Lowell Elizabeth - Miłosna pieśń dla Kruka.pdf

(474 KB) Pobierz
Lowell Elizabeth - Milosna pies
ELIZABETH LOWELL
MIŁOSNA PIEŚŃ DLA KRUKA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Człowiek zwany Krukiem przebudził się między jednym a drugim uderzeniem
serca. Leżał w absolutnym bezruchu, nasłuchując jak ktoś, kogo życie wiele już razy
zależało od wyczucia zmiany kierunku wiatru na morzu. „Czarna Gwiazda” szarpała
cumy, dowodząc, że nawet w zatoce wody były niespokojne. Powietrzne prądy
jęczały wokół dzikim i czystym głosem wiatru, który od ponad tysiąca kilometrów
leciał nad oceanem, aż w końcu dotarł tu, do Wysp Królowej Charlotty. A teraz ten
głos przemawiał do gór wyrastających stromo z zimnego oceanu, gór porośniętych
paprociami i wiecznie zielonymi drzewami, gór tak poszarpanych, że człowiek wolał
w cedrowych canoe rzucić wyzwanie morzu, niż przechodzić przez ten okryty
chmurami dziewiczy ląd.
Dla leżącego na szerokiej koji mężczyzny żywiołowa pieśń wiatru, góry i
morze były czymś znajomym. Kruk nasłuchiwał jeszcze przez chwilę, zapamiętał, że
sztorm przybył o dwanaście godzin wcześniej, niż zapowiadano, i zasnął znowu.
Za płytką zatoką morze było rozkołysaną i szarpaną gwałtownym wiatrem
czernią. Blask przedświtu, zredukowany do niewyraźnego lśnienia, ledwie przebijał
niskie chmury. Jedynie walcząca z falami biała łódź zakłócała wszechobecną szarość.
Siedząc przy potężnym przyczepnym silniku, Janna Moran utrzymywała kurs
 
łodzi ostro na wiatr. Jedną ręką sterowała, a drugą wybierała wodę. Używała
plastykowej butli po wybielaczu, z mocno zakręconą nakrętką i odciętym dnem.
Normalnie ten dwulitrowy pojemnik zupełnie wystarczał, by łódź była sucha czy tez
w miarę sucha. Na wyspach nic nie było naprawdę suche. Zderzenie wód zimnych
mórz północy i stosunkowo ciepłego prądu Kuroshio powodowało nieustanną mgłę,
mżawkę, deszcz lub prawdziwą ulewę.
Na ogół Janna lubiła tę ciekłą wersję słonecznych dni nad Wyspami Królowej
Charlotty. Jednak nie tego ranka. Była na otwartym morzu, gdy wody wzburzyły Się
nagle i bez ostrzeżenia nadciągnął wiatr. Burzę zapowiadano na wieczór, ale
najwyraźniej gdzieś nad Pacyfikiem nabrała ona szybkości i mocy. Sztorm,
nadciągający zamiast prognozowanego zwykłego deszczu i wiatru, był niezwykle
gwałtowny.
Janna niespokojnie spojrzała na linię brzegową po lewej stronie. Mrużąc oczy
z powodu wiatru, obserwowała wyrastającą z ciemnego morza nierówną ścianę lądu.
Jęknęła cicho, widząc, że do wejścia w Zatokę Totemu został jeszcze spory kawał
drogi. Poprzednim razem, zanim chmury zakryły niebo na wschodzie, potrzebowała
piętnastu minut rejsu, by skręcić i wpłynąć na spokojniejsze wody zatoki. Ale wiatr
się zmienił. Teraz i odpływ, i wichura działały przeciwko niej, a fale łamały się nad
dziobem tak, że ledwie nadążała wybierać gromadzącą się w łodzi wodę.
Co gorsza, silnik zaczął stroić fochy. Z początku były to tylko ledwie
zauważalne przerwy w funkcjonowaniu, tak krótkie, że sądziła, iż są tylko złudze-
niem.. Nim pokonała połowę drogi do bezpiecznej zatoki, przerwy te stały się
bardziej dostrzegalne i groźniejsze. Silnik zaciął się dwa razy w ciągu paru minut, a
serce Janny zatrzymało się na moment.
Raz jeszcze spojrzała na brzeg. Zastanawiała się czy nie podpłynąć bliżej,
zmniejszając w ten sposób odległość do celu. Odrzuciła ten pomysł, wspominając
ogromne fale atakujące ciemne urwiska po obu stronach wejścia do zatoki. Trasa,
którą wybrała, była dłuższa, ale też bezpieczniejsza.
Silnik zakrztusił się, przycichł, ruszył znowu i zgasł zupełnie.
Wiatr wydał się nagle bardzo głośny. Czując, jak serce podchodzi jej do
gardła, Janna odwróciła się, oparła o ławeczkę i z całej siły szarpnęła linkę startera.
Silnik zawarczał, ale nie zaskoczył. Szarpnęła linkę ponownie, i jeszcze raz. A potem
poczuła ogromną ulg~, gdy silnik ruszył znowu. Natychmiast skierowała łódź pod
wiatr i zwiększyła obroty. Przy większej szybkości wleje się więcej wody, ale też
 
łódź szybciej dotrze do zatoki.
Przez kilka minut Janna płynęła bez problemów.
Kiedy zaczęła się uspokajać, silnik niespodziewanie zgasł. Odrzuciła
plastykowy pojemnik, chwyciła linkę startera i zaczęła ją szarpać. Silnik parsknął,
zamruczał i zgasł. Janna raz po raz pociągała za linkę. Za każdym razem silnik
warczał przez chwilę, ale nie chciał się zbudzić.
- Ruszaj, do diabła!
Jakby tylko czekając na właściwą zachętę, silnik nagle ożył. Szczupłymi
palcami Janna chwyciła dźwignię. Oszczędnie dawkując paliwo, znowu ustawiła łódź
pod wiatr. Fale unosiły się nad burtą, a strumienie zimnej wody zalewały żółtą kurtkę
dziewczyny. Większość tej wody ściekała do łodzi, ale część zawsze znajdowała
drogę, by dostać się pod kurtkę i ściekać po plecach i między piersiami. Mimo
wysokich rybackich gumiaków Janna miała zupełnie przemoczone nogi.
Szybko wybierała wodę, bez nadziei, że nadąży, ale próbowała przynajmniej
zmniejszyć ciężar łodzi, by nie zanurzyła się głęboko. Wody było zbyt dużo, o czym
lewe ramię Janny przypominało przy każdym kolejnym ruchu. I pomimo wysiłków
dziewczyny ciągle jej przybywało.
Silnik zadygotał i stanął. Janna rzuciła pojemnik i ostro pociągnęła za linkę
startera. Motor rzęził chrapliwie, lecz nie zapalił. Spojrzała na brzeg. Był bliżej. Zbyt
blisko. Przez chmury sączyło się dość światła, by dostrzec wyraźną linię piany tam,
gdzie fale przyboju łamały się u stóp klifu. W tej białej linii nie było żadnej przerwy,
niczego, co wskazywałoby na jakiekolwiek bezpieczne miejsce do cumowania.
Janna nacisnęła bańkę leżącą pomiędzy zbiornikiem paliwa a silnikiem.
Zachlupotała ciecz. Czuła jej opór pod palcami. Nie z braku paliwa stanął silnik.
Gwałtownie szarpnęła za linkę startera, wkładając w to wszystkie swe siły.
Nie zdało się to na nic.
Uderzona przez fale łódź przechyliła się na bok.
Janna ledwie zdołała utrzymać się na pokładzie. Bez silnika łódź była zdana
na łaskę wiatru, w przerażającym tempie popychana w stronę brzegu. Janna jeszcze
dwa razy szarpnęła za linkę, jednak wysiłki poszły na marne. Nie usłyszała nawet
znajomego krztuszenia się silnika.
I nagle uświadomiła sobie, że nie może dłużej tracić energii. Nie miała już
czasu na szarpanie linki martwego silnika. Wstała z rufowej ławeczki i podeszła do
środkowego siedzenia. Tak szybko, jak tylko po zwalały jej na to zmarznięte dłonie,
 
wyciągnęła wiosła, wcisnęła je w dulki i z całej siły zaczęła wiosłować. Ciągnąc
wiosła, wykręciła łódź dziobem pod wiatr. Natychmiast zaczęła nabierać mniej wody.
Janna zaparła się stopami o pokład i wzięła się do pracy. Wiosłowała długimi,
równymi pociągnięciami, tak jak dawno temu uczyli ją bracia na małym jeziorku w
stanie Waszyngton. Obserwowała widniejący za rufą brzeg. Próbowała ocenić
szybkość łodzi, szukając charakterystycznych punktów, które z wolna materia-
lizowały się wśród mgły.
Kiedy okazało się, że łódź stoi w miejscu, uznała, że po prostu za bardzo się
denerwuje. Wybrała inny punkt terenu, odliczyła pięćdziesiąt pociągnięć i znowu
sprawdziła, ile drogi zdołała przebyć. Przesunęła się, ale ledwie dostrzegalnie. Wiatr i
fale były dla niej zbyt silne, a co kilka sekund przez burty wlewało się coraz więcej
wody. W tym tempie nie dotrze do Zatoki Totemu. Prędzej straci siły, wiatr zepchnie
łódź na skały albo sprawi, że zatonie pod większą falą.
Na kilka minut Janna zwiększyła tempo wiosłowania, oddalając się od
ciemnych urwisk brzegu. Do tej pory uważała się za osobę dość silną i sprawną
fizycznie. Zawdzięczała to zarówno cechom wrodzonym, jak i zabawom z trzema
starszymi braćmi, którzy drażnili się z nią bezlitośnie, gdy była jeszcze zbyt słaba, by
im dorównać w mocowaniu. Nauczyła się uśmiechać i żartować, jakby nic ją nie
bolało, nauczyła się pracować ciężej i dłużej, by następnym razem poradzić sobie
lepiej. W efekcie zyskała opinię wysportowanej dziewczyny z dużym poczuciem
humoru.
Woda w łodzi sięgała już do kostek. Janna pozwoliła sobie na jeden rzut oka
w stronę brzegu. Łódź tkwiła niemal w tym samym miejscu. Jeżeli odrobinę się
przesunęła, to wyłącznie bliżej skał. N a jeden moment przerażenie odebrało Jannie
siły. Natychmiast jednak zacisnęła zęby, zamiast na ukos, skierowała łódź prosto w
morze i zaczęła wiosłować. Po stu pociągnięciach linia brzegu nieco się cofnęła.
Jednak zatoka nie była ani trochę bliżej.
Janna skręciła, wybierając kurs prowadzący ku zatoce. Przez moment
zastanawiała się, co może zrobić. Wiosłując prosto w morze, utrzyma odpowiednią
odległość od skał, ale nie zbliży się do przystani. Płynąc kursem ukośnym, dotrze
szybciej do zatoki, ale siła wiatru i fal zepchnie ją też bliżej klifu. To będzie wyścig:
czy żywioły rzucą ją na skały, zanim dotrze do bezpiecznej przystani w zatoce.
Szczerze mówiąc, nie wierzyła, by się jej to udało.
Lecz jeśli nie przestanie wiosłować, by wybrać wodę, zatonie, nim dotrze do
 
zatoki czy do skał.
Rzuciła wiosła i przez minutę gorączkowo wybierała wodę, potem ściągnęła
wodoodporną kurtkę i rzuciła na dno łodzi. Jeżeli łódź przewróci się lub zatonie, nie
chciała, by krępowało ją niewygodne okrycie. Sięgała po wiosło, gdy wiatr rozwiał
jej długie cynamonowej barwy włosy. Po chwili jakaś większa fala zupełnie je
zmoczyła. Chwyciła wiosła i raz jeszcze skierowała dziób pod fale. Zdjęła też
rybackie buty. Wiedziała, że ściągną ją na dno, jeśli spróbuje w nich pływać. Została
tylko w przemoczonych tenisówkach. Będą jej potrzebne, jeśli stanie na kamienistym
brzegu.
- Nie „jeśli” - poprawiła siebie stanowczo. - Kiedy. Jesteś dobrą pływaczką.
Dwa tygodnie temu przepłynęłaś prawie dwa kilometry bez żadnej przerwy. A stąd do
wejścia zatoki nie ma nawet pięciuset metrów.
Co prawda dwa tygodnie temu był wyjątkowo spokojny ciepły dzień, pływała
w osłoniętej zatoczce, a morze było płaskie jak lustro. Teraz trwał sztorm i wysokie
fale miotały łodzią. Jednak nie należy spodziewać się najgorszego. Wiedziała, że w
niebezpiecznych sytuacjach najwięcej ludzi ginie z powodu paniki.
By zbyt dużo nie rozmyślać, Janna pochyliła się nad wiosłami. Pomarańczowa
kamizelka ratunkowa lśniła w półmroku niczym płomień. Była jedynym barwnym
punktem widocznym na lądzie i na morzu.
Kruk stał na mostku” Czarnej Gwiazdy”. Wydawał się potężny niczym góry
wznoszące się stromo po obu stronach Zatoki Totemu. Pod jego stopami pokład
kołysał się lekko na falujących wodach zatoki. Stał spokojnie, bez trudu utrzymując
równowagę. Nie zwracał uwagi na chłodny wiatr szarpiący za kołnierz
ciemnoniebieskiej flanelowej koszuli. Z zamkniętymi oczami wytężał słuch, by
usłyszeć cichy warkot, świadczący o tym, że daleki silnik zaskoczył w końcu i ruszył.
Jednak prócz wycia wiatru nie dobiegał go żaden dźwięk.
Przez potężną lornetkę spojrzał w stronę wyjścia z zatoki. Czarnymi oczami
wpatrywał się w ciemne wody, poszukując jakiegoś znaku, że łódź dotarła do
bezpiecznego miejsca. Nie widział jednak niczego. Tylko białe grzywacze i
niewielkie czarne fale rozbijały się o burtę „Czarnej Gwiazdy”. Za ujściem zatoki
widział linię spienionej wody. Ktokolwiek się tam znalazł, wobec nasilającego się
sztormu miał pełne ręce roboty, zwłaszcza, jeśli płynął otwartą łodzią z przyczepnym
silnikiem.
Z drugiej strony Kruk wiedział, że gwałtowny wiatr mógł tłumić odgłos
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin