HP i źródło mocy.doc

(2686 KB) Pobierz

1. ZERWANE WIĘZI

 

Na Privet Drive 4 panował spokój i półmrok. Wysoko na niebie pojawił się już się księżyc, leniwie oświetlając wąskie uliczki, którymi od czasu do czasu ktoś szedł. Świecił wyjątkowo jasno, tylko czasami przesłaniały go ciemne chmury. Pomimo, że była to już połowa lipca, odczuwało się przejmujący chłód. W powietrzu czuło się nieprzyjemny niepokój, a przestrzeń zdawała się być przesiąknięta magią. Nawet mugole czuli zaniepokojenie, choć nie wiedzieli dlaczego. Tak, można stwierdzić, że dwa obce sobie światy niebezpiecznie zaczęły się przenikać, zbyt wiele dziwnych wypadków się ostatnio wydarzyło. Ludzie znikali w dziwnych okolicznościach, zwierzęta zaczęły się dziwnie zachowywać. Poza tym, całe bezpieczeństwo ochrony antymugolskiej przestało działać, a czarodzieje nie przestrzegali środków bezpieczeństwa. Wszystko zaczynało wymykać się spod kontroli. Mimo to, noc wydawała się spokojna i jakby uwolniła wszystkich od problemów i pytań, na które nikt nie potrafił odpowiedzieć. Ale czy na pewno?

 

Jednym z tych, którzy wiedzieli co się dzieje, był piętnastoletni letni chłopiec o zielonych oczach, rozmierzwionych czarnych włosach i z blizną na czole – Harry Potter. Aż za dobrze sobie zdawał sprawę, jakie niebezpieczeństwo wisi nad tymi dwoma światami. Ta wiedza go przytłaczała i nie dawała spokoju. Ile by oddał, aby choć przez chwilę „nie wiedzieć”. Być nieświadomym tych wszystkich przerażających rzeczy, które może właśnie w tym momencie się rozgrywają.

 

Ale to niemożliwe przecież jest Harrym, Harrym Potterem. Chłopcem, który przeżył i doprowadził Lorda Voldemorta do upadku. A teraz, pomimo że pokonał go już tyle razy, on znowu wrócił, i tym razem silniejszy niż poprzednio. Harry bardzo dobrze pamiętał wydarzenia z tamtego roku szkolnego. Zdawał sobie sprawę, że nigdy ich nie zapomni. Były dla niego zbyt bolesne. Stracił wtedy Syriusza, swojego ojca chrzestnego, dowiedział się o tej przeklętej przepowiedni, a co gorsze czuł ogromną złość i żal na dyrektora, że zataił przed nim te wszystkie informacje. Gdyby wiedział, gdyby dyrektor mu zaufał, to może wiele rzeczy by się nie wydarzyło. Może wcale nie byłoby go w Departamencie Tajemnic i Syriusz by żył. Nawet teraz, gdy minęło już trochę czasu od śmierci Syriusza, nie może się z tym pogodzić, zbyt wiele stracił, zbyt wiele widział cierpienia, aby tak po prostu zapomnieć. Wzbierała w nim złość i nienawiść do Voldemorta, który odebrał mu wszystko.

 

Dlatego przez ostatnie dwa tygodnie starał się pozbyć tej nienawiści z serca. Dobrze wiedział, że ona niszczy jak jad od wewnątrz, zabija powoli uczucia, a on nie chciał się stać taki jak Voldemort!

 

Muszę być silny, opanowany, zdecydowany, nie mogę popełnić błędu... Powtarzał sobie w duchu. Nie chcę więcej tracić swoich bliskich i przyjaciół! Nie chcę!

 

Ale to wcale nie było takie łatwe, złość i rozpacz wzbierała w nim z każdym dniem. Czuł jak się pomału wypala i że pragnie zakończyć tą bezsensowną walkę. Kotłowały się w nim te myśli i uczucia, był smutny i przygnębiony, nawet Dursleyowie zwrócili uwagę na jego nastrój, a na zaczepki Dudleya, swojego kuzyna, Harry nie reagował, ignorował go zupełnie, co doprowadzało chłopaka do szału.

 

Teraz Harry leżał w swoim pokoju i był wściekły, i to nie na Voldemorta tylko na swojego kuzyna i swoją „kochaną rodzinkę”. Leżał na łóżku wygodnie wyciągnięty i wpatrywał się w sufit, przywołując wspomnienia dzisiejszego popołudnia...

 

***

 

W jednej chwili Harry wyciągnął różdżkę i przyłożył ją do pleców kuzyna

 

Dotkniesz go, a rzucę na ciebie Cruciatus. To baaardzo bolesne zaklęcie, możesz mi wierzyć na słowo – wyszeptał cicho do ucha przerażonemu i trzęsącemu się teraz nie na żarty chłopakowi.

 

Harry doskonale wiedział, że nawet jeśli by chciał, to nie potrafił by rzucić tego zaklęcia, bo już raz próbował to zrobić. No, ale Dudley tego nie wiedział, no i panicznie się bał się magii.

 

N–nie odważysz się. Powiem wszystko w domu! — Ostatnie zdanie prawie wykrzyczał.

 

Uśmiech Harry’ego się poszerzył i szepnął jeszcze bardziej jadowicie niż przedtem.

 

Jesteś tego taki pewny?

 

Dudley jednak nie czekał, aby się przekonać czy ma rację czy nie, tylko puścił się pędem w stronę domu. Harry tylko westchnął i szybko schował różdżkę do kieszeni spodni, aby leżący pod murem chłopak jej nie zauważył. Podszedł do niego i pomógł mu wstać w duchu przeklinając, że jest spokrewniony z takim idiotą i sadystą męczącym słabszych dla zabawy. Choć od czasu pamiętnego ataku Dementorów rok temu, musiał przyznać, że jego kuzyn stał się bardziej spokojny i przygaszony. Choć nadal nie był w stanie wyciągnąć od Dudleya jakie wspomnienia wzbudziły w nim Dementorzy.

 

Nic ci nie jest? — powiedział, gdy Mark już pewnie stał na nogach.

 

W porządku. Dzięki za pomoc, Harry — odpowiedział chłopak i zanim Harry zdążył cokolwiek powiedzieć, Mark puścił się biegiem i znikł mu z oczu za rogiem parku.

 

***

 

Harry, no właśnie „HARRY”, skąd ten chłopak wie jak ma na imię? Przecież Dudley by się nie przyznał, że ma kuzyna. Zwłaszcza kuzyna dziwoląga, który jest w dodatku czarodziejem. Naprawdę dziwne, i ten chłopak; wyglądało jakby go doskonale znał. No i ta awantura, która później wybuchła, gdy wrócił do domu. Ciotka i wuj tak się wściekli, że było mu już wszystko jedno i wygarnął im to, co dusił przez ostatnie lata w sobie. Ciotka w napadzie furii uderzyła go pierwszy raz w życiu, wcześniej nigdy się nie odważyła podnieść na niego ręki. Zapanowało nieprzyjemne milczenie. Odwrócił się od niej i pobiegł na górę. Teraz leżał w swoim pokoju zły i jeszcze bardziej samotny niż wcześniej. Widział jak cała rodzina wsiada do samochodu i gdzieś jedzie, ale nie obchodziło go to. Był nawet zadowolony, że będzie miał chwilę spokoju i cały dom dla siebie. Wtulił się w miękką i ciepłą poduszkę i po prostu zasnął.

 

Obudził go dopiero brzęk tłuczonego szkła. Zerwał się na nogi i w pierwszym odruchu chwycił za różdżkę, zerknął na zegarek, który stał na nocnym stoliku, była dwudziesta trzecia piętnaście.

 

Czyżby Dursleyowie już wrócili? Przemknęło mu przez myśl.

 

Nie zastanawiając się dłużej zszedł cicho po schodach, nie świecąc światła; tak na wszelki wypadek; i w pierwszym momencie sparaliżowało go. Przez drzwi weszło pięć postaci w długich, czarnych szatach i w maskach na twarzy. Śmierciożercy ...

 

Wstrzymał oddech i poczuł, że serce zaczyna walić mu jak oszalałe. Ale co oni tu robią? Jak się tu dostali? Przecież zaklęcia ochronne ... zamarł ...

 

Drętwota! — krzyknął, gdy zorientował się, że jedna z zamaskowanych postaci odwróciła się w jego stronę i go zauważyła. Błysk czerwonego zaklęcia pognał w jej stronę, oświetlając pomieszczenie i uderzając w nią celnie. Padła bezwładnie na ziemię.

 

W tym momencie posypały się zaklęcia rzucane na prawo i lewo. Błyski w ciemnościach, krzyki, odgłosy tłuczonego szkła i przewracanych mebli wypełniły cały dom.

Avada Kedavra! — Pognało zielone światło w stronę Harry’ego, ale on odskoczył, unikając śmiertelnego zaklęcia. Jednak w ciemnościach noga ześlizgnęła mu się ze stopnia i z wielkim hukiem zjechał po schodach, uderzając ramieniem w barierkę.

 

KRETYNIE! Mamy go doprowadzić żywcem! Chcesz, aby Czarny...

 

Expelliarmus! — Zamaskowana postać już nie dokończyła, bo zaklęcie Harry’ego uderzyło w nią z taką siłą, że uderzyła o regał z książkami, tracąc przytomność.

 

Harry chciał się przemknąć do kuchni, ale ktoś włączył światło i dopadło go tym razem celnie rzucone zaklęcie. Padł na ziemię, wijąc się z bólu. Jak dobrze znał ten urok. To był Cruciatus.

 

No, panie Potter. Dość tej zabawy. Czarny Pan będzie zadowolony.

 

Nie zamierzam... zadowalać... tego mordercy... — wysyczał przez zaciśnięte z bólu zęby.

 

MILCZ! Crucio!

 

Zaklęcie rzucone przez trzech Śmierciożerców naraz wypełniło ciało chłopaka z taką mocą, że jego krzyk wypełnił cały pokój. Ten ból był nie do zniesienia, tracił ostrość widzenia i zaczynał zapadać się w ciemność.

 

To cię powinno nauczyć trochę szacunku – wysyczał z uśmiechem jeden z jego oprawców, patrząc jak chłopak zwija się z bólu pod wpływem zaklęcia.

 

Drętwota!

 

Czerwone światło uderzyło w jednego ze Śmierciożerców, który runął na ziemie zanim zdążył się odwrócić i zobaczyć kto w niego wycelował. Pozostali w szoku przerwali urok. Harry odczuł ulgę i spojrzał zamglonym wzrokiem w stronę, z której zostało rzucone zaklęcie. W drzwiach stał Snape z wyciągniętą różdżką. Był wściekły, a jego oczy zrobiły się jeszcze czarniejsze niż zazwyczaj.

 

Avada Kedavra! — wrzasnął jeden ze Śmierciożerców, ale zaklęcie uderzyło w ścianę, bo Snape, niczym zwinny kot, zdążył się przed nim uchylić.

 

Drętwota!

 

W następnej chwili napastnik upadł na ziemię ogłuszony przez Harry’ego, który jakby dopiero teraz otrząsnął się z szoku, widząc swojego nauczyciela Eliksirów. Trzeci Śmierciożęrca nie miał już szans z dwoma czarodziejami, nawet nie zdążył się deportować. Dołączył unieszkodliwiony przez Snape’a do swoich pozostałych towarzyszy.

 

Potter! Jesteś cały? — zapytał swoim chłodnym i pozbawionym uczuć głosem.

 

Chłopak nie odpowiedział. Zachwiał się na nogach i zemdlał, osuwając się na ziemię. Gdy się ocknął, leżał na kanapie cały obolały, zakrwawiony i wyczerpany. Dopiero po kilku minutach dotarło do niego, co się wydarzyło. Oberwał czterema Crucio i kilkoma nieznanymi mu zaklęciami. Otworzył szerzej oczy i rozejrzał się po pokoju, a to co zobaczył, wprawiło go w stan lekkiego szoku. Całe pomieszczenie było po prostu w ruinie. Rzucane zaklęcia wyrządziły w nim więcej szkód niż można było przypuszczać. Meble poprzewracane, wielki jadalny stół połamany, dywan w połowie spalony, nie mówiąc o ścianie, w której widniała dziura po zaklęciu zabijającym. Wszędzie był pył, kawałki tynku i odłamki potłuczonej ceramiki.

 

Wujostwo mnie zabije — jęknął, podnosząc się na łokciu by lepiej widzieć skutki po rzucanych zaklęciach, ale zaraz pożałował tego. Poczuł przeszywający ból w ramieniu. W tym momencie do pokoju wszedł Snape i grupka ludzi, którzy według Harry’ego byli aurorami i faktycznie nie mylił się co do nich. Podeszli do nieprzytomnych Śmierciożerców i zaczęli ich krępować zaklęciami antydeportacyjnymi i sprawdzać czy nie mają przy sobie jakiś podejrzanych przedmiotów, czy zapasowych różdżek.

 

Harry rozpoznał jednego z aurorów, był nim Kingsley, którego poznał w Ministerstwie Magii w tamtym roku, gdy był na przesłuchaniu z powodu użycia czarów przez nieletniego. Kingsley był jednym z członków Zakonu Feniksa. No, ale co tu robił Snape? Harry zamyślił się chwilę. No tak, przecież pojawił się nagle, nie wiadomo skąd i unieszkodliwił pozostałych Śmierciożerców. Ale dlaczego, po co on tu przylazł, nie potrzebował jego pomocy, nie prosił o nią, a tym bardziej nie oczekiwał pomocy od niego! Wrednego Mistrza Eliksirów, którego szczerze nienawidził. Jego rozmyślania zostały nagle przerwane rozmową, która wywiązała się między Snape’em a Ministrem Magii, który nagle wszedł do pokoju.

 

Już ci mówiłem, Knot! Gdy wszedłem do domu oni już tu byli. Dwoje już było nieprzytomnych, to zapewne to robota Pottera. Ja rzuciłem Drętwotę na pozostałych dwóch, a Potter rzucił ją na trzeciego! — Prawie krzyknął, wypowiadając te słowa, a w głosie można było wyczuć zniecierpliwienie zmieszane z irytacją.

 

To może jesteś w stanie wyjaśnić mi, w jaki sposób tu się dostali, skoro ten dom jest pod silnymi zaklęciami ochronnymi samego Dumbledore’a! A może to ty pomogłeś im tu się dostać? — W głosie ministra zabrzmiał triumf, gdy wypowiadał ostatnie zdanie.

 

Co za bzdury! Nie pomogłem im. Nie mam z tym nic wspólnego. Już ci mówiłem. — Snape silił się na spokój, aby nie wybuchnąć i nie palnąć jakiegoś głupstwa pod adresem ministra.

 

W tym momencie miał ochotę go zabić, czuł się jak Śmierciożerca. Nawet przyszła mu myśl, że wyświadczyłby przysługę społeczeństwu czarodziei, pozbywając się tego durnia i nieudacznika. Zastanawiał się jak ten idiota utrzymał się jeszcze na stanowisku Ministra Magii. Zwłaszcza po tym, jak wszystkim próbował wmówić, że to nieprawda, że Czarny Pan powrócił.

 

Czy aby na pewno? Albus ci wierzy, ale ja...

 

Wystarczy! Gdybym to ja ich tu sprowadził, to Potter byłby już martwy. — Mistrz Eliksirów wysyczał te słowa, nachylając się nad ministrem, który z lekkim przerażeniem cofnął się o krok do tyłu, unikając zabójczego spojrzenia profesora. W końcu Snape był o wiele wyższy od Knota, sam jego wygląd i chłód bijący od jego postawy przerażał. W tym momencie Harry naprawdę dziękował w duchu, że to nie on wkurzył tego nietoperza. Nagle poczuł na sobie ten zimny, przenikliwy i dobrze mu znany wzrok.

 

Potter. Widzę, że już się ocknąłeś. — Snape podszedł do chłopaka, wziął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko, wyciągając z kieszeni kilka eliksirów. — Wypij to — powiedział sucho, podając mu dwie małe buteleczki z płynem.

 

Harry nadal lekko się trzęsąc, spojrzał niepewnie na niego i na wyciągnięte w dłoni buteleczki.

 

To nie trucizna! — powiedział już z irytacją Snape, jakby czytał w myślach Harry’ego. — Ten przeźroczysty jest na skutki po Cruciatus, a ten lekko błękitny jest przeciw bólowy. — Pij! — syknął, wciskając dwie buteleczki do ręki chłopaka.

 

Harry zagryzł wargi i przytaknął. Nie zamierzał pozwolić się wyprowadzić z równowagi i dać tym samym satysfakcji nietoperzowi do wypowiedzenia kolejnych zgryźliwych uwag pod jego adresem. Wypił eliksiry pod zimnym spojrzeniem swojego nauczyciela, na twarzy którego zauważył jakże znajomy, znienawidzony, ironiczny uśmieszek. Przez małą chwilę nie był przekonany czy dobrze zrobił pijąc te eliksiry, ogarnęła go panika, ale wątpliwości go opuściły, gdy poczuł się odprężony i już nie tak obolały jak przedtem. Przestał drżeć, a w głębi duszy poczuł ogromną ulgę i ciepło rozchodzące się po całym ciele.

 

A teraz idź się spakować, Potter.

 

Co?

 

Sadzę, że wyraziłem się dość jasno.

 

Ale...

 

Natychmiast!

 

Harry zagryzł wargi i ruszył w stronę swojego pokoju na piętro, zostawiając w salonie Snape i Knota w o wiele bardziej napiętej atmosferze niż przed chwilą. Pakowanie nie zajęło mu wiele czasu. W końcu nie miał zbyt wiele rzeczy, a swoich przyborów szkolnych nie zdążył jeszcze rozpakować. Po głowie natomiast chodziły mu różne myśli na temat wydarzeń tego wieczora. Nawet domyślał się dlaczego Śmierciożercy dostali się do jego domu bez żadnego problemu. Dyrektor będzie wściekły jak się o tym dowie, jeśli Knot już go o tym nie poinformował. Czuł się nieswojo i wypełniło go poczucie winny, ale w głębi się cieszył, że odejdzie z tego domu. No, ale jakim cudem znalazł się tu Snape? Czyżby dyrektor go wysłał po niego? Za wiele pytań, zdecydowanie za wiele. Miał wrażenie, że głowa mu pęka. Westchnął i zamknął swoją walizkę, jeszcze raz spojrzał czy nic nie zapomniał i wyszedł z pokoju, mając nadzieję, że już go nie zobaczy przynajmniej do końca roku.

 

Gdy zszedł na dół z walizką, miotłą i Hedwigą, swoją sową, zobaczył że w salonie już nie było Śmierciożerców. Zostali prawdopodobnie zabrani do Ministerstwa Magii na przesłuchanie, a zrujnowany pokój pod wpływem czarów zaczynał wracać do poprzedniego stanu. Najwięcej problemów sprawiał podpalony dywan i ta okropna dziura w ścianie po zaklęciu. Z zamyślenia i z przyglądania się porządkom wyrwał go znajomy głos.

 

Zanim wróci twoje wujostwo wszystko będzie na swoim miejscu. Knot im wszystko wyjaśni. Idziemy, Potter. Nie mam zamiaru stracić całego dnia.

 

Złość zawładnęła Harrym i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć poczuł, że Snape chwycił go za ramię i pociągnął w stronę drzwi.

 

Jeszcze nie skończyłem, panie Snape! — dobiegł ich głos ministra.

 

Ale ja tak, Knot. I nie zamierzam się powtarzać, jeśli chcesz mnie przesłuchać, to wiesz gdzie możesz mnie znaleźć. — Snape...! Nie możesz...! — Profesor się nie odwrócił. — Gdzie go zabierasz?

 

Nie twój interes — warknął Snape, a jego głos był typowo chłodny.

 

Postępujesz wbrew zaleceniom Dumbledore’a! Jak on się o tym dowie…

 

         To już moje zmartwienie — wysyczał i zamknął za sobą drzwi zanim minister zdążył cokolwiek powiedzieć.

 

2. POWRÓT

 

Na zewnątrz powiało ciepłym wieczornym wiatrem. Niebo było zachmurzone tak, że jedynie uliczne latarnie oświetlały wąskie uliczki między szeregiem domów na ulicy Privet Drive.

 

Czy możesz mi wyjaśnić, Potter, jak oni się tu dostali?

 

Zapadło głuche milczenie.

 

Harry nawet nie spojrzał na profesora tylko zawiesił wzrok na jakimś punkcie w oddali. Nie miał najmniejszego zamiaru rozmawiać z nim na ten temat ani z nikim innym.

 

Potter, patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię. — Snape zaczął tracić cierpliwość.

 

Cholera! Czy ty zawsze musisz pakować się w kłopoty? – warknął mężczyzna, chwytając chłopaka za ramię i odwracając go do siebie tak, że jego czarne oczy patrzyły prosto w zielone oczy chłopaka.

 

Wcale się nie prosiłem o ich wizytę ani o pańską pomoc. — W Harrym zbierała złość, czuł przeszywający lodowaty wzrok profesora i miał wrażenie, że mężczyzna zaraz wybuchnie. — Po co pan tu przyszedł? Nienawidzi mnie pan i nie zamierzam panu dziękować! Nie potrzebuję litości! — Ostatnie zdanie wręcz wysyczał z taką złością i nienawiścią, że zamknął oczy, czekając na cios, którego się spodziewał. Jednak ku jego zdziwieniu cios nie nadszedł.

 

Zapadła cisza.

 

Harry otworzył oczy. Snape uwolnił z uchwytu ramię chłopaka. Wyprostował się, odgarnął włosy z twarzy i spojrzał na Harry’ego przenikliwym, badawczym spojrzeniem.

 

Daj te walizki, Potter — odezwał się w końcu.

 

Harry posłusznie położył swój bagaż przed profesorem trochę zszokowany jego reakcją, a raczej brakiem jakiejkolwiek reakcji. Mężczyzna wyciągną różdżkę, zakreślił nad bagażem znak i wyszeptał zaklęcie zmniejszające. Bagaż Harry’ego zaczynał się pomału zmniejszać, aż osiągnął wielkość pudełka od zapałek, które jego profesor następnie schował do kieszeni swojej peleryny. To samo zrobił z miotłą. Harry’emu została tylko klatka z sową. Snape machnął ręką i oślepiło ich jaskrawe światło zatrzymującego się przed nimi „Błędnego Rycerza”. Środka transportu dla zagubionych w świecie mugoli czarodziejów i czarownic. Harry już nim jechał na trzecim roku i nie zaliczał tego środka transportu do szczególnie przyjemnych form podróżowania.

 

Dobry wieczór jestem Stan Shunpike i dzisiejszej nocy będę… Harry! Co za niespodzianka! Miło cię znowu widzieć — powiedział chłopak, na którego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

 

Ee...  cześć, Stan. — Harry lekko się uśmiechnął.

 

No tym razem nie wciśniesz mi kitu, że masz na imię Neville. Co? — Harry się lekko zarumienił.

 

Nie, tym razem jadę jako Harry Potter.

 

A pan…

 

Severus Snape…

 

Mistrz Eliksirów! — Prawie krzyknął chłopak. — Dobry wieczór, profesorze.

 

Dobry wieczór, Shunpike. Byłeś niezły z eliksirów szkoda, że nie zdecydowałeś się na kontynuowanie nauki.

 

No tak jakoś wyszło. — Uśmiechnął się Stan.

 

Gdzie chcą państwo jechać?

 

Na Grimmauld Place.

 

Harry zadrżał, słysząc tą nazwę. Dom Syriusza. Poczuł mdłości, rozpacz i łzy cisnące mu się do oczu. Nieświadomie cofnął się o krok do tyłu w stanie lekkiego przerażenia i protestu, co nie uszło uwadze profesora. Ten zagryzł wargi, zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał i spojrzał na chłopaka, mówiąc obojętnym, lecz stanowczym głosem.

 

Ten dom należał do twojego chrzestnego i oficjalnie należy również do ciebie.

 

Harry nic nie odpowiedział.

 

Więc chcesz zostać tu z twoją „kochającą rodzinką” do końca wakacji? — zapytał z ironią w głosie.

 

To pytanie odniosło zamierzony skutek. Harry nic nie mówiąc, wsiadł do autobusu, a za nim wsiadł Snape.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin