Harry Potter i Złodziej Wszechczasów NZ.doc

(371 KB) Pobierz

Harry Potter i Złodziej Wszechczasów

 

Rozdział 1

 

"Po Anglii grasuje dobrze zorganizowana złodziejska szajka. Specjalizuje się w starych, często cennych przedmiotach. Wydaje się być nieuchwytna. Na miejscu nie zostawia żadnych śladów. Ostatnio została ograbiona rodzina Mortigain, jedna z najbogatszych i najbardziej wpływowych w kraju. Mediom nie chciano zdradzić, co zostało skradzione, ale mówi się, że to niezwykle cenna pamiątka rodzinna" - spiker powiedział jeszcze kilka słów, po czym pozwolił przemówić jednemu z gości, wysokiemu i sędziwemu mężczyźnie, będącemu głową rodziny Mortigain. Co ciekawsze, miał na sobie fioletową i zdecydowanie czarodziejską szatę.

Wuj Vernon tylko prychnął na widok staruszka, po czym spojrzał podejrzliwie w stronę leżącego na podłodze, czarnowłosego chłopaka, obojętnie wpatrującego się w ekran telewizora.

- A może to sprawka takich jak ty, co? - Warknął nieprzyjemnie, ale Harry zdawał się go nie słuchać. - Może następni zwiali z tego całego Azakabazanu, co? Jak ten cały Syriusz Black? Może to jego sprawka?

- Azkabanu - poprawił brunet bardziej machinalnie, niż z chęci wyedukowania swojego wuja choć trochę w kwestiach czarodziejskiego świata. - A Syriusz Black nie żyje. Kilku złoczyńców uciekło z Azkabanu, ale wątpię, że te kradzieże to ich sprawka. Podpaliliby domy lub coś w tym stylu, żeby pokazać, że słudzy "Czarnego Pana" wrócili.

- Niby skąd to wiesz?

- Z gazet. Z Proroka Codziennego. Służka Voldemorta zamordowała Syriusza Blacka.

- Nie mów o tym Voldecośtam w moim domu! - Ryknął wuj Vernon, jakby groza tego imienia udzieliła się i jemu, jednak prędko na jego twarzy pojawił się wyraz zadowolenia. - No, ale przynajmniej jednego łotra mniej na tym świecie - tutaj zmierzył Harry'ego krytycznym spojrzeniem, jakby w jego mniemaniu chłopak również zaliczał się do kryminalistów.

- Syriusz Black nie był łotrem!

- Harry! - Syknęła ciotka Petunia, by go uciszyć.

- Milcz, Petunio! Niech chłopak powie, czemu tak twierdzi. No, słucham!

- Ja... ja znałem Syriusza. Był... moim ojcem chrzestnym - na twarzy Harry'ego pojawił się cień bólu. Wuj nie zamierzał być dla niego litościwy, a jedynym, na co było go stać, to zwycięski okrzyk:

- Ha! To wszystko wyjaśnia! Splugawieni rodzice, ojciec chrzestny wyjęty spod prawa, a kim TY będziesz? Na kogo TY wyrośniesz? Bo z taką krwią i powiązaniami na pewno nie na praworządnego obywatela, takiego jak my!

"I Bogu dzięki" - pomyślał Harry, kiedy wuj Vernon rozwodził się jeszcze na temat "czystości krwi" i tym podobnych bzdurach. W tym względzie nie różnił się zbytnio od Malfoy'ów. - "Pewnie zaprzyjaźniłby się serdecznie z Lucjuszem Malfoy'em" - dodał, mierząc pana Dursley'a krytycznym spojrzeniem.

Wieczorem wrócił do swojego pokoju i - po wzięciu szybkiego prysznica oraz  założeniu piżamy  - położył się  do  łóżka. Jak zwykle nie potrafił zasnąć w tym domu, targany zbyt wieloma myślami. Czuł dziwne odrętwienie po śmierci Syriusza i niejakim opuszczeniu przez przyjaciół. Jeszcze nie tak dawno, gdy hogwardzki ekspres dostarczył go na dworzec w Londynie, miał nadzieję, że razem z nimi zamieszka w domu na Grimmauld Place 12, tak się jednak nie stało. Tradycyjnie odstawiono go do Dursley'ów, u których czuł się okropnie i bez tragedii, które dotykały go w świecie czarodziejów.

Obecnie jedynym sposobem jakiegokolwiek kontaktu z tymże światem były listy, lektura Proroka Codziennego oraz nieliczne wizyty członków Zakonu Feniksa. Podczas tych ostatnich dostrzegł, że Tonks nie jest tak żywiołowa, jak przez ostatni rok i nie wścieka się już za za nazywanie jej Nimfadorą. Mudungus obserwował otoczenie jeszcze uważniej, niż przedtem. Pani Weasley płakała cicho, ilekroć w jej obecności wspomniało się o Syriuszu, a jej mąż reagował na to nagłym milczeniem. Jednak najdziwniejsze rzeczy działy się z Lupinem. Nie chodziło nawet o to, że przybyło mu kilka zmarszczek od nowych zmartwień i  kilka siwych pasemek we włosach. Dziwniejsze było to, że odwiedził Harry'ego tylko dwa razy i podczas tych dwóch wizyt prawie wcale się nie odzywał, zdając się szybować myślami gdzieś daleko...

"Czy ze mną stałoby się to samo, gdyby Ron zginął? Albo Hermiona?" - Zastanawiał się Chłopiec, Który Przeżył, wpatrując się tępo w sufit. Hedwiga pohukiwała cicho na parapecie, nieco znudzona bezczynnością. Od jakiegoś czasu nie było jej dane latać z listami, gdyż Harry nie miał ochoty ich pisać, a te przysłane od przyjaciół wydawały mu się suche i wymuszone, jakby sami nie wiedzieli, jak traktować go w zaistniałej sytuacji. - "Nie potrzebuję niczyjej łaski ani litości!" - Pomyślał z oburzeniem, nieco wbrew samemu sobie, gdyż właśnie teraz pragnął, by ktoś bliski był tuż obok i go przytulił, nie mówiąc nic...

W końcu zapadł w sen, który owinął go aksamitną wstęgą ciemności. Z niej to zaczęło wyłaniać się coś na kształt widzenia... Harry odkrył, że znajduje się na leśnej polanie, zimnej i zatopionej w nocnym mroku. Padał ostry niczym brzytwa śnieg i wiatr dął w korony drzew, miotając nimi na wszystkie strony. Na domiar złego, błyskawice co chwilę przecinały niebo, a on nie miał czasu i możliwości, aby zastanowić się, czy to normalne. Wszystko przez stojącą na środku polany postać, odzianą w czarną pelerynę. W dłoni trzymała coś błyszczącego i przy kolejnym świetlistym błysku dało się zauważyć, że to sztylet.

Wtem wiatr zdarł kaptur z głowy postaci i Harry zobaczył jej TWARZ. Nie było w niej na pozór nic przerażającego, ale chłopak mimo wszystko poczuł strach. Oczy mówiły, że to człowiek, a instynkt podpowiadał, że nie, że to jakaś straszliwa ISTOTA. Nagle usta poruszyły się i chłopak usłyszał dwa słowa, odbite echem w jego głowie:

- Zabić Voldemorta.

Postać mówiła coś jeszcze, lecz zagłuszały ją skutecznie dudniące gromy. Nagle na jej twarzy pojawiło się przerażenie, chwyciła więc mocniej sztylet i ruszyła z nim wprost na Harry'ego...

Obudził się, cały zlany potem, nie krzycząc jednak - co uważał za osobisty sukces, biorąc pod uwagę taki sen. Światło sączące się przez szparę pomiędzy zasłonami wskazywało, że oto zaczął się nowy dzień. Chłopak otarł ręką czoło i westchnął ciężko. Myślał, że po tym, jak Czarnemu Panu niejako udało się zastawić na niego pułapkę w postaci widzeń, zacznie śnić normalne sny, ale widocznie się pomylił.

"Ta osoba..." - pomyślał, dotykając swojej blizny, która jednak nie bolała, jak przy wizjach Voldemorta.  - "Kim ona była? Wyglądała na sojusznika... Więc dlaczego chciała mnie zabić? Dlaczego, skoro wcześniej mówiła >>Zabić Voldemorta<<? Może wzięła mnie za niego?! A może we śnie nim BYŁEM?! Nie, to niemożliwe... Blizna się nie odzywa..."

Z rozmyślań wyrwały go hałasy dobiegające z dołu - protestujący i grożący głos wuja Vernona oraz piskliwy i przerażony ciotki Petunii. Między nimi dało się słyszeć słowa wypowiedziane czyimś znajomym i utęsknionym głosem...

- Ja sobie wypraszam! Zabraniam! - Zagrzmiał gdzieś blisko pan Dursley, ale było już za późno. Drzwi pokoju Harry'ego otworzyło się i stanęło w nich kilka postaci, na pierwszy rzut oka obcych. Jednak wystarczyło przyjrzeć im się dokładniej, aby rozpoznać pana Weasley'a przebranego za starszą damę w sukni i kapeluszu z doczepionymi włosami oraz Tonks w roli metala i Moody'ego usiłującego udawać miłego staruszka. Chłopak ledwo powstrzymał się od śmiechu.

- Witaj, Harry! - Zawołał raźnie pan Weasley.

- Dz... dzień dobry - wydusił z siebie, z trudem usiłując się nie roześmiać.

- Cześć, Harry! - Tonks-metal uśmiechnęła się promiennie poprzebijanymi kolczykami ustami. Moody w ogóle się nie odezwał, jedynie skinął głową.

- Pakuj się, chłopcze, zaraz mamy pociąg! - Oznajmił mu ojciec Rona, jednym machnięciem różdżki ładując rzeczy Harry'ego do jego kufra.

- On nigdzie nie jedzie! - Protestował wuj Vernon, coraz mniej przekonany do tych słów.

- Jedzie, jedzie. Zabieramy go ze sobą. Wieści głoszą, że nie jest tu bezpieczny. Wie pan, co to znaczy? Że państwo również nie są bezpieczni. Lepiej będzie go stąd zabrać - wyjaśniła Tonks, a pan Dursley momentalnie przestał protestować. Jeśli zniknięcie Harry'ego miałoby uratować życie jego rodzinie, to niech go sobie zabierają!

- Ale... dokąd... - Zaczął chłopak, ale prędko mu przerwano.

- Zobaczysz - powiedział pan Weasley, którego podekscytowanie rosło z każdą chwilą. - Pojedziemy metrem. Rozumiesz, Harry? METREM!

- On zawsze taki podekscytowany, jak ma wleźć do tej maszynki - wyjaśniła Nimfadora, puszczając oczko do zielonookiego młodzieńca.

- Wiem o tym - odparł Harry z uśmiechem.

Po tej wymianie zdań Tonks machnęła różdżką, zamieniając go w długowłosą dziewczynę w letniej sukience. Dopiero po tej przemianie mogli opuścić dom Dursley'ów, Harry z klatką z Hedwigą pod pachą, natomiast Mudungus ciągnący jego kufer. Jak się okazało, akcję kazał przeprowadzić Dumbledore, musiało to być więc coś naprawdę poważnego. Przejazd metrem miał natomiast zmylić potencjalnych śmierciożerców spodziewających się, że Harry i jego wybawcy polecą nocą na miotłach. Chłopak nie rozumiał tylko jednego, a mianowicie - dlaczego Lupin nie przybył razem z tą trójką?

- Gdyby było nas zbyt wielu, ktoś mógłby zacząć coś podejrzewać - wyjaśnił pan Weasley, gdy Harry zapytał go o Remusa. - A nasz drogi przyjaciel czeka na nas... tam, gdzie się spotkamy.

"Co z tego?!" - Pomyślał Harry z wyraźną goryczą. - "W takich sytuacjach ZAWSZE był blisko! Co go tak nagle zatrzymało?! Może mnie unika? Może ma mi za złe śmierć Syriusza? Nie, to absurd! Jeśli już, to JA powinienem być na niego zły o to, że nie pozwolił mi go uratować! A nie jestem!" - Próbował sobie wmówić, choć coś ukłuło go w sercu na wspomnienie nocy, w której zginął jego ojciec chrzestny.

W metrze, jak na godziny ranne, panował niewielki tłok, składający się głównie z ludzi spieszących do pracy. Grupka przebranych czarodziejów wysiadła dopiero w centrum Londynu i Harry zaczął się domyślać, dokąd zmierzają. Kiedy znaleźli się przed domem na Grimmauld Place 12, z jednej strony cieszył się, że tu wraca, a z drugiej ogarnęło go olbrzymie uczucie smutku i poczucie winy. Przecież Syriusza tu nie było i nie będzie, i to z jego winy. Gdyby nie był tak ciekawski i nie oglądał myśli Snape'a, gdyby bardziej starał się zamknąć swój umysł na wizje Voldemorta... Niestety, okazał się wścibskim smarkaczem, co do którego profesor eliksirów miał wstrząsającą rację. Szkoda tylko, że za jego nieodpowiedzialność musieli płacić inni.

Przyzwyczajony, że w korytarzu prowadzącym do kuchni musi panować cisza, zdziwił się nieco, że Ginny bawi się tam z miauczącym wniebogłosy Krzywołapem. Pan Weasley krzyknął dość głośno: "Już jesteśmy!" i nawet to nie zbudziło portretu pani Black. Chwilę później z kuchni wybiegła pani Weasley, a z góry zbiegli Ron, Hermiona, Bill i bliźniacy, aby powitać Harry'ego. Po Lupinie ani śladu.

- Harry, kochaneczku! - Molly uściskała chłopaka mocno i serdecznie, jak syna, który wrócił do domu z długiej i dalekiej podróży. - Witaj znów!

- Siemasz, Harry! - Zawołali jednocześnie Fred i George, po czym spojrzeli po sobie i uśmiechnęli się szeroko. Bill podał mu rękę z leciutkim uśmiechem na ustach, to samo zrobił Ron.

- Cześć - zawołała Ginny gdzieś z korytarza, usiłując złapać kota Hermiony. - Krzywołap, chodź do mnie! Będziesz przeszkadzał.

- Cześć, Harry. - Hermiona uściskała przyjaciela na powitanie, wyglądając przy tym na niezwykle rozbawioną.

- Eee... Cześć wam wszystkim - chłopak nie wiedział zbytnio, co powiedzieć. Mniemał, że zachowanie przyjaciół wynika stąd, że nadal był dziewczyną. - Tonks, czy mogłabyś...

- Co? A, jasne - machnęła tylko różdżką i Harry znów był sobą i to w swoim normalnym ubraniu, nie w sukience.

- Dzięki... To dlaczego mnie tu zabrano? Nie, żebym się nie cieszył, bo cieszę się bardzo, ale...

- Och, nie chcieliśmy, żeby Sam-Wiesz-Kto dorwał cię tam, u Dursley'ów - wyjaśniła pani Weasley tonem, którym zwykle rozmawia się przy herbatce. - Tu jesteś bezpieczniejszy. Wprawdzie Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać na razie wstrzymał działalność, ale to pewnie dlatego, żeby uśpić naszą czujność. Trzeba mieć się na baczności.

- A tak poza tym... - Zaczął jeden z bliźniaków.

- ...to nie chcieliśmy... - Dodał prędko drugi.

- ...żebyś spędził ten dzień znowu sam, u tych mugoli - zakończyli obaj, uśmiechając się promiennie.

- Dzień? Jaki dzień? - Zdziwił się Harry, zastanawiając się, co takiego mógł przegapić. Miny wszystkich świadczyły o tym, że było to coś ważnego i POWINIEN o tym pamiętać.

Zanim zaczął kogokolwiek przepraszać za swoją sklerozę, pani Weasley chwyciła go za rękę i poprowadziła do kuchni. Zanim tam weszli, kazała mu zamknąć oczy, a kiedy to zrobił, otworzyła drzwi i wprowadziła go do pomieszczenia.

- Możesz już otworzyć.

Chłopiec, Który Przeżył powoli otworzył oczy i przez chwilę nie wiedział, czy im wierzyć. Na stole leżał nad wyraz okazały tort, dookoła którego ktoś poustawiał kilka paczuszek. Nie było tu nic poza tym, żadnych ozdób, ale to wystarczyło, żeby łzy wzruszenia napłynęły chłopcu do oczu. Szybko i chyba cudem je powstrzymał. Nagle poczuł, że ktoś dotyka jego ramienia, odwrócił się więc, i zobaczył Rona.

- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Harry.

 

***

 

- Gdzie się podział Lupin?

Wszyscy momentalnie przestali jeść i Harry pożałował, że w ogóle o to zapytał. Uśmiech na twarzy Molly prędko zgasł. Odłożyła łyżeczkę, którą maltretowała jajko na miękko i spojrzała z troską na chłopaka.

- Jest w swoim pokoju, kochaneczku. Bardzo źle się czuł od samego rana...

- Czy mógłbym go zobaczyć?

To pytanie było chyba jeszcze bardziej nie na miejscu, niż poprzednie. Na twarzy pani Weasley pojawiło się coś, co wyglądało jak przerażenie i kazało przypuszczać, że Lupin coś jej powiedział. Albo może...

- Rozumiem. Pewnie nie chce mnie widzieć po tym wszystkim, prawda?

- Och, Harry, to nie tak... - Kobieta urwała, jakby nie wiedziała, jak zakończyć to zdanie.

"A więc to tak. Miałem rację, Lupin mnie unika. Tylko, na Godryka, dlaczego? Czyżby naprawdę obwiniał mnie za śmierć Syriusza? Czy byłby zdolny do czegoś takiego?" - Pomyślał Harry z goryczą.

- Ja tam myślę, że powinni ze sobą pogadać - wychrypiał Moody i oczy wszystkich skierowały się ku niemu. - No co? Chyba nie tylko ja tak myślę, prawda?

- Tak... masz rację - westchnęła Molly i widać było, jak trudno było jej się zgodzić z tym, co oczywiste. - Zaprowadzę cię do niego po śniadaniu, kochaneczku. Dobrze? - Zwróciła się do czarnowłosego chłopaka. - Tort zostawimy na wieczór. Przybędą jeszcze przynajmniej dwie osoby...

- Dobrze, proszę pani - odparł i nie odezwał się już do końca śniadania.

"Ciekawe, co teraz robi Lupin? Dlaczego źle się czuje? Ostatnio nie było przecież pełni... To moja wina? No, to pewnie wywali mnie z pokoju, jak tylko mnie zobaczy" - te myśli dręczyły Harry'ego, gdy razem z panią Weasley wdrapywał się na drugie piętro budynku, gdzie znajdował się pokój wilkołaka. Kiedy znaleźli się pod drzwiami, usłyszeli jakieś odgłosy, brzmiące zupełnie jak przytłumiony szloch. Molly zawahała się przez chwilę, zanim zapukała. Za drzwiami zapanowała nagła cisza.

- Remusie... przyprowadziłam Harry'ego. Może wejść?

Znów cisza, a potem odgłos kroków i dźwięk, jakby ktoś odsłaniał okienne kotary. Wąskie pasmo światła prześliznęło się przez szparę pod drzwiami.

- Oczywiście, Molly - odezwał się cichy głos, więc kobieta nacisnęła klamkę i uchyliła drzwi, wolną ręką wpychając chłopaka do pokoju.

- Powodzenia, Harry - wyszeptała, po czym zamknęła drzwi. Brunet nie zdążył już zapytać, dlaczego powiedziała właśnie coś takiego, jednak wystarczyło spojrzeć na Lupina i odpowiedź znalazła się sama. Stał przy oknie i spoglądał przez nie, ale wydawało się, że myślami błądzi gdzieś daleko... Miał na sobie starą i połataną szatę, a włosy związał byle jak w kitkę. Jego oczy były zaczerwienione i spuchnięte, jakby przed chwilą płakał.

Chłopak zrobił krok do przodu, a podłoga pod jego stopami skrzypnęła przeraźliwie. Dopiero to wyrwało Remusa z zamyślenia i odwrócił się w stronę gościa. Na jego twarzy pojawił się słaby i przepraszający uśmiech.

- Witaj, Harry - powiedział głosem jeszcze cichszym niż zazwyczaj, przypominającym ledwo dosłyszalny szept.

- Dzień dobry - odparł, czując się nagle bardzo nieswojo w towarzystwie tego mężczyzny, jakby nie powinno go być w tym pokoju.

- Może usiądziesz? - Zapytał Lupin niepewnie i w końcu spojrzał Harry'emu w oczy. To, co stało się później, niezwykle zakłopotało chłopaka. W oczach mężczyzny pojawiły się łzy, które zaczęły spływać po jego policzkach z kilkoma widocznymi zmarszczkami. Ciało drżało, jakby Remus miał zaraz wybuchnąć bardzo silnym płaczem. - Ja... przepraszam cię, Harry... - Po tych słowach zasłonił sobie usta trzęsącą się dłonią i podszedł do skromnie wyglądającego łóżka i usiadł na jego skraju. - Że... nie przyszedłem dziś po ciebie. Ale... gdybym cię zobaczył i miał tak... przy wszystkich...

Głos mu się załamał. Przez chwilę, która zdawała się ciągnąć całą wieczność, wpatrywał się oczyma pełnymi łez w oczy Chłopca, Który Przeżył. Ten odwrócił w końcu wzrok, czując się nieswojo w tej sytuacji. Jak winowajca.

- Czy pan... wini mnie za śmierć Syriusza? - Zapytał nagle i aż ugryzł się w język, nie powinien był bowiem rozgrzebywać świeżych jeszcze ran. Jednak Lupin znów go zaskoczył, tym razem swoją odpowiedzią:

- Na Godryka, Harry, nie! To nie o to chodzi! Tylko kiedy patrzę na ciebie... Przypominają mi się i Syriusz, i James, i Lilly... Wiesz, trochę trudno jest mi się pogodzić z utratą bliskich osób... Po śmierci twoich rodziców miałem Syriusza, ale potem oskarżono go o morderstwo i wywieziono do Azkabanu... Wiesz, kiedy z niego zbiegł, w moje serce wstąpiła nowa nadzieja... Ale teraz... Teraz jego też nie ma i zostałem sam.

- Jak to sam?! A państwo Weasley?! A... a Moody i Tonks? A ja, Ron i Hermiona? Mnie też jest ciężko, to prawda, ale nie znałem Syriusza tak dobrze i... - Harry zauważył, że zaczyna coś mieszać. Zerknął na Remusa, który uśmiechnął się do niego łagodnie.

- To nie o to chodzi, Harry... Nie chcę z tobą o tym mówić, bo boję się, że możesz nie zrozumieć...

- Nie zrozumiem, bo jestem głupim dzieciakiem, tak?! To chciałeś powiedzieć?! - Wrzasnął nagle ciemnowłosy chłopak, mając już dość tego mdłego nastroju i tajemnic.

- Nie. Tego nawet wielu dorosłych nie jest w stanie pojąć. Wiesz, twoi rodzice byli dla mnie niczym brat i siostra...

- I czego tu można nie zrozumieć?!

- ...ale Syriusz nie. A jego również bardzo kochałem. Nadal uważasz, że łatwo to zrozumieć?

Harry prezentował się w tej chwili tak, jakby ktoś rzucił na niego Drętwotę. W jego głowie plątało się mnóstwo myśli, żadna nie wydała się jednak konkretna i jasna. Od tego mętliku zrobiło mu się niedobrze i słabo, usiadł więc na podłodze.

- Czy Syriusz to... odwzajemniał?

Lupin nie odezwał się ani słowem. Gdyby nie pochylił głowy i nie pokręcił nią z rezygnacją, można by się było zastanowić, czy w ogóle usłyszał pytanie byłego ucznia.

- ODPOWIEDZ MI, DO CHOLERY!

Remus zmierzył chłopaka surowym spojrzeniem, domagając się tym samym minimum szacunku. Harry zamilkł, bowiem po raz pierwszy widział mężczyznę w takim stanie.

- Tak, Harry. ODWZAJEMNIAŁ. A teraz powiedz mi, czy po uzyskaniu odpowiedzi zrobiło ci się lepiej?

Na chwilę w pokoju zapadło głuche milczenie. Chłopak wyglądał tak, jakby ktoś bliski uderzył go bez powodu. Wpatrywał się w Remusa z wyraźnym niedowierzaniem, a usta jego drgały, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie był w stanie. W końcu krzyknął:

- Syriusz nie był GEJEM!

- Mówiłem, że trudno to pojąć.

- ZAMKNIJ SIĘ! Ty... ty... KŁAMCO!

Po tych słowach Harry zerwał się z podłogi i wybiegł z pokoju jak oparzony. Lupin ukrył twarz w dłoniach, ale tym razem nie płakał. Czuł, że nie powinien był okazywać złości, nie powinien mówić zbyt wiele... Poza tym działo się coś niedobrego - Harry po raz pierwszy wyprowadził go z równowagi...

Tymczasem chłopak wpadł niczym burza do pokoju, który dzielił z Ronem, w nadziei, że spędzi kilka chwil samotnie. W chwili obecnej nie było mu to jednak dane, bo spotkał tu nie tylko swojego przyjaciela, ale też bliźniaków, Ginny i Hermionę. Dziewczyny rozmawiały o czymś szeptem podczas przeglądania najnowszego numeru Czarownicy, natomiast Fred i George grali w eksplodującego durnia, czemu ich brat uważnie się przyglądał. Jednak kiedy Harry tak nagle wpadł do pokoju, wszyscy oderwali się od swoich zajęć i popatrzyli na niego z pewnego rodzaju osłupieniem. Nigdy nie widzieli go tak rozwścieczonego.

- Wszystko wiedzieliście, prawda?! - Ryknął w niepohamowanej złości. - Dlaczego zawsze JA dowiaduję się o wszystkim ostatni?!

- Chwila, Harry. Spokojnie - powiedział Ron najbardziej pojednawczym tonem, na jaki było go stać. - O czym...

- Moglibyście wyjść na chwilę? - Przerwała mu prędko Hermiona. - Chciałabym pogadać z Harrym w cztery oczy.

Wszyscy obecni w pokoju Weasley'owie popatrzyli na nią z mieszaniną zaskoczenia i ciekawości, ale opuścili pokój. Zanim uczynili to bliźniacy, szatynka odebrała im Uszy Dalekiego Zasięgu, aby nie dowiedzieli się niczego niepożądanego. Gdy Harry i Hermiona zostali wreszcie sami, dziewczyna spojrzała poważnie na przyjaciela i spytała, raczej retorycznie:

- Powiedział ci, prawda?

Chłopak nie wiedział zbytnio, jak zareagować. Po tym, jak pozostali wyszli, zdążył się domyśleć, że nic nie wiedzą - to go chociaż trochę uspokoiło. Nie mógł tylko pojąć, skąd Hermiona wie, co takiego prawdopodobnie powiedział mu Lupin? W tej sytuacji musiałaby wiedzieć o jego związku z Syriuszem...

"Powiedział jej? A może sama się domyśliła? To kto jeszcze wie?!" - Pytał sam siebie.

- Tak, powiedział. A ty skąd... I kto jeszcze... - Od zdenerwowania zaczął mu się plątać język.

- Nic mi nie powiedział - odparła prędko. - Sama się domyśliłam. Bardzo skutecznie się ukrywali i żaden facet by tego nie dostrzegł, ale... Na Merlina, Harry, wiele kobiet widzi takie rzeczy! Nawet Ginny, a może przede wszystkim ona - odpowiedziała na jego przerażone spojrzenie. - Oraz ja, pani Weasley, Nim... to znaczy Tonks i jeszcze jedna osoba, którą dziś poznasz. Ostrzegam cię tylko, że ona lubi Lupina i gdy dowie się, jak go potraktowałeś, może być dla ciebie niemiła, delikatnie mówiąc. I, jak mam być szczera, należy ci się, DRANIU.

- HERMIONA! Czy ty nie rozumiesz, że on mi powiedział, że on... i Syriusz... że są... byli... że oni się...

- Kochali się, Harry. Wiedziałyśmy, że jesteś zbyt "krótkowzroczny", żeby to zauważyć, a co dopiero zrozumieć, ale sam chciałeś. Myślisz, że pani Weasley nie usłyszała twojego wrzasku? Została w pobliżu, gdybyś zachował się jak skończona świnia, co z resztą zrobiłeś... Żeby być przy Lupinie, kiedy wyjdziesz od niego, obrażony na cały świat i okolice. Ja też cię słyszałam. Dobrze, że zdążyłam rzucić na pokój zaklęcie wyciszające, to samo Tonks w kuchni... Och, nie patrz tak! Chciałeś wiedzieć? Tak! Może być ci teraz ciężko, ale pomyśl, jak on się czuje? Wiesz... myślę, że powinieneś go przeprosić.

- Za co?! On obraża Syriusza, mówiąc że BYŁ GEJEM!

- Lupin ani nie kłamie, ani nie obraża Syriusza. To ostatnia osoba, która mogłaby zrobić względem niego tak paskudną rzecz. Pogódź się lepiej z tym, co tu usłyszałeś. I nie patrz już na mnie w stylu: "Dlaczego nikt mi wcześniej nie powiedział?" Bo wiedziałyśmy, że zachowasz się paskudnie. Chciałbyś jeszcze coś wiedzieć?

Harry milczał, bo wprawdzie słyszał już krytykę z ust Hermiony, ale nie tak ostrą. Pokręcił głową, zarówno z niedowierzaniem, jak i przecząco. Usłyszał dziś już zbyt wiele rewelacji, aby dobijać się czymś jeszcze.

"Przeprosić Lupina? NIGDY! Z resztą on też jest wkurzony... chyba... czy ja go kiedykolwiek widziałem wkurzonego? No dobra, był bardziej poruszony niż do tej pory. Może się do niego odezwę, kiedy obaj się uspokoimy. I kiedy jakoś pogodzę się z tym, że on i Syriusz... Uch, będzie ciężko - pomyślał brunet, krzywiąc się na samą myśl o związku męsko-męskim.

- A, i jeszcze jedno. - Hermiona przerwała jego rozmyślania. - To, że Lupin jest homoseksualistą, nie znaczy, że ma ochotę rzucić się na każdego napotkanego faceta. Widzisz... Bardzo zależało mu na Syriuszu i wątpię, by był zainteresowany kimś innym. I to na długo...

Harry miał wrażenie, że "długo" może w tym wypadku znaczyć "do końca życia", choć dziwiło go takie spostrzeżenie w swoim wykonaniu. Zarumienił się z zakłopotaniem, gdy usłyszał słowa o nie rzucaniu się. Musiał przyznać, że przemknęło mu przez myśl coś w stylu: "Dlaczego zawsze tak bardzo martwili się o mnie, chcieli być BLISKO?" Słowa Hermiony nieco go uspokoiły. Co nie znaczyło, że od razu mógł się pogodzić z tym, że Syriusz był, a Remus jest... homoseksualistą.

"To obrzydliwe... To tak, jakbym zakochał się w Ronie, całował się z nim i w ogóle... Niedobrze mi... W ŻYCIU się z tym nie pogodzę" - stwierdził w myślach, wykrzywiając się z obrzydzeniem.

Do kolacji Ron usiłował wydusić z Harry'ego, o czym rozmawiał z Hermioną i wyglądał przy tym na zazdrosnego. I to bynajmniej nie o to, że  tych dwoje mieli przed nim sekret, tylko o to, że zostali sam na sam.

"Co się stało? Przecież Ron nigdy wcześniej nie był zazdrosny o coś takiego! Na Godryka, zakochał się w niej, czy jak?! Czego się jeszcze dowiem?!" - Chłopiec, Który Przeżył nie krył swojego zdumienia. - "Ech... przez Lupina pani Weasley traktuje mnie jak intruza, to samo Tonks... A Hermiona gapi się na mnie jak na wroga... Dobrze, że Ginny tu nie ma, jedna mniej do robienia ze mnie winowajcy! Hm... Faceci zachowują się, jakby niczego nie widzieli. Miona miała rację, jesteśmy głupi".

Pod wieczór stalowoszare chmury przesłoniły niebo, ogromne krople uderzały o szyby, a błyskawice co jakiś czas rozjaśniały mrok. Kolacja przebiegała w dość ponurej atmosferze, w dodatku bez Lupina. Pani Weasley podała Harry'emu miskę z gulaszem jako ostatniemu, mierząc go przy tym srogim spojrzeniem. Potem udała się na swoje miejsce na drugim końcu stołu. Wszystkie obecne w kuchni panie rozmawiały o czymś pomiędzy sobą, ignorując wszystkich panów, szczególnie zaś Harry'ego. Panowie rzucali mu pytające spojrzenia, pragnąc dowiedzieć się, w czym rzecz.

Od udzielania jakichkolwiek wyjaśnień ocaliło go nagłe pukanie do drzwi wejściowych, na dźwięk którego wszyscy zamarli w bezruchu. Po raz pierwszy ktoś użył kołatki, zamiast pociągnąć za sznur od dzwonka. Z zaskoczenia ocknął się wreszcie Bill i wyszedł na korytarz, aby wpuścić tajemniczego gościa. Nagle rozległy się głosy - jeden należał do syna Weasley'ów, a drugi - przyjemnie niski i męski - do przybyłego wędrowca.

- Cześć - przywitał się Bill niezwykle raźnym tonem. - Jak minęła podróż? Trafiłeś bez problemu?

- Witaj - głos nieznajomego zabrzmiał dystyngowanie. - Podróż, zaiste, miałem nie najgorszą. Tylko trochę u was... mokro, w tej Anglii...

- Fakt - zaśmiał się rudzielec. - Daj płaszcz, powieszę go, jest cały mokry...

Dwa głosy umilkły, choć wydawać by się mogło, że ten obcy wyrzekł jeszcze ciche: "Dziękuję", zanim Bill wrócił z gościem do kuchni. Przybysz okazał się wysokim i szczupłym mężczyzną odzianym w zieloną i czarodziejską szatę. Posiadał proste i długie do pasa jasnoblond włosy, w okolicy łopatek związane sznurkiem w luźną kitkę. Oczy miał wciąż zamknięte, choć zdawać by się mogło, że mimo to widzi wszystko, co go otacza i to bardzo dokładnie. Choć posiadał delikatne rysy twarzy, biła od niego niezwykła moc, jakaś tajemnicza siła. Każdy z obecnych w kuchni czarodziejów poczuł ją i przeszedł ich dreszcz, gdyż gość nie był człowiekiem, o czym świadczyły jego lekko spiczaste uszy i zamknięte oczy widzące wszystko.

Nie przejmując się zupełnie atmosferą strachu, jaką wywołał, blondyn zasiadł bez problemu na miejscu wskazanym przez Billa. Ron powiercił się nerwowo na ławie, bo to naprzeciw niego zasiadł tajemniczy wędrowiec. Miejsce naprzeciw Harry'ego, przeznaczone dla drugiego - spóźnionego! - gościa, ziało tego wieczoru pustką...

- Witaj - pani Weasley przywitała się z nieznajomym nieśmiało, jak na nią. - Może byś coś zjadł?

- Chętnie - odparł krótko mężczyzna, ale skinął uprzejmie głową i uśmiechnął się miło. Kobieta zarumieniła się niczym nastolatka, po czym podbiegła do kredensu, by wszystko przygotować. Panowie dziwili się nieco temu zachowaniu, panie - wręcz przeciwnie. Mimo nieco chłodnego podejścia, gość zwracał na siebie uwagę swą niezwykłą urodą. Czarownice żałowały tylko, że nie otworzył nawet na chwilę swych oczu...

- To może was sobie przedstawię - zaczął Bill. - Nasz gość to John Darehiel, używa też nazwiska Dare... Profesor Dumbledore wybrał go na nowego nauczyciela OPCM. A teraz, John, pozwól, że przedstawię ci wszystkich. Ten chłopak w okularach to Harry Potter - brunet cieszył się, że Bill oszczędził mu rysopisu: "chłopak z blizną w kształcie błyskawicy na czole". - Obok niego siedzi Ron, mój najmłodszy brat... - Tak zaprezentował mu wszystkich czarodziejów i czarownice obecnych w kuchni. - ...i mój ojciec, Artur Weasley.

- No... - Mruknął trochę podpity Mudungus. - To po nim wszystkie dzieciaki takie rude.

- Rude jest piękne, Dung - wyszczerzyli się bliźniacy i kilku stołowników zachichotało. John uśmiechnął się dyskretnie, ledwo dostrzegalnie, jednak uśmiech ten prędko spełzł z jego twarzy i zastąpił go natychmiast wyraz niepokoju. Powoli i ze skupieniem przesuwał głowę, jakby obserwował każdy zakątek kuchni. Nagle zadrżał i już, już miał sięgnąć po różdżkę ukrytą w rękawie szaty, gdy...

- TY JESTEŚ HARRY POTTER?! - Obok niego pojawiła się pewna brunetka. Miała na sobie czarny płaszcz długi do kolan, spod którego wyzierała czerwona koszulka i czarne sztruksy. Na rękach miała czarne rękawiczki bez palców, a na nogach - czerwone trampki. Jej długie włosy sięgały pasa i były splecione w warkocz. Oczy w kolorze jasnego piwa łypały groźnie na Harry'ego. Chłopcu wydawało się, że skądś ją zna...

- Kayley, zostaw go, on naprawdę... - Zaczęły razem Hermiona, Molly i Tonks.

- No co?! - Krzyknęła oburzona dziewczyna. - Może jeszcze będziecie go bronić?! Wtedy smarkacz będzie myślał, że wolno mu tak traktować Lupina!

- Ale...

- Żadnego "ALE"!!!

W tym momencie dotknęła palcem blizny na czole Chłopca, Który Przeżył. Jego oczy rozszerzyły się nagle z przerażenia, bo uświadomił sobie, że skądś zna tę postać. Ta ładna, a zarazem przerażająca i nieludzka TWARZ... Należała do postaci z jego snu... W dodatku bez użycia różdżki Kayley dostała się do jego myśli i GROZIŁA MU, że jeśli nie przeprosi Lupina, ona zdejmie mu spodnie i zleje kijem na goły tyłek. Harry zarumienił się z zażenowaniem. Ta dziewczyna, choć nie wyglądała na wiele starszą od niego, traktowała go jak dziecko.

"Bo tak się zachowujesz, Harry!" - Usłyszał w głowie jej donośny i groźnie brzmiący głos. Potem odsunęła rękę i cały czas przyglądała mu się uważnie.

- Wiesz, co masz zrobić, nie? - Na jej słowa tylko skinął potakująco głową. - No, to spadaj.

Chłopak odszedł od stołu prędko, bez słowa, o mało nie potykając się o ławę. Wolał zejść z oczu tej dziwnej dziewczynie, choć wiedział, że w tej chwili zachowuje się jak tchórz. Nie mógł znieść widoku tych OCZU patrzących na niego wściekle, tej TWARZY...

- Nie powinnaś była tego robić - ofuknęła ją pani Weasley.

- Jak nie ja, to kto? Pani szybko przeszło, jak widać - prychnęła Kayley niezbyt grzecznie. - Zbyt szybko. Powinien wszystkich przeprosić, nie tylko Lupina. Zachowuje się jak biedne dzieciątko, któremu wszystko wolno, bo wiele przeżył - dodała, wyrażając swój pogląd o Harrym P.

- Ale nie uważasz,że byłaś dla niego zbyt surowa? - Zapytała cicho i nieśmiało Hermiona, bo sama trochę się jej bała. Natomiast mężczyźni dziwili się, czym czarnowłosy chłopak mógł tak zawinić Lupinowi, że winien był go przepraszać.

- Zasłużył sobie. Mam w dupie to, że to "słynny Harry Potter"! Pewnie wszystko mu uchodzi płazem, nie?! Ale teraz to się zmieni! Będzie musiał nauczyć się PRZEPRASZAĆ! Nauczy się, że świat nie kręci się tylko wokół jego tyłka! Bo to mu pokazano przez te wszystkie lata w Hogwarcie, prawda?!

- Ale u Dursley'ów...

- ONI przynajmniej się z nim NIE CACKALI i NIE TRAKTOWALI jak biednego, małego chłopczyka, któremu trzeba ODDAWAĆ WSZYSTKIE WZGLĘDY, bo WIELE PRZESZEDŁ!

- Trochę niesprawiedliwe, co mówisz...

- Tak?! Wiesz, co ci powiem?! Dzieciaki w slumsach przymierają głodem; muszą kraść, pieprzyć się czy rozprowadzać dragi, żeby przeżyć, ale one nikogo nie obchodzą! Dlaczego? Bo nie są NIKOMU POTRZEBNE! Nie to, co "słynny Harry Potter"! Niech sobie zdychają, prawda?! A Harry Potter płaszczy dupę w Hogwarcie, niech inni się o niego martwią i za niego giną! Poświęcają się! I nie spotyka ich za to ŻADNA WDZIĘCZNOŚĆ!

- I ty się dziwisz, że ona dogaduje się ze Snapem? - Wyszeptał Ron na ucho Hermionie, na co ona skinęła potakująco głową. Ci, co byli bardziej zorientowani w temacie, czyli wszystkie obecne w domu panie, wiedziały doskonale, co oznaczało "poświęcenie" i "brak wdzięczności". Kayley była tu od przeszło dwóch miesięcy i zdążyła zaprzyjaźnić się z Lupinem, dlatego krzywdzący go bezpodstawnie ludzie niezwykle ją denerwowali. Zwykle wybuchowa, z nim rozmawiała nad wyraz łagodnie. Miała też dobre kontakty ze Snapem, które po tym, jak zapałała niechęcią do Harry'ego, mogły się tylko zacieśnić.

Nagle Kayley spojrzała w stronę Johna, którego twarz była zwrócona w jej kierunku od chwili jej przybycia. Miała wrażenie, że patrzy na nią z dezaprobatą, mimo zamkniętych oczu.

- Pana jeszcze nie znam. Kayley Louis - podała mu energicznie dłoń, jakby pragnęła zauważyć, czy ją dostrzeże i uchwyci bez problemu.

- John Darehiel. Albo Dare - odpowiedział i delikatnie chwycił jej rękę. Zamiast ją uścisnąć, musnął wargami jej nieokryte rękawiczkami palce. Kiedy odsunął się nieznacznie od dłoni dziewczyny, uchylił lekko powieki, tak że mogła ujrzeć ciemnoniebieskie tęczówki. Drgnęła nieznacznie, bo miała wrażenie, że te oczy przeszywają ją na wylot, co wydało się jej nad wyraz niepożądane. NIKT nie mógł wiedzieć, kim ona jest, poza Dumbledore'm, który ją tu sprowadził.

Blondyn uwolnił w końcu jej rękę i skłonił lekko głowę. Uśmiechnął się dyskretnie, jakby widział, bo, na Merlina!, MUSIAŁ widzieć rumieniec na jej twarzy. Do tej pory NIKT jej nie całował, nawet w rękę, poza Dumbledore'm, ale to co innego.

- Miło mi poznać panią - rzekł John po chwili ciszy, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność.

- Mnie również miło poznać pana - odparła Kayley tak sztywno, jak tylko potrafiła.

Wszystko to musiało trwać bardzo krótko, bo nikt im się nie przyglądał z jakimś nadzwyczajnym zaciekawieniem. Tylko panie spoglądały nań dyskretnie z nadzieją, że może choć ten mężczyzna spodoba się Kayley. Dziewczę to bowiem nie interesowało się w ogóle płcią prze...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin