Anonymous - Młodzieńcze awantury.pdf

(481 KB) Pobierz
Anonymous
MŁODZIEŃCZE AWANTURY
Pośród wszystkich moich kolegów nie znajduję ani jednego, szczególnie po wyjeździe Hamiltona, do
którego byłbym tak bardzo przywiązany jak do George'a Viviana. Doprawdy, bardzo wiele
okoliczności złożyło się na scementowanie naszej przyjaźni. Chód wcześniej nie znaliśmy się długo,
niewiele czasu wystarczyło, byśmy właściwie oceniali nasze zalety i osiągnęli taki stopień zaufania,
aby powierzyć sobie wzajemnie najskrytsze tajemnice. Dobrze pamiętam i często do tego w myślach
wracam, ze po raz pierwszy zyskał moją przychylność swoim odważnym zachowaniem, gdy za
młodzieńcze figle obu nam groziła chłosta. Taka kara to zupełnie normalna rzecz w każdej szkole.
Wtedy właśnie postanowiłem uczynić wszystko co w mojej mocy, by odczuł, jak bardzo byłem mu
wdzięczny i poruszony jego postawą.
George, tak jak ja, byl sierotą. Spędziwszy, podobnie do mnie, pierwsze lata życia prawie wyłącznie w
otoczeniu kobiet, o wiele lepiej potrafił zrozumieć moje problemy, niż większość innych kolegów,
którzy korzystali z uroków życia w normalnych, szczęśliwych rodzinach. Muszę przyznać, że na
początku mial nade mną przewagę. U Doktora był wprawdzie od niedawna, ale wcześniej uczył się
okrągły rok w innnej szkole, co oczywiście ułatwiło mu lepsze poznanie krętych ścieżek szkolnego
życia. Był niezwykle bystry i inteligentny, obdarzony wyborną, wzbudzającą za-
zdrość wielu z nas, pamięcią. Nieszczęśliwie dla niego, szkoła, do której uczęszczał poprzednio, nie
była należycie prowadzona. Pracujących w niej nauczycieli w zupełności satysfakcjonowało, kiedy
potrafił bezbłędnie odtworzyć z pamięci zadaną lekcję. Nie troszczyli się nadmiernie o to, czy je
rozumie. Naturalne zdolności i spryt pozwalały mu jednak dotrzymać kroku większości uczniów w
Szkole Doktora. Nie trwało długo, kiedy odkryłem, iż pod pewnym względem mam jednak nad nim
przewagę. Lecz byłem przekonany, że gdyby tylko zdecydował się dołożyć starań, z pewnością
zająłby w naszej szkole znacznie wyższą pozycję niż dotychczas. Kiedy należało wykorzystać pamięć
i bystrość, potrafił z nich szybko zrobić użytek. Na tym polu nie dał się nikomu wyprzedzić.
Ustępował natomiast wyraźnie tam, gdzie konieczne było zastosowanie do jakichś celów owych
reguł, których z taką łatwością uczył się na pamięć, a których sensu jednak do końca nie pojmował.
Ponad wszystko odczuwał te braki w sztuce składania wierszy. Z tego powodu zmuszony był stale
odwoływać się do pomocy niektórych kolegów. Wnet też stałem się jego głównym pomocnikiem.
Choć zdarzało się, że czasami łajałem go za brak woli i gorąco namawiałem do samodzielnych prób, w
rezultacie chętnie służyłem mu radą i umiejętnościami.
Jednakże pewnego dnia zapytałem go całkiem poważnie, czy nie czułby się bardziej szczęśliwy,
gdyby polegał raczej na sobie, a nie ustawicznie uciekał się do cudzej pomocy. Przez chwilę był nieco
strapiony. Zaraz jednak odrzekł, że jeśli zabiera mi zbyt wiele czasu i jest zanadto kłopotliwy, może
mnie więcej nie niepokoić.
Wyjaśniłem mu, że nie miałem na uwadze swojej fatygi, bo jak przecież dobrze wie, składanie
wierszy nie sprawia mi większych problemów, ale że po prostu uważam jego zdolności za całkowicie
wystarczające, by mógł sam nauczyć się pisać lepiej ode mnie. W ogóle, przekonywanie go
sprawiało mi, przynajmniej jak na razie, większy kłopot niż wykonanie tej całej pracy za niego.
Odpowiedział mi na to, żebyśmy dali już spokój tym rozważaniom, jako że już niejednokrotnie
próbował, ale nigdy do tej pory nie udało mu się bez problemu złożyć ani jednego wersu. Przyznał
przy tym, że jest sobą pod tym względem rozczarowany i trudno mu się pogodzić z myślą o po-
zostawaniu w tyle za tymi, którzy nie dorównują mu w pozostałych przedmiotach.
Ostatecznie uzyskałem tyle, że zgodził się, abym spróbował mu chociaż wyjaśnić zasady, które umiał
przecież tak bezbłędnie powtórzyć. Zadanie kosztowało nas obydwu niemało wysiłku. Poświęcaliśmy
temu celowi wiele godzin każdego dnia. Z początku nasze dodatkowe zajęcie okazało się bardzo
męczące, ponieważ byliśmy zmuszeni zrezygnować na pewien czas z niektórych właściwych dla
naszego wieku przyjemności. George niejednokrotnie był gotów poddać się i porzucić te próby.
Jednakże z upływem tygodni zaczął przejawiać jakby przebłyski zrozumienia do tego, co z uporem
chciałem mu wtłoczyć do głowy. Od tego czasu jego zainteresowanie kontynuowaniem naszych
prywatnych studiów stało się równe mojemu. Jakiś promień światła zaczął rozjaśniać jego umysł i
przenikać tajemną dotychczas wiedzę. Wkrótce już George, sam nawet nie wiedząc dokładnie kiedy,
dostrzegł to światło i dziwił się, jak tak długo mógł pozostawać w ciemności.
Poczynił tak znaczne postępy, że nie uszło to uwadze Doktora, który wcześniej raczej nie doceniał
jego zdolności. Uznanie z jego strony nie tylko wynagrodziło wysiłki George^, ale również zachęciło
do większych starań.
Jego wdzięczność za pomoc w odkryciu ukrytych do tej pory pokładów możliwości i niemałych
zdolności była niezmierna. Nie było takiej rzeczy, której nie zrobiłby, aby przekonać mnie tylko, jak
silne łączą nas więzy.
Często zwykliśmy rozmawić o naszych dotychczasowych doświadczeniach życiowych i wymieniać
przy tym nasze myśli i uczucia. George bardzo wcześnie utracił oboje rodziców. Staranie o jego
wychowanie spoczęło wówczas na babce, surowej i wiekowej, lecz w żadnym wypadku nie
zgorzkniałej kobiecie. Zamieszkiwała w osobliwej, starej rezydencji, będącej dawniej siedzibą braci
klasztornej, wraz z niezamężną córką dobiegającą pięćdziesiątki i dwiema młodymi damami. Obie
były młodsze od George'a: jedna rok, druga zaś kilka miesięcy.
Obie panny nie były z nim spokrewnione, będąc krewnymi drugiego męża jego babki. Obydwie były
dobrze zabezpieczone materialnie i nie posiadając bliższej rodziny, odkąd sięgał pamięcią
pozostawały pod opieką starszej damy.
Dziewczęta niezmiennie stanowiły główny temat jego opowieści, którym nigdy nie było końca.
Wkrótce znałem o nich już każdy szczegół, których George był wyjątkowo bogatą skarbnicą. W
dzieciństwie nie miał w otoczeniu kompana tej samej płci, skazany więc był na spędzanie czasu
wyłącznie z dziewczętami. Panienki uczestniczyły w lekcjach łaciny i greki, których udzielał mu
wikary miejscowej parafii. George z kolei miał zapewniony udział w zajęciach francuskiego,
włoskiego, muzyki i tańca, prowadzonych przez nauczycieli z pobliskiego miasteczka.
Izbę szkolną stanowiło, oddalone nieco od głównego budynku, przestronne pomieszczenie. Służyło
niegdyś za klasztorną kaplicę. Z racji swego położenia, największy nawet hałas, jaki tam czynili, nie
dochodził do reszty mieszkańców posiadłości. Stara kaplica stała się stopniowo sceną ich dziecięcych
zabaw, miejscem, gdzie najchętniej przebywali.
Większa część ścian pomieszczenia ukryta była za okazałą biblioteką. Księgozbiór był dla dzieci
niedostępny, a grube tomy w zasadzie bezużytecznie spoczywały w za-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin