Zahn Timothy-Zaginiona Rasa.pdf

(1647 KB) Pobierz
Zahn Timothy-Zaginiona Rasa
Timothy Zahn
Zaginiona rasa
(Spinneret)
Tłumaczył: Radosław Botev
555157557.002.png
PROLOG
Kapitan Carl Stewart stał na mostku pierwszego amerykańskiego statku gwiezdnego
i żałował tylko, że nie było butelki szampana, którą można by rozbić o burtę USS „Aurory”.
Ceremonia byłaby, oczywiście, niepraktyczna, nawet jeśli Departament Stanu wydałby
na nią zezwolenie. W pozbawionej powietrza, zimnej przestrzeni kosmosu butelka
wymagałaby specjalnego zabezpieczenia, żeby nie zamarzła na kamień ani nie pękła za
wcześnie. Takie wzmocnienie mogłoby jednak uniemożliwić jej prawidłowe stłuczenie we
właściwym momencie. Start przekazywano na żywo dla całej planety, a do wyborów w roku
dwa tysiące szesnastym pozostało zaledwie dziesięć miesięcy, nikt więc nie chciał ryzykować
takiego niepowodzenia. Morze i wszystko, co się z nim wiązało, miał Stewart we krwi od
czterech pokoleń i wydawało mu się, że rozpoczęcie podróży statku bez chrztu jest w jakiś
sposób niewłaściwe.
Monotonny głos z monitora telewizyjnego ucichł. Stewart ponownie skupił uwagę na
ekranie. Zrobił to w samą porę, żeby zobaczyć, jak prezydent Allerton kładzie rękę na
przycisku przy swoim podium.
Przygotować się – rozkazał, obserwując obraz.
Zbędna komenda; załoga „Aurory” była gotowa już od kilku godzin.
– ...i kierując ku tobie wszystkie nasze nadzieje, modlitwy i marzenia, posyłamy cię
w poszukiwaniu nowej granicy, nowych światów, nowych perspektyw, nowych rozwiązań;
żeby wzmocnić i ponownie wynieść ludzkość do wielkości. Szczęśliwej drogi, „Auroro”!
Przy wtórze ostatniego aplauzu Allerton wcisnął przycisk...
Pięć tysięcy kilometrów nad nim przytwierdzone do podstawy rusztowania wokół
statku reflektory rozbłysły światłem i po raz pierwszy ukazały kamerom telewizyjnym
„Aurorę” w całej okazałości.
Stewart pozwolił trwać tej podniosłej chwili przez czas potrzebny na doliczenie do
pięciu i skinął na sternika.
– Proszę nas wyprowadzić, panie Bailey – polecił. – Niech pan uważa, żeby nie
zahaczyć po drodze „Pathfindera”.
Bailey uśmiechnął się.
– Tak jest, sir.
Napędzana przez zasilane ciekłym azotem silniki dokujące „Aurora” powoli opuściła
bezpieczną przestrzeń wewnątrz rusztowania. Bezbłędnie ominęła rusztowanie wokół
„Pathfindera” – Stewart dostrzegł kątem oka prawie ukończony bliźniaczy statek
pozdrawiający ich feerią migających świateł – i podryfowała w kierunku ledwo widocznego
pod nimi horyzontu ciemnego świata.
– Ale tam dużo świateł! – stwierdził Reger, nawigator.
– Ale tam dużo ludzi, którzy z nich korzystają – mruknął Stewart. – I oby mieli rację ci
wszyscy naukowcy ze swoimi dziwacznymi teleskopami i teoriami, pomyślał, oby były tam
planety, które „Aurora” może odkryć.
– Gotów do przeskoku – zameldował Bailey i spojrzał na Stewarta. – Odchylenie
wektora kursu poniżej pięciu sekund.
– Przyjąłem. – Stewart skinął głową i chwilowo porzucił wszelkie obawy o przetrwanie
Ziemi – Niech to dobrze wygląda w telewizji, panie Bailey: przeskok!
Przy błysku wyładowania płaskiego pioruna gwiazdy zniknęły ze wszystkich stanowisk
555157557.003.png
obserwacyjnych i sensorów wizyjnych i utonęły w głębokiej czerni hiperprzestrzeni.
– Następny przystanek – Alpha Centauri.
Ludzkość rozpoczęła swoją podróż.
* * *
– Z całą pewnością wszystko wskazuje na to, że warunki są podobne do ziemskich. –
Pulchne palce astrofizyka Hashimoto zwinnie zatańczyły na ekranie konsoli. Na planecie
powinna panować odpowiednia temperatura, rozmiary w granicach kilku procent wielkości
Ziemi, odbieramy też silny sygnał obecności tlenu, nawet z tej odległości.
Stewart przytaknął. Nie chciał rozbudzać w sobie zbyt wielkich nadziei. „Aurora”
odwiedziła do tej pory sześć systemów i zdarzył się już jeden fałszywy alarm.
– Trzymamy kurs. To powinno dostatecznie przybliżyć nas do planety i umożliwić
otrzymanie lepszych odczytów. Jeżeli będą podstawy do lądowania...
– Kapitanie! – powiedział Bailey zdławionym głosem o oktawę wyższym niż zwykle. –
Mam coś poruszającego się szybko na ekranie!
Stewart błyskawicznie odwrócił się w fotelu... i zamarł. Zza częściowo oświetlonej
tarczy planety wyłoniła się wolno poruszająca się gwiazda. Kilka sekund później dołączyła do
niej druga... i trzecia.
Statek gwiezdny!
– A niech mnie! – wyksztusił Hashimoto.
Stewart odzyskał mowę.
– Przeskok, Bailey. Do diabła z parametrami lotu. Później wrócimy na kurs.
– Proszę zaczekać – powiedział Hashimoto, ale planeta i ruchome gwiazdy już zniknęły
z błyskiem. – Kapitanie!
– Ja tu wydaję polecenia, panie Hashimoto – powiedział sucho Stewart, żeby
przypomnieć naukowcowi o jego tymczasowym wojskowym statusie. – Rozkazy, które
otrzymałem w tej sprawie, są jednoznaczne. W przypadku kontaktu z kosmitami, mam za
wszelką cenę uciekać.
– Ale obca rasa. – Hashimoto nie zamierzał dać za wygraną. – Niech pan pomyśli
o szansach, jakie „Aurora”...
– „Aurora” nie jest odpowiednio wyposażona ani do walki, ani do negocjacji – przerwał
mu Stewart. – Dyplomaci mogą przybyć tu po nas, jak tylko sporządzimy raport. Nie wydaje
mi się, żeby Obcy zniknęli w ciągu najbliższych dwóch miesięcy. Może rozpocząć pan
analizę danych, które zebraliśmy. Proszę też sprawdzić, czy uda się panu ustalić, na ile ta
planeta była w rzeczywistości podobna do Ziemi. Musimy się dowiedzieć, jak bardzo
zainteresowani naszym celem mogą być ci kosmici, zanim ponownie nawiążemy kontakt.
Gniewne spojrzenie Hashimoto ustąpiło miejsca malującemu się na jego twarzy
głębokiemu skupieniu. Naukowiec skinął głową i zszedł z mostka.
Stewart znowu odwrócił się w stronę blado błyszczących wyświetlaczy. Zmiął w ustach
przekleństwo, które usłyszał kiedyś od pewnego sierżanta piechoty morskiej podczas musztry.
A więc w kosmosie rzeczywiście istniało życie... a skoro występowało tak blisko
Słońca, musiało być bardzo powszechne. Może cała międzygwiezdna federacja siedziała na
progu znanego ludzkości świata – kosmiczny klub, którego członkowie mogli wreszcie
udzielić rodzajowi ludzkiemu tak bardzo potrzebnych odpowiedzi.
Chwilę później przyszła mu do głowy druga możliwa konsekwencja istnienia
555157557.004.png
„kosmicznego klubu”.
* * *
Gwizd silników lądownika zamienił się w uszach kapitana Radforda w dzwoniącą ciszę.
Dowódca z trzaskiem zwolnił pasy bezpieczeństwa i ostrożnie stanął na nogach. Nie czuł się
najlepiej po trzech tygodniach spędzonych na pokładzie „Pathfindera” w stanie zerowej
grawitacji.
– Uruchomić kontrolę gotowości do startu – polecił pilotowi wahadłowca. – I proszę
włączyć próbnik atmosferyczny.
– Tak jest, sir.
Radford podszedł do drzwi komory powietrznej, gdzie zbierała się już pozostała część
grupy zwiadowczej.
– Wygląda pięknie, kapitanie – porucznik Sherman uśmiechnął się i wyciągnął rękę,
żeby przymocować hełm kapitana Radforda do jego skafandra. – Biorąc pod uwagę tę zieleń
na zewnątrz, musi tu być chlorofil.
– Wkrótce się o tym przekonamy.
Nie spiesząc się, Radford zakończył sprawdzanie skafandra. Dał sygnał załodze
i wszedł do komory powietrznej. Po dziewięćdziesięciu sekundach, które wydawały się
wiecznością, zewnętrzne drzwi rozchyliły się... a kapitan Radford ze statku USS „Pathfinder”
wkroczył w świat, który miał się stać pierwszą pozaziemską kolonią ludzkości.
Wcześniej dużo rozmyślał o tej chwili i był do niej przygotowany. – W imieniu...
Urwał nagle, a głos uwiązł mu w gardle.
– Kapitanie? – dobiegł go niepewny głos Shermana.
– Uruchomić wszystkie zewnętrzne kamery – rozkazał cicho Radford.
Zastanawiał się, czy jego słów nie zagłuszy odgłos mocno bijącego serca. Obcy, który
w odległości piętnastu metrów wyłonił się z sięgającej do pasa trawy, trzymał metalowe
urządzenie dziwnego kształtu... Jeśli nawet nie było skierowane wprost na Radforda, to na
pewno cel nie był zbyt daleko od niego.
– O, o! – mruknął ktoś z załogi. – Kapitanie, jesteśmy otoczeni.
– Przyjąłem – odparł Radford. – Kyle, odbiera pan to wszystko?
– Dokładnie – powiedział urywanym głosem pierwszy oficer na „Pathfinderze”. –
Jesteśmy w pełnej gotowości. Ani śladu obcego statku kosmicznego.
– Jak na razie – zareagował nerwowo Radford.
Kapitan dostrzegł jeszcze czterech Obcych. Ubezpieczali tyły pierwszego. Nosili na
sobie coś podobnego do ubrań, a w rękach trzymali identyczne urządzenia, najwidoczniej
pochodzące z masowej produkcji. Obcy nie reprezentowali więc żadnej prymitywnej rasy.
„Pathfinder” nie wykrył zaś z orbity śladów cywilizacji. Kosmici też przybyli tu jako goście.
– W porządku. Postaram się dostać z powrotem do śluzy powietrznej. Wzniesiemy się,
gdy tylko dotrę na pokład. Kyle, proszę przygotować statek do przeskoku.
– Będziemy gotowi do pańskiego powrotu.
– Bądźcie gotowi przed moim powrotem – rozkazał Radford. – Jeżeli pojawi się jakiś
obcy statek, musicie natychmiast odlecieć. Nas można poświęcić, lecz nie wolno narażać
zdobytych informacji.
– Tak jest, sir. – Kyle nie wydawał się zbytnio zadowolony.
Radford też nie był tym specjalnie zachwycony, ale jak się okazało, nie musiał się wcale
555157557.005.png
bohatersko poświęcać. Obcy przyglądali się obojętnie, jak Radford wycofywał się przez
drzwi. Kiedy wahadłowiec wszedł na orbitę, nie pojawiło się nic, co choć trochę
przypominałoby samoloty bojowe. Wszystkie ekrany nadal pozostały puste, gdy „Pathfinder”
przedostał się do hiperprzestrzeni.
– Szlag by to trafił! – mruknął Kyle, kiedy oglądali nagranie ze spotkania z kosmitami.
– To miejsce było wprost idealne.
– Nie wiemy tego na pewno – przypomniał mu Radford. – Dowiedzieliśmy się, że
człowiek nie jest sam we wszechświecie, a to jest co najmniej tak samo ważne, jak odkrycie
nowych planet do zasiedlenia.
– Naturalnie, o ile oni są przyjaźnie nastawieni.
– Jeżeli nawet nie są, to przynajmniej nie wiedzą, skąd przylecieliśmy. – Radford
dotknął przycisku przewijania. – Głowa do góry, Kyle. Mamy dość duże szansę na
znalezienie czegoś innego, zanim wrócimy do domu. A nawet jeśli nam się nie uda, prawie na
pewno zrobią to „Aurora” albo „Celeritas”.
– Może.
* * *
– Piękna. – Mario Civardi uśmiechnął się do planety widocznej na wyświetlaczu
teleskopu. – Po prostu piękna.
Kapitan Curt Korczak stłumił uśmiech wywołany entuzjazmem Włocha. Entuzjazm ten
doskonale odzwierciedlał jego własne, bardziej osobiste odczucia. Ostatnio Europejską
Agencję Kosmiczną bardzo krytykowano za opóźnienia, które umożliwiły Amerykanom jako
pierwszym wystrzelenie dwóch statków. Ale „Celeritas” właśnie odpłacił sceptykom
z nawiązką. Zupełnie nowy świat, gdzie ludzkość mogłaby zacząć wszystko na nowo.
Żadnych zanieczyszczeń, kwaśnych deszczów, przeludnienia ani żadnych nacjonalistycznych
postaw. To było prawie jak powrót do edenu.
– Kapitanie! – krzyknął nagle mężczyzna przy radarze. – Coś się zbliża od rufy...
Główny ekran zamrugał światłami. Jakiś kształt z ognistym ogonem przemknął nad
„Celeritas” i niknął daleko z przodu.
– Co do diabła?! – wykrztusił pierwszy oficer Blake. – Cholera, to był pocisk.
– Analiza kursu – rzucił Korczak. – Chcę wiedzieć, skąd pochodzi.
– Mam, sir. Wystrzelono w nas z...
Korczak poczuł silne uderzenie fotela w plecy. Wstrząsnął nim głuchy huk eksplozji.
– Przeskok, Civardi! – wycedził przez zęby. – Zabieramy się stąd!
Sprzęt cudem zadziałał. Bezpieczny w mroku hiperprzestrzeni „Celeritas” z trudem
ruszył w kierunku domu.
* * *
– Nie wierzę. – Prezydent John Kennedy Allerton potrząsnął głową i odłożył raport. –
Piętnaście planet podobnych do Ziemi i wszystkie już zajęte?
Generał James Klein wzruszył ramionami.
– Rozumiem, że trudno się z tym pogodzić, ale nie możemy zaprzeczać przekazom
z „Pathfindera”. – Zawahał się na chwilę. – Słyszałem też, że „Celeritas” Europejskiej
Agencji Kosmicznej wrócił dziś rano uszkodzony. Sądzę, że też natknął się na Obcych.
555157557.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin