Bioršc pod uwagę, że Pierwsza Flota Uderzeniowa została rozgromiona w Pasie Synapskim (i to był fakt), admirał Szachrawi z lekkim sercem potraktował atak grupy Cyklon jako gest rozpaczy. Gdy Cyklon przestał być formacjš zdolnš do walki, klony zdecydowały, że pierwsza faza operacji, czyli pogrom naszych lotniskowców, została szczęliwie zakończona i teraz można spokojnie rozwalić pstrš Interflotę i jednoczenie cały nasz system obrony przeciw-kosmicznej. Sytuacja wyglšdała następujšco: Pierwsza fala klońskich floggerów walczy z Interflotš, druga fala (torpedowce) już częciowo stoi na katapultach, gdy nagle z x-matrycy wychodzi trzydzieci okrętów, wród których nietrudno dostrzec Trzech więtych, Ruryka i Dymitra Dońskiego. Okręty rozwinęły szyk bojowy, ich pojawienie się w strefie rufowej trudno nazwać przypadkowym, a torpedowce, które ruszyły pierwsze, mówiš same za siebie! Admirał Pentad Szachrawi zbladł. Następnie wydał kilka niezbędnych w tej chwili rozkazów dotyczšcych odparcia ataku i rzekł: - Najbardziej się bałem, że ich najlepsze lotniskowce się nie pojawiš. Teraz, panowie, pozostaje już tylko czekać na Newskiego i Potiomkina. Czuję, że sš gdzie blisko. Szachrawi mógł udawać zimnš krew, w końcu siedział na liniowcu Kawad znajdujšcym się na czele rodkowej kolumny lotniskowców i jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Ale załogi lotniskowców ariergardy Dżamaspa, Fraszaostra, Wisztaspa i Rimusz oraz dowódcy osłaniajšcych ich fregat nie byli zachwyceni naszym przybyciem. Berdnik na myliwcu połšczonym z asmodeuszem deptał nam po piętach, bojšc się stracić łšcznoć z grupami uderzeniowymi choćby na sekundę. - Chłopaki, jeszcze raz powtarzam: to będzie jedno podejcie! Wszystkie pociski wystrzelać w dwóch, trzech następujšcych po sobie salwach i odejć wyznaczonš trasš! Trasa odejcia była bardzo ciekawa. Żeby nie tracić czasu na robienie nawrotu, myliwce miały po ataku zejć nieco z kursu bojowego i lecieć po prawym trawersie lotniskowców przeciwnika. Po tamtej stronie miał nas zabrać Trzech więtych, który przeszedł przez x- matrycę. Bardzo ryzykowny manewr ze wszystkich punktów widzenia! Ale chyba jedynie on dawał nam jakškolwiek szansę ratunku. Mogłem się tylko domylać, jakimi trasami miały odejć szturmowce i torpedowce. Żeby wsadzić rakiety dokładnie tam, gdzie nas prosili, czyli w dysze lotniskowców, musielimy podejć do tych przeklętych latajšcych twierdz bardzo blisko. Tak blisko, żeby optyka pokładowa dała pewny obraz i żeby można było ręcznie wskazać cel naszym murenom. Na durandalach z ich polem siłowym to nie było takie straszne, ale o gorynycze bardzo się bałem. Jak się okazało, niepotrzebnie. Dowódcy postanowili je oszczędzić. Do lotniskowców zostało jeszcze dobre trzynacie tysięcy kilometrów, gdy dowódcy eskadr przekazali nam rozkaz Berdnika: - Do wszystkich gorynyczów! Atakować najbliższe fregaty osłony! Mureny wypucić według danych z celowników radiolokacyjnych, następnie osłaniać atak torpedowców! Główne cele - rakiety przeciwlotnicze i duża grupa floggerów na godzinie dziewištej! Widziałem tę grupę. Kilka konkordiańskich lotniskowców awangardy szybko wypuciło z katapult przygotowane do wylotu torpedowce i włanie podniosło myliwce abzu. Razem z maszynami dyżurnymi to było czterdzieci maszyn. Strach pomyleć, ile myliwców nas by powitało, gdyby półtorej setki abzu nie poszło jako eskorta pierwszej fali ataku na Interflotę. Jak to zwykle bywa w czasie ataku ze rednich odległoci, poczštkowo widzi się jedynie punkty na ekranie taktycznym. Potem optyka namierza cele według danych z radarów i stopniowo daje na ekrany igiełki, owalne plamki i ostre drzazgi - poszczególne statki wroga z różnych punktów widzenia. Kilka sekund póniej nieuzbrojonym okiem można odróżnić maleńkie gwiazdki. Jedne wiecš równo, inne nerwowo migajš, jeszcze inne tylko raz kokieteryjnie mrugnš i znikajš na zawsze. Gwiazdki wiadczš o tym, że wróg zajadle walczy o swoje prawo do oglšdania nieba. Impulsy silników manewrowych, wyrzut przyspieszaczy startowych wzlatujšcych floggerów, rakiety przeciwlotnicze, wystrzelenie i efemeryczny żywot fałszywych celów... W takiej sytuacji najlepiej chwilę poczekać. Gwiazdki jeszcze przez długi czas pozostanš gwiazdkami, za to w kanałach telewizyjnych igiełki i plamki urosnš i zacznš porastać szczegółami i mieciami danych. I w całej tej obfitoci trzeba szybko odnaleć swój cel i zaznaczyć go, żeby optyka skoncentrowała się tylko na nim, z wšskim polem widzenia i maksymalnš rozdzielczociš. Jak przegapisz ten moment, już przepadło. Dobrze jeszcze, jeli w jednym pakiecie z przekleństwami wskazaniem celu podzieli się z tobš prowadzšcy albo dowódca sekcji taktycznej. A jeli nie - bo akurat co w elektronice nie zadziałało, to albo będziesz strzelał na olep, albo będziesz musiał pogodzić się z perspektywš drugiego podejcia. W naszym wypadku drugie podejcie oznaczało pewnš mierć. Trzech więtych nie będzie czekał na spónialskie maszyny... A żeby samemu docišgnšć do kosmodromu Miasta Pułkowników, nie starczy nam ani paliwa, ani szczęcia. - Dutysz, tu Lepage! Odezwij się! - Słyszę was, Lepage. - Koncentrujesz się na kanale telewizyjnym. Nasz cel to ten drugi z prawej strony. Teraz widzimy go jako trapez z czterema cienkimi pylonami. Zwróć uwagę, pylony tworzš leżšcš na boku literę K. Widzisz? - Tak... ale on został rozpoznany jako Dżamaspa, a my w zadaniu mamy Rimusza! - To pomyłka. Asmodeusze sknociły co przy opracowaniu sygnatury radarowej, a naszym durandalom brakuje własnego pomylunku. To jest Rimusz! Możesz go miało zaznaczyć! I jak będziesz wybierał konkretny punkt, bierz lewš górnš grupę dysz, to taka bulwa na końcu pylonu. Zrozumiałe? -Tak jest! Ale jak pan je odróżnia? - Tylko Rimusz ma pylon w kształcie litery K, reszta ma X. - Tu Kotek - wtršcił się Kola. - Brawo, Sasza, to się nazywa pamięć. Tylko chciałem ci podpowiedzieć, żeby Dżamaspę z... Nie usłyszałem końca. Na wprost naszego kursu rozbłysła gruba ognista gšsienica - wybuchło całe stado rakiet. Wielkie dzięki, że wybuchły przedwczenie, ale czemu nie dowiedzielimy się, że podlatujš?! To, że ani latajšce punkty dowodzenia, ani nasze rodki pokładowe nie dały o tym znać, można tłumaczyć tylko tym, że była to największa bitwa w całej historii wojen kosmicznych, cała aparatura była strasznie przecišżona. Gdzie zabrakło przepustowoci kanałów, a gdzie systemy automatycznej selekcji celu zachłystywały się fałszywymi celami, przez pomyłkę filtrujšc również te prawdziwe. Rakiety zupełnie zaskoczyły nasze cztery durandale, i gdyby wybuchły chwilę póniej, można byłoby nas wpisać do Księgi Pamięci. Ciekawe, że te inteligentne zapalniki nawaliły... Może produkowali je na tempo w systemie czterozmianowym z okazji jubileuszu przestawienia przemysłu na potrzeby wojenne (co stało się w Konkordii już rok temu, tylko my o tym nie wiedzielimy), a może floggery walki elektronicznej Andromeda-F za naszymi plecami grzmociły impulsami we wszystkie stwierdzone wrogie rakiety, co przy odrobinie szczęcia powodowało, że rakiety dostawały kręćka... 0 tym wszystkim pomylałem dopiero póniej, a wtedy kilkanacie morderczych elementów (w tej roli w rakietach Ruri III występujš pręty zubożonego uranu) przemknęły po obu stronach mojej kabiny, wirujšc, zostawiajšc po sobie wizję połyskliwych kół. Każde z nich mogło przetoczyć się przez mojego duranda-la... rozwalić go na kawałki, zmiażdżyć głowę albo przynajmniej oderwać skrzydło. - Kotek! Kotek! Kola, do cholery! Gdzie jeste? Przypomniałem sobie tę strasznš sekundę na redzie Felicji, gdy po ataku na Atur Gusznasp mielimy załatwić fregatę Bałch i wtedy od strony ogona wyszła na nas eskadra myliwców. Kolka krzyknšł wtedy: Sasza, dwa banany na siódmej! Sasza!". A potem jeszcze powiedział: Chłopaki, u mnie..." - i to był koniec. Wtedy zginšł dla mnie po raz pierwszy. 1 teraz to wszystko miałoby się powtórzyć?! - Kola! Samochwalski! Nie wygłupiaj się! - Jestem, jestem... A jak ty? Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Poczułem tak obezwładniajšcš ulgę, że mogłem tylko wykrztusić: - W porzšdku. - Chyba co się stało z moim prowadzonym, twój też oberwał. Zajmij się nim, Sasza, ja spróbuję dowołać się do mojego. A, i nie zapomnij zaznaczyć celu, już można. Na kanale prowadzonego, automatycznie zablokowanym, gdy odezwał się Kola, panicznie migotało wezwanie. Dobry ze mnie prowadzšcy, nie ma co! Tak się przestraszyłem o Kolę, że zupełnie zapomniałem o nieszczęsnym Łobanowskim. - Tu Lepage, słucham. - Towarzyszu poruczniku! Trafili mnie! - Łobanowski panikował na całego. - Flogger mi się rozwali! - Spokój! Zaraz tam trafili i rozwali... - mruknšłem, jednoczenie uruchamiajšc automat pułapek przeciwrakietowych, nakładajšc marker naprowadzania muren oraz powiększajšc obraz mojego prowadzonego na ekranach tylnego widoku. Aha, niele... urwało mu kawał skrzydła. Gdybymy byli w atmosferze, już by spadał korkocišgiem na ziemię, ale w kosmosie oznaczało to tylko tyle, że stracił murenę i jeden blok gzów... Nie rozpadnie się, nie ma obawy... I co z nim teraz zrobić? Żeby tylko nie katapultował się z głupoty, bo to już pewna mierć! - Zezwalacie na katapultowanie?! - Kategorycznie zabraniam! Przestań panikować! Nawet jak ci cały flogger rozwalš, to i tak masz wykonać zdanie bojowe, jasne? Powtórz! - Tak jest, wykonać zadanie bojowe! - Dobrze. A teraz szybko bierz na cel lewš górnš grupę dysz i po dzwonku w słuchawkach...
sunzi