Courths-Mahler Jadwiga - Zagadka w jej życiu.pdf

(623 KB) Pobierz
8435168 UNPDF
JADWIGA COURTHS-MAHLER
Zagadka w jej życiu
Przekład Eugenia Solska
1
- Muszę porozmawiać z mecenasem Scholzem. Zadzwoń, Walu, i powiedz, że czekam
na niego jutro przed południem.
Waleria z niepokojem i troską spoglądała na chorą.
- To cię zbytnio zmęczy, mamo. Zaczekaj, aż poczujesz się lepiej.
Matka uśmiechnęła się z trudem, niewyraźnie.
- Wciąż nalegasz, bym nie spieszyła się z testamentem, a ja przystaję na to. Teraz
jednak uważam, że dość było zwlekania.
- Naprawdę nie ma powodu do pośpiechu. Niebawem wyzdrowiejesz i wtedy zajmiesz
się, czym tylko zechcesz. mamo...
Twarz chorej zmieniła się tak, jakby kobieta poczuła naraz przypływ dawno utraconej
energii - od spisania jej ostatniej woli zależało dużo więcej, niż przypuszczała Waleria.
Powiedziała zatem równie spokojnie, co stanowczo:
- A jednak muszę! Muszę, Waluniu! Nie zapominaj, że każda choroba może zakończyć
się śmiercią.
Waleria zbladła.
- Nie mów tak, mamo, moja najdroższa! Masz dopiero pięćdziesiąt pięć lat, zostało ci
jeszcze dużo czasu. Będziesz znowu zdrowa, uwierz mi!
- Daj Boże, żebyś miała rację. Niemniej jednak powinno się załatwić wszystkie ważne
sprawy wtedy, kiedy ma się jeszcze dość siły. Dłuższa zwłoka... Walu, twoja przyszłość...
muszę ci ją zabezpieczyć!
Waleria nie potrafiła ukryć zdumienia.
- Moją przyszłość? Mamusiu, przecież jestem jedynaczką, jeśli zaś pragniesz dać coś
komuś innemu, to mi po prostu powiedz, o kim mam pamiętać i ile przeznaczasz na to. Wiesz
przecież, że cię nie zawiodę. I naprawdę załatwimy to wszystko, gdy tylko wrócisz do zdrowia.
Oczy Dory Lorbach wyrażały ogromne znużenie. Wyszeptała:
- Och, dziecko! Usiądź koło mnie, muszę ci wyjaśnić, co stałoby się w przypadku,
gdybym nie zdążyła sporządzić testamentu.
Waleria opierała się jeszcze, ale wobec stwierdzenia matki, że to, co musi wyznać,
przyniesie ulgę jej schorowanemu, zbolałemu sercu - uległa. Przysiadła na krześle obok łóżka,
2
ujęła obie dłonie chorej w swoje ręce i rzekła z prostotą:
- No dobrze już, dobrze. Tylko nie denerwuj się więcej.
Pani Lorbach patrzyła na nią przez chwilę bez słowa. Waleria nie była wprawdzie
klasyczną pięknością, ale rysy jej twarzy promieniowały ciepłem i wdziękiem, wzbudzającym
sympatię. Jaka szkoda, że nie u wszystkich! Paru ludzi traktowało tę dziewczynę z niekłamaną
zawiścią, zazdrościło jej beztroskiego życia, choć Waleria nie miała o tym pojęcia. To
wiedziała tylko matka, darząca ją bezgraniczną miłością. Uścisnęła rękę Walerii i westchnęła
głęboko.
- Posłuchaj zatem, Walu. Ale przedtem przyrzeknij mi, że cokolwiek usłyszysz, to i tak
nie przestaniesz mnie kochać.
- Ja? Ależ to byłoby niemożliwe, mamo! - Słowom tym towarzyszył czuły pocałunek. -
Kocham cię przecież najbardziej na świecie i tak będzie zawsze.
- Gdybym mogła być tego pewna, łatwiej byłoby mi powiedzieć to, co powiedzieć
muszę.
- Możesz być tego pewna - stwierdziła z mocą Wala, choć nagle ogarnęło ją jakieś złe
przeczucie. Znowu, jak już parę razy wcześniej, wydało się jej, że między nią a matką czai się
coś obcego, ciążącego im obu ponad miarę. Czy miało to może związek z pewnym
młodzieńcem, którego Waleria poznała niedawno i za którym od chwili przypadkowego
spotkania tęskniła?
Nie, nie, jeśli nawet serce zabiło mocniej dla tamtego młodego człowieka - wzmogło to
tylko jej zdolność kochania w ogóle, także wobec matki. Poczucia obcości doznawała przecież
znacznie wcześniej, jeszcze zanim parę miesięcy temu poznała mężczyznę swego życia, nie
dając mu odczuć, jak wielkie wywarł na niej wrażenie.
Dora Lorbach nie domyślała się nawet, co dzieje się z Walerią, jak sprzeczne targają
nią uczucia. Pogładziła czule jej rękę i zbierając się na odwagę, wypaliła prosto z mostu:
- Zacznijmy więc od najgorszego, Walu... Ja... ja nie jestem twoją matką!
Waleria drgnęła przerażona. Pobladła niczym opłatek, a jej świetliste szare oczy stały
się niemal czarne, jak zwykle w momentach najwyższego wzburzenia.
- Nie jesteś moją matką? - powtórzyła pełnym niedowierzania szeptem.
3
- Nie, kochanie. Kiedyś spotkało mnie wielkie nieszczęście. Najpierw umarła mi
córeczka, a zaledwie kilka tygodni później mąż. Byłam bardzo nieszczęśliwa i samotna,
chciałam nade wszystko mieć kogoś bliskiego, kto należałby tylko do mnie. Zbyt mocno
kochałam męża, by zdecydować się na powtórne zamęście, choć owdowiałam tak młodo...
Aby nie poddać się do końca rozpaczy, aby jakoś przetrwać, wzięłam cię do siebie i
wychowywałam jak rodzone dziecko. Walu, ja... ja cię kupiłam...
Walerię wstrząsały dreszcze.
- Kupiłaś mnie? Odkupiłaś? Moi rodzice oddali mnie... za pieniądze? Pozbyli się
zbędnego balastu? Tak?
- Walu, byli biedni i mieli jeszcze inne dzieci... Po cóż ta gorycz? Wiedzieli przecież, że
ja mogę zapewnić ci dużo lepszy los niż oni, chodziło im o twoje dobro. Walu, dziecko moje,
byłaś taka śliczna, miła, że od razu przylgnęłam do ciebie całym sercem i nawet nie mogłabym
znieść myśli o rozstaniu z tobą. A ty? Czy teraz...
- Och, teraz kocham cię bardziej niż kiedykolwiek. Ty mi dałaś to, co tylko matka może
dać dziecku, więcej od tej kobiety, która mnie urodziła...
- Walu, dajże spokój. Wiedziałam, że ta wiadomość cię poruszy do głębi, nie chciałam,
żeby przekazali ci ją ludzie obcy, co tak czy owak musiałoby nastąpić po mojej śmierci. A
wtedy już nie mogłabym cię ani pocieszyć, ani uspokoić.
Wala, wzruszona i wstrząśnięta, ucałowała chorą najserdeczniejszym ze wszystkich
dotychczasowych pocałunków.
Nagle odsłoniła się tajemnica, rozwiązała zagadka - wiedziała już, czemu czasem
między nią a matkę wkradało się coś obcego, wyrastał jakiś niewidzialny mur...
- Mamo, jesteś dobra, cudowna, dałaś mi tyle czułości, takie poczucie bezpieczeństwa,
wszystko, do czego właściwie nie miałam prawa. Ale teraz powiedz mi, powiedz, kim
naprawdę jestem?
Dora Lorbach tkliwym gestem odgarnęła włosy z rozpalonego czoła dziewczyny.
- Jesteś moim dzieckiem. I pozostaniesz nim. Ale wiem, o co pytasz. Urodziłaś się w
małej wiosce, w Turyngii. Rodzice mieli kawałek gruntu i nędzną chatkę, z trudem wiązali
koniec z końcem. Ujrzałam cię pewnego dnia, siedzącą przed domem. Nie miałaś wtedy
4
nawet roczku. Musiałam ci się spodobać, boś wyciągnęła do mnie rączki. Byłam tam na
leczeniu sanatoryjnym po moich ciężkich przejściach. Od chwili, kiedy się spotkałyśmy,
codziennie przechadzałam się tamtędy, wyczekując chwili, kiedy twoja mama wyniesie cię,
abyś wygrzała się na słonku. Hałaśliwe, zupełnie niepodobne do ciebie rodzeństwo, drażniło
cię, patrzyłaś tak, jakbyś oczekiwała ode mnie pomocy. Toteż któregoś razu zdecydowałam się
porozmawiać z twoimi rodzicami, którzy po długich namowach, za pewną sumę pieniędzy,
zgodzili się na to, abyś została moim dzieckiem.
Chcąc zaoszczędzić Walerii przykrości, pani Lorbach nie wspomniała nawet o tym, z
jaką chciwością jej rodzice przyjęli pieniądze, jacy byli uradowani faktem, że raz na zawsze
pozbędą się małej. Nie chciała potęgować w dziewczynie uczucia przygnębienia,
rozczarowania i goryczy.
- Ich nazwisko brzmiało Hartmann. Mam adres, ale nigdy tam nie byłam z obawy, że
zechcą mi ciebie odebrać. Prawdę mówiąc, uważam, że ty także nie powinnaś nawiązywać z
nimi kontaktu. Należysz teraz do innej sfery, przywykłaś do innego towarzystwa. Wróćmy
jednak do rzeczy. Byłam za młoda na to, aby móc cię zaadoptować, potem... Potem zabrakło
mi odwagi. Bałam się, że krewni mego męża będą mi czynić wyrzuty i urządzać przykre sceny.
Zawsze mieli mi za złe, że tak bardzo cię kocham. Sądzę, że już teraz zaczynasz rozumieć,
dlaczego testament jest rzeczą niezbędną i ogromnie ważną. Prawie cały majątek
odziedziczyłam po mężu, fabryka, w której był dyrektorem naczelnym, należała do teścia.
Szwagierka otrzymała duży posag, lecz uważała zawsze, iż należy jej się więcej. Jej mąż był
najpierw prokurentem w fabryce, po moim owdowieniu zaś zaczął nią zarządzać i, muszę
przyznać, robił to doskonale, uważając ją za dziedzictwo swoich własnych dzieci. Przy okazji
ja również skorzystałam, bo i moje dochody z fabryki szybko wzrosły. Walu, mąż pozostawił mi
w spadku wszystko, pod warunkiem jednak, że jeśli umrę bezdzietnie, cały majątek przejdzie
w ręce szwagierki i jej rodziny. Oto dlaczego obawiali się zawsze, że cię zaadoptuję, oto czym
mogłam ich szantażować, nawet broniąc cię przed zbyt wczesnym poznaniem okrutnej
prawdy. Teraz także trapi ich lęk, że mogłabym sprzeniewierzyć się ostatniemu życzeniu
swego męża i wszystko zapisać tobie.
Waleria westchnęła.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin