Elizabeth Rolls - Zakazana miłość.pdf

(1044 KB) Pobierz
6643029 UNPDF
Elizabet h Roll s
6643029.001.png
Rozdział pierwszy
- Wuju Rogerze, oczekuję potwierdzenia, że dobrze cię zro­
zumiałam - powiedziała lady Winter w salonie lorda Pember-
tona w jego posiadłości Broughton Place, złożywszy na policz­
ku pana domu ceremonialny pocałunek powitalny. - Ciocia
Pemberton napisała do mnie z prośbą, abym dotrzymała jej
towarzystwa przed spodziewanym rozwiązaniem, a teraz sły­
szę, że życzy sobie, bym udała się wraz z Milly na jakiś zjazd
rodzinny. - Z tonu lady Winter wynikało, że nie jest zachwy­
cona możliwością spełnienia dobrego uczynku.
Pełna godności, wysoka, elegancka, w niczym nie przy­
pominała zahukanej, nieśmiałej Matildy Arnold, która przed
siedmiu laty poślubiła wicehrabiego Wintera. Lord Pember­
ton nie dostrzegał jednak żadnej przemiany.
- Moja panno... - zaczął z wyraźnym zniecierpliwieniem.
- Jeśli się nie mylę, w ostatnim sezonie Milly bywała w to­
warzystwie cioci Casterfield - przerwała. - Co się z nią stało?
Sądziłam, że w waszych oczach ciocia lepiej nadaje się do tej
roli niż moja skromna osoba. Dlaczego ciocia nie chce, lub
nie może, kontynuować swoich obowiązków? Czyżby tak ją
zmęczyli kandydaci do ręki Milly, że się wycofała? - zadrwiła,
6
nie zważając na irytację malującą się na twarzy wuja. - A mo­
że stara lady Casterfield wywołała jakiś skandal? Dobry Boże!
To niepojęte! Myślałam, że w wieku osiemdziesięciu ośmiu lat
będzie miała lepsze wyczucie.
- Ona jest umierająca! - wybuchnął lord.
- Umierająca? Cóż, nie ma w tym nic skandalicznego -
orzekła.
Lord Pemberton opanował się nieco.
- Moja siostra miała prawo uznać, że zdrowie teściowej jest
ważniejsze niż przyszłość Milly.
- Bardzo słusznie - zgodziła się lady Winter. - Ale ciągle
nie rozumiem, co to ma wspólnego z moją osobą. I dlaczego
nikt ze mną niczego nie uzgadniał.
- Naszym zdaniem nie powinno ci to sprawiać różnicy.
W twojej sytuacji... - zaczął przez zaciśnięte zęby.
- Być może - przerwała mu - ale grzeczność wymagałaby,
żeby mnie zapytać, czy się na to zgadzam.
- Jesteś naszą siostrzenicą i wychowanką, moja panno,
i masz wobec nas zobowiązania!
- Niestety, mylisz się, wuju - roześmiała się lady Winter. -
Nie jestem już waszą wychowanką, lecz wdową po Jonathanie,
a obowiązki mam wyłącznie wobec swojej córki. Co więcej,
skończyłam dwadzieścia pięć lat i jestem panią swego losu.
Mimo całej sympatii do cioci Casterfield sama zadecyduję, czy
się w to zaangażuję. W chwili obecnej nie mam takiego za­
miaru. Przypuszczam, że w stosownym czasie zostanę poin­
formowana o miejscu wydarzenia, kim są gospodarze i jakie
poczyniono przygotowania na przyjęcie również mojej córki.
Wówczas podejmę ostateczną decyzję. Teraz czuję się zmę­
czona i chciałabym odpocząć przed kolacją. Będziesz mógł
porozmawiać ze mną na ten temat później. - Złożyła wujowi
7
niezbyt głęboki ukłon i wycofała się z pokoju, pozostawiając
pana domu w stanie osłupienia.
Lord Pemberton rzadko widywał siostrzenicę od czasu jej
zamążpójścia, lady Pemberton zdarzało się to jeszcze rzadziej.
Była zaabsorbowana wydawaniem na świat kolejnych dzieci
i mało interesowała się wychowanką, której nie lubiła do te­
go stopnia, że nawet nie złożyła jej kurtuazyjnej wizyty, gdy ta
urodziła córkę, Antheę. Ponieważ sama jako pierwsze dziecko
podarowała mężowi syna, zignorowała przyjście na świat szla­
chetnie urodzonej Anthei Cavendish, uznając to za fakt po­
zbawiony większego znaczenia.
Lord Pemberton zapalił fajkę, nalał sobie sporą porcję
brandy i pogrążył się w medytacjach nad złym losem, który
zmusza go do przyjmowania pod dachem takiej niewdzięcz­
nej osoby. Amelia jest o krok od złowienia najlepszej partii
w tym roku - ba, w całym ostatnim dziesięcioleciu! Tymcza­
sem panna Matilda - tfu, lady Winter - sądzi, że mogłaby zni­
weczyć te plany. Wdowieństwo uderzyło jej do głowy. Co ona
sobie myśli? Że wolno jej lekceważyć rodzinę? On do tego nie
dopuści, dopóki żyje!
Krążył tam i z powrotem przed kominkiem. Przypominał
sobie, jakimi sposobami wymuszał w przeszłości posłuszeń­
stwo krnąbrnej wychowanicy, jak utarł jej nosa, gdy wzdraga­
ła się przed poślubieniem wicehrabiego Wintera. Miał nadzie­
ję, że te same metody okażą się skuteczne i teraz.
Lady Winter, z trudnością zachowując pełną godności po­
stawę, którą przed chwilą tak umiejętnie demonstrowała, ru­
szyła w górę głównymi schodami swego domu rodzinnego.
Kierowała się prosto do najlepszego pokoju gościnnego. Nie
zaskoczyło jej, że nie zastała tam ani swojego bagażu, ani ba-
gażu córki. Uśmiechnęła się drwiąco i pociągnęła za taśmę
dzwonka.
Pięć minut później pojawiła się gospodyni.
- To pani, panienko Tildo! - Wyglądała na zakłopotaną.
- Tak, to ja, Penny, czy moje bagaże nie zostały jeszcze
wniesione na górę? - spytała jakby nigdy nic.
- Tak, oczywiście, panienko Tildo - odparła zmiesza­
na. - Mi... milady - poprawiła się pod wpływem wynios­
łego spojrzenia, którym przygwoździła ją lady Winter.
- Ochmistrzyni kazała zanieść je do pokoju panienki Ame­
lii, jak zazwyczaj.
- Hm... a na cóż to moje rzeczy przydadzą się pannie Ame­
lii? - zapytała z udawanym zdziwieniem lady Winter. - Bądź
tak dobra i każ je przynieść tutaj. A swoją drogą, gdzie jest
panienka Anthea?
Gospodyni stała z otwartymi ustami, nie mogąc uwierzyć
w to, że osoba, która dawniej nie ośmieliłaby się powiedzieć
ani be, ani me, a co dopiero buntować przeciwko woli ciotki,
obecnie zachowuje się tak po pańsku.
- Panienka Anthea jest w pokoju dziecięcym z... z inny­
mi dziećmi.
- Ach tak? W odwiedzinach u kuzynów. Bardzo dobrze.
Ale będzie spała tutaj, w garderobie. Proszę tego dopilno­
wać. Z przyjemnością napiłabym się herbaty. To wszystko,
dziękuję.
Za drzwiami pokoju gościnnego osłupiała Penny kręciła
głową z niedowierzaniem. Małżeństwo zmieniło pannę Til­
de, to pewne!
Natomiast lady Winter, dawna Matilda Arnold, opadła na
fotel z uczuciem ulgi. Okazywanie pewności siebie i przeciw­
stawianie się otoczeniu bywa wprawdzie męczące, ale i zabaw-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin