Karol May - Panowie na Greifenklau [pl].pdf

(1311 KB) Pobierz
Panowie na Greifenklau
K AROL M AY
P ANOWIE NA G REIFENKLAU
T YTUŁ ORYGINAŁU D IE H ERREN VON G REIFENKLAU II
T ŁUMACZENIE : E WA K OWYNIA
G ODZINA NAJWYŻSZEGO SZCZĘŚCIA
Był wieczór. Hugo von Greifenklau miał gości. Przyszedł z wizytą jego krewny, generał
Kunz von Eschenrode.
Ida, synowa Hugona siedziała obok niego, cicha i czymś zmartwiona. Podczas, gdy jej
prawa ręka mechanicznie prowadziła igłę, myśli wędrowały ku dzieciom, przebywającym we
Francji, skąd tylko z rzadka otrzymywała wiadomości. Francja; to słowo zawierało w sobie całe
cierpienie jakie było udziałem jej życia. Tam zniknął przecież bez śladu Gebhard, jej mąż.
Do Idy nie docierało żadne słowo z ożywionej rozmowy obydwóch mężczyzn.
Rozmawiali o minionych chwilach, o przeżyciach z czasów wojny i nie było niczym
dziwnym, gdy w końcu rozmowa zeszła na aktualną, coraz bardziej napiętą sytuację polityczną.
— On znowu zaczyna! — powiedział Greifenklau. — Napoleon III wpadł w tarapaty i chce
się z nich wykaraskać dzięki wojnie.
— Rzeczywiście, istnieją pewne obawy.
— Obawy? Czyżbyśmy mieli się czegoś obawiać?
— Na wojnie różnie bywa.
— Francuz gorączkuje, trzeba mu upuścić krwi. Wcześniej nie da spokoju.
— Niestety cyrulik, który mu upuści krwi sam musi ponieść ofiarę.
— Zawsze tak było. Wtedy też musieliśmy przelewać krew. I kto ponosił za to winę? Może
my?
Generał von Eschenrode potrząsnął wolno głową.
— Myślisz, że Napoleon? — zapytał.
— Oczywiście!
— Mam inne zdanie.
— Co? Inne zdanie? Chcesz go bronić?
— Podchodzę do tego z innego punktu widzenia.
— Tak, tak; z innego punktu widzenia! Z jakiego to, jeśli można wiedzieć?
Gdy rozmowa schodziła na Napoleona. Hugo stawał się bardzo gwałtowny, chociaż nie
myślał o nim wcale aż tak źle. I generał wiedział o tym doskonale.
— Z rzeczowego punktu widzenia — uśmiechnął się.
— Czyżbym ja nie był rzeczowy?
— Nie.
1
— Jestem już wystarczająco stary, aby móc spokojnie obserwować i osadzić. Uważam, że
jestem tak samo rzeczowy, jak ty.
— Za bardzo ;o wtedy przeżyłeś, zbyt wiele wycierpiałeś i zniosłeś. Dlatego nawet teraz, po
wielu latach krew się w tobie burzy, gdy myślisz o tamtych czasach. I na dodatek oceniasz je
niesprawiedliwie.
— Myślę, że mnie znasz. Nie będziemy się przecież kłócić, tym bardziej o Bonapartego. Nie
jest tego wart. Nie był nikim innym, jak tylko rabusiem i wielkim…
— Ta ocena mogłaby dotyczyć obecnego cesarza Francuzów Napoleona III, który jest tylko
marną imitacją swego stryja. Tamten był wielkim władcą — wpadł mu w słowo generał — i
jeszcze większym dowódcą. Gdybyś się postarał ocenić tamte niezwykłe czasy na zimno i
obiektywnie, to zacząłbyś inaczej myśleć o Napoleonie.
— Jak?
— Nazwałem tamte czasy niezwykłymi.
— Dalej!
— A więc musiały pojawić się także niezwykłe zjawiska.
— Tak jest!
— I niezwykli ludzie.
— Tu także przyznaję ci rację.
— I do nich należał Napoleon. Był dzieckiem swojego czasu.
— Jak każdy inny człowiek.
— Był może, a raczej na pewno nieodrodnym synem rewolucji.
— Czy przynosi mu to zaszczyt?
— Jeśli nie zaszczyt, to z całą pewnością usprawiedliwienie, Nikt nie ma wpływu na czas i
miejsce urodzenia. Musisz przecież przyznać, że rewolucja była nieuniknionym skutkiem
panujących wówczas stosunków.
— Jeśli o to chodzi, to się z tobą zgadzam. Powietrze było zatrute, nad światem unosiła się
zaraza: musiał nastąpić wstrząs.
— A więc znajdujesz wytłumaczenie dla rewolucji?
— Może nie wytłumaczenie, ale przyczynę.
— To to samo. Co ma przyczynę do istnienia, ma także do tego prawo.
— Niech ci będzie. Nie jestem drobiazgowy.
— A więc skoro znajdujesz dla rewolucji wytłumaczenie, musisz także umieć wytłumaczyć
jej największego i najbardziej uzdolnionego syna, jakim był Napoleon.
— Przemawiasz jak profesor!
2
— Powiedz lepiej, że jak adwokat. Bronię oskarżonego.
— On ci za to już nie zapłaci!
— Nie oczekuję zapłaty, czynię to tylko z poczucia sprawiedliwości. Bonaparte miał wiele
wad, ale jednak mamy mu parę rzeczy do zawdzięczenia. Wichura jaką wywołał, wywiała
wiele zepsucia.
— Na jak długo? Gnicie rozpoczyna się od początku.
— Nie on ponosi za to odpowiedzialność. A poza tym, Napoleon był już wtedy powalonym
lwem. Miał związane ręce, Anglia zadręczyła go na śmierć. Ale pokonanego wroga, który znosi
swoje nieszczęście z godnością, musi się szanować.
— Mówisz całkiem do rzeczy.
— I nie mam w tym racji?
— Co dotyczy ostatniej uwagi to na pewno.
— Powiadam, że nie tylko go szanuję, ale go podziwiam.
— Oho!
— Jest wielu Niemców, którzy kochają ojczyznę i bardzo źle wspominają tamte czasy, a
mimo to mówią z dużym podziwem o Napoleonie.
— Ach tak, a kim są ci dobrzy ludzie?
— Znam wystarczająco dużo niemieckich poetów, którzy swe dzieła poświęcili wielkiemu
cesarzowi.
— Na przykład?
— Henryk Heine.
— To renegat.
— Być może, ale znasz jego Grenadierów!
Nie.
— Heine opisuje wierność skłonną do nieskończonych ofiar i żarliwość żołnierzy
Napoleona, stojących do końca przy swoim wodzu.
— To obowiązek każdego żołnierza.
— Oczywiście! Wiem to tak samo dobrze, jak ty. Ale mimo to są pewne różnice. Prusacy
kochali swojego starego Fryca…
— Mam nadzieję.
— Ale to było… hm, jak to najlepiej wyrazić? Ale tam było bardzo dużo swojskości. Gdy
tymczasem miłość żołnierzy francuskich była bezwarunkowa i ślepa, uwielbiali cesarza jak
bóstwo. Nie ma na to lepszego określenia, trafia w samo sedno.
— I taką miłość opisuje Heine?
3
— Tak. Opowiada o dwóch francuskich grenadierach, którzy śmiertelnie zmęczeni wracają
z zasypanej śniegiem Rosji, gdzie przebywali w niewoli. W Niemczech dowiadują się, że
Francja została pokonana i że cesarz został pojmany. To ich załamuje. Jeden z nich mówi:
Tak ciężko mi bracie! I stara mnie rana znowu pali.
— No i co z tego? Starego wiarusa bolą czasem rany, które mu zadano.
— Poeta chce powiedzieć, że stara rana otworzyła się tak, że grenadier może się
wykrwawić. Drugi odpowiada:
Pieśń nasza skończona, ja śmierci się także nie boję, lecz w domu daleko jest dziecko i
żona, beze mnie poginą oboje.
— To zrozumiałe i rozsądne. Mężczyzna musi dbać o rodzinę.
— Ale drugi żołnierz wcale tak nie myśli, tylko odpowiada:
A co mi tam żona! A co mi tam dzieci! Mam inne pragnienia w tej doli! Niech w głodzie na
żebry wędrują po świecie, mój cesarz, mój cesarz w niedoli!
— A to ci dopiero…! — zamruczał stary zawadiaka.
— Odwagi i miłości grenadiera do swojego wodza poeta nie mógł lepiej wyrazić, jak tylko
tymi strofami:
Posłuchaj mnie bracie,
mam prośbę niemałą,
gdy śmierć mnie znienacka oniemi,
to zabierz ze sobą do Francji me ciało,
w francuskiej pogrzebać każ ziemi.
Niech krzyż mój
mą legię na wstążce czerwonej
na sercu położą mi dumnie,
do ręki niech dadzą karabin skrwawiony
i szpadą opaszą mnie w trumnie.
Chcę leżeć i słuchać w samotnym kurhanie,
jak szyldwach snem nigdy nie zdjęty,
aż kiedyś posłyszę z daleka dział granie
i rżących rumaków tętęty.
Przeleci mój Cesarz przez grób mój na koniu,
miecz wkoło zachrzęści zapłonie…
Ja zerwę się zbrojny i stanę na błoniu,
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin