Karen Rose Smith - Kobieta z przeszłością.pdf

(720 KB) Pobierz
Karen Rose Smith
Kobieta z przeszłością
443992554.002.png
Rozdział 1
Mężczyźni pokroju Alana Barretta zazwyczaj zwiastują kłopoty. I to kłopoty przez
wielkie „K”. Takim jak on wydaje się, że nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Wystarczy
okraszony zabójczym uśmiechem teksański akcent i zawsze dostają to, czego chcą.
Cóż, nie tym razem.
Wprawdzie Lisa strzegła dostępu do szefa dopiero od miesiąca, ale już umiała radzić
sobie z natrętami. Nie znalazł się jeszcze taki, któremu udałoby się ją oczarować albo
onieśmielić. Nawet jeśli był prawie dwumetrowym kowbojem i rzekomym przyjacielem
Briana. Nie figuruje w grafiku, a więc nie ma wstępu do biura. Koniec, kropka.
Spojrzała hardo w zniewalająco błękitne oczy interesanta i powtórzyła, starając się
zignorować swoje przyspieszone tętno:
– Przykro mi, ale pan Summers jest w tej chwili na zebraniu. Ma dziś bardzo napięty
grafik. Mogę pana wcisnąć dopiero około pierwszej.
Uśmiech Barretta zgasł jak świeczka na wietrze.
– Proszę posłuchać, panno... – Odczytał nazwisko z plakietki na biurku – ... panno
Sanders. Tak się składa, że oprócz tego, że robimy razem interesy, jesteśmy również
przyjaciółmi. Rozmawiałem z nim niespełna pół godziny temu. Powiedział, że przyjmie mnie
o dziesiątej. O ile się nie mylę, właśnie wybiła dziesiąta.
Lisa nawet nie mrugnęła. Niedawno odebrała dyplom z zarządzania. Ale za sobą miała
też okres życia na ulicy. Potrafiła się odnaleźć w znacznie trudniejszych sytuacjach. Brian był
dla niej kimś więcej niż szefem. Gdyby nie on i jego żona Carrie, nie wiadomo, jak by
skończyła. Kto wie, może do dziś tkwiłaby w przytułku dla bezdomnych. Bez ich pomocy jej
dziecko mogło trafić do ludzi, których kompletnie nie znała... Summersowie dali jej dach nad
głową i wsparcie wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebowała. Zawdzięczała im wiele i była
im dozgonnie wdzięczna za wszystko, co dla niej zrobili. Nie mogłaby ich zawieść. Na
każdym kroku starała się udowodnić, że mogą na niej polegać.
Wskazując dłonią jeden ze skórzanych foteli w recepcji, odezwała się uprzejmie, lecz
stanowczo:
– Jeśli zechce pan chwilę poczekać, sprawdzę, o której kończy się zebranie.
Obrzucił ją taksującym spojrzeniem, niczym eksponat w muzeum. Prześlizgnąwszy
niezbyt przyjaznym wzrokiem po jej włosach, twarzy i granatowym żakiecie, zatrzymał się na
dłużej na ustach, jakby chciał ocenić kolor szminki. Poczuła lekki dreszcz i uświadomiła
sobie ze zdziwieniem, że ten facet niesamowicie ją pociąga. Doszła do wniosku, że jest
wyjątkowo przystojny na swój nieco kanciasty, lecz bardzo atrakcyjny sposób. Podobała jej
się jego mocno zarysowana szczęka i szerokie muskularne ramiona. Widać było, że dobiega
czterdziestki. Był dla niej stanowczo za stary. Co się z nią dzieje? Zazwyczaj nie reagowała
tak na męskie wdzięki. Nie miała czasu na randki. Interesowała ją wyłącznie kariera. Dawno
już wyzbyła się złudzeń, że kiedykolwiek spotka mężczyznę, który będzie w stanie
zaakceptować fakt, że oddała dziecko do adopcji.
443992554.003.png
– Nigdy wcześniej pani nie widziałem, zakładam więc, że jest pani nowa i stara się
dobrze wykonywać swoją pracę. Chciałbym jednak ostrzec, że jeśli natychmiast nie
poinformuje pani Briana, że tu jestem, jeszcze dziś może pani stracić posadę.
Spodziewała się, że spróbuje strategii zastraszania. Tacy jak on zawsze próbują. Ten typ
już tak ma. Swoją drogą „ten typ” jest zupełnie nie w jej typie. Nie znosiła zadufanych w
sobie bubków, którzy traktowali ją z góry tylko dlatego, że jest młoda. Co on sobie
wyobraża? Zastanawiało ją, jak to możliwe, że podaje się za bliskiego przyjaciela Briana, a
jednocześnie nic o niej nie wie. Była pewna, że ludzie z najbliższego otoczenia Summersów
są wtajemniczeni. Jej dobroczyńcy nie ukrywali przed znajomymi, że trzy lata temu
przygarnęli dziewczynę w ósmym miesiącu ciąży, adoptowali jej dziecko, a nią samą zajęli
się jak córką. Do tego stopnia, że opłacili jej naukę w college’u.
– Zapewniam pana, że nie mam powodu martwić się o posadę. Skoro nie chce pan usiąść,
obawiam się, że będzie pan musiał wyjść.
Nawet jeśli zaskoczyła go jej odpowiedź, starannie to ukrył. Zerknąwszy na zegarek,
powiedział z niezadowoleniem:
– Spieszy mi się, bo za pół godziny mam zatelefonować w ważnej sprawie. Czy może mi
pani udostępnić jakiś pokój, z którego mógłbym zadzwonić? Na wszelki wypadek załatwię to
wcześniej.
Uznała, że może sobie pozwolić na małe ustępstwo. Szef nie weźmie jej tego za złe, a
odmowa zaostrzyłaby niepotrzebnie sytuację. Podniosła się zza biurka, odsuwając na bok
umowy, nad którymi pracowała tego ranka.
– Proszę za mną – powiedziała zdecydowanie i poprowadziła gościa korytarzem w lewo.
Niemal czuła na karku jego oddech. Ciekawe, czy spódnica zdążyła już jej się wygnieść i czy
zamek jest wciąż na miejscu. Miała nadzieję, że...
Nie, jeśli chodzi o tego faceta, nie miała nadziei na nic. Zniknie przecież z horyzontu
równie nagle, jak się pojawił. Załatwi tylko swoje sprawy z Brianem i pewnie więcej się nie
zobaczą.
Otworzywszy drzwi jednej z sal konferencyjnych, stanęła w progu, chcąc przepuścić go
przodem. Nie zdążyła się jednak wycofać. Barrett zatrzymał się gwałtownie i stanęli niemal
nos w nos. A raczej nos w tors.
Uniosła powoli głowę. Kiedy uderzył ją w nozdrza cedrowy zapach jego wody po
goleniu, poczuła się nagle malutka i bezbronna, jakby miała do czynienia ze złym wilkiem,
który zamierza ją pożreć. Stali tak blisko, że jego marynarka ocierała się o jej żakiet. Zacisnął
lekko wargi. Może jej się tylko zdawało, ale na ułamek sekundy w jego oczach pojawił się
błysk. Czy to znaczy, że poczuł to samo co ona?
O Boże, zaczyna mieć fantazje w pracy. Chyba powinna pójść za radą Carrie i zacząć
umawiać się z mężczyznami. Nawet jeśli nie zamierza poważnie się angażować.
– Proszę się rozgościć – powiedziała pospiesznie, odsuwając się na bezpieczną odległość.
– Kiedy Brian wyjdzie z zebrania, powiem mu, że pan czeka.
Odwróciwszy się na pięcie, prawie pobiegła do siebie, jakby uciekała przed samym
diabłem.
443992554.004.png
Alan nie znosił, gdy kazano mu czekać.
Był człowiekiem czynu i nie lubił trwonić czasu. Zajmował się rodzinnym ranczem i
handlem nieruchomościami. Od roku coraz częściej robił interesy na Zachodnim Wybrzeżu,
głównie z Brianem Summersem.
Nie mogąc się powstrzymać, wychylił głowę z pokoju i spojrzał w kierunku młodej
blondynki, która odprawiła go z kwitkiem sprzed drzwi kolegi. Do diabła, nie przywykł do
tego, żeby go zbywano. Wręcz przeciwnie, zazwyczaj ludzie prześcigali się w odgadywaniu
jego życzeń. W dodatku ta mała wzbudziła w nim kompletnie niestosowne uczucia. Kiedy
spojrzał z bliska w te jej zielone oczy... Bój się Boga, człowieku, wymamrotał pod nosem i
zmełł w ustach przekleństwo. Przecież to jeszcze dziecko. Jest pewnie niewiele starsza od
twojej córki.
Odwróciwszy się z ociąganiem, podszedł do okna i wyjął z kieszeni telefon. Miał
nadzieję, że szkolna pedagog będzie mogła porozmawiać z nim nieco wcześniej, niż się
umawiali. Jego córka nie mogła się zdecydować na wybór między Uniwersytetem Stanforda i
Illinois. Ten drugi oferował znacznie ciekawszy program nauczania z zakresu agronomii i
zootechniki. Byłej żonie Alana pomysł uczenia się o hodowli zwierząt nie przypadł specjalnie
do gustu. Wolałaby, żeby Christina wybrała psychologię, medycynę lub jakiś inny równie
ambitny kierunek.
Pół godziny później skończył rozmowę i wyszedł z sali konferencyjnej. Zamierzał
kategorycznie zażądać, by panna Sanders natychmiast wywołała Briana z zebrania. W
połowie drogi coś kazało mu się zatrzymać. Przyjrzał jej się ukradkiem, kiedy przeglądała
korespondencję. Elegancka fryzura zdecydowanie dodawała jej wdzięku. Zwłaszcza gdy
pochylała głowę. Granatowy kostium i biała bluzka z niewielkim dekoltem leżały na
szczupłej sylwetce, jakby były szyte na miarę. Zauważył, że ma na szyi niewielki medalion.
Pewnie prezent od aktualnego chłopaka.
Nie twój zakichany interes, przywołał się do porządku. Nigdy nie pociągały go młodsze
kobiety, skąd więc to nagłe zainteresowanie?
Może i wygląda na podlotka, ale patrzyła na niego jak dojrzała kobieta. Ma w oczach coś
takiego... Coś, co zupełnie nie pasuje do dziewczęcej powierzchowności.
Otworzyła właśnie kopertę i odczytała jej zawartość. Jej drobna twarz zbladła jak ściana.
Kiedy zbliżył się do biurka, zauważył, że drżą jej ręce.
– Co się stało? Coś złego?
Nie odpowiedziała. Wpatrywała się w trzymaną w dłoni kartkę.
– Dobrze się pani czuje? – spróbował ponownie. – Panno Sanders?
Dopiero dźwięk własnego nazwiska wyrwał ją z odrętwienia. Kiedy ich spojrzenia się
spotkały, Alan poczuł dreszcz. Zdążył też dostrzec w jej oczach przerażenie. Co mogło ją tak
wystraszyć?
Lisa zamrugała i wzięła głęboki oddech.
– Dziękuję. Nic mi nie jest – przywołała na twarz zawodowy uśmiech.
– Drżą pani ręce.
Przyjrzawszy się swoim dłoniom, pospiesznie wcisnęła list do kieszeni żakietu.
443992554.005.png
– Trochę mi zimno – wyjaśniła niezdecydowanie. – Od kilku dni mamy taką okropną
pogodę...
W Portland zawsze jest okropna pogoda, stwierdził w duchu Alan. Potrafił rozpoznać
kłamstwo na kilometr. Dziewczyna kłamała jak z nut. Wcale nie było jej zimno. Przybiła ją
wiadomość, którą przed chwilą otrzymała. Wyraźnie się czegoś bała, a chociaż znał ją
zaledwie od godziny, jedno mógł powiedzieć o niej na pewno: nie należała do osób specjalnie
bojaźliwych. Niełatwo ją zastraszyć. W tym liście musiało być coś naprawdę okropnego...
Wystarczy, to nie twoja sprawa. Nie powinno cię to w ogóle obchodzić.
Z zamyślenia wyrwała go rozmowa za plecami. Brian wyszedł z zebrania w towarzystwie
kilku kontrahentów. Podając im rękę, Alan nadal kątem oka obserwował Lisę. Wciąż była
blada i wyglądała nieswojo.
– Miło cię znowu widzieć – przywitał się Brian po wyjściu gości. – Brakowało mi
twojego towarzystwa. Co słychać w Teksasie?
– W porządku. Brat świetnie sobie radzi z gospodarstwem pod moją nieobecność.
– Poznałaś już pewnie pana Barretta? – szef zwrócił się do Lisy, by włączyć ją do
rozmowy.
– Tak, rozmawialiśmy, kiedy byłeś na zebraniu. – Uśmiechnęła się do niego w sposób,
zdaniem Alana, nieco wymuszony. – Nie chciałam ci przeszkadzać.
– Kiedy w grę wchodzi Alan, zawsze możesz mi przeszkodzić. Dużo razem pracujemy. –
Summers odebrał od asystentki notatki i przejrzawszy je pobieżnie, upchnął je w kieszeni.
– Telefonami zajmę się później – oznajmił rzeczowo. – Chciałbym, żebyś była obecna
podczas naszej rozmowy.
– Naprawdę? – Zdziwiona, otworzyła szeroko oczy.
– Pewnie, czemu nie? Nie zdobędziesz doświadczenia, nie biorąc udziału w tym, co robię.
Niedługo dostaniesz uprawnienia agenta nieruchomości. Przynajmniej nie będziesz
całkowicie zielona. Poza tym przydasz się do robienia notatek.
Stojąc niespełna metr od Lisy, Alan doskonale wyczuwał kwiatową woń jej perfum. Nie
po raz pierwszy tego dnia doszedł do wniosku, że pachnie wyjątkowo pociągająco.
Kiedy przepuszczał ją w drzwiach gabinetu Briana i popatrzyli sobie w oczy odrobinę
zbyt długo, poczuł, jak skacze mu gwałtownie poziom adrenaliny. Brakowało mu tego
uczucia przez długie lata.
– Lisa otrzymała w grudniu dyplom z zarządzania – wyjaśnił przyjaciel, siadając za
biurkiem.
– A co się stało z Margery? Odeszła? – Do tej pory, odkąd poznał Briana, biurem
Summersa zarządzała przysadzista pięćdziesięcioparolatka.
– Jej mąż przeszedł na emeryturę i postanowili wyjechać. Podróże to ich pasja. Lisa
zastępuje Marge tymczasowo, dopóki nie zdobędzie uprawnień.
Ciekawe dlaczego zdecydował się zatrudnić akurat ją. Mógł przecież przyjąć do zespołu
kogoś z doświadczeniem w branży. Zwłaszcza że zgłosiłaby się masa chętnych.
Hm... Interesujące... Z zachowania żadnego z nich bynajmniej nie wynikało, że łączy ich
coś więcej niż praca. Chociaż nigdy nic nie wiadomo... Za zamkniętymi drzwiami wiele może
443992554.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin