CONNIE BROCKWAYGROŹNY I NIECZUŁY
4
Betinie i Donowi
Jeśli w którejś z mych książek zdołam zawrzeć
choćby cień ich cudownej, prawdziwej miłości,
będę wiedziała, że stworzyłam Wielki Romans.
Prolog
Teksas, 187Z
N
ie tak łatwo ugryźć, co? - szydził bandyta.
Jasne. - Duke starał się przez cały czas mieć go na muszce, ale niebyło to proste. Mała wierciła się nieustannie w objęciach porywacza;koszmarna parodia miłosnego uścisku! Duke zgrzytnął zębami. Jego rękazaciśnięta na rewolwerze bez przerwy dokonywała minimalnych popra-wek, gdy cel - głowa bandyty - to pojawiał się, to znów znikał za głów-ką dziecka.
Chyba nie taki twardziel z ciebie, jak gadają, Duke! - drwiłbandyta.
Skoro tak mówisz - odparł Duke łagodnie, bez większego zainte-resowania.
Znad brudnej ręki, która zatykała usta dziewczynki, patrzyły na nie-go zielone dziecinne oczy. Płakała, ale - o ile się nie mylił - były to łzybezsilnego gniewu, nie strachu.
Miała temperament, musiał to przyznać.
-A jakże! - piał triumfalnie bandyta. - Zapamiętaj to sobie, Duke!Będzie dokładnie, jak mówię! Mam wszystkie karty w garści. Lepiejo tym nie zapominaj!
Z ogromną ulgą, która nie odbiła się wcale na jego twarzy, Dukespostrzegł, że mała jest do cna wyczerpana. Może przestanie się szamo-tać choć na kilka sekund! To by w zupełności wystarczyło.
- Nie zapomnę. Tylko puść dziecko.
-Za kogo mnie bierzesz, Duke? Za durnia?! -obruszył się zbiri szarpnął małą z całej siły tak, by ich głowy znalazły się na jednej linii.
7
Skądże znowu.
Tylko spróbuj, ty zasrany Angolu! To ty jesteś durniem! Nie ja!Ciekawe, co się stanie z twoją forsą, jak powiesz szefowi, że jego córuniasię zawieruszyła! - mówiąc to, cofał się niezdarnie ku drzwiom. Przerzu-cił sobie dziewczynkę przez biodro i osłaniał się nią jak tarczą. Małazorientowała się w sytuacji i zaczęła miotać się z nowym ferworem.
Ostra - wycedził beznamiętnie Duke. Jeszcze tylko kilka kroków ibandyta wymknie się ze swym łupem. A mała pożegna się z życiem. Chy-ba bez większego żalu po tym, co ją czeka przed śmiercią.
Prawda? - na brudnej gębie ukazał się obleśny uśmieszek. - Jużmi się portki palą!
Wiesz, że ci to nie ujdzie na sucho - zagadnął przyjaznym tonemDuke. Miał nadzieję, że przeciwnik wda się w dyskusję i przestanie miećsię na baczności. Oni wszyscy, choć tacy niby twardzi, lubili sobie poga-dać! A w tej sytuacji jedyną bronią, jaką Duke mógł wykorzystać, byłysłowa.
Gówno prawda! Mam najlepszą osłonę pod słońcem: jedyna có-ruchna twojego szefa! Wiesz, na czym ją przyłapałem? Podwędziła taciezagraniczne cygaro i kasłała jak owca! Słodka dziecinka! - Zaśmiał się,gdy mała znów zaczęła się szamotać i wierzgać nogami. Zbir przytuliłtwarz do jej szyi, ale ani na chwilę nie tracił z oczu rewolweru Duke'a. -No... może nie taka znów słodka. Ale przydatna. Gdyby nie ona, już byśsię na mnie rzucił, co?
Przygarnął dziewczynkę do siebie, cofając się nadal ku drzwiom.
- Rzuć gnata, Duke! - Jeszcze tylko kilka kroków i znajdą się podrugiej stronie.
Jeśli rzuci broń, podpisze wyrok na małą i na siebie.
- Nie ma głupich.
Paskudny uśmieszek zniknął z gęby zbira.
Mówię ci: rzuć gnata!
A ja mówię: nie ma mowy!
Pozostawało tylko jedno wyjście: pozbawić go tarczy. To było dużeryzyko... ale musiał je podjąć.
Na twarzy Duke'a nie ukazał się nawet cień emocji, kiedy strzelił.
Siła uderzenia sprawiła, że dziewczynka opadła bezwładnie na ban-dytę, on zaś stracił równowagę. Oboje zatoczyli się na drzwi. Mała jęk-nęła i mdlejąc, osunęła się na podłogę. Zbir w osłupieniu patrzył na try-skającą z dziecinnego ramienia krew.
8
1
Berkshire County, 1878
Zastrzeliłeś ją! - powiedział z niebotycznym zdumieniem. - Ty dia-belskie nasienie, ty skur...
A jakże - odparł Duke i wypalił mu między oczy.
Do licha! Jestem rad, że cię znów widzę, Perth! - zawołał wysoki,chudy młodzieniec do Harta Morelanda, hrabiego Perth, i zbiegł po fron-towych stopniach imponującej wiejskiej rezydencji Actonów na jego spo-tkanie. Nieco zasapany dotarł do Harta.
Perth odpowiedział skinieniem głowy na wylewne powitanie szwa-gra, Richarda Whitcombe'a, wicehrabiego Claredon. Przybysz ściągnąłrękawiczki z miękkiej koźlęcej skórki i obrzucił wzrokiem zamieszaniena dziedzińcu. Wiejska posiadłość Actonów znajdowała się w niewiel-kiej odległości na zachód od Londynu. Można było tu dojechać ze stolicyw ciągu godziny. Sądząc jednak ze stert bagażu piętrzących się na dzie-dzińcu, większość gości wybierała się na drugi koniec świata.
Liczba gości ciągle się powiększała. W landach i kabrioletach przy-bywało eleganckie towarzystwo strojne w klejnoty, wstążki i koronki, bywspiąć się po szerokich frontowych schodach do wnętrza imponującegopałacu z różowego granitu. Hart nie dostrzegł w tłumie żadnej znajomejtwarzy. Nic dziwnego. Mimo swego tytułu i pozycji, nie brał czynnegoudziału w życiu wielkiego świata.
- Fanny będzie wniebowzięta, kiedy się dowie, że już jesteś - mówiłdalej Richard. - Nie widzieliśmy cię przecież od naszego ślubu, a to już pra-wie rok! Beryl i Henley też będą zachwyceni, kiedy się tu zjawią. No i oczy-wiście Annabelle! Wszystkie twoje siostry uważają cię za ósmy cud świata!
9
Ładnie z ich strony - przerwał mu Hart. - A co zatrzymało Beryl?
Zdaje się, że Henley miał znów jakieś spotkanie z politykami.
Annabelle jest razem z Beryl? - spytał z troską Hart.
Oczywiście - zapewnił go Richard. - Już ona zadba, żeby jej małasiostrzyczka nie została bez opieki! Uważam, że Annabelle ma tej opieki ażza dużo. Dzieciak zrobił się przez to płochliwy jak podwórzowe kocisko!
-Drogi Richardzie -zauważył chłodno Hart -jestem pewien, żetwoje słownictwo nie oznacza braku szacunku, ale wolałbym, byś nieporównywał Annabelle do żadnego kociska ani niczego związanego z po-dwórzem.
Przyjacielski uśmiech zniknął z dość pospolitej twarzy Richarda.
Kto wie, pomyślał Hart, czy nie jestem zbyt surowy dla tego chłopa-ka. .. Ale jeśli w ciągu najbliższych kilku tygodni wszystko miało ułożyćsię zgodnie z planem, nie mógł pozwolić, by Annabelle ukazała się choćraz inaczej niż w pełnej chwale. Tylko wówczas książę Acton przekonasię, że ta młoda dama jest wprost stworzona do roli księżnej.
Oczywiście, Perth... Nie miałem nic złego na myśli! - odparł Ri-chard, przygryzając wargę i biedząc się nad wynalezieniem bezpieczne-go tematu do konwersacji. Zgoła niepotrzebnie: jego szwagrowi zupełnienie ciążyło milczenie.
Słyszałem, żeś wrócił do Londynu, ale nie spodziewałem się zoba-czyć cię właśnie tu... Prawdę mówiąc, ja też nie oczekiwałem zaprosze-nia. To trochę za wysokie progi dla takiego prostego wieśniaka. Zupełnienie pojmuję, z jakiej racji taki zaszczyt spotkał Fan i mnie. A ty... Zda-wało mi się, że przyjęcia w wiejskich rezydencjach nie są w twoim stylu.
Bo nie są - odparł zwięźle Hart. - Ale Beryl wezwała mnie spe-cjalnie z Paryża. Wygląda na to, że Acton ma poważne zamiary wobecAnnabelle. Beryl spodziewa się, że podczas balu zostaną ogłoszone ichzaręczyny.
-Naprawdę? - twarz Richarda rozjaśnił uśmiech. -A to się małejudało!
Hart nie zwrócił większej uwagi na entuzjazm szwagra.
- Prawdę mówiąc, dziwi mnie, że sprawy zaszły tak daleko, a Actonnie uznał za stosowne skontaktować się z głową rodziny.
Wyraz zwężonych oczu Harta jasno odzwierciedlał jego opinię o tymprzeoczeniu.
Richard z zażenowaniem przestąpił z nogi na nogę.
-No cóż, Perth... Wszyscy wiedzą, że zasięgnąłeś dokładnych in-formacji na temat Actona, zanim pozwoliłeś mu na zaloty do Annabelle.Ze mną zresztą było tak samo. A i Henleya też pewnie sprawdziłeś. No
10
więc wszyscy byli pewni twojej aprobaty. Zresztą Acton to najlepsza par-tia w towarzystwie... Nie licząc ciebie, rzecz jasna!
Czy Annabelle lubi Actona? - spytał Hart, ignorując żartobliweprzycinki Richarda.
No cóż... chyba tak - odparł Richard. - Mam wrażenie, że nawetbardzo! Sam nie obracałem się ostatnio w towarzystwie, ale ile razy wpa-daliśmy z Fan do Londynu, mała wydawała się bardzo rada z adoracjiActona.
Hart skinął głową, nieco ułagodzony, i wszedł na schody. Szwagierszedł obok.
A gdzie twoja żona? - spytał nagle Hart.
O, Fanny zejdzie, jak tylko się dowie, że przyjechałeś. Nie czujesię najlepiej i chciała odpocząć przed obiadem.
Nie czuje się najlepiej...? - Hart zatrzymał się i zmierzył Richardachłodnym, badawczym spojrzeniem. Wicehrabia zaczął się niespokojniewiercić jak skarcony szczeniak. To ciągłe podenerwowanie szwagra draż-niło Harta. Ze zdumieniem spostrzegł, że młody człowiek się czerwieni.
Chyba ci powiem od razu - podjął decyzję Richard - choć Fannychciała sama cię o tym zawiadomić. Widzisz... ona jest w poważnym stanie.
W poważnym stanie?...
-No tak... Na Wielkanoc sprezentuje mi dziedzica. - Richard wy-soko uniósł głowę, pękając z dumy.
Hart poczuł w sercu ogromną radość. Dziecko! Jego własnej sio-stry!... I nagle odezwała się w nim zazdrość, wezbrał ból. Zdławił teniegodne uczucia, podobnie jak tłumił w sobie wszelkie emocje, którychnie chciał odczuwać.
Moje gratulacje! - powiedział zupełnie szczerze.
Dzięki! Jesteśmy tacy... tacy strasznie szczęśliwi!
Richard był tak podniecony, że Hart prawie się uśmiechnął. Niebył jednak przyzwyczajony do uśmiechów, więc zamiast tego uścisnąłszwagrowi rękę, a ten omal nie zmiażdżył mu dłoni: uwięził ją w swychwielkich łapskach i potrząsał zawzięcie. Potem znów ruszyli schodamiw górę.
Jak dotąd Hart był zadowolony z obu swoich szwagrów. Richard nietylko miał odziedziczyć pokaźny majątek, ale -co ważniejsze -byłpoważnie myślącym młodym człowiekiem, oddanym rodzinie, dbającymo swe posiadłości i hodowlę drobiu. Może nie był wyrafinowanym świa-towcem, ale miał dobry charakter i marzył nade wszystko o domu pełnymdzieci. Dzięki tym zaletom nadawał się idealnie na męża dla takiej doma-torki jak Fanny.
11
Henley Wrexhall, mąż Beryl, nie mógł się poszczycić żadnym tytu-łem, ale był młodym, dobrze się zapowiadającym członkiem parlamentu;po raz drugi wybrano go do Izby Gmin. Bystry i przebiegły, choć zapalczy-wy, kierował się zdrowym rozsądkiem. Był odpowiednim partnerem ży-ciowym dla najstarszej siostry Harta, która dzięki swym ambicjom i talen-tom towarzyskim wydawała się stworzona do roli małżonki męża stanu.
Pozostawała już tylko Annabelle, najmłodsza z rodzeństwa. Znale-zienie dla niej odpowiedniego męża wymagało więcej zachodu, gdyż niemiała żadnych wyraźnie określonych skłonności.
Skromna, słodka i czarująca Annabelle oraz jej aspiracje pozostawa-ły dla Harta zagadką. Była dziesięć lat młodsza od brata, który nie widy-wał jej w okresie dojrzewania, jeśli nie liczyć krótkich wizyt. Nie znałwięc Annabelle tak dobrze jak starszych sióstr. Doskonale, że lubi Acto-na. Jeszcze lepiej, jeśli wyobraża sobie, że jest w nim zakochana. A naj-lepiej, zawyrokował Hart, jeśli Acton się w niej zakochał.
Przemierzyli wszystkie stopnie, przeszli przez masywne podwójne drzwina ich szczycie i znaleźli się we wnętrzu domu. Hol był zatłoczony; damyspozierały groźnie na pokojówki, ściskając w dłoniach szkatułki z klejnota-mi; panowie krążyli, wydając lokajom polecenia dotyczące stert bagażu.
Dużo osób dotąd zjechało? - spytał Hart szwagra.
Cała kupa! Coś koło trzydziestu. Jest tu baron Coffey ze swoimisynami. Kilkoro krewnych Actonów. Stary emerytowany major, bratksiężnej wdowy. Nazywa się Sotbey czy jakoś podobnie. Mają się teżzjawić Marchantowie. I jeszcze inni.
Richard wzruszył ramionami.
- Ach tak.
-Przywiozłem jednego z moich chłopaków... znaczy się, lokajów.Myślałem, że ci się przyda do osobistej posługi, Perth - zaproponowałnieśmiało Richard.
Hart powstrzymał odruch zniecierpliwienia. Skąd szwagier mógłwiedzieć, że ten przyjacielski gest boleśnie przypomniał mu o niemiłychsprawach. Lokaj miałby być świadkiem jego załamań? Utraty samokon-troli?! Nigdy!
Dzięki, Richardzie, ale wolę radzić sobie sam. Jak zawsze.
Tak, oczywiście... - wymamrotał Richard z nieszczęśliwą miną. -Obawiam się, że to jeszcze potrwa, nim wszystkim wyznaczą pokoje.Księżna wdowa jest w salonie... Poleciła przygotować poczęstunek dlanowo przybyłych. Może byśmy tam przeszli? - wskazał ręką kierunek.
Hart przytaknął ruchem głowy, ale jeszcze przez chwilę rozglądał siępo ozdobnym holu, podziwiając lśniący parkiet z czarnego i białego mar-
12
muru oraz gobeliny z Beauvais, zdobiące podesty wielkich podwójnychschodów. Doskonale utrzymany dom! Żadnych jaśniejszych plam na ścia-nach zdradzających, że wisiały tu niegdyś cenne obrazy. Na połyskliwychstołach z hebanu pyszniły się ozdobne kandelabry ze srebra i wazony zsewrskiej porcelany pełne chryzantem.
Znakomicie! -myślał Hart, podążając za Richardem do salonu. -Mój przyszły szwagier potrafi zadbać o swój majątek!
Acton już tu jest? - spytał. - Chciałbym go poznać.
To jeszcze się nie spotkaliście? - zapytał ze zdumieniem Richard.-Nie trzeba znać kogoś osobiście, by ocenić jego wady i zalety.
Prawdę mówiąc, niekiedy tak zwane „pierwsze wrażenie", oparte prze-ważnie na fizycznym wyglądzie, potrafi zaciemnić osąd. Zakładam, żeActon jest bez zarzutu?
- O, tak. Absolutnie bez zarzutu!
Hart skinął głową, obrzucając przelotnym spojrzeniem zgromadzo-nych gości.
- Musisz mi go wskazać. Ta starsza dama w wiśniowej sukni to za-pewne księżna wdowa?
-Tak.
- Może zechcesz mnie jej przedstawić?
Richard, który sięgał właśnie po ciasto podsuwane mu na srebrnejtacy przez lokaja, natychmiast cofnął rękę.
-Oczywiście!
Poprowadził szwagra przez ciżbę poirytowanych i zmęczonych podróżągości. Stali w niewielkich grupkach i rozmawiali o niczym, popijając lemo-niadę i pogryzając grzanki i ciasteczka. Wszyscy czekali z utęsknieniemchwili, gdy znajdą się wreszcie w przeznaczonej dla nich sypialni, będą mo-gli umyć się po podróży i wypocząć przed wieczornym przyjęciem.
Tęgi starszy pan z siwymi bokobrodami, o żołnierskiej postawie, byłzapewne wspomnianym przez Richarda emerytowanym majorem. Wyso-ki, mizerny dżentelmen z bujną grzywą srebrnych włosów w towarzy-stwie równie chuderlawych młodzieńców to z pewnością baron Coffey.
Rozległ się czyjś donośny, władczy głos. Stojący tuż przed nimi lo-kaj odwrócił się zbyt szybko. Trzymana przez niego taca zderzyła sięz łokciem Harta. Wysokie kieliszki do szampana zaczęły ślizgać się pogładkiej srebrnej powierzchni. Hart zręcznie przytrzymał jedną ręką tacę,a drugą podparł tracącego równowagę lokaja.
- Uważaj, co robisz! - burknął do zmieszanego służącego. Strząsnąłkrople wina ze swojego rękawa... i nagle cały się sprężył. Poczuł na so-bie czyjś wzrok. Spojrzał w tamtą stronę.
13
Kobieta w ciemnobrązowej amazonce, stojąca w przeciwległym koń-cu sali, wyraźnie mu się przyglądała. Była niewątpliwie rozbawiona. Jejtwarz - urocze połączenie wielkich, ciemnych oczu, delikatnego, proste-go nosa i pełnych, miękkich warg - promieniała wesołością. Hart niemógł poznać barwy jej włosów, gdyż przesłaniał je woal zwisający z ron-da modnego cylinderka nałożonego pod zawadiackim kątem. Był rów-nież zbyt daleko, by zorientować się w kolorze oczu ocienionych gęstymirzęsami. Nagle zdał sobie sprawę, że wpatruje się w nieznajomą, a ona wniego.
Co za tupet! Nawet nie udawała braku zainteresowania! Zuchwaleodwzajemniła jego spojrzenie. Jak widać, przystojna skromność nie szław parze z przystojną buzią.
Przez sekundę mierzyli się wzrokiem, potem nieznajoma przestałasię wpatrywać w Harta i zwróciła się do stojącego obok niej młodzieńca.Był to jeden z synów barona, sądząc z mizernego wyglądu. Czarne la-mo wki u dołu jej fałdzistej sukni były pokryte pyłem; a zatem ciekawskadama, podobnie jak wszyscy, miała za sobą długą i męczącą podróż. Ja-kim więc cudem wyglądała tak świeżo?
Stojący obok mężczyzna pochylił się ku niej. Odwróciła głowę, słu-chała uważnie, a potem roześmiała się. Wargi rozchyliły się, oczy zmru-żyły. Hart przyglądał się jej całkiem obojętnie. Tak przynajmniej sobiemówił. Wszystkie jego siostry umiały śmiać się w sposób dystyngowany:był to melodyjny tryl z zamkniętą buzią. Ale ta kobieta otworzyła usta,błysnęły białe zęby, na policzku zarysował się dołeczek...
-Hart?...
Wyrwany nagle z zadumy Perth spojrzał na szwagra.
Idziemy? - Richard ruchem głowy wskazał księżnę wdowę.
Prowadź! - odparł Hart i raz jeszcze obejrzał się na nieznajomą.Znowu go obserwowała. Kiedy dostrzegła, że to zauważył, udała
zmieszanie i przestrach. Zupełnie jakby czytała mu myślach i jego zarzu-ty na temat braku przystojnej skromności ją rozbawiły. Swawolnie po-trząsnęła głową, zasznurowała usta i bezgłośnie rzuciła pod jego adresemkarcące: „No, no!"
Jak śmiała drwić z niego?! Nie zaszczyciwszy jej odpowiedzią, Hartodwrócił się i podążył śladem Richarda przez tłum gości.
Szwagier stał już obok księżnej wdowy i czekał na niego. Księżnabyła drobną zasuszoną staruszką o siwych włosach i głęboko osadzonych,nieodgadnionych oczach, przesłoniętych cieniutkimi jak bibułka powie-kami. Jej pożółkłe policzki zostały dyskretnie uróżowane, wąskość star-czych warg maskowała różowa pomadka.
14
Richard odchrząknął.
Wasza książęca mość, czy mogę przedstawić Harta Morelanda, hra-biego Perth?
Miło cię widzieć, hrabio - zaskrzeczała księżna wdowa sopranem.- To prawdziwy honor, że znalazł pan dla nas czas. Wiem od syna, żetylko nieliczni doznają tego zaszczytu.
W uprzejmych słowach księżnej kryła się nutka ironii. Hart w jednejchwili zmienił swą opinię na temat starej damy. Księżna mogła wyglądaćna podniszczoną figurynkę z porcelany, ale inteligencji jej nie brakowa-ło! Byłaby z pewnością godnym przeciwnikiem... i jeszcze cenniejszymsprzymierzeńcem!
- To ja czuję się zaszczycony, wasza książęca mość.
Pozwoliła, by podniósł do ust jej poznaczoną żyłami upierścienionąrękę.
Pańska mała siostrzyczka, Perth, podbiła z kretesem nasze serca.
Miło mi to słyszeć. Mam nadzieję, że Annabelle zachowuje się bez...
xxxmaadziaaxxx