Aresi Paolo - Oberon.pdf

(746 KB) Pobierz
Aresi Paolo - Oberon
Paolo Aresi
Oberon
(przełoŜył Tomasz Giembicki)
Tyt. Oryg. - Oberon
It - 1987
Pl - 1991
Prolog. Pięć lat wcześniej
- Do diaska, masz wielkie szczęście, Ŝe nie jesteś człowiekiem!
Towarzysz patrzył na męŜczyznę o krótkich włosach i brunatnych oczach, który wypuścił
kłąb dymu i połoŜył papierosa na popielniczkę.
- Dlaczego? - spytał.
- Dlaczego? Do diaska - zaczął Valery podnosząc ponownie papierosa do warg - wiesz, co
znaczyłoby dla istoty ludzkiej musieć tu zostać, zostać na zawsze? - Zaciągnął się papierosem i
powrócił do tematu. - Tylko rzecz zaprogramowana właśnie w tym celu... chciałem powiedzieć
rzecz, jakaś istota stworzona do takiego Ŝycia, moŜe dać sobie radę. Tylko robot. Człowiek by
zwariował. - Potrząsnął głową.
Towarzysz przypatrywał mu się oczyma czerwonymi jak rozŜarzone węgle na białej twarzy
z metalu i plastiku.
- Dlaczego? - spytał.
- Jak to, dlaczego? Do diaska - Valery uśmiechnął się - zwariowałby z samotności. Nie
rozumiesz? - Zastukał papierosem o popielniczkę, a dym uniósł się w przestrzeń pustego pokoju,
rozjaśnionego przez przygaszony neon. - Nie, nie moŜesz zrozumieć, nie zostałeś stworzony, by
rozumieć. To dobrze, Ŝe tak właśnie jest.
Wstał, poklepał po plecach wyŜszego od siebie o kilka centymetrów robota i przekroczył
uszczelnione drzwi prowadzące do pomieszczeń kosmonautów.
Towarzysz nadal stał; na jego wypolerowanym ciele odbijało się białawe światło.
Samotność, pomyślał, czuć się samotnym.
Podrapał się w białą, plastikronową głowę. “Czuć się samotnym”. A co, moŜe on nie był juŜ
sam? MoŜe nie był jedyną w swoim rodzaju istotą? No cóŜ, nawet Valery był samotny, jeŜeli o tym
mowa. Czy on takŜe nie był jedyną w swoim rodzaju istotą? Istotą samotną. A jeśli tak, to cóŜ go
obchodziło, czy był samotny wśród tłumu, czy samotny wśród nikogo?
Valery zdaje się zaŜartował z niego. Chyba Ŝe... Towarzysz stał się podejrzliwy. Chyba Ŝe
dotąd ukrywali przed nim jakąś wstrząsającą prawdę.
Tak. Robot wszedł do pomieszczenia dowodzenia bazą, przekroczył uszczelnione drzwi i
zamknął je za sobą. Znalazł się na zewnątrz bazy, na zimnej i mrocznej równinie, w wiecznej nocy
lśniących gwiazd.
Mała, czerwona latarnia błyszczała pośrodku równiny. Jej światło wskazywało obecność
modułu lądującego, w którym pozostali czterej kosmonauci pracowali, by przygotować się do
odlotu. Tylko Valery nie poszedł z nimi, gdyŜ bolała go głowa. Czułe na podczerwień oczy
Towarzysza mogły dostrzec zarysowane na krawędzi krateru zarysy modułu i sylwetki
kosmonautów, którzy schodzili po schodkach, kierując się w stronę bazy.
To był piękny wieczór, jedli, śpiewali, śmiali się komplementując się nawzajem za dobrze
wykonane zadanie. Valery był naprawdę zadowolony, gdy Romanov, niski i krępy dowódca
wyprawy, powiedział, Ŝe czas juŜ iść spać, gdyŜ jutrzejszy dzień miał być dniem ostatnich prób
technicznych i dniem odlotu, powinni więc być w formie.
Przez cały wieczór Towarzysz pozostał wśród nich, z rozŜarzonymi, zdawałoby się
nieczułymi, diabelskimi oczyma. Naturalnie nie jadł, nawet nie śpiewał, ale był tam, siedział
między ludźmi, ich towarzystwo sprawiało mu przyjemność; tak jakby wszystkie obwody dobrze
działały, tak jakby energia płynęła w jego ciele, spokojna i pełna Ŝycia.
Romanov Ŝyczył wszystkim dobrej nocy, Boris i Salasky poszli w jego ślady.
- No cóŜ, dobranoc, Towarzyszu - rzekł w końcu wstając Valery.
- Valery - powiedział Towarzysz - czy dzisiaj Ŝartowałeś sobie ze mnie?
Człowiek uśmiechnął się. - Nie, skąd... Na jaki temat?
- śe człowiek czułby się tu samotny.
- Nie, do diaska, mówiłem całkiem serio.
- Więc ukryliście przede mną jakąś tajemnicę.
Valery spojrzał na stół, pełen brudnych talerzy, otwartych butelek, i siedzącego robota,
który mierzył go wzrokiem.
- Jaką tajemnicę?
- Wy, ludzie, nie jesteście jedynymi w swoim rodzaju istotami.
- Tak sądzisz?
- Tak. Gdybyście byli jedynymi w swoim rodzaju istotami, zawsze czulibyście się samotni,
tak na pustyni, jak wśród tłumów.
- Co ty, u diabła, mówisz?
- śe prawdopodobnie jest ciebie więcej niŜ jeden. W tobie jest jeszcze dwóch, trzech,
czterech... Valerych.
Valery podrapał się w nos; utkwił wzrok w podłodze, ale zaraz spojrzał na białego robota. -
Słuchaj no - powiedział, - przybyliśmy tu razem, razem urządziliśmy tę bazę. Dam ci radę: nie
pozwól, aby usłyszał cię Romanov. Powiedziałby, Ŝe zwariowałeś, i rozmontował. Dobranoc.
Dobranoc, dobranoc! pomyślał Towarzysz porządkując salę astronautów. Dlaczego Valery
odpowiedział w ten sposób? Z pewnością czegoś nie dopowiedział. Przestrzegł, Ŝeby nie mówić
tego Romanovowi, bo ten kazałby go rozmontować!
Z pokojów dobiegały odgłosy cięŜkich oddechów, a czasem chrapnięć. Robot zakończył
sprzątanie pokoju, usiadł (choć tak na prawdę nie odczuwał potrzeby) i podłączył się do gniazda
elektrycznego, aby doładować baterie.
Valery kręcił się w pościeli, wewnątrz stacji kosmicznej, tego zagubionego świata. “Jeden
Valery, dwóch Valerych, trzech Valerych”... Co, u diabła, chciał powiedzieć? MoŜe to, Ŝe robotowi
brak piątej klepki? Do diaska. Zastanowił się przez moment, czy nie byłoby dobrze ostrzec
Romanova, ale prawie natychmiast z tego zrezygnował. Pomyślał o jutrzejszym dniu, o wyjeździe,
o powrocie do domu, i wydało mu się, Ŝe czuje juŜ przyspieszenie rakiety i wielką siłę, która
wciska w fotel. Nareszcie wracali do domu, po wielu miesiącach spędzonych w pustce, pomiędzy
gwiazdami, w tym ciemnym świecie. Wracali na swoją Ziemię, do śmiejących się dziewczyn i do
zachodzącego latem chłodnego Słońca.
Czuł się szczęśliwy.
Romanov był juŜ na pokładzie, włączył silniki, aby przygotować moduł do startu. Boris i
Salasky wchodzili po schodkach. Tylko Towarzysz i Valery zostali pod gwiazdami, na zimnej i
mrocznej równinie.
- No cóŜ, Towarzyszu, idę.
- śegnaj, Valery - odezwał się elektroniczny głos.
- Bądź ostroŜny, to bardzo waŜna misja.
- Wiem.
- Pamiętaj, Ŝe jesteś tu, by kontrolować, obserwować, moŜe wejść w kontakt... Aby odkryć
największą tajemnicę.
- Wiem.
- Dobrze. Pamiętaj o ciągłym weryfikowaniu wszystkich funkcji bazy i stosuj się ściśle do
programu.
- Oczywiście.
- Dobrze, a...
- Valery, cieszysz się z powrotu do domu - odezwał się nagle Towarzysz. Valery spojrzał w
czerwone oczy automatu. W kasku słyszał głosy wtrącające się do rozmowy: to Romanov ponaglał
go - okno na orbicie, przygotowane do przyjęcia statku, nie będzie na niego czekało.
- Cześć. - Wskazał palcem okrytym szczelnie rękawiczką. - Zbudowaliśmy ci ładną bazę.
- Tak, jest naprawdę piękna.
- Do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
MęŜczyzna poszedł w kierunku modułu, błyszczącego wszystkimi światłami - czerwonymi,
białymi, błękitnymi - gotowego, by wznieść się do lotu. Wspiął się po schodkach. Raz tylko się
obejrzał i pomachał ręką.
Towarzysz znał ten gest i sam uniósł białą, plastikową rękę, trzymając ją tak, póki nie
zapłonęły silniki rakietowe, moduł uniósł się w ciemność i popędził w kierunku gwiazd, stając się
małym światełkiem, takim jak inne.
Wtedy Towarzysz opuścił rękę i spojrzał na mroczną pustkę wokół siebie.
Do diaska, pomyślał.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin