Julie Garwood - Czas Róż - Biała.pdf

(623 KB) Pobierz
Julie Garwood - Bia³a
19981926.001.png
G ARWOOD
J ULIE
C ZAS R Óś -
B IAŁA
1
19981926.002.png
Prolog
Dawno temu Ŝyła niezwykła rodzina - bracia Claybor-ne'owie, złączeni więzami
silniejszymi niŜ więzy krwi.
Po raz pierwszy spotkali się, gdy jako dzieci mieszkali na jednej z ulic Nowego Jorku.
Zbiegły niewolnik Adam, kieszonkowiec Douglas, rewolwerowiec Cole i oszust Travis
przeŜyli w dŜungli miasta rządzonego przez gangi starszych od nich chłopców tylko dlatego,
Ŝe trzymali się razem. Kiedy na swojej ulicy znaleźli małą dziewczynkę - podrzutka -
postanowili, Ŝe wyjadą na Zachód i stworzą jej prawdziwy dom.
Jakiś czas później osiedlili się w samym sercu Terytorium Montany na skrawku ziemi,
który nazwali RóŜanym Wzgórzem.
Dorastając, otrzymywali listy od matki Adama, RóŜy. To ona kształtowała ich
charaktery. RóŜa dobrze znała ich obawy, nadzieje i marzenia, gdyŜ chłopcy odpisywali na jej
listy, wzruszeni matczyną troską, miłością i oddaniem.
Z biegiem lat kaŜdy z nich zaczął ją uwaŜać za swą własną matkę.
Po upływie długich dwudziestu lat RóŜa dołączyła do nich i wreszcie jej dzieci były
szczęśliwe. Córka wyszła za mąŜ za dŜentelmena i spodziewała się dziecka, a synowie
wyrośli na porządnych ludzi. Ale mama RóŜa nie była do końca usatysfakcjonowana.
Martwiła się, Ŝe synowie zbyt polubili kawalerskie Ŝycie. A poniewaŜ naleŜała do tych, co
uwaŜają, Ŝe Bóg pomaga tylko tym, którzy sami sobie pomagają, wiedziała, Ŝe zostało jej
tylko jedno wyjście - wtrącić się w ich poukładane Ŝycie.
2
Thomas Hood, „Time of Roses"
Nie w zimie z naszych wróŜb
Wyczytał los kochanie.
Był czas kwitnienia róŜ –
Rwaliśmy je w altanie.
Bo nie wie młoda miłość,
śe zima jest na świecie.
Ach, skądŜe! Pięknie było,
Świat czcił nas świeŜym kwieciem.
Przeł. Wojciech Usakiewicz
3
ROZDZIAŁ 1
No i doczekała się. Wpadła w tarapaty po same uszy. KaŜdy, kto grozi Douglasowi
Clayborne'owi, powinien zdawać sobie sprawę z konsekwencji tak nierozsądnego czynu i gdy
tylko Douglas odbierze jej strzelbę, wytłumaczy damie jej błąd. Gruby błąd.
Ale najpierw musi jakoś ją przekonać, by wyszła z końskiego boksu i stanęła w
świetle latarni. Postanowił, Ŝe będzie do niej mówić tak długo i łagodnie, aŜ uśpi jej czujność
i podejdzie na tyle blisko, by wziąć ją z zaskoczenia. Wyrwie jej strzelbę z rąk, rozładuje, a
potem złamie na kolanie. Chyba, Ŝe byłby to Winchester... wtedy go zatrzyma.
Ale teraz ledwie ją widział. Przykucnęła w cieniu za bramką boksu i oparła lufę
strzelby o najniŜszą deskę. Po drugiej stronie stajni, na kołku, wisiała naftowa lampa, lecz
dawała tak marne światło, Ŝe ze swego miejsca Douglas niewiele mógł zobaczyć.
Stał na progu stajni przestępując z nogi na nogę, a deszcz siekł go po plecach. JuŜ
dawno przemókł do suchej nitki, podobnie jak Brutus, jego kasztanowaty wałach. Im szybciej
zdejmie z niego siodło i wytrze go do sucha, tym lepiej dla zwierzęcia. Ale to, co chce zrobić
Douglas, i to, co zamierza dama przycupnięta w boksie, to dwie róŜne rzeczy.
W tej samej chwili mroki nocy - i kawałek korytarza w stajni - rozświetliła
błyskawica, po której natychmiast rozległ się ogłuszający huk grzmotu. Brutus stanął dęba i
głośno zarŜał podrzucając łbem. Najwyraźniej koń, podobnie jak jego pan, bardzo chciał
schować się przed deszczem.
Cały czas wpatrując się w lufę strzelby, Douglas starał się uspokoić zwierzę czczymi
obietnicami, Ŝe wszystko będzie dobrze.
- Pani nazywa się Isabel Grant?
Odpowiedziała mu niskim, gardłowym jękiem. Pomyślał, Ŝe to jego ostry ton ją
przestraszył i właśnie chciał ponowić pytanie nieco łagodniejszym głosem, gdy usłyszał, jak
kobieta w boksie cięŜko oddycha. Najpierw przyszło mu do głowy, Ŝe się przesłyszał, ale
nie... Dyszała głośno, lecz Douglas nie rozumiał, dlaczego. Wszak odkąd wszedł do stajni, nie
ruszyła się nawet na krok, więc nie mogła się zmęczyć.
Odczekał chwilę, po czym zapytał ponownie:
- Czy jest pani Ŝoną Parkera Granta?
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin