Meredith Amy - Dotyk ciemnosci 3 – Gorączka.pdf

(573 KB) Pobierz
889958401.001.png
Amy Meredith
Dotyk ciemności
Gorączka
Prolog
Cam Dokey, ssąc biały cukierek o smaku cynamonu, przechadzał się bez celu po
suku, tradycyjnym arabskim targowisku, jednym z największych w tej dzielnicy
Kairu – Mieście Umarłych. O tym właśnie marzył, studiując historię na
Uniwersytecie Bostońskim: o wycieczkach do egzotycznych krajów,
poznawaniu nowych kultur, obserwowaniu, smakowaniu, dotykaniu
wszystkiego.
A skończył jako nauczyciel w Liceum Deepdene w Hamptons. To była całkiem
niezła praca, lubił ją, ale niewiele było w niej egzotyki. To natomiast było
egzotyczne. Na każdym straganie w krętym labiryncie wąskich uliczek
handlowano czymś innym, na jednych - górami kolorowych przypraw, na
innych -syczącymi wężami, bezustannie szturchanymi przez rozwrzeszczane,
śmiejące się dzieci. Tak by się też zachowywali, gdyby butiki z Main Street
usytuowano na starożytnym cmentarzu, a oni od czasu do czasu musieliby
wymijać jakiś grobowiec podczas zakupów. Będzie musiał im wytłumaczyć,
dlaczego pod koniec dnia spędzonego na suku każdy pokryty jest gęstym,
szarym cmentarnym pyłem. Bach!
Cam odwrócił się na czas, aby zobaczyć, jak przerażony królik w ostatniej
chwili unika śmierci. Kobieta trzymająca tasak zaczęła krzyczeć. Teraz już go
nie złapie, nawet jeśli zdołała wcześniej odciąć mu jedną z łap.
Cam dojrzał zwierzątko w tłumie ludzi. Gubiąc kropelki krwi, królik uciekał w
ukrytą w cieniu estakady alejkę, której Cam jeszcze nie zwiedzał.
Zaintrygowany, ruszył za nim, przepychając się łokciami wśród tłumów
kupujących.
Uliczka była nie tylko bardziej mroczna, ale i chłodniejsza na tyle, aby Cama
przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Minął stoliki, na których leżały stare części
elektroniczne, i tak pewnie od dawna już do niczego się nienadające, i stos
ubrań, wysoki na prawie cztery metry. Słyszał pogłoski, że wiele rzeczy
sprzedawanych na suku zostało skradzionych zmarłym pochowanym na
tutejszym cmentarzu. Unoszący się w powietrzu odór: mieszanina zgnilizny,
potu, moczu, chorób i krwi, tylko utwierdził go w tym przekonaniu.
Już miał zawrócić, gdy jego wzrok przykuł przedmiot na stoliku naprzeciwko
góry ubrań.
Gdy podszedł bliżej, dostał na ramionach gęsiej skórki. Czyżby się czymś
zaraził? Temperatura nie usprawiedliwiała takiej reakcji jego organizmu. Fakt,
stał w cieniu, ale to był cień upalnego dnia w Egipcie.
Powoli zbliżył się do stolika. Leżała na nim masa śmieci: stare monety, popsute
komórki, podarte amerykańskie gazety sprzed roku, a nawet kilka pustych
buteleczek po próbkach szamponów. Nic ciekawego. Już miał się odwrócić, gdy
zauważył na samym końcu stolika przybrudzone pudełko. Jeśli się widzi
pudełko, trzeba je otworzyć, pomyślał.
Ostrożnie podniósł wieczko. W środku zobaczył prawie idealnie okrągłą
ceramiczną misę z pokrywką. Jedyną ozdobą misy był biegnący tuż nad jej
brzegiem geometryczny wzór.
Dosłownie usłyszał wołanie tej skorupy. Delikatnie otoczył ją dłońmi. Była jak
suchy lód - tak zimna, że aż paliła. Co może wytworzyć taką temperaturę?
Wyciągnął misę z pudełka i położył dłoń na pokrywce. Zanim zdążył ją unieść,
zza sterty ubrań wyskoczył zgarbiony staruszek, sama skóra i kości, chcąc
wyrwać mu naczynie.
Cam instynktownie przycisnął je do piersi; chłód misy przesączył się do ciała
Cama, spowalniając bicie jego serca.
- Ile? - zapytał szorstko nastolatka za stołem.
- Dziesięć funtów egipskich - krzyknął chłopak. - Tylko dziesięć funtów.
Czyli prawie dolar siedemdziesiąt pięć. Cam rzucił na blat dwudziestofuntowy
banknot, zasłaniając misę przed staruszkiem własnym ciałem. Nie zaczekał na
resztę.
Cofnął się, aby wrócić na główną ulicę. Odór zgnilizny bijący ze sterty szmat
nagle wydał mu się nie do zniesienia. Staruszek zdołał jednak zajść mu drogę.
Wytrzeszczając oczy i bryzgając śliną, wyrzucił z siebie wartki potok słów.
Chwycił misę, jego długie paznokcie zadrapały ceramiczną powierzchnię.
- To moje! - wrzasnął Cam przeraźliwie, próbując ochronić naczynie. Wyciągnął
z kieszeni kolejny banknot i go upuścił. - Masz, kup sobie dwie takie.
Czterech czy pięciu mężczyzn rzuciło się na pieniądze, powalając staruszka na
ziemię. Cam wykorzystał ten moment, aby uciec. Był już prawie na głównej
ulicy, gdy ktoś chwycił go za rękę.
Cam szarpnął się, przekonany, że to uparty staruszek, ale gdy odwrócił głowę,
zobaczył, że za rękaw ciągnie go mała dziewczynka.
- „Nie otwieraj" - odezwało się dziecko. - wtedy się wydostanie. Zło się
wydostanie.
Wspaniała historia, pomyślał Cam. Opowiem ją dzieciakom, gdy zaniosę misę
na do szkoły.
Rozdział 1
Nie do wiary. Shanna też - to złapała! - krzyknęła Eve Evergold, kładąc iPhone'a
na stoliku tuż obok pocącej się szklanki mrożonej herbaty o smaku mango. Nic
dziwnego, że szkło się pociło: był dopiero pierwszy tydzień marca, ale fala
nienormalnych upałów sugerowała raczej sierpień.
- Żartujesz? - Jess Meredith, najlepsza przyjaciółka Eve, usiadła z wrażenia i
przesunęła okulary słoneczne D&G na czubek głowy. Szylkretowe oprawki
wspaniale podkreśliły słoneczne refleksy w jej włosach. - Ale kiedy? W szkole
wyglądała w porządku.
- Wiem, ale to chyba właśnie tak działa. W jednej chwili jesteś całkiem zdrowa,
a w następnej czujesz, jakbyś miała umierać. - Pomimo upału Eve poczuła na
plecach zimny dreszcz. Ludzie zaczęli masowo chorować. Grypa typu X, tak się
to nazywało. Nie świńska i nie ptasia, choć niektóre objawy, jak gorączka,
dreszcze i wymioty były takie same. Takiej mutacji jeszcze nigdy nie widziano.
Eksperci w telewizji posuwali się nawet do stwierdzenia, że to wcale nie grypa.
Pewne było tylko jedno - wirus jest zaraźliwy. I to bardzo.
- Evie... - Jess się zawahała. - Boję się, serio. Siedzę sobie przy basenie w
nieziemsko śliczny dzień, piję pyszniutką herbatkę z mango, ale tylko udaję,
że... Tak naprawdę, nawet nie wiem, co udaję.
- Życie toczy się dalej - odparła Eve. - Ja też udaję. Próbuję. Leżę w bikini na
leżaku ze stosem świeżych gazet, ale myślę tylko o tym, kto już zachorował.
- I kto będzie następny - dodała Jess. Eve kiwnęła głową.
- We wczorajszych wiadomościach podawali, że odnotowano już około
siedemdziesięciu pięciu przypadków. Wśród nich jest Charlie Zooper. Nie
sądzisz, że on powinien liczyć się jako dwa? - Charlie Zooper był celebrytą,
jednym z wielu, którzy mieszkali w Deepdene obok szalenie bogatych ludzi i
zwykłych milionerów.
- Nie... nie jest wystarczająco sławny - stwierdziła Jess. - Reżyserzy rzadko są
na tyle sławni, żeby ich liczyć za dwa. Chyba tylko James Cameron. Albo
Spielberg, ale on mieszka w East Hampton, a tam nie było jeszcze żadnego
przypadku grypy X. Jak dotąd, epidemia nie wydostała się poza ich część Long
Island. Na szczęście nie dotarła też do położonego sto mil dalej Nowego Jorku.
Eve nawet nie chciała myśleć o wirusie w mieście tych rozmiarów. Dokonała w
głowie kilku obliczeń.
- Jeśli choruje siedemdziesiąt pięć osób, to znaczy, że około dwóch tysięcy jest
nadal zdrowych - powiedziała, próbując pocieszyć przyjaciółkę, i siebie. -To
całkiem sporo. Przycisnęła do czoła zimną szklanką w nadziei, że to ją uspokoi i
powstrzyma gonitwę myśli.
Jess spojrzała na nią badawczo.
- No co?
- Dobrze się czujesz? Jesteś rozpalona? - zapytała Jess napiętym głosem.
- Nie mam gorączki. - Eve była tego prawie pewna. A może choroba tak właśnie
się zaczyna?
Odpędziła od siebie tę myśl. Po prostu jest bardzo gorąco.
- Fakt. Takiego upału w marcu jeszcze nie było -zgodziła się Jess.
Eve wzięła ze stolika buteleczkę mleczka do opalania, wycisnęła nieco na dłoń i
natarła nim ręce i ramiona.
- Nałóż jeszcze na włosy - poradziła Jess.
Eve kiwnęła głową. Uwielbiała swoje długie ciemne loki, ale w taką pogodę
włosy w ogóle nie chciały z nią współpracować. Puszyły się przez duże P. Tak
samo wyglądała, gdy używała mocy, które odziedziczyła po Wiedźmie z
Deepdene. Ciskała palcami błyskawice i puf! Jej włosy praktycznie stawały
dęba. Musiała zużywać dwa razy więcej odżywki, odkąd jej moce dały o sobie
znać na początku roku szkolnego. Kłopoty z włosami były jednak niewielką
ceną za możliwość niszczenia demonów, zwłaszcza kiedy okazało się, że w
samym centrum Deepdene znajduje się portal do piekła.
- Nie mogę uwierzyć, że już się opaliłyśmy - odezwała się Jess. Fala upałów
nadeszła mniej więcej w tym samym czasie co wirus grypy X, a Eve i Jess w
pełni korzystały ze słonecznej aury. Każdego dnia po szkole szły do Eve,
wkładały bikini i kładły się przy basenie za domem.
- Wiem. Dopiero marzec, a my już jesteśmy o krok o złotobrązowego ideału. -
Po części, rzecz jasna, była to zasługa bronzera. Nie chciały przecież na starość
być pomarszczone jak jabłuszka. Na starość... Tak, zestarzeją się na pewno.
Chyba że... Nie, nakazała sobie Eve. Nie myśl o tym, skup się na pięknej,
pięknej, pięknej pogodzie. Przecież i tak nie może zrobić nic w sprawie tej
choroby. Uratowała miasto przed inwazją demonów już dwa razy. Do tego
służyły moce Wiedźmy z Deepdene - do walki z demonami.
Na chorobę nie podziałają. Była o tym przekonana. Prawie. Nie odkryła jeszcze
przecież wszystkich swoich możliwości.
Była jeszcze jedna kwestia, która nie dawała jej spokoju. A jeśli epidemia
grypy, niektórzy już zaczęli szeptem nazywać ją pandemią, to tak naprawdę
kolejny atak demonów? Podczas pierwszej inwazji kilka ofiar złych mocy
hospitalizowano w szpitalu psychiatrycznym. Jeśli obecność demonów w
mieście mogła powodować choroby umysłowe, czy może wywoływać
też choroby fizyczne?
Każdego dnia jednak w wiadomościach pojawiał się nowy lekarz, który
stanowczo twierdził, że to zmutowany szczep grypy. Część polityków
przebąkiwała coś o terroryzmie, większość ekspertów opowiadała się jednak za
grypą. Przecież demony nie kryją się za wszystkimi złymi rzeczami, które
zdarzają się w Deepdene, pomyślała Eve.
Jess z powrotem włożyła okulary. Ogromne oprawki à la Hollywood zakryły nie
tylko jej błękitne oczy, ale i idealnie wyregulowane jasne brwi. Obniżyła
oparcie leżaka i wyciągnęła się na brzuchu, obracając twarz w kierunku Eve.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin