McClure Ken - Życie przed życiem.pdf

(720 KB) Pobierz
341683026 UNPDF
KEN McCLURE
Życie przed życiem
Przekład
TOMASZ WILUSZ
„KB”
Lepiej zapomnieć i radosnym być, Niż pamiętać i się smucić. Pamiętaj
Christina Rossetti (1830 1894)
Prolog
Jerozolima Izrael Wrzesień 2000
Ignatius stał bez ruchu i czekał, aż Stroud zrobi zastrzyk. Pacjent był już I pod
wpływem silnych środków uspokajających i nie mógł unieść powiek na dłużej niż kilka sekund.
W gabinecie panowała cisza, tylko z głębi budynku dochodziła stłumiona pieśń religijna,
kontrastująca z odległym nawoływaniem muezina wzywającego muzułmanów do modlitwy na
koniec kolejnego długiego, upalnego dnia - odgłosy codziennego życia Jerozolimy.
- Możesz zaczynać - oznajmił Stroud.
- Powiedz, jak się nazywasz. - Głos Ignatiusa był spokojny, hipnotyzujmy.
- Saul... Saul Abe.
- Czym się zajmujesz, Saulu?
- Jestem... kamieniarzem.
- Gdzie?
- W Jerozolimie.
- Co budujesz?
Mężczyzna zaczął rozpaczliwie łapać powietrze.
- Co się stało?
- Głaz!
- Jaki głaz?
- Spada mi na nogi! - Abe krzyknął z bólu.
- Co się stało? - powtórzył spokojny głos.
- Głaz stoczył się z wozu... nie zdążyłem się odsunąć... zmiażdżył mi nogi. - Pod
wpływem strasznego wspomnienia Abe na chwilą jakby zapadł się w miłosierną nicość, po
czym nagle drgnął.
- Co dzieje się teraz? - głos spytał cicho, ale stanowczo.
- Dwaj mężczyźni... próbują zdjąć głaz z moich... - Abe znów krzyknął. Nie poczuł, jak
druga igła wbija się w jego ramię. Zastrzyk uspokoił go na chwilę. - Mam połamane nogi,
zakrwawione... mówią, że trzeba je będzie uciąć!
Saul Abe wstrzymał oddech na całe pół minuty i wybałuszył z przerażenia oczy,
przeżywając koszmar na nowo.
- Nie możemy utrzymywać go w tym stanie - powiedział Stroud. - To niebezpieczne.
- Dobrze, zejdźmy głębiej - polecił Ignatius.
Po kolejnym zastrzyku Abe uspokoił się, jakby zapadał w spokojny sen, ale zaraz znów
się ożywił.
- Lea! Lea!
- Kto to jest Lea?
- Moja żona.
- Jak się nazywasz?
- Izaak... nie mogę znaleźć Lei! Gdzie ona jest?
- Kim jesteś, Izaaku? Co robisz?
- Jestem żołnierzem. Wróciłem do domu i nie wiem, gdzie jest Lea!
- Gdzie byłeś, Izaaku?
- Walczyłem z Rzymianami. Przygotowaliśmy zasadzkę pod Bet Hakem, ale ktoś
zdradził. Tylko ja i mój brat uszliśmy z życiem... Och, mój brat...
- Co z twoim bratem, Izaaku?
- Jest w rękach Rzymian.
- Opowiedz wszystko po kolei.
- Słyszę, jak krzyczy... Rzymianie go torturują. Wzywa mnie, a ja nic nie robię! Leżę w
rowie i udaję martwego. Ze strachu nie mogę się ruszyć. Słońce przypieka mi kark. Mój brat
mnie potrzebuje, a ja mu nie pomagam!
- Bo nie możesz mu pomóc, Izaaku. Wrogów jest zbyt wielu. To nie twoja wina.
Dlaczego go torturują? Czego od niego chcą?
- Pytają, gdzie jest Nazareńczyk.
- Nazareńczyk? - spytał Ignatius lekko ochrypłym głosem. Z podniecenia zaschło mu w
gardle.
- Gdzie Lea? Czemu nie ma jej w domu?...
- Izaaku! - Co?
- Opowiedz mi o Nazareńczyku!
- Muszę znaleźć Leę.
- Posłuchaj mnie! Znasz go, prawda? Spotkałeś Nazareńczyka.
- Czemu wszyscy tak się nim interesują? Nic, tylko gada, i to samymi zagadkami. W
świątyni pełno jest mówców. Nam potrzeba wojowników.
- Znasz go czy nie?
- Lea, gdzie jesteś? Czemu nie przychodzisz?
- Spróbuj się odprężyć - powiedział głos.
- Lea! Lea!
- Za bardzo się denerwuje - stwierdził Stroud.
- Musimy wiedzieć więcej! - nalegał Ignatius.
- Zabijesz go!
- Opowiedz mi o Nazareńczyku, Izaaku.
- Lea... och, Lea, zabili cię. - Saul Abe zaczął dygotać na całym ciele, jakby nagle
zrobiło mu się zimno. Dreszcze, najpierw lekkie, po chwili stały się tak gwałtowne, że nogi
łóżka zaklekotały o posadzkę.
- Dostał ataku! - zdenerwował się Stroud. - Ostrzegałem cię! Ignatius spojrzał na drżące
ciało; z jego twarzy nie dało się wyczytać nic oprócz rozczarowania i irytacji.
Abe zesztywniał. Wszystkie mięśnie się naprężyły. Wybałuszone, przerażone oczy
stanęły w słup i znieruchomiał.
- Ostrzegałem - powtórzył Stroud.
- Ale to działa - odparł Ignatius.
1
Kansas City USA
Październik 2000
John Macandrew wstał z łóżka i podszedł boso do okna. Uchylił żaluzje i zamrugał,
oślepiony blaskiem porannego słońca. Niebo było niebieskie, a liście na drzewach po drugiej
stronie ulicy wreszcie zmieniły barwę z zielonej na złocistą; ta transformacja trwała trzy
tygodnie i Macandrew śledził ją z narastającym zadowoleniem. Latem w Kansas City bywało
goręcej niż w piekle, w zimie marzło się na kość, za to jesień była przyjemna.
Zwłaszcza w takie dni jak ten, kiedy słońce świeciło na bezchmurnym niebie, a wiatr
wstrzymał oddech. Miasto, siedząc okrakiem na granicy Kansas i Missouri, może i nie należało
do najpiękniejszych, ale kiedy drzewa oblekały się barwami, a chodniki przykrywał kobierzec
liści, marzyciel mógł zmrużyć oczy i wyobrazić sobie, że jest w Nowej Anglii, a nie na
monotonnych równinach Środkowego Zachodu.
Macandrew postanowił, że dziś zostawi samochód w garażu i pójdzie do kliniki pieszo.
Odwrócił się od okna, włączył radio i poczłapał do kuchni zemleć kawę. Uśmiechnął się, kiedy
spiker poinformował, że Chiefs wygrali przedsezonowy mecz towarzyski, i to ponad
trzydziestoma punktami.
Przed przyjazdem do Kansas City Macandrew niezbyt interesował się futbolem, ale
teraz nie opuszczał żadnego meczu Chiefsów na stadionie Arrowhead. W ten sposób
odpoczywał. Obserwacja dwóch drużyn toczących zaciekły bój, w którym wygrywali szybsi i
silniejsi, miała dla niego wartość terapeutyczną. Mógł na jakiś czas zapomnieć o pracy,
nieustannie wymagającej nadzwyczajnej precyzji. Był neurochirurgiem, trudno o bardziej
stresujące zajęcie. Każdego dnia milimetry dzieliły go od klęski. W jego fachu nie wolno było
popełniać błędów. Panowało powszechne przekonanie, że słabszy dzień może przytrafić się
każdemu, tylko nie chirurgom i może jeszcze pilotom. Tak, pilotom też.
Kiedy nalewał kawę, w radiu podali, że jest piętnaście po siódmej. Zerknął na zegarek.
Miał mnóstwo czasu; operacja była zaplanowana na dziesiątą, a do kliniki szło się pół godziny.
W odróżnieniu od większości kolegów, którzy zadomowili się na schludnych przedmieściach,
świadomie zdecydował, że zostaje w mieście. Może to i niemodne, ale uznał, że bez żony i
dwójki dzieci nie spełnia wymogów, by żyć zgodnie z marzeniami przeciętnego Amerykanina.
Inna sprawa, że nie przepadał za przedmieściami: mieszkać tam to tak, jakby być podłączonym
do aparatury podtrzymującej życie - niby wygodnie, ale życie ledwo się tli. Wynajął więc piętro
starego domu w stylu kolonialnym na Cherry. Dom pamiętał lepsze czasy i powoli zaczynał się
rozsypywać, ale stał niecałe trzy kilometry od kliniki, a właściciele - państwo Jackson - nie byli
uciążliwi. Większość czasu spędzali na odwiedzaniu rozsianych po całym kraju wnucząt. Teraz
byli w Michigan u najmłodszej córki, mieli wrócić w środę.
Otworzył aktówkę i wyjął przezroczystą plastikową teczkę z notatkami o pacjentce,
którą miał operować tego ranka. Usiadł przy oknie i przejrzał je, sącząc kawę. Jane Francini
miała trzydzieści cztery lata - była dwa lata młodsza od niego - i skarżyła się na silny ból za
oczami. Jej lekarz podejrzewał migrenę, ale kiedy kilkutygodniowa kuracja nie przyniosła
efektu, skierował ją do szpitala. Przeprowadzone badania wykazały guz w szyszynce.
Macandrew miał go dziś usunąć.
W normalnych okolicznościach byłby to dość prosty zabieg, ale Jane Francini niecałe
trzy lata wcześniej przeszła operację serca. Pojawiły się w związku z tym pewne wątpliwości,
czyjej stan zdrowia pozwala na przeprowadzenie poważnego zabiegu, ale miały czysto
teoretyczny charakter. Operacja była konieczna. Guz musiał zostać usunięty.
Mąż Jane, Tony Francini, bogaty biznesmen, który sprzedawał maszyny rolnicze na
całym Środkowym Zachodzie, nalegał, by zabieg przeprowadzono w jednej z renomowanych
klinik na Zachodnim Wybrzeżu, ale Saul Klinsman, ordynator oddziału neurochirurgii,
przekonał go, że tu, w Kansas City, też sobie poradzą. Francini w końcu uległ, wcześniej
jednak, gdy dowiedział się, że to Macandrew ma przeprowadzić operację, poddał go
drobiazgowemu przesłuchaniu.
Na wieść o tym, że Macandrew studiował medycynę na Uniwersytecie Columbia, a
później pracował w kilku cenionych szpitalach i klinikach, Francini uspokoił się i z właściwą
sobie bezpośredniością spytał: „To co pan tu, do cholery, robi?”
Mimo że Macandrew nie podzielał irracjonalnych uprzedzeń swoich starszych kolegów
po fachu, Francini działał mu na nerwy. Mąż Jane był typowym przykładem człowieka, który
uważa sukces finansowy za wystarczającą rekompensatę kompletnego braku manier i uroku
osobistego. Macandrew doskonale wiedział, że Środkowy Zachód nie cieszy się poważaniem
reszty Ameryki; panowało przekonanie, że skoro miejscowi słyną z wierności staroświeckim
zasadom, to ich nauka i sztuka muszą być równie zacofane. I nie do końca się mylono, choć
akurat klinika w Kansas City była jedną z lepszych w kraju.
Pierwotny plan Macandrew był taki: przepracować trzy lata na Wschodnim Wybrzeżu, a
potem wyruszyć do Kalifornii w poszukiwaniu dużych pieniędzy i słodkiego, miłego życia. Bez
żadnych sentymentów. Zadziwił samego siebie, gdy odpowiedział na ofertę pracy z Kansas
City, tłumacząc Kelly, swojej ówczesnej dziewczynie, że pozwoli mu to lepiej poznać stan
amerykańskiej medycyny.
Prawdziwy powód był jednak nieco inny i ściśle wiązał się z pochodzeniem
Macandrew. Jego prapradziadek, szkocki emigrant, osiedlił się na Środkowym Zachodzie w
miejscowości o nazwie Weston, w stanie Missouri. Macandrew nie wiedział dlaczego, ale czuł,
że musi podążyć jego śladem i zacieśnić więź z tym regionem. Kelly jasno dała mu do
zrozumienia, że Kansas to nie miejsce dla niej, a wyjazd zaszkodziłby jej planowanej karierze
w położnictwie. Przez jakiś czas dzwonili do siebie i pisali listy, ale ostatnio kontakty między
nimi właściwie się urwały. Kelly dostała pracę w klinice Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa w
Nowym Jorku i ich drogi rozeszły się na dobre.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin