Hassel Sven Więzienie NKWD.pdf

(1097 KB) Pobierz
Sven Hassel
1015551006.002.png
Więzienie NKWD
(OGPU PRISON)
Przekład Joanna Jankowska
1015551006.003.png
NSB
Jedynej rzeczy, jakiej obawia się nasz Führer jest pokój, ale nie spędza mu to snu z powiek.
Przecież to nasi wrogowie śnią o zawarciu z nim pokoju.
Porta w trakcie rozmowy z Małym, w trakcie przekraczania Dniepru w lipcu 1942 roku.
Książkę dedykuję hiszpańskiemu poecie, Joaquinowi Buxo Montesinosowi.
Szczęśliwi są ci, którzy mogą się śmiać, gdy śmierć staje się absurdem, a życie jest nim jeszcze
większym.
Wilfred Owen
Apres moi le deluge – wyjaśnił kapelan sztabowy, wytrzeszczając oczy na pułkownika, który
gapił się na rozmówcę kamiennym wzrokiem z wysokości końskiego siodła.
– Mama mnie zostawiła, gdy byłem małym chłopcem – szlochał klecha z żalu nad własnym
losem.
– Jesteś pijany – powiedział pułkownik, stukając szpicrutą w cholewkę buta.
– Pudło, całkowite pudło, kolego pułkowniku – powiedział padre czkając, po czym wydał głośną
serię chrapliwych śmiechów, które odbijały się niekończącym echem po pustych jeszcze o tej porze
ulicach. – Nich pan się zbliży, to zauważy pan, że jestem całkowicie trzeźwy. Nawet pański koń
może to potwierdzić, bo dmucham mu prosto w nozdrza.
Kapelan przy pomocy słupa latarni usiłował utrzymać równowagę, aby wykonać trudny manewr
złączenia stóp i zasalutowania oficerowi.
– Panie pułkowniku! Nie będę pana oszukiwać – mówił z uroczystą powagą. – Jestem pijany!
Straszliwie pijany. Dlatego sam sobie zadałem pokutę, dziesięć razy „Ojcze nasz" i piętnaście razy
„Zdrowaś Mario".
Po czym stracił wątek.
– Boże! Mogę mówić? Jestem kapelanem korpusu w Trzeciej Armii.
Objął konia za szyję i zaczął błagać, aby go aresztowano, założono kajdanki i zabrano do
więzienia.
Ale błagam! mówił zanosząc się kaszlem. – Zabierzcie mnie do więzienia na Starym Moabicie.
Dzisiaj na kolację podają tam fasolę. Chodź ze mną pułkowniku, to się sam pan przekona. To jest
najlepsza fasola, jaką jadłem w swoim życiu!
Rozdział 1
Bieg z przeszkodami do mamra
Gregor Martin klął przez dłuższą chwilę, nie powtarzając ani razu żadnej frazy.
– Służba eskortowa – warczał. – Dlaczego w imię pięćdziesięciu pogańskich piekieł, my to musimy
robić? Dlaczego nie wsadzą ich do jakiegoś tramwaju albo czegoś podobnego? Całe to gówno z
kajdanami na nogach i bransoletkami na rękach, och ty w życiu! Czy któryś z nich jest w stanie
zarwać to żelastwo i uciec?
– Nic nie rozumiesz – odparł z uśmiechem na twarzy Porta. – Tak jest napisane w regulaminie armii.
Więzień ma być dostarczony do więzienia w kajdanach i pod eskortą. Armia takie sprawy traktuje
niezmiernie poważnie. Wysłać ich tramwajem, chyba cię zupełnie pogięło!
– Zamknij się – burczał Gregor. – Jeśli zaczniesz jedną z tych twoich opowieści o więźniach, to cię
zastrzelę. Zrobię to na pewno!
1015551006.004.png
– Moje opowieści to nie takie byle co – zarżał Porta. – Możesz się z nich dużo nauczyć. Pewnego
razu eskortowaliśmy gości z Altony do Fuhlsbüttel i gdy dojechaliśmy do Gansmarket, ustaliliśmy, że
dalej pojedziemy tramwajem. Ale dowódca konwoju, Oberfeldwebel Schramm miał jakieś kłopoty z
oczami i nosił przyciemniane okulary. Powiedzieliśmy mu, że wsiadamy do „dziewiątki", a
powinniśmy do „szóstki", ale on kazał nam się zamknąć, tak samo jak wy teraz. Nie chciał się
przyznać, że jego kiepskie szkła przynoszą mu więcej szkody niż pożytku.
Twoja sprawa, Schramm, pomyśleliśmy i ścieśniliśmy się w tramwaju numer dziewięć, który miał
pętlę na Landungsbrücke.
– No dobra, tyle wystarczy – krzyknął gburowato Gregor. – Reszty się domyślamy.
– Na pewno nie – odparł z wyższością Porta. – Trzy dni później sami znaleźliśmy się w Fuhlsbuttel.
Ale przedtem Oberfeldwebel Schramm zwariował i trzeba go było zabrać do Gissen. [Zakład dla umysłowo
chorych] Kiedy już załatwiliśmy tę sprawę, z eskorty staliśmy się więźniami i musieli wyznaczyć nam
obstawę. Dowodził Feldwebel Schluckmeyer, który z kolei miał kłopoty z uszami...
– Jeśli masz zamiar nam powiedzieć, że i on oszalał – krzyknął Gregor – to ja lub ktoś inny może cię
uszkodzić.
– Och nie – Porta udawał obrażonego – zawsze trzymam się faktów. Feldwebel Schluckmeyer nigdy
nie oszalał. Zastrzelił się, zanim dotarliśmy do Fuhlsbuttel, co stworzyło nam trochę kłopotów, bo jak
sam rozumiesz, nie mogliśmy wejść do paki i zameldować się tak po prostu bez komendanta
konwoju.
Gregor sięgnął do kabury i wyciągnął Walthera P38.
– Jeszcze jedno słowo i napełnię twoje nędzne ciało kulami.
– Jeśli tak uważasz – Porta beztrosko potrząsnął ramionami. – Ale będziesz jeszcze żałował, że nie
chcesz skorzystać z bogactwa moich doświadczeń i to za darmo. Jestem ekspertem od spraw
konwojowania i to bez względu, po której stronie lufy karabinu stoję.
– Gówno – wysyczał zirytowany Gregor i wcisnął z powrotem pistolet do kabury.
Porta, który znał Berlin jak własną kieszeń był naszym przewodnikiem. Gdy przechodziliśmy przez
Neuer Markt i skręciliśmy w Bischoffstrasse, jeden z aresztantów, Gefreiter Kain, oznajmił, że
idziemy złą drogą.
– A skąd ty do diabła to wiesz? – bulgotał nagle rozwścieczony Porta. – Może idziemy skrótem, no
nie?
– Jaja sobie robisz – upierał się Kain. – Urodziłem się tutaj i znam to miasto od podszewki. Idźmy
tak dalej, to zajdziemy na Alexanderplatz.
– Nie mów mi, co jest co, ty śmieciu więzienny. Wiem, co robię – powiedział Porta.
– Więzień odzywa się, gdy otrzyma na to pozwolenie – zawołał Mały z końca naszej kolumny.
– Jeśli chcemy dojść do pierdla – wykrzyknął wachmistrz artylerii – to oczywiste, że nie jesteśmy na
dobrej drodze!
– Gadanie, gadanie – Porta beształ z wyższością w głosie. – Wrzeszczycie jak stado pijanych papug
w sklepie. Gregor, niech cię dopadnie chrześcijańskie miłosierdzie i zdejmij tym chłopakom
żelastwo z rąk i nóg. Wsadzimy ich do „Garbatego Psa", po drugiej stronie Alexplacu.
– Zawsze jest coś do załatwienia w „Garbatym Psie" – wyjaśnił po chwili Porta z czarująco
cwaniackim uśmiechem, gdy szczękały kajdany w trakcie zatrzymywania się konwoju przed knajpą.
– W zeszłą środę jeden facet gonił drugiego, aby strzelić mu w tyłek, bo gość zapomniał zapłacie
rachunek. Zaś zeszłej nocy odbyło się spotkanie kolejarzy i tramwajarzy, jak zawsze zakończone
stanem podgorączkowym i jak zwykle parę osób opuściło ten przecudny lokal, wybijając szybę
głową.
1015551006.005.png
– Więzień polityczny? – spytał z niekłamanym zainteresowaniem Mały, zdejmując łańcuszki
Gefreitrowi pionierów.
– Można tak powiedzieć – odpowiedział pionier. – Zgodnie z zebranymi przeciwko mnie dowodami
powinienem być przynajmniej jakimś ministrem, który popełnił zdradę stanu.
– Czerwony Front i całe to gówno, to ty? – spytał Mały podejrzliwie.
– Jeszcze gorzej – oznajmił pionier ponuro. – Rzygałem spokojnie za „Żabą", gdy otoczyła mnie
banda psów z żandarmerii. Czułem się jak kromka chleba miedzy wygłodniałymi kaczkami. Coś im
powiedziałem o Adolfiełgarzu z Braunau w Austrii, który wpakował nas w paskudne gówno.
– Masz tylko jedną szansę – powiedział Mały wszechwiedzącym tonem. – Kiedy cię postawią przed
obliczem sądu, wyciągnij do góry ramię, strzel obcasami i krzyknij: „Eil Itler". Rób tak za każdym
razem, gdy zadadzą ci jakieś pytanie. Wtedy, jedyne co będą mogli zrobić, to wysłać cię do jakieś
psychiatry. Dalej zachowuj się jak poprzednio. Kiedy ten lekarz od wariatów będzie cię pytał o coś
brzydkiego, jak na przykład wkładanie kawałków drewna w dziurkę, składanie wyrazów w kupę albo
coś podobnego, co powinieneś zrobić? Krzyczeć: „Führer, befiehl, wir folgen!" Masz tak się drzeć,
nawet wtedy, gdy wsadzą cię do izolatki. Potrzymają cię trochę i dojdą do wniosku, że już na ciebie
spadla ciężka kara i zabiorą cię na oddział zamknięty do końca życia. Wtedy będziesz ocalony! Masz
tam siedzieć grzecznie i spokojnie czekać, aż Niemcom ktoś wykopie z głowy ochotę do wojaczki.
Kiedy to się stanie, zmykaj stamtąd, bo ten zakład wypełni się zaraz kolegami Adolfa. A w nowych
Niemczech będziesz miał szansę zostać nawet majorem.
– To trochę zawiły sposób – stwierdził pesymistycznie wachmistrz artylerii, jak tylko znaleźli
miejsca w wypełnionej dymem i odorem piwa sali.
Gospodarz, chudy facet w kapeluszu w kształcie miski, uściskał Portę, szczerząc radośnie zęby.
Pierwsza kolejka była na koszt firmy.
– Czy któryś z was spieszy się na spotkanie z tasakiem kata? – spytał Porta po drugiej kolejce. – Jeśli
tak, to siedźcie spokojnie. Wszystko trwa szybciej, niż potraficie pomyśleć. Znam faceta, który macha
tym żelastwem i mówię wam, on zna się na tej robocie. Jedyny kłopot, gdy jest dwóch skazańców, a
jeden z nich jest beksą. Popuść mu trochę, to zaraz zacznie płakać i mówić, że to wszystko jest
pomyłką. Bo tak jest z pewnością.
– Nie wierzę, że oni są tak okrutni – wtrącił swoje trzy grosze Feldwebel piechoty. – My, Niemcy
jesteśmy humanitarnym narodem.
– Powiedz to chłopcom z Germersheim [Więzienie wojskowe w pobliżu Karlsruhe.] – odparł Porta z jadem w głosie.
– Chyba nie uwierzycie – ciągnął dalej Feldwebel – ale ja naprawdę jestem niewinny.
– Oczywiście, że jesteś – Porta potaknął głową. – My wszyscy jesteśmy niewinni. Na nasze
nieszczęście, dzisiaj bardziej niebezpieczne jest być niewinnym niż winnym.
Pochylił się ponad stołem i zaczął mówić konfidencjonalnym tonem.
– Poznałem kiedyś Ludwiga Gansenheima ze Soltau. Był naprawdę ostrożnym człowiekiem. Tak
ostrożnym, że nawet gdy szedł po ulicy, zamykał oczy, aby nie zobaczyć czegoś, czego nie powinien
widzieć. Jeśli dyskusja schodziła na tematy bliskie zdrady stanu, zatykał uszy palcami. Ale pewnego
razu przypadkiem wmieszał się w
pochód KDF. [ KDF – Kraft durch Freude (Siła przez radość) – nazistowska instytucja organizują rozrywki i wczasy] Wszyscy krzyczeli: „Heil
Deutschland" i „Heil Hitler". Przez chwilę ten tłum szedł przez Leipziger Strasse, potem wokół
zajezdni tramwajowej. Nasz spokojny obywatel, pan Ludwig Gansenheim, miał tak wyprany mózg, że
nawet nie zauważył, jak bezwiednie zaczął wykrzykiwać hasła na cześć wodza i wielkich Niemiec.
Gdy rozradowany tłum grzmiał na moście na Sprewie, on już wychodził z siebie krzycząc: „śmierć
dla Żydów i komunistów". Tak się rozochocił, że nawet nie zauważył, kiedy stratował go tłum. Gdy
1015551006.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin