Wniebowstąpienie według wizji bł. Katarzyny Emmerich
W nocy przed Swym cudownym wniebowstąpieniem znajdował się Jezus z Apostołami i Najświętszą Panną w sali wieczernika. Uczniowie i święte niewiasty zebrani byli na modlitwie w salach bocznych. W środku sali pod płonącą lampą stał stół, a na nim leżały przaśne placki i stał kielich z winem. Apostołowie ubrani byli w suknie świąteczne. Jezus, mając naprzeciw Siebie Najświętszą Pannę, konsekrował, jak w Wielki Czwartek, chleb i wino. Przy konsekracji wina zdało mi się, jakoby czerwony promień spływał z ust Jezusa do kielicha, gdy zaś Apostołowie przyjmowali Najświętszy Sakrament, widziałam, jakoby świetliste jakieś ciało wchodziło w ich usta. W ostatnich dniach przyjmowały także Najświętszy Sakrament Magdalena, Marta i Maria Kleofy. Nad ranem odprawiono pod lampą uroczyściej niż zwykle, jutrznię. Następnie Jezus jeszcze raz oddał Piotrowi władzę nad wszystkimi, odziewając Go w ów płaszcz i powtórzył to, co mówił im nad Morzem Tyberiadzkim, i na górze. Nauczał także o chrzcie i święceniu wody. Podczas jutrzni stało w sali za Najświętszą Panną około 17 najzaufańszych uczniów. Zanim opuścili wieczernik, Jezus przedstawił im Najświętszą Pannę jako Matkę ich wszystkich, ich Pośredniczkę i Orędowniczkę. Maryja zaraz też udzieliła Piotrowi i innym błogosławieństwa, a oni przyjęli je, ze czcią pochylając się przed Nią. W tej chwili ujrzałam Maryję, wzniesioną na tron, siedzącą w błękitnym płaszczu i w koronie na głowie. Było to dla mnie zmysłowym obrazem Jej nowej godności – jako Królowej miłosierdzia. Dzień już szarzał, gdy Jezus wyszedł z Apostołami z wieczernika. Tuż za Apostołami szła Najświętsza Panna, a z tyłu w pewnym oddaleniu postępowała gromadka uczniów. Szli ulicami jerozolimskimi, pustymi jeszcze i cichymi, bo mieszkańcy pogrążeni byli dotąd we śnie. Jezus poważniał coraz bardziej, coraz większy pośpiech przebijał się w Jego mowie i całym zachowaniu się. O ile poznałam, szli tą samą drogą, co i w Niedzielę Palmową; czułam, że Jezus przechodzi z nimi całą drogę Swej męki, by nauką Swą i upomnieniami dać im żywo odczuć spełnienie się obietnicy. Na każdym miejscu, gdzie odbyła się jakaś scena z Jego męki, zatrzymywał się kilka chwil, objaśniał im znaczenie tych miejsc i wykazywał spełnienie się proroctw i obietnic. W wielu miejscach znać było ślady spustoszenia, były pokopane rowy, drogi pozagradzane kupami kamieni, lub innymi zaporami, bo Żydzi chcieli w ten sposób przeszkodzić czczeniu tych miejsc; Jezus więc polecał uczniom, idącym z tyłu, usuwać zapory. Uczniowie wysuwali się na przód, spełniali prędko polecenie, przepuszczali Jezusa na przód z pokłonem głębokim i znowu szli z tyłu, gotowi na każde skinienie. Minąwszy bramę, wiodącą na Kalwarię, Jezus zwrócił się na prawo od drogi na mały placyk, obsadzony drzewkami; było to miejsce do modlitwy, jakich wiele jest wkoło Jerozolimy. Usiadłszy tu z towarzyszami, Jezus nauczał ich i pocieszał, tymczasem zrobił się dzień. Z jasnością dzienną wstąpiła i otucha w serca uczniów; zdawało im się, że przecież może Jezus zostanie z nimi dłużej. Tymczasem zaczęły napływać nowe gromady wiernych, między którymi jednak nie widziałam niewiast. Wnet Jezus wyruszył dalej drogą, wiodącą na Kalwarię i do św. grobu. Nie doszedłszy tam jednak, zboczył ku Górze Oliwnej, kołem okrążając miasto. Przez całą drogę uczniowie naprawiali szkody i usuwali zapory, ponastawiane przez Żydów na miejscach, gdzie Jezus przed tym nauczał lub się modlił. (...) Przybywszy pod Górę Oliwną, Jezus zatrzymał się w chłodnej, uroczej dolince, porosłej piękną, bujną trawą; dziwiło mnie to, że trawa nie była ani troszkę podeptana. Tłum wiernych, otaczający Jezusa, zwiększył się tak dalece, że już nie mogłam ich policzyć. Jezus długo tu rozmawiał i nauczał, jak ktoś, co wypowiada już ostatnie słowo i ma odejść. Czuli też wszyscy dobrze, że nadeszła chwila rozstania, ale nie myśleli, że to już teraz nastąpi. Słońce wzbiło się już ponad horyzont i z wysokości stropu niebieskiego zsyłało na ziemię swe promienie. (...) W Jerozolimie ruch dał się już widzieć, mieszkańcy powstali ze spoczynku nocnego do zajęć dziennych; wnet też zauważono tłumy ludu, zebranego wkoło Góry Oliwnej i zachodzono w głowę, co to może znaczyć. Powoli i z miasta zaczęły płynąć ku Górze Oliwnej gromady ludzi, przeważnie tych samych, którzy i w Niedzielę Palmową brali udział w pochodzie Jezusa. Ludzie cisnęli się tak licznie, że na węższych uliczkach powstał natłok. Tylko koło Jezusa i towarzyszących Mu uczniów ścisku nie było. Jezus skierował się ku ogrodowi Getsemane, a stąd przez Ogrójec na szczyt Góry Oliwnej, omijając jednak miejsce, gdzie Go niedawno pojmano. Tłumy płynęły za Nim na górę jak fala różnymi drogami, przedzierając się przez zarośla i skacząc przez płoty. Jezus szedł coraz prędzej, a coraz większy blask bił od Niego. Uczniowie spieszyli za Nim, lecz nie mogli Mu sprostać. Wreszcie Jezus stanął na szczycie góry, jaśniejąc białym blaskiem słonecznym, a z nieba spuścił się ku Niemu krąg światła, gorejącego barwami tęczowymi. Tłumy zatrzymały się, olśnione blaskiem, wieńcem otaczającym górę. Od Jezusa blask bił silniejszy niż otaczająca Go gloria. Lewą rękę Jezus przyłożył do piersi, a prawą błogosławił świat cały, obracając się na wsze strony; nie błogosławił Pan dłońmi, jak rabini, lecz jak chrześcijańscy biskupi. Radością przenikało mnie to błogosławieństwo, udzielone całemu światu. Wśród tłumów panowała głęboka cisza. Wtem światło z niebios zlało się w jedno z blaskiem, bijącym z Jezusa. Zaś Jego postać, dotychczas widzialna, powoli zaczęła się od głowy rozpływać i jak gdyby znikać, podnosząc się ku górze. Wyglądało to, jak gdyby wchodziło jedno słońce w drugie, jakby płomień znikał w świetle, lub iskra w płomieniu. Z wierzchołka góry szedł taki blask, jak od słońca w samo południe, owszem jeszcze mocniejszy i jaskrawszy, bo przyćmiewał o wiele światłość dzienną. Już głowa Jezusa rozpłynęła się w tym morzu światła, a jeszcze widziałam świetliste Jego nogi, aż wreszcie cały zniknął mi z oczu. Mnóstwo dusz wchodziło ze wszystkich stron w obręb światła i wraz z Panem znikały ku górze. Tak więc przedstawiło mi się wniebowstąpienie; nie widziałam, by Jezus unosił się w powietrzu ku niebu, lecz pogrążył się i niejako rozpłynął ku górze w obłoku świetlanym. Z tego obłoku spadła jakoby rosa świetlana na zebrane wkoło tłumy; wszystkich zdjął strach i podziw, a blask olśnił ich oczy. Apostołowie i uczniowie, stojący najbliżej, nie mogli znieść oślepiającej jasności, więc spuścili oczy ku ziemi, wielu rzuciło się twarzą na ziemię; Najświętsza Panna, stojąca tuż za nimi, spoglądała spokojnie tuż przed Siebie. Po kilku chwilach, gdy blask się nieco zmniejszył, zebrani ośmielili się wznieść oczy w górę; miotani najrozmaitszymi uczuciami, spoglądali w ciszy głębokiej ku świetlanemu obłokowi, otaczającemu wciąż jeszcze szczyt góry. Wtem ujrzałam w świetle spuszczające się w dół dwie postacie, z początku małe, ale zwiększające się coraz bardziej za zbliżaniem się ku ziemi. Byli to dwaj mężowie w długich, białych szatach, z laskami w ręku, jakby Prorocy. Stanąwszy spokojnie na ziemi, przemówili do tłumu, a głosy ich brzmiały jak dźwięk puzonu; byłam pewna, że słyszano ich aż w Jerozolimie. – „Mężowie Galilejscy – rzekli – dlaczego stoicie tu i spoglądacie bezradnie w niebo? Ten Jezus, który spośród was wzięty jest do nieba; wróci kiedyś tak, jak widzieliście Go wstępującego do nieba“. To rzekłszy, zniknęli. Blask trwał jeszcze jakiś czas, wreszcie powoli rozpłynął się zupełnie, podobnie jak światło dzienne rozpływa się w mroku nocnym. – Teraz dopiero zaczęli uczniowie boleć, zrozumiawszy, co się stało. Oto ich Pan i Mistrz odszedł od nich do Swego Ojca niebieskiego. (...)
Dareios.R