Antologia - Wielcy mistrzowie pióra SF.pdf
(
872 KB
)
Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
WIELCY MISTRZOWIE
PIÓRA SF
Harlan Ellison
PIE
ŚŃ
Ś
MIERCI
Chciwo
ść
była silniejsza ni
ż
moc molibdenowo-ferroatomowej mieszanki spalaj
ą
cej si
ę
w atomowym stosie gwiazdolotu, gor
ę
tsza ni
ż
promienie sło
ń
ca zwanego Agesem, widniej
ą
-
cego na ekranach w sterowni. Chciwo
ść
prowadziła pilota przez bli
ź
niacze galaktyki, pchn
ę
ła
go do podj
ę
cia si
ę
misji, uwa
ż
anej przez wszystkich, za z góry skazan
ą
na niepowodzenie.
Chciwo
ść
paliła mu mózg i wn
ę
trzno
ś
ci; przysi
ą
gł sobie,
ż
e wróci.
Clarkson patrzył jak w polu widzenia ro
ś
nie bł
ę
kitnozielona kula, która była Agesem,
Wyregulował selektory na „delikatny ton” i odszukał system planetarny Agesa.
Była tam... tak jak wskazywały mapy. Ages IX, dziewi
ą
ta planeta systemu, licz
ą
c od
bł
ę
kitnozielonego piekła.
Nacisn
ą
ł kilka guzików na tablicy kontrolnej komputera pokładowego, by naprowadzi
ć
gwiazdolot na wła
ś
ciwy kurs - statek miał okr
ąż
y
ć
z daleka orbit
ę
Dziewi
ą
tej, trzymaj
ą
c si
ę
jak najdalej od jej sło
ń
ca. Potem powoli wstał z fotela i odrzucił pasy bezpiecze
ń
stwa. Pode-
szwy z przyssawkami cicho stukały o pokład. Podszedł szybko do okr
ą
głego otworu w podło-
dze i zsun
ą
ł si
ę
po słupie na dolny pokład. Zatrzymał si
ę
przy drzwiach ładowni. Trzasn
ą
ł
przeł
ą
cznikiem i obserwował jak strzałka na zielonej tarczy przesuwała si
ę
w bok, a
ż
zatrzy-
mała si
ę
na podziałce z napisem PUSTE. Otworzył zamek i wł
ą
czył fluoroskop. Kiedy na su-
ficie zapaliły si
ę
lampy, wszedł do
ś
rodka. W ładowni było mokro - strumyki wody spływały
kanałami odpływowymi w podłodze.
- Tak wła
ś
nie powinno by
ć
- powiedział gło
ś
no.
- Kiedy znajd
ę
si
ę
w atmosferze - my
ś
lał gło
ś
no - wylej
ę
ziemsk
ą
wod
ę
daleko od miej-
sca l
ą
dowania, a potem napełni
ę
ładowni
ę
wod
ą
z Ages IX. Sprytne. Warte miliard dolarów.
U
ś
miechn
ą
ł si
ę
szeroko do siebie i potarł krótkimi, grubymi r
ę
kami tłusty, nieogolony
podbródek. Clarkson był masywnie zbudowanym m
ęż
czyzn
ą
, przypominał wizerunek blade-
go, z lekka niedo
ż
ywionego Buddy. Od dawna usiłował zrobi
ć
łatwo wielk
ą
fors
ę
- to była
ostatnia próba. Czuł,
ż
e tym razem ma ju
ż
pieni
ą
dze w kieszeni.
Sprawdził zespół elementów uszczelniaj
ą
cych, filtracj
ę
, urz
ą
dzenia zasilaj
ą
ce i wyszedł
z ładowni, starannie zamykaj
ą
c za sob
ą
drzwi.
W maszynowni sprawdził stos atomowy, upewnił si
ę
,
ż
e jest podwójnie zabezpieczony
na wypadek przymusowego l
ą
dowania i wrócił do sterowni.
Ages IX zbli
ż
ała si
ę
, cała bł
ę
kitnozielona i br
ą
zowa.
Woda zajmowała niemal 95% powierzchni planety. Tylko gdzieniegdzie w
ś
ród bezmia-
ru oceanów rozrzucone były nieliczne, skaliste wysepki.
Clarkson usiadł w fotelu pilota, zapi
ą
ł pasy i patrzył jak na ekranach ro
ś
nie jego miliard
dolarów.
Zobaczył w wyobra
ź
ni twarze m
ęż
czyzn, którzy go wynaj
ę
li. Wiedział,
ż
e kierowały ni-
mi najni
ż
sze pobudki, ale nic go to nie obchodziło, Je
ż
eli chcieli pokazywa
ć
j
ą
w karnawale,
to
ś
wietnie, Ka
ż
dy człowiek powinien my
ś
le
ć
przede wszystkim o sobie, a on Clarkson, teraz
wła
ś
nie tak post
ę
pował.
Podj
ą
ł si
ę
szale
ń
czej wyprawy i nie w
ą
tpił,
ż
e ludzie, którzy wyekwipowali jego statek,
my
ś
leli podobnie. Polecie
ć
na Ages IX i przywie
źć
jedn
ą
ze
ś
piewaj
ą
cych tam
ś
mierciono-
ś
nych Lorelei?! Z takich czy innych powodów próbowało l
ą
dowa
ć
na tej planecie ponad sto
gwiazdolotów i
ż
aden nie wrócił. Wysyłano statki parami, a wtedy załoga jednego gwiazdolo-
tu bezsilnie patrzyła, jak drugi rozbijał si
ę
na Ages IX.
Pewien gwiazdolot wszedł tylko w górne warstwy atmosfery i ju
ż
usłyszał pie
śń
Lore-
lei. Z trudem unikn
ą
wszy katastrofy, wrócił na Ziemi
ę
i wyja
ś
nił, na czym polegało niebez-
piecze
ń
stwo czaj
ą
ce si
ę
na Ages IX.
Próbowa
ć
wyl
ą
dowa
ć
tam, a na dodatek... schwyta
ć
jedn
ą
Lorelei... to szczyt głupoty.
Jednak Clarkson nie niepokoił si
ę
. Przez chwil
ę
nucił pod nosem monotonn
ą
melodi
ę
, a
potem usiadł znów w fotelu, by obserwowa
ć
jak ro
ś
nie jego bł
ę
kitnozielony miliard dolarów.
Usłyszał
ś
piew Lorelei, gdy gwiazdolot na mil
ę
zagł
ę
bił si
ę
w g
ę
st
ą
atmosfer
ę
. Melodia
była słodka i wspaniała - przynajmniej tak przypuszczał - docierała do niego poprzez warstw
ę
chmur i wycie wiatrów.
Clarkson teraz zrozumiał, dlaczego jego poprzednikom nie pomogły zatyczki do uszu:
t
ę
pie
śń
słyszało si
ę
umysłem, a nie uszami. Była to pie
śń
o ostatecznej samotno
ś
ci i
ś
mierci,
bardziej przejmuj
ą
ca ni
ż
cokolwiek, co mógł sobie wyobrazi
ć
.
- Zdaje si
ę
,
ż
e ju
ż
czas - parskn
ą
ł
ś
miechem i odrzucił pasy. Pochylił si
ę
do przodu i
nacisn
ą
ł guzik specjalnie zainstalowany w tym celu.
Z wyrzutni gwiazdolotu trysn
ę
ły płomienie, w atmosfer
ę
Dziewi
ą
tej wystrzeliła długa
smuga g
ę
stego, czarnego dymu.
Radionowe szperacze odnalazły
ź
ródło pie
ś
ni i Clarkson skierował statek do tego miej-
sca na powierzchni planety. Nie zawracał sobie głowy analizowaniem w jaki sposób docierał
do niego
ś
piew Lorelei. Mo
ż
e za pomoc
ą
telepatii lub dzi
ę
ki jakiemu
ś
fenomenowi przewo-
dnictwa - to naprawd
ę
nie miało
ż
adnego znaczenia. Tam w dole były kobiety, a ich głosy
wabiły ziemskie rakiety na pewn
ą
ś
mier
ć
, tak jak syreny w „Odysei”, a on miał schwyta
ć
jedn
ą
z tych kobiet, zawie
źć
na Ziemi
ę
i odebra
ć
fors
ę
.
Gwiazdolot opadał ci
ęż
ko na powierzchni
ę
planety, poruszał si
ę
po spirali, przechylał
na boki, zachowywał si
ę
jak uszkodzony statek tu
ż
przed katastrof
ą
.
Kiedy szarpn
ę
ło nim rosn
ą
ce gwałtownie przeci
ąż
enie, Clarkson wysun
ą
ł si
ę
z pasów i
nało
ż
ył skafander. Przywi
ą
zał kulk
ę
z parali
ż
uj
ą
cym płynem do wskazuj
ą
cego palca lewej
r
ę
kawicy. Potem ulokował si
ę
obok luku, naci
ą
gn
ą
ł na siebie specjalnie w tym celu przygoto-
wan
ą
uprz
ąż
i otworzył zamki na drzwiach. Dopóki gwiazdolot b
ę
dzie opadał w dół, drzwi
pozostan
ą
zamkni
ę
te z powodu olbrzymiego ci
ś
nienia atmosferycznego. Wiedział jednak,
ż
e
kiedy statek uderzy o powierzchni
ę
planety, otworz
ą
si
ę
, wyrzucaj
ą
c go na zewn
ą
trz.
-
Ś
licznie! - rozpromienił si
ę
.
Melodia nadal wirowała i kr
ąż
yła wokół niego, kiedy gwiazdolot uderzył mi
ę
kko w
skały Ages IX, przy akompaniamencie pie
ś
ni Lorelei.
Metalowy przedmiot rozbił si
ę
całkiem blisko Norli. Podpłyn
ę
ła bli
ż
ej, kiedy woda wo-
kół niego dostatecznie ostygła. Ogon Norli migotał i
ś
wiecił w bł
ę
kitnozielonej wodzie, a dłu-
gie, jasne włosy tworzyły wokół jej głowy promienn
ą
aureol
ę
. Spojrzała na metalowy prze-
dmiot: był ja
ś
niejszy ni
ż
inne podobne przedmioty, które pomogła zwabi
ć
w dół.
Ale kiedy ta rzecz uderzyła w wod
ę
, w jej boku otworzyła si
ę
dziura i wyrzuciła z siebie
istot
ę
, troch
ę
podobn
ą
do samej Norli, ale odra
ż
aj
ą
co brzydk
ą
.
Tam, gdzie u Norli znajdowały si
ę
pi
ę
kne płetwy ogonowe, ten stwór miał dwa chude
przydatki, które wyra
ź
nie nie nadawały si
ę
do niczego, Mo
ż
e nawet były w stanie zaniku.
Norla patrzyła przez kilka sekund na twór w czerwonym ubraniu o doskonale okr
ą
głej meta-
lowej głowie. Acha, jeszcze jeden.
Czy
ż
oni nigdy si
ę
nie dowiedz
ą
? Czy
ż
nigdy si
ę
nie domy
ś
l
ą
,
ż
e Pływaczki z Mistalu
nie chc
ą
ż
adnych obcych przybyszów na swojej planecie? Czy nigdy nie przestan
ą
przylaty-
wa
ć
?
Patrzyła jeszcze przez chwil
ę
na le
żą
cego nieruchomo ohydnego stwora, a potem opły-
n
ę
ła metalowy kadłub. Z miłym zdziwieniem odkryła,
ż
e jedna z dziur w boku statku odbijała
promienie
ś
wietlne. Co za niespodzianka!
Usiadła na br
ą
zowej skale i ze skórnej kieszonki na poro
ś
ni
ę
tym łuskami udzie wydo-
była swój pi
ę
kny grzebie
ń
. Zacz
ę
ła rozczesywa
ć
długie, złociste włosy, Czesała je tak długo,
a
ż
okryły j
ą
jak płaszczem. Cudownie tu si
ę
siedziało!
Raz po raz Norla spogl
ą
dała na le
żą
c
ą
na skałach z twarz
ą
, zwrócon
ą
do góry, człeko-
kształtn
ą
istot
ę
. Po jakim
ś
czasie zrozumiała,
ż
e siła witalna opu
ś
ciła ciało dziwnego stwora.
Ju
ż
wkrótce fale zmyj
ą
go w gł
ę
biny i zniknie razem z metalowym przedmiotem.
Nie zauwa
ż
yła,
ż
e człekopodobny stwór podniósł si
ę
. Mocno uderzył kciukiem o wska-
zuj
ą
cy palec, mia
ż
d
żą
c male
ń
ki koralik, który eksplodował, wyrzucaj
ą
c w powietrze mgł
ę
zło
ż
on
ą
z miliona drobniutkich cz
ą
stek.
Ale zorientowała si
ę
,
ż
e j
ą
sparali
ż
owało,
ż
e człekokształtny stwór - ten ohydny potwór!
- wzi
ą
ł j
ą
na r
ę
ce i niósł do wn
ę
trza metalowego kadłuba.
Clarkson pogwizdywał wesoło, kiedy gwiazdolot oddalał si
ę
od wodnej kuli Ages IX.
Syrenia Lorelei była bezpiecznie zamkni
ę
ta w napełnionej wod
ą
ładowni, a statek wzi
ą
ł kurs
na Ziemi
ę
. L
ą
dowanie na Ages IX nale
ż
ało do wyj
ą
tkowo skomplikowanych, ale komputer
pokładowy zrobił dobr
ą
robot
ę
, Tylko dziób statku został lekko pokiereszowany przez skały.
Clarkson praktycznie miał ju
ż
w kieszeni miliard dolarów. Musiał jednak przyzna
ć
ś
pie-
waj
ą
cym, syrenim Lorelei,
ż
e pokusa rzeczywi
ś
cie była nieodparta. Nikt nie mógł oprze
ć
si
ę
zalewaj
ą
cym my
ś
li,
ś
mierciono
ś
nym melodiom.
Zagwizdał monotonnie pod nosem i zszedł na dół, by popatrze
ć
przez przezroczyste
tylko od zewn
ą
trz okno na pi
ę
kn
ą
lecz gro
ź
n
ą
istot
ę
, pływaj
ą
c
ą
gniewnie po ładowni.
- Nie - mrukn
ą
ł gło
ś
no. - Nikt nie mógł przed nimi uciec. I nikt nie mógł wyl
ą
dowa
ć
na
Ages IX i nie zgin
ąć
...
- Z wyj
ą
tkiem - roze
ś
miał si
ę
szeroko, czuj
ą
c ju
ż
w kieszeni swój miliard dolarów - z
wyj
ą
tkiem astronauty zupełnie pozbawionego muzycznego słuchu.
U
ś
miechn
ą
ł si
ę
znów i wrócił na górny pokład, gwi
ż
d
żą
c pod nosem.
Valentine Cane
OFIARA
B
ę
bny wybijały gor
ą
czkowy rytm. Ci
ęż
kie, kamienne płyty rozsun
ę
ły si
ę
i wyprowa-
dzono mnie na zewn
ą
trz. Ujrzałem zalany sło
ń
cem taras, grup
ę
biało odzianych dostojników
po
ś
rodku, tłum w dole i otaczaj
ą
ce wszystko góry.
Było upalne południe, ale moje ciało marzło.
Sło
ń
ce o
ś
lepiało, a moje nieposłuszne powieki nie chciały si
ę
zamkn
ąć
. Bałem si
ę
, by-
łem w rozpaczy, ale ta rozpacz i strach jak gdyby nie mnie dotyczyły. Jak gdyby to kto
ś
inny
był ksi
ę
ciem podbitego kraju, dowódc
ą
pokonanej armii, schwytanym
ż
ołnierzem, je
ń
cem
prowadzonym na
ś
mier
ć
,
Z pogard
ą
obserwuj
ę
moje ciało pozwalaj
ą
ce prowadzi
ć
si
ę
na
ś
rodek tarasu. Kapłani
rozst
ę
puj
ą
si
ę
i widz
ę
kamie
ń
ofiarny.
Le
żę
z twarz
ą
zwrócon
ą
ku niebu, z ciałem wygi
ę
tym w bolesny łuk. Podchodz
ą
kapła-
ni, ale ja widz
ę
ju
ż
tylko chłodny bł
ę
kit. Przez chwil
ę
pragn
ę
by
ć
ptakiem.
Moi wrogowie intonuj
ą
pie
śń
. Prosz
ą
boga
ś
mierci, by zst
ą
pił po ofiar
ę
. Bł
ę
kit nade
mn
ą
przesłania smagła r
ę
ka, zaci
ś
ni
ę
ta na no
ż
u z obsydianu.
Obsydianowe ostrze rozcina napi
ę
te ciało je
ń
ca.
Ofiarnik wyrywa pulsuj
ą
ce serce i triumfalnie unosi je nad głow
ą
.
Tłum w dole wybucha radosnym okrzykiem. Kapłani dm
ą
w konchy. Czerwie
ń
zalewa
białe szaty i kwietne girlandy.
A potem muzyka milknie.
Milknie przera
ż
ony tłum.
Wstaj
ę
. Krew chlusta z mrocznej rany, w której jeszcze przed chwil
ą
biło serce.
Czemu uciekacie? Przecie
ż
modlili
ś
cie si
ę
, by bóg
ś
mierci zst
ą
pił odebra
ć
ofiar
ę
.
Oto jestem.
L. Spraque de Camp
INTERES PRZEDE WSZYSTKIM
I
- Sk
ą
d, u diabła - powiedział Abreu - szanowny senior to wszystko wytrzasn
ą
ł? Oble-
ciał pan połow
ę
ziemskich jarmarków czy co?
Pochylił si
ę
,
ż
eby obejrze
ć
odznaczenia na piersi Feliksa Borela.
- Order Teuto
ń
ski, Francuska Legia Honorowa, Trzecia Wojna
Ś
wiatowa, Odznaczenie
za Działalno
ść
w Słu
ż
bie Publicznej Ameryki Północnej, Order Czwartej Klasy Rycerzy
ś
w.
Stefana, Du
ń
ski Order Słonia, co
ś
tam z Japonii, Mi
ę
dzyuczelniane Mistrzostwo w Baseballu,
Wyborowy Strzelec Policji w Rio de Janeiro... Na pomidor, co za kolekcja!
Borel u
ś
miechn
ą
ł si
ę
sardonicznie do małego, pulchnego oficera słu
ż
by bezpiecze
ń
-
stwa.
- Sk
ą
d pan mo
ż
e wiedzie
ć
? A mo
ż
e jestem mistrzem baseballu?
- Co pan zamierza? Sprzeda
ć
ten cały kram nieszcz
ę
snym, ciemnym Kriszna
ń
czykom?
- Niewykluczone, je
ś
li znajd
ę
si
ę
w potrzebie. Albo mo
ż
e wywr
ę
na nich takie wra
ż
e-
nie,
ż
e dadz
ą
mi wszystko czego za
żą
dam.
- Hmm. Przyznaj
ę
,
ż
e w tym przebraniu, z tymi wszystkimi medalami i orderami two-
rzy pan widowisko działaj
ą
ce na wyobra
ź
ni
ę
.
Borel z rozbawieniem obserwował nad
ą
sanego Abreu. Wiedział,
ż
e tamten w
ś
ciekał si
ę
,
nie mog
ą
c znale
źć
pretekstu do zatrzymania go w Novorecife.
Dzi
ę
ki Bogn! - my
ś
lał Borel - kosmos jest na tyle jeszcze nie zorganizowany,
ż
e mo
ż
na
z powodzeniem stosowa
ć
ró
ż
ne sztuczki. Miał ochot
ę
zrobi
ć
Abreu'emu na zło
ść
, cho
ć
by
dlatego,
ż
e
ż
ywił mgliste uprzedzenia wobec Brazylijczyków, jakby to Abreu był winien,
ż
e
jego ojczyzna stanowiła najwi
ę
ksze mocarstwo na Ziemi.
Borel wyszczerzył z
ę
by w szerokim u
ś
miechu.
- Zdziwiłby si
ę
pan, Jak bardzo to... hm... przebranie okazało si
ę
przydatne. Sługusy w
portach kosmicznych bior
ą
mnie co najmniej za Szefa Sztabu
ś
wiatowej Federacji. „Prosz
ę
t
ę
dy, senior! Prosz
ę
podej
ść
bez kolejki, senior!” Cyrk,
ż
e boki zrywa
ć
.
Abreu westchn
ą
ł.
- W porz
ą
dku, nie mog
ę
pana zatrzyma
ć
. S
ą
dz
ę
jednak,
ż
e w stroju Kriszna
ń
czyka miał-
by pan wi
ę
cej szans na prze
ż
ycie.
- Wpakowa
ć
sobie na głow
ę
zielon
ą
peruk
ę
i fałszywe czułki? Dzi
ę
kuj
ę
uprzejmie.
- To pa
ń
ski pogrzeb. W ka
ż
dym razie, niech pan nie zapomina o Przepisie 368 Rady
Mi
ę
dzyplanetarnej. Zna go pan?
Plik z chomika:
Zabr7
Inne pliki z tego folderu:
Antologia - 31.10 Halloween po polsku.PDF
(2899 KB)
Antologia - Alfa Eridana.rtf
(807 KB)
Antologia - Almanach rosyjskiej fantastyki 02 - Czarna msza.pdf
(1280 KB)
Antologia - Arcydziela czarnego kryminalu.pdf
(3232 KB)
Antologia - Antologia fantastyki rosyjskiej - Zombi Lenina.pdf
(1193 KB)
Inne foldery tego chomika:
A. G. Taylor
A. J. Quinnell
Abbott Jeff
Abe Kobo
Abercrombie Joe
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin