Vinge Joan D - Myszołap 02.pdf

(981 KB) Pobierz
305087894 UNPDF
20
- Promieniujesz jak reflektor - rzekþa Argentynħ, ktra
otworzyþa mi drzwi i obrzuciþa mnie badawczym spojrzeniem. -
Chyba zdobyþeĻ to, co chciaþeĻ? - Zrobiþa mi przejĻcie, a gdy
spostrzegþa moje zakrwawione ubranie, kĢciki jej ust
powħdrowaþy w dþ. - Na miþoĻę boskĢ...! Czy oprcz tego
udaþo ci siħ cokolwiek zaþatwię?
PotrzĢsnĢþem gþowĢ. To nie miaþo byę zaprzeczenie; pr-
bowaþem siħ po prostu uwolnię od wraŇenia, Ňe jestem jedno-
czeĻnie kaŇdĢ osobĢ znajdujĢcĢ siħ w promieniu stu metrw.
Skoncentrowaþem siħ na Argentynħ, poczucie ulgi szybko
przemieniþo siħ w
Ograniczyþem zasiħg, Ňeby znw odczuwaę tylko samego
siebie.
- Owszem - odparþem, idĢc za niĢ korytarzem. W klubie byþo
juŇ trochħ goĻci, stali w grupkach rozrzuconych po caþej sali.
Udaþo mi siħ jednak wrcię, zanim klub wypeþniþ siħ szczelnie.
Nie byþem pewien, czy w obecnym stanie poradziþbym sobie
wobec takiej iloĻci umysþw.
- Tylko tyle masz mi do powiedzenia? - zapytaþa Argentynħ
ostrym tonem, kiedy milczaþem.
- Przepraszam - mruknĢþem. - Muszħ siħ z tym nieco o-
swoię, to bardzo silne Ļrodki. - DotknĢþem palcami gþowy. -
Zabieram swoje rzeczy i zmykam.
- SĢ na grze. Prysnħ ci trochħ pianoskry na rħkħ.
Nie podoba mi siħ ta rana.
- Dziħki.
Teraz, kiedy byþem zdolny znw skoncentrowaę siħ na
swoim ciele, poczuþem docierajĢcy z kilku miejsc
piekielny bl. Poszedþem za Argentynħ na grħ do
dþugiego, przestronnego pomieszczenia stanowiĢcego jej
prywatny apartament. Pokj byþ na tyle duŇy, Ňe mgþ
pomieĻcię wszystkie potrzebne jej rzeczy; staþy tu liczne
szafy i komody. Wiele ubraı leŇaþo w stosach na
wierzchu. Niektre meble sprawiaþy wraŇenie, jakby
liczyþy sobie znacznie wiħcej lat niŇ ich wþaĻcicielka.
CzħĻci strojw oraz ozdoby zapeþniaþy niemal kaŇdy
skrawek nadajĢcej siħ do tego przestrzeni, na podþodze
pod oknami staþ caþy szereg najrŇniejszych roĻlin w
doniczkach. Kiedy weszliĻmy do pokoju, z þŇka zsunħþo
siħ jakieĻ zwierzĢtko o czerwonawym futerku i zniknħþo
pod szafĢ.
- Nie zwracaj uwagi na ten baþagan - powiedziaþa
Argentynħ, spostrzegþszy zapewne zdumienie na mej
twarzy. - Nigdy nie mogħ siħ rozstaę ze starymi ciuchami.
Chyba dlatego Ňe przez wiele lat nie miaþam nic, co
mogþabym wyrzucię.
SkinĢþem gþowĢ, przypomniawszy sobie, Ňe pozbyþem
siħ wszystkich Ňetonw.
- Trudno pokonaę stare przyzwyczajenia - rzekþem.
- Siadaj. - UĻmiechnħþa siħ wreszcie, wyjħþa paczkħ
kam-fw z kieszeni bluzy od dresu i wþoŇyþa sobie
jednego w usta. WyciĢgnħþa opakowanie w mojĢ stronħ.
Nie miaþem kamfa w ustach od wielu lat, od czasu Ļmierci
Derħ Cortelyou. Zawsze mi siħ z nim kojarzyþy. Ale dziĻ
moje wspomnienia wydawaþy siħ odlegþe. Z
wdziħcznoĻciĢ skinĢþem gþowĢ i Argentynħ wyjħþa mi
jednego kamfa z paczki. Miaþa na sobie obszerne szare
spodnie, zebrane nad kostkami, i niebieskĢ koszulħ pod
luŅnĢ szarĢ marynarkĢ z podwiniħtymi szerokimi
rħkawami. W uszach nosiþa srebrzyste kolczyki wielkoĻci
kurzych jaj.
WþoŇyþem kamfa w usta i wbiþem zħby w jego koniec.
Gdy zaczĢþem go ssaę, poczuþem na jħzyku coĻ ostrego,
a zarazem
zimnego jak ld, co dziaþaþo odprħŇajĢce. WestchnĢþem i
usiadþem na þŇku - byþo to jedyne miejsce w caþym
pokoju, gdzie moŇna byþo usiĢĻę. Czuþem siħ tak dobrze,
Ňe mgþbym za chwilħ usnĢę na siedzĢco, gdyby nie
istniaþo jeszcze kilka ognisk blu w moim ciele. Dþoı
piekþa mnie i paliþa, podobnie jak skra na Ňebrach.
Odchyliþem do tyþu kurtkħ i podwinĢþem zakrwawionĢ
koszulħ. W tym miejscu, gdzie widniaþy wypalone w
ubraniu dziury, miaþem na boku duŇĢ oparzelinħ.
Niewiele brakowaþo, bym zostaþ przedziurawiony na
wylot.
- Cholera... - syknĢþem z powodu tego, co siħ
wydarzyþo, jak i tego, czego uniknĢþem.
- Jezu - mruknħþa Argentynħ. - CoĻ ty robiþ, Ňeby
zdobyę to Ļwiıstwo? DokonaþeĻ napadu z broniĢ w rħku?
- Usiadþa obok mnie z apteczkĢ.
ZaĻmiaþem siħ krtko i pokrħciþem gþowĢ.
- Dostawca Darica usiþowaþ mnie zabię. Znalazþem siħ
na linii ognia, nie tylko broni. MoŇe wiesz o czymĻ, czego
mi nie
powiedziaþaĻ?
Zmarszczyþa brwi i po chwili pokrħciþa gþowĢ.
- Nie... ale jeĻli chodzi o Darica, nigdy niczego nie
moŇna byę pewnym. - Sprawiaþa wraŇenie zmħczonej. -
Przykro mi. Rozbierz siħ, tħ ranħ teŇ musimy opatrzyę -
dodaþa, otwierajĢc apteczkħ.
- Ta jest czysta, zabliŅni siħ sama.
- Przestaı siħ wygþupiaę! - Pomogþa mi ĻciĢgnĢę
kurtkħ.
- Przepraszam za zniszczone ciuchy. Zapþacħ ci za
nie.
- Przestaı siħ wygþupiaę! - powtrzyþa. Odchyliþa
koszulħ i zamarþa, gdy spostrzegþa stare blizny.
Bezwiednie puĻciþa koszulħ. Spojrzaþa mi w oczy. -
CzyŇbyĻ lubiþ, jak ci siħ zadaje bl?
Skrzywiþem siħ, zdumiony.
- Prbujħ go na wszelkie sposoby unikaę - wzruszyþem
ramionami - ale czasem po prostu siħ nie da...
Ponownie zerknħþa w dþ, jakby nieco zmieszana.
Wyjħþa z apteczki pojemnik pianoskry i zaczħþa rozpylaę
Ļrodek na moim boku. Nastħpnie odwinħþa chustħ z mojej
dþoni, zagry-
zajĢc mocno kamfa, by uspokoię nerwy. Zerknħþa na ranħ
i skrzywiona, odwrciþa gþowħ. WciĢŇ jeszcze krwawiþem,
sam musiaþem odwrcię wzrok.
- Nie poradzħ sobie z tym - rzekþa, krħcĢc gþowĢ. -
Zawoþam Aspena, niech on siħ tobĢ .zajmie. Studiowaþ
kiedyĻ medycynħ, dopki nie odkryþ, Ňe nie znosi widoku
chorych ludzi.
- Podniosþa siħ.
- Mogħ iĻę do centrum medycznego. Obejrzaþa siħ na
mnie.
- A co im powiesz, kiedy ciħ zapytajĢ, co ci siħ staþo?
UĻmiechnĢþem siħ krzywo.
- Mogħ im powiedzieę to samo co Braedeemu, gdy
wczoraj wieczorem zapytaþ, skĢd mam ranħ na dþoni.
Mruknħþa coĻ pod nosem i wyszþa z pokoju. SiħgnĢþem
do skrzanej kurtki i wyjĢþem opakowanie plastrw.
Wysunħþo mi siħ z dþoni na podþogħ. Kiedy uklħknĢþem,
by je podnieĻę, mimo woli zerknĢþem pod þŇko.
Czasami fakt, Ňe widzi siħ lepiej od innych, wcale nie
jest powodem do zadowolenia. Wiele osb pewnie w
ogle nie zauwaŇyþoby tego, co ja zobaczyþem w ciemnej
przestrzeni pod þŇkiem. Ujrzaþem to jednak i domyĻliþem
siħ, co to jest. A potem dostrzegþem inne ktre
mogþy sþuŇyę tylko do jednego: do zadawania blu.
Podniosþem siħ na nogi, zaciskajĢc rħce na kurtce i
skierowaþem w stronħ drzwi; chciaþem jedynie wynieĻę
siħ stĢd jak najszybciej. Nie zdĢŇyþem jednak. Do pokoju
weszþa Argentynħ, prowadzĢc jednego ze swych
wykonawcw - tego, ktry miaþ na piersi klawiaturħ
sensorowĢ.
Spojrzaþa na mnie dziwnym wzrokiem, chyba tylko
dlatego, Ňe ja na niĢ tak patrzyþem. Usiadþem i
wyciĢgnĢþem rħkħ. Aspen ujĢþ mojĢ dþoı i zaczĢþ
delikatnie obmacywaę ranħ.
- ChciaþeĻ siħ przywitaę z krokodylem, czy co? MoŇesz
w ogle ruszaę palcami?
- Na razie nie - odparþem zirytowany, zdawaþo mi siħ, Ňe
to oczywiste.
- Aha. - Zmarszczyþ brwi, starajĢc siħ przybraę minħ pro
fesjonalisty. Nie byþo to jednak þatwe, kiedy miaþo siħ
wyglĢd stojĢcej lampy. - Pjdħ po moje narzħdzia,
musimy to zaszyę. - Wyszedþ pospiesznie z pokoju,
nucĢc coĻ pod nosem przy wtrze syntezatora. Jedna
poþowa jego umysþu zajħta byþa sprawami medycznymi,
podczas gdy druga komponowaþa muzykħ.
- Dlaczego patrzysz na mnie takim wzrokiem? - spytaþa
Argentynħ, kiedy tylko Aspen znalazþ siħ na korytarzu.
Zawahaþem siħ.
- Widziaþem, co znajduje siħ pod þŇkiem. Jej twarz nie
poczerwieniaþa pod srebrzystĢ skrĢ, odebraþem jednak
wraŇenie krwi nabiegajĢcej jej do twarzy.
- Daric - powiedziaþem. - Daric...? - Nie bardzo wie-
dziaþem, z jakiego powodu czujħ siħ tak, jakbym dostaþ
piħĻciĢ w brzuch. - Pozwalasz, Ňeby ten þajdak ci to robiþ?
- Nie. - Zaklħþa pod nosem. - Nie! - SpuĻciþa szybko
gþowħ. - To ja mu to robiħ.
- Dlaczego? - spytaþem, lecz w tej samej chwili
pojĢþem, Ňe przecieŇ znam odpowiedŅ. - Bo go kochasz -
dodaþem cicho, niemal szeptem.
Spojrzaþa na mnie.
- Powiedziaþam Jirowi wczoraj, pamiħtasz? áJeĻli juŇ
musisz, to lepiej przyjĢę to z rĢk kogoĻ, kogo obchodzi
twj los."
MoŇe gdybym siħ bardzo postaraþ, uwierzyþbym temu
wyjaĻnieniu.
Odwrciþa siħ do mnie tyþem i wyciĢgnħþa nastħpnego
kamfa z paczki. Uniosþa gþowħ i spojrzaþa na moje odbicie
w lustrze, jakby baþa siħ popatrzeę mi prosto w oczy. Po
chwili znw spuĻciþa gþowħ.
- Tak... - szepnħþa. - On chyba... tak bardzo siebie
nienawidzi. Nie wiem jednak, z jakiego powodu. Czasami
mnie przeraŇa. Robiħ to dlatego, Ňe gdyby nie ja, Bg
jeden wie gdzie by tego szukaþ i co by siħ z nim wwczas
staþo. - Wytarþa dþonie o brzeg bluzy, zostawiajĢc na niej
Ļlad charakteryzacji.
- Wszystko w porzĢdku? - spytaþ Aspen, wchodzĢc do
pokoju z walizeczkĢ lekarskĢ.
- Ty zawsze wiesz, kiedy siħ zjawię - rzekþa ciħŇko
Argentynħ, obracajĢc siħ w naszĢ stronħ.
- Dziħkujħ za uznanie - odparþ, usiadþ na þŇku i
otworzyþ torbħ. - DuŇo nad tym pracowaþem. - Postukaþ w
poþyskujĢcĢ klawiaturħ na piersi, ktra odpowiedziaþa
kilkoma dŅwiħkami.
Argentynħ zaczħþa czyĻcię swojĢ bluzħ, natomiast
Aspen zajĢþ siħ mojĢ rħkĢ, koncentrujĢc na tym caþĢ swĢ
uwagħ. Przykleiþ mi na nadgarstku plaster ze Ļrodkiem
uĻmierzajĢcym bl i po chwili caþe przedramiħ zniknħþo z
mapy nerww w moim mzgu. OdetchnĢþem z ulgĢ.
ZaþoŇyþ dziwaczne okulary z wieloma soczewkami i
zaczĢþ oglĢdaę ranħ, szukajĢc powaŇniejszych
uszkodzeı.
- Hm... - mruknĢþ po jakimĻ czasie, ĻciĢgajĢc okulary. -
MiaþeĻ szczħĻcie. Nie jest uszkodzone nic waŇnego.
Zaraz to zaszyjħ.
WyciĢgnĢþ z torby kolejny przyrzĢd, z wyglĢdu miħkki i
wilgotny, niczym duŇy Ļlimak. OwinĢþ mi go wokþ dþoni,
zakrywajĢc ranħ. Mimo Ļrodkw znieczulajĢcych
poczuþem jakby bardzo silne ssanie.
- Trzymaj nieruchomo - rzekþ, ĻciskajĢc mi palce. -W
porzĢdku...
ĺlimak nagle zmieniþ kolor. Aspen odkleiþ go i wrzuciþ do
walizeczki. Spojrzaþem na silnie zaczerwienione brzegi
rany:
byþa zamkniħta.
- To wszystko, co mogħ zrobię - rzekþ, spryskujĢc ranħ
pianoskrĢ. - Nie mam lampy. GdybyĻ chciaþ to szybko
zlikwidowaę, powinieneĻ siħ gdzieĻ udaę na zabieg
regeneracyjny.
SkinĢþem gþowĢ.
- Dziħki. - Na prbħ poruszyþem palcami. Mogþem je
zginaę, chociaŇ nie miaþem w nich czucia.
Aspen wstaþ i szybko wyszedþ z pokoju, ŇegnajĢc nas
uniesionĢ w grħ dþoniĢ.
- Dziħkujħ - zwrciþem siħ tym razem do Argentynħ.
Wzruszyþa ramionami.
- Twoje rzeczy sĢ tu, w szufladzie komody. Ja muszħ siħ
przygotowaę do wystħpu. - Ruszyþa w stronħ drzwi, nie majĢc
odwagi spojrzeę mi w oczy.
Chciaþem jĢ zawoþaę, ale ugryzþem siħ w jħzyk. Znalazþem
swoje ciuchy i przebraþem siħ szybko. Zszedþem na dþ, cie-
szĢc siħ, Ňe mogħ ruszyę swojĢ drogĢ i nie muszħ z nikim wiħ-
cej rozmawiaę.
- Argentynħ! Argentynħ! - ryknĢþ jakiĻ gþos, zdolny chyba
wywoþaę echo w otwartej przestrzeni kosmicznej.
Zatrzymaþem siħ i spojrzaþem w gþĢb korytarza, skĢd dobiegþ
gþos. Zakrħt przesþaniaþ mi widok, wyczuwaþem jednak
obecnoĻę umysþw kilku osb zgromadzonych tuŇ za rogiem.
- Hej,Cusp...
- Argentynħ!
Doszedþ mnie odgþos þomotania w drzwi.
Przeszedþem korytarzem i ostroŇnie wyjrzaþem zza rogu.
Jeden z bramkarzy klubu waliþ w drzwi garderoby Argentynħ
zakutĢ w stal piħĻciĢ, wykrzykujĢc raz po raz jej imiħ, podczas
gdy wykonawcy symbu krħcili siħ wokþ niego z szumem
niczym stado much, z podobnym zresztĢ efektem.
- Argentynħ...!
KtoĻ popeþniþ bþĢd i chwyciþ olbrzyma za ramiħ. Ten otrzĢsnĢþ
siħ i trzy osoby padþy na podþogħ.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin