tym widać, że nieprawdziwe. Ponieważ naprawdę tego nie widzisz, kiepska optyka oczu nie psuje ci rozdzielczoci. - Och - powiedziała James, a potem dodała cicho: - Cholera. - Otóż to. Przykro mi. - Po czym: - Jak tylko będziesz gotowy. Uniosłem wzrok; Szpindel kiwał na mnie. Z fotela wstała James, Michelle objęła go na chwilę, niepocieszona, a Sascha, mijajšc mnie, powlokła się do namiotu. Zanim do niego dotarłem, rozłożył fotel w półleżankę. - Połóż się. Posłuchałem. - Nie chodziło mi o Rorschacha, wiesz? Ja co widziałem tutaj, przed chwilš. Jak tylko się zbudziłem. - Podnie lewš rękę - polecił. Potem: - Ej, ale tylko lewš. Opuciłem prawš, skrzywiłem się, czujšc ukłucie. - Trochę prymitywne masz metody. Przyjrzał się trzymanej między kciukiem i palcem wskazujšcym probóweczce z krwiš: drżšcej rubinowej kropelce wielkoci paznokcia. - Do niektórych rzeczy mokra próbka jest niezastšpiona. - Przecież wszystko powinna robić kapsuła? Szpindel kiwnšł głowš. - Powiedzmy, że to taka kontrola jakoci. Niech statek uważa, co robi. - Upucił kropelkę na najbliższy blat. Rozpłaszczyła się i pękła; powierzchnia wypiła jš, jak wysuszona. Szpindel cmoknšł. - Podwyższone inhibitory cholinesterazy w retikulocytach. Mniam. Z tego co wiedziałem, wyniki mojej krwi naprawdę mu smakowały. On ich nie czytał tak po prostu - czuł je dotykiem, węchem, wzrokiem, dowiadczajšc każdej danej jak kropli soku z cytryny na języku. Cały subbęben BioMedu był dlań jednš z wielu protez: rozszerzonym ciałem z tuzinem sposobów postrzegania zmysłowego, zmuszonym do komunikacji z ciałem znajšcym ich tylko pięć. Nic dziwnego, że cišgnęło go do Michelle. Też był prawie synestetykiem. - Siedziałe tam trochę dłużej niż reszta - zauważył. - To co znaczy? Nerwowe wzruszenie ramionami. - Może twoje organy bardziej się ugotowały. Może masz delikatniejszš konstrukcję. Kapsuła wykryłaby, gdyby co się... kroiło... o! - Co? - Parę komórek w twojej mózgownicy wchodzi na wysokie obroty. I jeszcze trochę w pęcherzu i nerkach. - Guzy? - A co mylisz? Rorschach to nie gabinet odnowy biologicznej. - Ale kapsuła... Skrzywił się - jego wersja uspokajajšcego umiechu. - Pewnie, reperuje dziewięćdziesišt dziewięć i dziewięć procent uszkodzeń. Ale w rejonie tej ostatniej jednej tysięcznej działa już prawo malejšcych przychodów. To drobiazgi, komisarzu. Sš spore szanse, że twoje ciało samo da sobie z nimi radę. A jeli nie, to wiemy, gdzie mieszkajš. - Ale te w mózgu. One mogłyby powodować...? - W życiu. - Przez chwilę ssał dolnš wargę. - Ale to co załatwiło nam nie tylko raka. - Ja widziałem co tutaj, w krypcie. Miało centralny korpus i wokół niego kończyny z wieloma stawami. Było wielkoci człowieka, albo co koło tego. Szpindel kiwnšł głowš. - Przyzwyczaj się do tego. - Inni też je widzš? - Wštpię. Każdy widzi swoje, tak jak... - wyraz jego wykrzywionej skurczem twarzy mówił: Omielę się to powiedzieć? - ...z testem Rorschacha. - Spodziewałem się halucynacji na dole - przyznałem. - Ale tutaj? - Efekty stymulacji magnetycznej - pstryknšł palcami - zostajš na trochę, nie? Przestawisz neurony w jeden stan, powrót zajmuje im jaki czas. Nigdy nie robiłe sobie TREM-u? Taki dobrze ułożony chłopczyk? - Raz czy dwa - odpowiedziałem. - Chyba. - Ta sama zasada. - Czyli cišgle będę to widział. - Zgodnie z oficjalnš liniš, z czasem to ustępuje. Tydzień, dwa i wrócisz do normalnoci. No, ale tutaj, z tym czym... - Wzruszył ramionami. - Zbyt wiele niewiadomych. A przede wszystkim, przecież będziemy tam wracać, dopóki Sarasti nie zmieni zdania. - Ale to głównie efekty magnetyczne. - Prawdopodobnie. Choć w kwestii tego tam jebańca o nic bym się nie zakładał. - A może je powodować co jeszcze? Co z naszego statku? - Na przykład co? - No nie wiem, powiedzmy, przeciek w magnetycznym ekranie Tezeusza. - W normalnych warunkach nie. Oczywicie wszyscy mamy wszczepione w głowy małe sieci, nie? A ty w ogóle masz całš półkulę różnych protez, kto wie, jakie efekty uboczne mogš tam powstawać. A bo co? Rorschach to dla ciebie niewystarczajšcy powód? Mogłem powiedzieć: Widziałem je już wczeniej. Wtedy Szpindel zapytałby: O, naprawdę? Gdzie?. I ja bym pewnie odpowiedział: Kiedy podglšdałem twoje prywatne życie i szanse na jakškolwiek nieinwazyjnš obserwację rozpadłyby się na atomy. - To pewnie nic takiego. Ostatnio po prostu jestem jaki nerwowy. Wydało mi się, że zauważyłem co dziwnego na centralnej wišzce, jeszcze przed lšdowaniem na Rorschachu. Dosłownie przez chwilkę i zniknęło, gdy tylko skupiłem na tym wzrok. - Kończyny z wieloma stawami i centralny korpus? - Jezu, nie. Tylko mi mignęło. Jeli to w ogóle co było, to pewnie piłeczka Bates. - Możliwe. - Szpindel wydawał się niemal rozbawiony. - Nie zaszkodziłoby jednak sprawdzić, czy nie ma przecieku w ekranowaniu. Na wszelki wypadek. Tylko by brakowało, żeby co jeszcze sprowadzało wizje, nie? Potrzšsnšłem głowš, przypominajšc sobie koszmary. - A jak inni? - Banda w porzšdku, tylko trochę rozczarowana. A pani major nie widziałem. - Wzruszył ramionami. - Chyba mnie unika. - Niele jš trafiło. - Tak naprawdę to nie bardziej niż resztę. Może nawet tego ...
sunzi