Danielle Steel - Sekrety.pdf

(946 KB) Pobierz
172383152 UNPDF
Steel Danielle
Sekrety
ROZDZIAŁ I
Blask słońca odbijał się od budynków, jak gdyby ktoś garściami rzucał
brylanty na lodowiec. Białe migotanie wprost oślepiało Sabinę, nagą, na leżaku, w
upale Los Angeles. Nasmarowana olejkiem, cała roziskrzona, opalała się w tym
bezlitosnym słońcu na miodowy brąz. Później miała wskoczyć do basenu, żeby się
ochłodzić, ale dopiero po dopełnieniu niezliczonych porannych obrządków.
Każdy dzień zaczynała od takiego leżenia na wznak z twarzą powleczoną kremem, ze
swoją efektowną blond grzywą zasłoniętą przed słońcem, z namoczonymi w naparze
ziołowym płatkami gazy na oczach, z wilgotną ściereczką wokół twarzy, chroniącą
nieznaczne zeszłoroczne blizny. Tak samo jedną i drugą pierś chroniły wilgotne
tampony. Trzy operacje plastyczne, którym się poddała, rzeczywiście odniosły skutek
nie pozostawiając śladów.
Pierwsza — w wieku lat trzydziestu ośmiu, a więc później, niż należało o tym
pomyśleć — polegała tylko na wygładzeniu małej bruzdy pomiędzy brwiami i
podciągnięciu powiek, żeby były takie jak dziesięć lat wcześniej. Druga operacja — w
wieku lat czterdziestu dwóch — sprawiła, że piersi stały się większe i pełniejsze,
bardziej sterczące niż nawet wtedy, gdy wkroczyła w szesnastą wiosnę życia. I
niedawno, przed rokiem, trzecia operacja — czy też raczej powtórzenie pierwszej na
większą skalę — która z konieczności pozostawiła maleńkie fałdki za uszami. W
dobre dni Sabina wyglądała na trzydzieści pięć lat, w dni wspaniale na trzydzieści
jeden, a na ekranie jeszcze młodziej — chwilami, jeżeli operator kamery znal swój
fach.
Sabina Quarles ukończyła czterdzieści pięć lat. Ciało miała dopracowane do perfekcji.
Trzy razy na tydzień masaż, co dzień rano godzina gimnastyki, a po południu pływanie
i przy chłodniejszej pogodzie dwumilowy spacer. Spacer, nie bieg. Przecież nie była
głupia. Nie po to na swój biust wydała pięć tysięcy dolarów, żeby w biegu po betonie
Beyerly Hilis opadł jej znowu o trzy cale.
Mogła sobie pozwalać na dekolty, odsłaniać rowek między piersiami, którym w
skrytości ducha się chlubiła, i skórę koloru miodu, idealnie gładką, nie zdradzającą
wieku. I mogła nosić spódnice rozcięte aż do połowy uda. Nie bez powodu. Takie nogi
jak jej chciałaby za wszelką cenę mieć każda kobieta, ale chirurgia żadnej takich nóg
nie da. Bo takie nogi daje Bóg. Otóż właśnie ją, Sabinę, Bóg dobrze pod tym
względem wyposażył. Zresztą pod innymi względami też okazał się hojny wobec
Mary Elizabeth Ralston, urodzonej w Huntington w stanie Pensylwania prawie pół
stulecia wcześniej.
Jej oj ciec był górnikiem, a matka kelnerką w przydrożnym barze dla kierowców
ciężarówek, nad którym jaśniał przez całą noc mrugaj ący neon „Kawiarnia”. Ojciec
umarł, gdy Mary Elizabeth miała dziewięć lat, matka w ciągu następnych siedmiu lat
wyszła za mąż jeszcze trzy razy, dwukrotnie owdowiała i zamężna po raz trzeci,
umarła pozostawiając ją, siedemnastoletnją sierotę. Nie było po co
— zresztą tak jak i przedtem — mieszkać tam dalej, więc Mary Elizabeth wskoczyła
swymi długimi, pięknie utoczonymi nogami do autobusu z tabliczką „Nowy Jork”.
Tamtego dnia Mary Elizabeth Ralston po prostu umarła. Do Nowego Jorku
przyjechała Virginia Harlowe, takie bowiem imię i nazwisko wydawało jej się bardzo
eleganckie.
Próbowała pracować jako modelka i ostatecznie wylądowała w szeregu chórzystek
okraszającym rewię wystawianą bardzo daleko od Broadwayu. Uważała, że to już
szczytowe osiągnięcie w życiu, ale ktoś niespodziewanie zaproponował jej rolę w
filmie. Miała wtedy dwadzieścia jeden lat i kruczoczarne włosy. Farbowała je
starannie, żeby efekt ich czerni bez odrostów podkreślał zieleń dużych, migdałowych
oczu. Nie dostała żadnych strojów, by wystąpić w tym filmie, tylko skierowano ją do
lodowato zimnej hali jakichś składów towarowych w Lower East Side z dwiema
jeszcze dziewczynami i jednym
mężczyzną. W rezultacie żywot Virginii Harlowe był krótszy niż żywot Mary
Elizabeth Raiston. Po kilku następnych takich filmowych rolach i uprawianiu przez
pewien czas striptizu w West Side zmądrzała na tyle, by się zorientować, że weszła w
ślepy zaułek.
Nazwisko Sabina Quarles wyskoczyło kiedyś wieczorem z tygodnika pozostawionego
przez koleżankę we wspólnej garderobie, a pieniądze, które zaoszczędziła, akurat
wystarczyły na bilet do Los Angeles. Miała dwadzieścia cztery lata i zdawała sobie
sprawę, że to ostatni dzwonek. No, przedostatni. Czarną farbę zostawiła w Nowym
Jorku i wjechała do Kalifornii jako blondynka. W ciągu trzech tygodni znalazła
umeblowany pokój i agenta, przy czym o nowojorskim stażu filmowym nie było
mowy. Tamto należało do puszczonej w niepamięć przeszłości. Sabina Quarles, jak się
nazywała już zawsze, cudownie potrafiła puszczać w niepamięć wszystko, czego
wolała nie pamiętać, a więc kopalnię węgla i lokal ze striptizem w Nowym Jorku, i
tanie szpetne filmy pornograficzne kręcone w składzie towarowym w Lower East
Side.
W Los Angeles została modelką, wystąpiła w kilku reklamówkach, zrobiono z nią
próbne zdjęcia w MGM i w niespełna sześć miesięcy dostała rolę w bardzo
przyzwoitym filmie. Po jeszcze trzech niedużych rolach trafiła się rola porządna, tak
że zanim Sabina ukończyła dwadzieścia sześć lat, jej twarz już znało i brało pod
uwagę kilku reżyserów. Jej aktorstwo nie wstrząsało światem, lecz grała nieźle i agent
wyszukał korepetytora, by jej pomagał w trudnych scenach. Gdy miała dwadzieścia
osiem lat, jej nazwisko i twarz raz po raz ukazywały się w gazetach.
Kojarzono ją kolejno z kilkoma gwiazdorami. Mając lat trzydzieści zasłynęła
romansem z rzeczywiście czołowym gwiazdorem. Po zagraniu z nim w filmie stała się
jeszcze bardziej wzięta. Ciężko pracowała, żeby zrobić karierę, mozolnie się pięła,
rozbierając się bardziej ochoczo niż wiele innych aktorek w tamtych czasach, ale
zawdzięczała ją także temu, że naprawdę nauczyła się grać. Po trzydziestce zniknęła,
później znów się pojawiła ni stąd, ni zowąd w hucznie reklamowanym filmie, który
jak wszyscy zapewniali, miał z niej uczynić gwiazdę. Gwiazdy z niej nie uczynił,
sprawił jednak, że jej nazwisko trochę więcej ludziom mówiło i dostawała lepsze role
niż przedtem.
Tak więc chociaż Sabina Quarles niełatwo osiągnęła obecną pozycję i w ciągu
czterdziestu pięciu lat życia nie odniosła żadnego wielkiego sukcesu, przynajmniej
znano ją dobrze w Hollywood, a po krótkim namyśle rozpoznawała ją publiczność kin
w całych Stanach:
„A, tak... czy to nie ona grała w...” Przez chwilę wzrok pusty, potem uśmiech,
łypnięcie okiem, wyraz pożądania na twarzach mężczyzn. Była właśnie taką kobietą, z
jaką mężczyzna bardzo chce iść do łóżka, lecz z wiekiem zrobiła się zdumiewająco
wybredna. Sabina Quarles wiedziała, czego chce, i swoje ciało uniezależniła od wieku.
Dbała o siebie, podtrzymywała znajomości, dzwoniła do agenta codziennie i gdy
dostała rolę, nie szczędzila wysiłków na planie, tak że nadzywczaj dobrze się z nią
pracowało.
Nie byla primadonną, lecz jedną z pomniejszych gwiazd kUmowych, powiedzmy,
jednym ze świateł dalszych, nieraz jaśniejących dłużej niż wielkie neonowe sławy,
które dzień w dzień zapalają się i gasną w wytwórniach Hollywood, zastępowane
twarzami młodszymi i świeższymi. Na twarz Sabiny Quarles wciąż jeszcze warto było
patrzeć, jej nazwisko nie oznaczało pieniędzy w kasie, ale mężczyznom mówiło, że
wyjdą z kina zadowoleni. Sabina Quarles bowiem zachowała urodę swojej młodości.
Mężczyźni nadal chcieli sięgać po nią, dotykać jej, a już samo to, że chcą, sprawiało
jej przyjemność. J nieważne, czy im się poddawała, czy nie. Uważała swoje ciało za
pojazd wiozący ją do sukcesu.
Spojrzała na budzik, który specjalnie trzymała na tarasie. Ponieważ minął czas leżenia
na wznak, przewróciła się zwinnie na brzuch. Szybkim wprawnym ruchem nabrała na
palce kremu z dużego słoika i znów natłuściła nim twarz i przedramiona. Były młode i
jędrne jak ona cała. Ani jeden milimetr Sabiny nie wiotczał, nie obwisał.
Telefon zadzwonił akurat wtedy, gdy i tak miała wstać. Nadszedł czas wypicia dwóch
szklanek wody mineralnej i zjechania windą na dół, do basenu. Odruchowo spojrzała
na zegarek, zastanawiając się, kto to i w jakiej sprawie. Do agenta już dziś
telefonowała.
— Halo?...
Wszystko w Sabinie było jak miód. Głos miała niski i miękki, zmysłowy, szalenie
działający na mężczyzn zapatrzonych w nią w ciemnym kinie.
— Z panią Sabiną Quarles, proszę — zaćwierkał młody sekretarski głosik. Nie znała
go.
— Jestem przy telefonie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin