Courths-Mahler Jadwiga - Perly.txt

(375 KB) Pobierz
Jadwiga Courths_mahler
          Per�y




Przek�ad Eugenia Solska














  Przedruk z wydawnictwa "�uk"

Bia�ystok 1991







Jedyny pasa�er, siedz�cy przy 
oknie w przedziale drugiej 
klasy, zerwa� si� szybko ze 
swego miejsca i spogl�da� jak 
urzeczony na wspania�y 
krajobraz. Przed oczyma jego 
mign�� wynurzaj�cy si� na 
ciemnym tle lasu prze�liczny 
pa�acyk barokowy, podobny do 
zakl�tego pa�acu z bajki. 
Natychmiast jednak znik� mu 
sprzed oczu. Poci�g potoczy� si� 
dalej w mroczn� ziele� boru. 

Podr�ny odetchn�� g��boko i 
opad� znowu na �awk�. 

- Kto wie, mo�e w�a�nie w tym 
uroczym zak�tku mieszka spok�j - 
pomy�la�, a jego ciemna, opalona 
na br�z, pos�pna twarz przybra�a 
na chwil� wyraz rozmarzenia. 

By�a to twarz o rysach 
ostrych, energicznych, zw�aszcza 
usta i podbr�dek zdradza�y 
stanowczo�� i siln� wol�. 
Dziwnie jasne oczy, osadzone 
g��boko pod pi�knie sklepionym 
czo�em, spogl�da�y pos�pnie i 
czyni�y t� twarz niezwykle 
interesuj�c�. Prosty nos o 
w�skim grzbiecie harmonizowa� z 
w�skimi, bole�nie zaci�ni�tymi 
wargami, kt�rych nie zas�ania� 
�aden zarost. 

Nieznajomy by� wysoki, 
szczup�y i mia� dumn�, 
imponuj�c� postaw�. Mia� na 
sobie elegancki, praktyczny 
ubi�r podr�ny i wygl�da� w nim 
niezmiernie wytwornie, cho� w 
niczym nie przypomina� 
"gogusia". 

Po chwili namys�u wsta� znowu 
i zacz�� studiowa� rozk�ad, 
wisz�cy w przedziale. Nikt mu 
nie przeszkadza�, gdy� inni 
podr�ni powysiadali na 
poprzednich stacjach. On sam 
zamierza� wysi��� na stacji 
ko�cowej, aczkolwiek nie mia� 
w�a�ciwie okre�lonego celu 
podr�y. Wsiad� w Monachium do 
pierwszego poci�gu, kt�ry 
odje�d�a� w g�ry. Pu�ci� si� w 
podr� w Nieznane... Pragn�� 
znowu odetchn�� woni� ojczystego 
lasu, napawa� si� orze�wiaj�cym 
g�rskim powietrzem... A przede 
wszystkim pragn�� odpoczynku i 
spokoju, ach tak - spokoju!!!

Na nast�pnej stacji poci�g 
zatrzymywa� si� tylko minut�. 
By�a to male�ka, g�rska wioska. 
Zapewne w pobli�u niej wznosi� 
si� �w male�ki, zaczarowany 
pa�acyk na wzg�rzu. 

Nieznajomy pochwyci� szybko 
eleganck�, sk�rzan� walizk�, 
oblepion� licznymi, barwnymi 
etykietami, �wiadcz�cymi o tym, 
�e musia� podr�owa� bardzo 
wiele. Nie wiadomo czemu skusi� 
go nagle spok�j tego odludnego 
zak�tka w�r�d g�r. Zaledwie 
poci�g przystan��, podr�ny 
otworzy� drzwiczki i wyskoczy� 
na peron. 

Sta� teraz, jako jedyny 
pasa�er, przed male�kim 
budynkiem stacyjnym.

"Pan zawiadowca" osobi�cie 
odebra� bilet z jego r�k. 

- Chcia�bym tu przerwa� podr� 
- rzek� Ralf Lersen, tak bowiem 
nazywa� si� nieznajomy. 

Zawiadowca zaznaczy� to na 
bilecie.

- Ostemplowa�em ju� bilet, 
prosz� pana - powiedzia�. 

- Czy m�g�bym tu pozostawi� 
moj� walizk�? Pragn� si� troch� 
przej�� po lesie, przy czym 
walizka b�dzie mi zawadza�. 

- Mo�e pan zostawi� swoj� 
walizk�. 

- Z okien poci�gu widzia�em z 
daleka, po prawej stronie toru 
ma�y, bia�y pa�acyk z zielonymi 
�aluzjami. Jak� drog� mo�na si� 
tam dosta�?

- Ach, pan ma na my�li 
"Solitude"? Trzeba i�� lasem, 
przej�� tor po prawej stronie, a 
p�niej p�j�� prosto. Ale droga 
do "Solitude" potrwa dobr� 
godzink�...

- Nie szkodzi. Prosz� mi tylko 
pilnowa� mojej walizki. 

- Dobrze, panie, oto kwit.

Ralf Lersen schowa� kartk�. Po 
chwili w�drowa� ju� spr�ystym 
krokiem w oznaczonym kierunku. 
Niekiedy przystawa� na �cie�ce, 
wij�cej si� w�r�d lasu, 
podziwiaj�c drzewa przystrojone 
w wiosenn� szat�. Raz nawet 
otworzy� szeroko ramiona:

- Lesie! Ojczysty lesie! - 
zawo�a� ze wzruszeniem, jakby 
wita� dawno nie widzianego 
przyjaciela.

Westchn�� g��boko i pomy�la�:

- W twoim cieniu, w twojej 
ciszy powinna ozdrowie� moja 
chora, zbola�a dusza!

W�drowa� przesz�o godzin�, 
rozkoszuj�c si� wspania�ym 
krajobrazem. W dali, na tle 
nieba, rysowa�y si� wysokie, 
o�nie�one szczyty g�r. Wreszcie 
wyszed� z lasu i przystan��. Na 
szerokiej polanie, pokrytej 
setkami wiosennych kwiat�w, 
wznosi� si� bia�y pa�acyk, kt�ry 
ujrza� poprzednio przez okno 
poci�gu. Barokowa budowla 
ja�nia�a na tle ciemnego boru, 
g�rowa� nad ni� wynios�y szczyt 
w �nie�nej koronie. U podn�a 
jego pi�trzy�y si� inne g�ry, 
wszystkie a� do po�owy 
poro�ni�te g�stym lasem. 

Westchn��, zapatrzony w 
przecudny widok, kt�ry si� 
roztacza� przed jego oczyma. 
Wynios�y g�rski szczyt wygl�da� 
jak stra�nik, kt�ry czuwa nad 
bia�ym pa�acem. 

By�o tu cicho i pusto. 
Rozbrzmiewa� jedynie cichy �piew 
ptasz�t. Samotny m�czyzna 
wpatrywa� si� p�on�cymi oczyma w 
ten obraz doskona�ej ciszy. 

Powoli zbli�y� si� do 
sztachet, przez kt�re wychyla�y 
si� ga��zie bz�w i ja�min�w. 
Ogr�d by� dziki, zapuszczony, 
wszystko tu kwit�o i zielenia�o, 
nietkni�te r�k� ogrodnika. 
Pa�acyk zdawa� si� by� nie 
zamieszkany. Spa� jakby, cichy i 
zamkni�ty, w�r�d wiosennego 
przepychu. Otacza� go ze 
wszystkich stron szeroki taras, 
do portalu wiod�y wysokie 
schody. 

Ralf Lersen spogl�da� w 
zachwycie na prze�liczny 
pa�acyk, kt�ry nosi� pewne �lady 
zniszczenia. To jednak nie 
razi�o Ralfa - przeciwnie, 
uwa�a�, �e to zaniedbanie 
harmonizuje z ca�ym otoczeniem. 
Zapewne barokowy pa�acyk musia� 
by� od wielu lat nie zamieszkany 
i �ni� samotnie sw�j sen w tym 
zdzicza�ym parku. 

Wreszcie, budz�c si� jakby z 
zadumy, odgarn�� z czo�a ciemne 
w�osy i ruszy� dalej, zmierzaj�c 
ku furtce. Furtka by�a nie 
domkni�ta, sprawia�o to wra�enie 
jakby kto� przechodzi� tamt�dy. 
Ralf spostrzeg� teraz na furtce 
prymitywn� tabliczk� z tektury, 
przywi�zan� nitk� do sztachet. 
Zaciekawiony przeczyta�:

"Pa�acyk ten jest do 
sprzedania lub do wynaj�cia. 
Interesanci zechc� zg�asza� si� 
na folwark. Droga na folwark 
prowadzi w p�nocnym kierunku, u 
podn�a g�ry". 

Ralf Lersen zdj�� szybkim 
ruchem czapk� podr�n�, jakby mu 
si� nagle zrobi�o zbyt gor�co. 
Zbudzi�o si� w nim �yczenie, 
�eby kupi� ten pa�ac �pi�cej 
kr�lewny, �eby znale�� w nim 
nareszcie cisz� i spoczynek. 
Przez ca�e lata tu�a� si� po 
�wiecie, z kraju do kraju, z 
miejsca na miejsce. Teraz nagle 
zapragn�� spokoju i wytchnienia, 
zapragn�� w�asnego domu. My�l o 
tym zmieni�a si� wkr�tce w mocne 
postanowienie. C� mog�oby mu 
przeszkodzi� w kupnie tego 
pa�acyku. By� do�� bogaty, �eby 
sobie pozwoli� na zaspokajanie 
takich �ycze�. M�g� si� schroni� 
ze swym z�amanym �yciem w tej 
ciszy le�nej, pracowa� tu, 
po�wi�ci� si� swoim badaniom 
naukowym. 

Nie zastanawiaj�c si�, pod��y� 
drog� wskazan� w og�oszeniu. Po 
kilkunastu minutach spostrzeg� 
mi�y, ma�y domek z werand�. 
Dalej ci�gn�y si� zabudowania 
gospodarskie. Obok stajni 
spostrzeg� otwarte drzwi, 
prowadz�ce do ch�odni mleka. 
Przed ch�odni� sta�y drewniane 
koz�y, na nich za� ogromne 
dzie�e, nape�nione mlekiem. W 
drzwiach zjawi�a si� po chwili 
t�ga, rumiana, sympatyczna 
kobieta, mog�ca liczy� oko�o lat 
pi��dziesi�ciu. Mia�a na sobie 
kretonow� sp�dnic� w kwiaty, 
bia�y kaftan i szeroki, 
granatowy fartuch. Jej siwe, 
g�ste w�osy splecione by�y w 
grube warkocze i upi�te wko�o 
g�owy. 

Zdumiona, spostrzeg�a wysok� 
posta� m�czyzny. 

- Dzie� dobry! Panoczek 
chcia�by si� pewnie napi� mleka. 

- Ch�tnie, je�eli mo�na. 
Przede wszystkim jednak 
chcia�bym si� dowiedzie� o ten 
pa�acyk, kt�ry podobno jest do 
sprzedania. 

- O m�j ty Bo�e kochany! 
Panoczek chcia�by kupi� 
"Solitude"?

- Mia�bym na to ochot�. Ma si� 
rozumie�, �e przede wszystkim 
musia�bym dok�adnie obejrze� 
wn�trze pa�acyku. Czy pani 
mog�aby mi udzieli� bli�szych 
wyja�nie�?

- Po trosze. Ja�nie panienka 
posz�a w�a�nie do pa�acyku, �eby 
troch� przewietrzy� pokoje. Czy 
panoczek nie spotka� ja�nie 
panienki?

- Nie spotka�em nikogo. 
Zdawa�o mi si�, �e w pa�acu nie 
ma �ywej duszy. Tylko furtka 
by�a otwarta...

Kobieta ci�ko westchn�a. 

- Biedactwo! Pewnie siedzi 
znowu w jednym z ciemnych pokoi 
i p�acze. Nie ma si� nawet gdzie 
spokojnie wyp�aka�, nieboraczka 
- szepn�a bardziej do siebie 
ni� do nieznajomego. 

Ralfa Lersena dziwnie uderzy�y 
te s�owa. Ta kobieta m�wi�a o 
jakiej� ja�nie panience, kt�ra 
zwyk�a op�akiwa� swoje smutki w 
samotnym pa�acyku. 

- Czy pani m�wi o w�a�cicielce 
"Solitude"?

- Ano tak, w�a�nie. Ona jest 
praw� w�a�cicielk� maj�tku, 
chocia� ja�nie pan udaje zawsze, 
�e wszystko nale�y do niego. 
Nazywa si� panna Fryda von 
D~orlach i jest starsz� c�rk� 
pana von D~orlach, kt�ry ze 
swymi dwiema c�rkami mieszka tam 
naprzeciwko, w dawnym domu 
administratora. Tak, dawniej do 
pa�acu nale�a�y jeszcze rozleg�e 
w�o�ci; w�wczas mieszka� tu 
administrator i s�u�ba. Teraz 
musi wystarczy� dla pa�stwa. Ale 
ja plot� i plot�! Niech pan nie 
wspomina o tym, �e panna Fryda 
p�acze. Nie chcia�am tego 
powiedzie�, tylko mi si� tak 
wyrwa�o...

- Prosz� si� nie l�ka�, nie 
wspomn� o tym.

- Od razu sobie pomy�la�am, �e 
pan nie jest gadu��. Aha! Je�eli 
pan chce si� dowiedzie� o 
pa�acyk, to zaprowadz� pana 
zaraz do ja�nie pana. To 
blisko...

I kobieta wskaza�a r�k� ma�y, 
�adny domek, opleciony dzikim 
winem. Z jednej strony domu 
ci�gn�� si� spory ogr�d 
warzywny. 

- Jak to, wi�c tu mieszka 
w�a�ciciel pa�acyku? - spyta� ze 
zdziwieniem Ralf Lersen. Nie 
m�g� po prostu poj��, dlaczego 
w�a�ciciel nie mieszka w tym 
�licznym pa�acu. Kobieta z 
westchnieniem skin�a g�ow�. 

- Nasi pa�stwo zubo�eli. 
Ja�nie pan �y� weso�o, wyrzuca� 
po prostu pieni�dze za okno. 
Wszystko zmarnowa�, co w�a�nie 
nale�a�o do panny Frydy, bo ona 
odziedziczy�a to po swojej 
matce. Ale nasz pan 
wszy�ciute�ko sprzeda� i 
przehula�. Oj, dzia�o si� tu, 
dzia�o, gdy po �mierci pierwszej 
�ony o�eni� si� drugi raz. �yli 
sobie jak ksi���ta! W�a�ciwie to 
nasz pan nic nie odziedziczy�, 
mia� tylko dostawa� po�ow� 
dochod�...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin