Koniec maskarady - Joan Smith..pdf

(519 KB) Pobierz
Joan Smith KONIEC MASKARADY
Joan Smith
KONIEC MASKARADY
Rozdział 1
M uszę przyznać, że nie jest to miejsce, w którym spodziewałbym się spotkać tak
dobrze sytuowanego łajdaka ja] Lionel March - powiedział z powątpiewaniem
Jonatan Trevithick. - Sądziłbym raczej, że jako posiadacz całej tej floty którą nam
ukradł, zamieszka w Pulteney, w Londynie.
Dwoje podróżnych wyjrzało przez okno powozu na gospodę. Stanowiła ona
dość osobliwy widok - parter wykonana z krzemienia i innych kamieni, piętn z
cegieł i drewnianych belek, dach zaś po kryty strzechą. W tym odludnym zakątki
hrabstwa Kent można było spotkać wieli podobnych domostw. Z powodu
niedostatku materiałów budowniczowie mu sieli tu improwizować. Pomimo
niejedno rodnej fasady gospoda zachowała uroi starości. Po obu stronach wejścia
pięły się czerwone róże, a okna całkiem się krył w gąszczu cisów. Nad wejściem
wisiała złota tablica z niezgrabną podobizną sowy i czarnym napisem: GO-
SPODA POD SOWĄ.
- Z pewnością ukrywa się. Jeśli został przemytnikiem, niewiele jest w tych
stronach rzeczy, które odpowiadałyby jego upodobaniom - odparła siostra Jonata-
na Moira tonem wskazującym na to, że upodobania Lionela Marcha mają na
wskroś przyziemny charakter.
Blaxstead, osada na południowo-wschodnim wybrzeżu Anglii, w której
zatrzymał się powóz, nadawała się idealnie na ośrodek przemytu i właściwie do
niczego więcej; może jeszcze do rybołówstwa. Leżała milę od brzegu, ale przy
ujściu rzeki. W porze przypływu widywało się tu parę łodzi rybackich i morską
barkę. Z Gospody pod Sową rozciągał się widok na ujście i dalej, aż na wydarte
morzu płaskie żuławy. Niebo było perłowoszare, a zachodzące słońce barwiło
skrawki chmur na kolor miedziany.
- Co za paskudne miejsce - mruknął Jonatan. - Mam nadzieję, że uda nam się
szybko wykraść nasze pieniądze.
- Nie powinieneś używać słowa „wykraść”, Jonatanie - upomniała go surowo
Moira. - Przyjechaliśmy tu, by odzyskać to, co nam się słusznie należy. Kiedy
wysiądziemy z powozu, nie wolno nam więcej używać naszych prawdziwych
1
imion. Nie możemy popełnić gafy. Wątpię, by March nas poznał, ale możesz być
pewien, że pamięta nasze imiona.
Spojrzała strapionym wzrokiem na Jonatana. Był stanowczo zbyt młody, by
uchodzić za jej protektora. Młoda dama w wieku Moiry powinna mieć
przyzwoitkę. Ponieważ jednak udawała wdowę, nie była ona bezwzględnie
konieczna. Gdyby ktokolwiek zechciał to kwestionować, zachowa się w wyniosły
sposób, który nie pozostawi wątpliwości, iż sama potrafi zadbać o swą
przyzwoitość.
Moira była przekonana, że kiedy zameldują się jako sir Dawid i lady Crieff,
wywołają w gospodzie poruszenie. Ich tytuły mogą sugerować, że są
małżeństwem, choć Jonatan był oczywiście zbyt młody do roli męża. Wkrótce
wszyscy powinni się dowiedzieć, że jest jej pasierbem. Sir Aubrey Crieff poślubił
kobietę na tyle młodą, że mogła być jego córką. Po śmierci sir Aubreya tytuł
szlachecki przypadł w udziale Dawidowi - synowi z pierwszego małżeństwa.
Jonatan zauważył jej niepokój.
- To niezbyt dobry pomysł, żeby taka gąska jak ty udawała zuchwałą wdowę,
Moiro - powiedział. - W takim miejscu mogą się kręcić niebezpieczne typy. W
tych stronach przemytników nazywają „sowiarzałami”, pewnie dlatego, że
pracują w nocy. Sądząc z nazwy i lokalizacji tej gospody, może to być siedlisko
przemytników.
- Jeśli nie będziemy wchodzić tym dżentelmenom w drogę, nie będą nam
przeszkadzać. Mamy jedyną szansę, żeby odzyskać nasze pieniądze - odparła
Moira, marszcząc w determinacji czoło. - Wystarczy, że będę zachowywać
wyniosłe maniery i ubierać się w te eleganckie suknie, które udało nam się
pożyczyć. March będzie się raczej zalecać do bogatej wdowy niż do
prowincjonalnej panienki.
Jonatan nie wątpił, że March pragnąłby upolować Moirę nawet bez dodatkowej
przynęty w postaci cennej kolekcji klejnotów. W rodzinnych stronach uderzało do
niej w konkury przynajmniej trzech kawalerów, mimo iż nie miała grosza posagu.
Moira była bez wątpienia urodziwa. Rysy odziedziczyła po ojcu, więc March nie
dostrzeże rodzinnego podobieństwa, ponieważ nigdy nie widział pana
Trevithicka. Kruczoczarne włosy i biała jak kość słoniowa cera Moiry sprawiały,
że gdziekolwiek się pojawiła, wszyscy odwracali za nią głowy. Jednak tak
naprawdę o jej urodzie stanowiły lśniące, srebrnoszare oczy z bardzo długimi
rzęsami.
March widział Moirę tylko raz, przelotnie, kiedy przyjechała na pogrzeb z
żeńskiego seminarium w Farnham. Nie powinien poznać w lady Crieff tamtej
zapłakanej pensjonarki z czerwonymi oczami. Słowo „dziedziczka”, będzie dla
2
niego oznaczało tylko kolejną fortunę, którą można ukraść.
Jonatan uznał za cud sposób, w jaki Moira przejęła sprawy w swoje ręce po
śmierci matki, zostawiona z przeklętym długiem hipotecznym i bez grosza. Przez
trzy lata mieszkała z nimi siostra pani Trevithick, ale to nie ciotka dzierżyła ster.
Robiła to Moira, podówczas zaledwie piętnastoletnia dzierlatka. Tak, jeśli ktokol-
wiek potrafił przeprowadzić tę szaloną maskaradę, to tylko Moira.
Kiedy Lionel March zalecał się do matki Jonatana, chłopiec przebywał w szkole,
a w chwili pogrzebu przechodził kwarantannę po wietrznej ospie. Jonatan
odziedziczył wygląd po matce. Podobnie jak ona miał niebieskie oczy i
jasnoblond włosy Ten szesnastoletni młodzian miał wprawdzie metr
osiemdziesiąt wzrostu, ale ciągle jeszcze wyglądał raczej jak chłopiec niż dorosły
mężczyzna. Był w tym niewdzięcznym wieku, kiedy surduty i spodnie nie
nadążają za nieustannie wydłużającymi się kończynami. Szczególnym jego utra-
pieniem był nos, który pewnego dnia wyrósł jak grzyb po deszczu, zamieniając
się z pączka w pokaźnych rozmiarów klin i skutecznie usuwając, wyraźne podo-
bieństwo do rysów twarzy matki.
- Jesteś pewna, że poznasz go po tak długim czasie? - spytał Jonatan.
- Poznałabym jego skórę w garbarni - odparła zawzięcie siostra.
- W każdym razie zawsze jest jeszcze ten palec - dodał Jonatan. - Ten brakujący
kawałek małego palca u lewej ręki.
Moira wiedziała, że nie będzie potrzebować takiej wskazówki. Twarz Lionela
Marcha wryła się w jej pamięć. Nawiedzała ją setki razy w koszmarnych snach.
March wtargnął w spokojne życie Trevithicków niczym taran, zostawiając po
sobie ruiny. Jak mama mogła go poślubić? Był wcieleniem diabła. Nie minęło
jednak sześć tygodni, a nakłonił ją do małżeństwa, zaledwie rok po śmierci ojca.
Gdyby tylko Moira była wtedy w domu... A mama czuła się bardzo samotna. Nikt
z sąsiadów nie wiedział nic na temat Marcha. Podawał się za poważnego
właściciela ziemskiego z Kornwalii; jego wytworne ubiory i powóz sprawiały
wrażenie zamożności. Krewni doradzali pani Trevithick ostrożność, jednak nie
zważała na ich przestrogi. Wzięła pospiesznie ślub z mężczyzną którego ledwie
znała, a trzy miesiące później leżała już w grobie.
Moira nie zdziwiłaby się, gdyby ten łajdak ją zamordował, wyglądało jednak na
to, że przynajmniej tej zbrodni March nie ma na sumieniu. W chwili, kiedy mama
spadła z konia, bawił w interesach w Londynie. Trevithickowie dowiedzieli się o
rozmiarach jego grabieży dopiero po pogrzebie. Ojciec zostawił ich rodową
posiadłość. Wiązy, wolną od długów, a prócz tego dziesięć tysięcy w posagu dla
Moiry. Posag przepadł, majątek zaś obciążała hipoteka na piętnaście tysięcy
funtów. Po pogrzebie March oświadczył adwokatowi, że jedzie na kilka dni do
3
Londynu, aby uregulować finanse ze swoim księgowym.
Już nie wrócił. Ukradł dwadzieścia pięć tysięcy funtów, a Moira poprzysięgła
sobie wtedy, że je odzyska, choćby musiała w tym celu jechać za Marchem do
Afryki albo na biegun północny. Adwokat stwierdził, że jako mąż ich matki
March miał prawo dysponować majątkiem wedle własnego uznania. Skoro prawo
nie może im pomóc, muszą sobie radzić sami.
Dopiero po wyjeździe Marcha zaczęły krążyć na jego temat różne pogłoski.
Podobno pół roku przed przyjazdem do Wiązów, rodzinnej posiadłości
Trevithicków w Surrey, March pozbawił fortuny pewnego młodego lorda,
oszukując go w karty. Wcześniej rozprowadzał akcje fikcyjnej kopalni złota w
Kanadzie. Poślubił pewną zamożną, wiekową wdowę w Devon i uciekł z jej
majątkiem - stało się to tuż po śmierci pani Trevithick. Oba małżeństwa zawarł
więc zgodnie z prawem. Istniało pewne prawdopodobieństwo, że zagrabił rów-
nież mienie wielu innych kobiet.
Okazało się, że do swych oszustw March używał różnych przebrań i potrafił
zmieniać wygląd. Raz był czar-nowłosym, wąsatym kapitanem żeglugi daleko-
morskiej, innym razem jasnowłosym, gładko ogolonym dżentelmenem, farmerem
z Ameryki, irlandzkim hodowcą koni, a kiedyś nawet biskupem. Łajdak ten
posiadał jednak pewną cechę charakterystyczną, której nie mógł w żaden sposób
zmienić: brakowało mu czubka małego palca u lewej ręki.
Dochodzenie, pisanie listów i wertowanie gazet w poszukiwaniu informacji o
oszustwach, które mogły być jego dziełem, pochłonęło cztery lata, ale w końcu
się opłacało. Dzięki determinacji, z jaką Moira pragnęła dopaść Marcha, udało się
jej przetrwać chude lata w Wiązach. Lady Marchbank z Blaxstead, daleka krewna
pana Trevithicka, spotkała w sklepie w swoim miasteczku nieznajomego,
któremu brakowało kawałka małego palca. Udała się za nim i dowiedziała, że za-
trzymał się w Gospodzie pod Sową, podając się za majora Stanby. Lady
Marchbank podejrzewała, że w tej odległej okolicy ukrywa się przed swoją
ostatnią ofiarą. Była na tyle uprzejma, że zaprosiła Trevithicków, by zamieszkali
u niej w Domu nad Zatoką. Jednak Moira, która dowodziła ekspedycją,
postanowiła zatrzymać się w gospodzie, by mieć w ten sposób lepszy dostęp do
Marcha.
Przez cztery lata Moira wielokrotnie zmieniała strategię odzyskania pieniędzy.
Natchnieniem stała się dla niej historia lady Crieff ze Szkocji. Pewien wiekowy
baronet poślubił córkę swojego pastucha, kobietę kilkadziesiąt lat młodszą. W
chwili jego zgonu odziedziczyła ona wspaniałą kolekcję klejnotów, której wartość
oceniano na sto tysięcy funtów. Historia ta zdobyła tak szeroki rozgłos, gdyż
prawnicy syna baroneta z pierwszego małżeństwa, Dawida, obecnie sir Dawida
4
Crieffa, wszczęli proces mający na celu odzyskanie klejnotów. Ponieważ były
cenniejsze niż cały majątek, prawnicy utrzymywali, że w momencie spisywania
testamentu sir Aubrey był niespełna rozumu. Naturalną koleją rzeczy jego
głównym spadkobiercą zostałby syn.
Po intensywnym, trwającym miesiąc wertowaniu prasy Moira natrafiła na krótki
artykuł, z którego wynikało, że prawnicy skłaniają się ku rozwiązaniu sprawy
Crieff kontra Crieff w drodze ugody pozasądowej. W artykule nie było mowy o
tym, komu przypadną w udziale klejnoty; można było tym samym udawać, że
lady Crieff ma je przy sobie i jedzie właśnie do Londynu, by je sprzedać. Sir
Dawid, jeszcze prawie dziecko, może być po jej stronie. Sprzedaż byłaby
oczywiście nielegalna, Moira wątpiła jednak, czy Lionel March będzie się
specjalnie przejmował, kto jest prawowitym właścicielem.
W artykule podano nieco szczegółów dotyczących kolekcji. Znajdował się w
niej bajeczny komplet: szmaragdowy naszyjnik i kolczyki, naszyjnik z szafirów,
brylanty i pierścień z rubinem. Polegając na tym skromnym opisie Moira nabyła
imitacje klejnotów Crieffów. Jej własny naszyjnik z brylantami miał posłużyć
jako przynęta do zwabienia rzekomego Stanby’ego w pułapkę. Planowała tak go
omotać, by nabył kolekcję sztucznych klejnotów za prawdziwe pieniądze.
Naszyjnik Moiry był autentyczny, dostała go w spadku od stryjenki. Nie
znajdował się na szczęście wśród klejnotów matki, więc tym samym uniknął
zachłannych szponów Marcha. JA
Moira zdawała sobie sprawę, że jej plan jeży się od niebezpieczeństw,
najbardziej martwiła się jednak, czy bratu uda się wytrwać przez całą maskaradę.
Był dość inteligentny i pełen zapału, ale taki młody! Moira starała się nie
dopuszczać do siebie wątpliwości, ale kiedy wieczorem leżała w łóżku, przyznała
z ciężkim sercem, że może i ona, dziewiętnastoletnia panienka, nie jest godną
przeciwniczką dla takiego zatwardziałego kryminalisty jak Lionel March. Mogła
niechcący popełnić jakiś błąd. Co gorsza, March, żeby osiągnąć swój cel, może
spróbować ją porwać. Będzie musiała nieustannie się pilnować.
Kiedy przygotowywała się do wyjścia z powozu, Jonatan spytał:
- Jesteś gotowa, lady Crieff?
- Tak, możemy wysiadać, sir Dawidzie. Widzisz, oboje pamiętamy swoje nowe
imiona. Chodźmy, Dawidzie. Chyba mogę zwracać się do ciebie „Dawidzie”, nie
używając tytułu. Jak myślisz?
- To brzmi bardziej naturalnie, choć nie miałbym nic przeciwko tytułowi
szlacheckiemu. Mam mówić do ciebie „mamo”?
Moira zastanowiła się przez chwilę.
- Czy młody mężczyzna mógłby mówić do tak młodej macochy „mamo”?
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin