* Demon poustawiał figury do ostatecznej rozgrywki. Niewiele mu zostało. Żołnierza dał na mostek. Zbędnych lingwistów i dyplomatów powsadzał z powrotem do trumien, poza zasięg wzroku. Żargonautę za wezwał do siebie - nie miał cienia wštpliwoci, że usłucham. I usłuchałem. Przyszedłem na rozkaz i zobaczyłem, że otoczył się twarzami. Wszystkie, co do jednej, wrzeszczały. Dwięku nie było. Pozbawione ciał hologramy kršżyły w milczšcych rzędach wokół bšbla, każdy wykrzywiony innym wyrazem bólu. Cierpiały, te twarze o tuzinie prawdziwych ras i dwakroć tylu hipotetycznych, odcieniu skóry od węglowego po albinoski, brwiach uniesionych lub pochyłych, perkatych i ostrych nosach, szczękach prognatycznych i cofniętych. Sarasti powołał do życia całe drzewo genealogiczne hominidów, zdumiewajšce rozmaitociš rysów i przerażajšce jednostajnociš wyrazu twarzy. Morze udręczonych główek, wirujšcych na powolnych orbitach wokół mojego dowódcy-wampira. - Rany, co to jest? - Statystyki. - Sarasti wydawał się skupiony na obdzieranym ze skóry azjatyckim dziecku. - Allometria wzrostu Rorschacha za ostatnie dwa tygodnie. - Ale to twarze... Kiwnšł głowš, wpatrzywszy się w pozbawionš oczu kobietę. - rednica czaszki odwzorowuje masę całkowitš. Długoć żuchwy - przepuszczalnoć elektromagnetycznš przy jednym angstremie. Każda ze stu trzydziestu charakterystyk twarzy przedstawia innš zmiennš. Kombinacje wartoci podstawowych i składowych sš rozbijane na proporcje kilku cech. - Odwrócił się do mnie, delikatnie zezujšc w bok nagimi, lnišcymi oczyma. - Zdziwiłby się, ile szarych komórek specjalizuje się w analizie twarzy. Szkoda marnować jš na co tak... nieintuicyjnego jak wykresy rezyduów czy tabele kombinacji. Poczułem, że zaciskam zęby. - A miny? Co one oznaczajš? - Ten program dostosowuje wyniki do użytkownika. Galeria udręczonych błagała o litoć. - Jestem zoptymalizowany do polowania - przypomniał delikatnie. - Mylisz, że nie wiem - powiedziałem po chwili. Wzruszył ramionami, niepokojšco po ludzku. - No, pytaj. - Co chciałe, Jukka? Chcesz mi udzielić kolejnej poglšdowej lekcji? - Omówić nasz kolejny ruch. - Jaki ruch? Nawet nie możemy uciec. - Nie. - Pokręcił głowš, obnażajšc spiczaste zęby w wyrazie przypominajšcym ubolewanie. - Dlaczego tyle czekalimy? - Całš mojš ponurš buntowniczoć diabli wzięli. Brzmiałem teraz jak przestraszone, błagalnie proszšce dziecko. - Czemu po prostu nie zabralimy się za niego zaraz po przylocie, gdy był słabszy? - Musielimy się czego dowiedzieć. Na przyszłoć. - Na przyszłoć? Mylałem że Rorschach to nasienie dmuchawca. Po prostu go tutaj... przywiało. - Przypadkiem. Ale wszystkie dmuchawce sš klonami. I jest ich legion. - Kolejny umiech, w najmniejszym stopniu nieprzekonujšcy. - Może ssaki łożyskowe nie za pierwszym razem podbijajš Australię. - On nas zanihiluje. Nawet nie potrzeba mu tych plazmowych kul, rozwali nas na pył jednym z tych lizgaczy. W sekundę. - Ale on nie chce. - Skšd wiesz? - Też chce się czego dowiedzieć. Chce nas całych. To zwiększa nasze szanse. - Ale nie na tyle, by wygrać. To był dla niego bodziec. W tym momencie wujek Drapieżnik miał się umiechnšć z politowaniem nad mojš naiwnociš i powierzyć mi tajemnicę. Przecież jestemy uzbrojeni po zęby, miał powiedzieć. Mylisz, że przylecielibymy aż tutaj na spotkanie z wielkim nieznanym, nie majšc czym się bronić? Teraz mogę wreszcie ujawnić, że opancerzenie i broń stanowiš ponad połowę masy statku.... To miał być jego bodziec. - Nie - powiedział. - Wygrać nie wygramy. - Czyli po prostu czekamy. Czekamy na mierć przez kolejne... kolejne szećdziesišt osiem minut... Sarasti pokręcił głowš. - Nie. - Ale... - zaczšłem. - Aha - skończyłem po chwili. Bo przecież dopiero co napełnilimy sobie zbiorniki antymateriš. Tezeusz nie był wyposażony w broń. Tezeusz cały był broniš. A my naprawdę mielimy siedzieć tu przez kolejne szećdziesišt osiem minut i czekać na mierć. Ale kiedy nadejdzie, zabierzemy Rorschacha ze sobš. Sarasti nic nie odpowiedział. Zastanawiałem się, co widzi, kiedy na mnie patrzy. Zastanawiałem się, czy za tymi oczyma faktycznie kryje się jaki Jukka Sarasti, czy swojš przenikliwoć, zawsze dziesięć kroków przed nami, zawdzięcza nie tyle fantastycznym zdolnociom analitycznym, ile wywiechtanej prawdzie, że dobrze pozna tylko swój swego. Czyjš stronę, mylałem, wzišłby automat? - Masz jeszcze inne powody do obaw - powiedział. Przysunšł się do mnie; przysięgam, że wszystkie te przerażone twarze ledziły go oczami. Przez moment mi się przypatrywał, marszczšc skórę wokół oczu. Może to tylko jaki bezmylny algorytm przetwarzał wzrokowe dane wejciowe, korelował proporcje wymiarów i tiki twarzy, wpuszczajšc wszystko do wyjciowej procedury, niemajšcej więcej wiadomoci niż program statystyczny. Może w twarzy tego stwora nie było więcej iskry niż we wszystkich innych, w milczeniu lecšcych jego ladem i krzyczšcych. - Czy Susan się ciebie boi? - zapytał stwór przede mnš. - Su... czemu miałaby? - Ma w głowie cztery wiadome istoty. Jest cztery razy bardziej wiadoma od ciebie. Więc powiniene być zagrożeniem. - Nie, oczywicie, że nie. - To czemu miałby widzieć zagrożenie we mnie? I nagle przestałem się przejmować. Rozemiałem się w głos, majšc minuty życia i nic do stracenia. - Czemu? Może dlatego, że jeste moim naturalnym wrogiem, ty skurwysynu. Może dlatego, że cię znam, że nie potrafisz nawet spojrzeć na żadne z nas, nie wysuwajšc przy tym pazurów. Może dlatego, że rozcišłe mi rękę i zmaltretowałe mnie bez powodu... - Mogę sobie wyobrazić, jak to jest - powiedział cicho. - Nie zmuszaj mnie, żebym to zrobił jeszcze raz. Zamilkłem natychmiast. - Wiem, że twoja rasa nie jest z mojš specjalnie zaprzyjaniona. - W głosie, a może i na twarzy, miał zimny umiech. - Ale robię tylko to, co mi każecie. A ty, Keeton, racjonalizujesz. Bronisz. Odrzucasz nieprzyjemne prawdy, a jeli nie dadzš się odrzucić, trywializujesz je. Stopniowane dowody nigdy cię nie zadowalajš. Słyszysz plotki o holokaucie, zaprzeczasz im. Widzisz dowody ludobójstwa, upierasz się, że nie jest aż tak le. Temperatury rosnš, topiš się lodowce - wymierajš gatunki - a ty oskarżasz plamy na słońcu i wulkany. Wszyscy sš tacy, ale ty najbardziej. Ty i twój chiński pokój. Zamieniasz niezrozumienie w matematykę, odrzucasz prawdę, nawet nie wiedzšc, jaka jest. - Dla mnie to się dobrze sprawdzało. - Uderzyła mnie łatwoć, z jakš ujšłem moje życie w czasie przeszłym. - Tak, jeli twoim celem było przekazywać. Teraz musisz przekonać. Musisz uwierzyć. Kryły się w tym implikacje, w które nie omielałem się uwierzyć. - Twierdzisz, że... - Nie wolno nam pozwolić, żeby ta prawda się stopniowo przesšczała. Nie można dać ci szansy na rozbudowanie uzasadnień i murów obronnych. Muszš upać w jednej chwili. Musisz być przytłoczony. Zdruzgotany. Trudno zaprzeczać ludobójstwu, kiedy siedzisz po szyję w poćwiartowanych trupach. Pogrywał mnš. Cały czas. Warunkował mnie, wywracajšc mi topologię na nice. Wiedziałem, że co się dzieje, ale nie wiedziałem co. - Wszystko to bym przejrzał - powiedziałem - gdyby nie kazał mi się angażować. - Może nawet wyczytałby to ze mnie. - A, to dlatego ty... - Pokręciłem głowš. - Mylałem, że to dlatego, że jestemy mięsem. - To też - przyznał Sarasti i spojrzał mi prosto w oczy. Po raz pierwszy odwzajemniłem to spojrzenie. I wstrzšsnęło mnš zrozumienie. Cały czas się zastanawiam, czemu nigdy tego nie widziałem. Przez tyle lat pamiętałem myli i uczucia jakiej młodszej, innej osoby, jakich pozostałoci po chłopcu, którego moi rodzice wycięli mi z głowy, żeby zrobić miejsce dla mnie. On był żywy. Miał bogaty wiat. I choć umiałem przywoływać wspomnienia z tamtej wiadomoci, ograniczany mojš własnš, prawie nic w nich nie czułem. Może nienie to w gruncie rzeczy całkiem trafne słowo... - Opowiedzieć ci wampirzš bajkę? - zapytał Sarasti. - Wampiry majš bajki? Wzišł to pytanie za potaknięcie. - Każš laserowi znaleć ciemnoć. A skoro żyje w pomieszczeniu, które nie ma drzwi, okien, ani żadnego innego ródła wiatła, myli, że to będzie łatwe. Ale gdzie tylko się obróci, widzi jasnoć. Każda ciana, każdy mebel, na który spojrzy, sš jasno owietlone. W końcu dochodzi do wniosku, że nie ma ciemnoci, że wszędzie jest wiatło. - O czym ty, kurna, gadasz? - Amanda nie planuje buntu. - Co? Ty wiesz...? - Nawet nie chce. Możesz jš zapytać. - Nie... ja... - Przecież cenisz sobie obiektywnoć. To było tak oczywiste, że nawet nie chciało mi się odpowiadać. Kiwnšł głowš, jakbym jednak odpowiedział. - Syntetycy nie mogš mieć własnego zdania. Więc nawet jeli wydaje ci się, że je masz, i tak należy do kogo innego. Załoga tobš pogardza. Amanda chce, żebym zdał dowodzenie. Ty to połowa my. Odpowiednie słowo to chyba projekt. Chociaż... - przekrzywił głowę - ...ostatnio się poprawiłe. Chod. Do luzy wahadłowców. Czas wykonać zadanie. - Ja... - Masz przeżyć i zdać relację. - Przecież robot... - Może przekazać dane. Zakładajšc, że nic nie sfajczy mu pamięci, zanim odleci. Ale nie potrafi nikogo przekonać. Nie może przeciwstawić się racjonalizacjom i wyparciom. Nie będzie się liczył. A wampiry... - zawahał się - majš kiepskie umiejętnoci komunikacyjne. Powinienem poczuć płytkš, egoistycznš radoć. - Mówisz, że wszystko ode mnie zależy. Jestem tu, kurwa, nadwornym stenografem, ale wszystko ode mnie zależy. - Tak. Wybacz mi to. - Mam ci wybaczyć? Sarasti machnšł rękš. Zniknęły wszystkie twarze, oprócz dwóch. - Bo nie wiem, co czynię. ...
sunzi