Roszko J. - Westerplatte broni się jeszcze.doc

(616 KB) Pobierz
JANUSZ ROSZKO

 

JANUSZ ROSZKO

WESTERPLATTE BRONI SIĘ JESZCZE

 

 

WYDAWNICTWO LITERACKIE

Kraków 1989 r.

 

 

Grudzień 1938 - czerwiec 1939.

DWAJ OFICEROWIE

1

Sucharski przyjechał na Westerplatte jakoś w pierwszych dniach grudnia. Przywiózł go w pełnej gali mundurowej z Gdańska czarnym fordem zwalisty podpułkownik Sobociński. Po odbyciu formalności i oficjalności i po nudnawym obiedzie o wczesnej porze nowy komendant kazał wezwać do siebie zastępcę, kapitana Dąbrowskiego. Dzień był pochmurny i bardzo ciemny; z północnym wiatrem przyszedł sztorm i wielkie fale głucho rozbijały się na piachu plaży. Pod niebem nawisłym ołowianymi chmurami błyskała co chwilę latarnia morska na samym cyplu półwyspu, a poprzez nagie gałęzie i pnie drzew Dąbrowski widział, jak przesuwa się kanałem portowym jakiś holownik w stronę morza. Śnieg zaczął padać dużymi mokrymi płatkami, kapitan podniósł kołnierz płaszcza, czuł, jak śnieżynki topią mu się na twarzy. Szedł z willi oficerskiej do koszar, budynku bardzo nowoczesnego, ozdobionego attyką, który stał pośrodku półwyspu, na wielkim placu. Z dość daleka widział figurki mundurowe przy bramie, spod której ruszał właśnie czarny samochód. Musiał przejechać tuż obok niego, koła zachrzęściły na żwirze, szofer zwolnił. Z przodu siedział Sobociński, zza szyby pomachał mu niekonwencjonalnie ręką. Ten potężny wzrostem, impetyczny grubas pachniałdwójką na kilometr, ale był sympatyczny, otwarty - słowem brat łata. Żadnej pozy, żadnego zadęcia.

A jaki będzie ten nowy komendant, Sucharski? Przy obiedzie był milkliwy, jego powściągliwość w gestach i brak jakiejkolwiek mimiki tłumaczył sobie Dąbrowski skrępowaniem pierwszego dnia. No cóż - Westerplatte nie teatr, Sucharski nie aktor - powiadał sobie Dąbrowski przemierzając plac przed koszarami. Jego buty o połyskliwych cholewach zawsze eleganckiego oficera skrzypiały na żwirze alejki, śnieg sypał coraz mocniej. Sucharski, jaki będzie ten Sucharski?

Poprzedni komendant, major Fabiszewski, został przeniesiony na stanowisko dowódcy oddziałów zamkowych prezydenta Rzeczypospolitej. Był to oficer chorowity, leczył się długo w zagranicznych uzdrowiskach, a prócz tego miał kłopoty ze wzrokiem. Życzliwi od razu skomentowali ten jego warszawski awans: przecież chodzi o to, żeby niczego na Zamku nie wypatrzył.

Dąbrowski skrzywił się na wspomnienie Fabiszewskiego:

Jego poprzedni szef był nadęty, wyraźnie manifestował swoją wyższość, przybierał nieznośną, napuszoną pozę. Po jego odejściu Dąbrowski odetchnął, ale Warszawa spieszyła się i przysłała zaraz Sucharskiego. Nie poprzedziły go żadne plotki, nawet zwyczajne w takich okolicznościach, jak ta, dzięki czyjej protekcji awansował. Tkwił ostatnio kilka lat w prowincjonalnym garnizonie na Polesiu, dowodził batalionem w 35 pułku piechoty w Brześciu nad Bugiem. Przy obiedzie z kilku zdań i gestów Sobocińskiego Dąbrowski zorientował się, że nowy komendant jest z szefem wydziału wojskowego Komisariatu Rządu w bardzo dobrej komitywie. Może to więc za sprawą Sobocińskiego ta nominacja? Nie zastanawiał się dłużej. W koszarach strzepnął śnieg z płaszcza, potem, przed wejściem do gabinetu komendanta, już na pierwszym piętrze, osuszył twarz chusteczką. Znów napalili zbyt mocno w centralnym ogrzewaniu i nawet na korytarzu panował upał.

Poprawił pas, obciągnął frencz i chusteczką ściągnął dwie krople wody z prawej cholewy. Schylając się przejrzał się prawie w wyfroterowanej posadzce jak w lustrze. Zapukał i wszedł.

Sucharski właśnie wstawał zza biurka; przez chwilę Dąbrowski sądził, że on jeszcze się nie wyprostował. Niski, mały, chudy brunecik w średnim wieku. Jeszcze mniejszy, niż wydawał się przy obiedzie. Jego czarne oczy, osadzone głęboko pod dużymi łukami brwi, patrzył z pewnym wyrazem obojętności, przy czym Dąbrowskiemu wciąż wydawało się, że to jest tylko poza. Gdy zatrzymał się pośrodku dywanu, gdy meldował się przepisowo, jeszcze myślał, że nowy komendant zrobi jakiś gest, powienie trzeba i zaprosi do zajęcia miejsca w wygodnym fotelu klubowym, jednym z pięciu wokół okrągłego stołu. Nic takiego nie nastąpiło. Musiał wydudnić wszystkie formułki; po czym zapanowała chwila ciszy.

Sucharski nie ruszył się, powoli wygłaszał formułki grzecznościowe: wiele o nim słyszał i cieszy się z poznania.

Jakby z ociąganiem wskazał mu krzesło po drugiej stronie biurka. Zadawał krótkie rzeczowe pytania o stan wyszkolenia żołnierzy, o system alarmowy, o regulamin służby wartowniczej. Dąbrowski przekonywał się z każdą chwilą bardziej, że ma do czynienia z oficerem, który zna doskonale swoje rzemiosło. Wkrótce przeszedł na tematy osobiste, ale nie zmieniał tonu, który nadal był chropawy i Służbowy, bez odrobiny zaangażowania.

- Niech pan sobie wyobrazi, że w 1918 roku przebywaliśmy przez pewien czas bardzo niedaleko od siebie. To zdarzyło się w Austrii. Ja byłem w szpitalu wojskowym w Styrii, a pan - o ile mnie pamięć nie myli - uczęszczał wtedy do szkoły realnej w Linzu? Dzieliło nas zaledwie kilkadziesiąt kilometrów, może nawet kilkanaście.

- Wszystko się zgadza - powiedział Dąbrowski. - Był trochę zaskoczony, że Sucharski zdradza mu tak szybko swoje wiadomości. Jeśli nawet przestudiował akta personalne swoich oficerów, to nie musiał się tym chwalić. Ale chciał go widocznie czymś zaskoczyć i udało się.

- Rok temu przeniesiono mnie tu z Kalisza dodał.

- Jako specjalistę od broni maszynowej, czy tak?

Sucharski miał czarne, gęste jeszcze włosy, był od Dąbrowskiego starszy o pięć, może więcej lat. Podczas rozmowy nie patrzył mu w oczy, tylko miał wzrok wbity w powierzchnię biurka. Ktoś twierdził, że należy się obawiać ludzi, którzy unikają patrzenia prosto w oczy. Może ojciec tak mówił. I właśnie Sucharski wiedział też o ojcu.

- Pański ojciec jest pułkownikiem w stanie spoczynku.

Chyba od zamachu majowego? - zapytał. Przepraszam, że poruszam tę kwestię.

- Tak, został przez Piłsudskiego zesłany na emeryturę, nie wielbił go. Mieszka teraz w Stanisławowie.

- Nie byłem w Legionach i zawsze mi to przeszkadzało. Ci z Legionów musieli być w każdej sytuacji lepsi. Nie jestem entuzjastą sanacji, o nie. I mam wiele szacunku dla takich oficerów jak pana ojciec - oświadczył Sucharski.

Wepchnął mnie w dziwną sytuację - pomyślał Dąbrowski. - Czy teraz czeka, abym wypowiedział się przeciwko sanacji, a za ojcem, czy przeciw ojcu, a za sanacją? Bąknął tylko:

- Dziękuję - i oczekiwał, co będzie dalej. Jeżeli Sucharski tak wiele wie, to na pewno zna okoliczności jego przeniesienia z Kalisza.

Oczywiście, jeżeli ojciec, pułkownik Romuald Dąbrowski herbu Jelita, przeszkodził mu w pozostaniu w Kaliszu i swoimi poza formalnymi kontaktami, jakie jeszcze mimo wszystko miał w wojsku, doprowadził do przeniesienia go na Westerplatte - to w równym stopniu tenże sam ojciec, tępiony przez piłsudczyków, stał się ostatnio przyczyną jego klęski.

To znaczy tego, że nie otrzymał nominacji na majora oraz komendanta Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte, co po dwudziestu latach służby w wojsku byłoby czymś naturalnym. Bo trudno przypuszczać, aby sama historia kaliska - w gruncie rzeczy niewinna - miała mu w czymkolwiek przeszkodzić.

Młodszy brat, też Romuald, jak ojciec, lubił sztuki plastyczne i sam malował. On natomiast pasjonował się teatrem, rozmawiał z aktorami i aktorkami, chadzał za kulisy - co wytrwale czynił w Kaliszu. Nowy dyrektor tamtejszej sceny miał wielkie artystyczne ambicje, opowiadał, jak wyobraża sobie nowoczesny teatr, i nawet się zaprzyjaźnili.

Nazywał się Iwo Gall. Na nowy sezon przygotowywał bardzo modern zrobionychKrakowiaków i górali Bogusławskiego.

Niestety widzowie nie chcieli chodzić do teatru i oczekiwali widowisk na poziomie miernym i głupawym, byledo śmichu.

Aktorzy grywali z uporem, nawet jeśli na widowni było tylko sześć osób, co raz się zdarzyło. Kapitan wytrwale zapraszał na kolacje i potem na obiady pewną aktorkę, miłą brunetkę, Antoninę S., z czego wynikł bardzo poważny romans i już-już byłby porzucił stan starokawalerski. Zwierzył się niebacznie rodzicom, pewny ich zgody, jako że jego matka była córką tenora opery budapesztańskiej i sama próbowała w młodości swoich sił na scenie... A tu nagle rodzice wpadli w histerię, że mezalians. Usiłowali dowiedzieć się czegoś o pannie i przedstawić ją w jak najgorszym świetle. Teatr zresztą chylił się ku upadkowi, dyrektor Gall umknął chyłkiem, ale aktorów opłacił. Panna Antonina też wyjechała w niewiadomym kierunku, bez pożegnania, po scenach na temat swej przyszłości, niezupełnie udowodnionej. A jego samego w szybkim trybie przeniesiono na Westerplatte, utrwalając niejako w stanie kawalerskim. Wymogiem służby był tutaj... stan bezżenny.

- Wie pan, kapitanie, nie jestem najtęższego zdrowia i pewnie dlatego przenieśli mnie nad morze. Ale widzę, że nie będę miał tutaj wywczasów... - powiedział Sucharski. I stuknął ręką w biurko, na którym leżał rozłożony plan Westerplatte. - Chciałbym, aby mi pan coś powiedział o urządzeniach obronnych, zanim pójdziemy, aby je obejrzeć w terenie...

- Jak będzie lepsza pogoda? - spytał Dąbrowski.

- Nie, zaraz. Służba jest niezależna od pogody - powiedział twardo.

Mały, czarniawy i przygaszony. Z kompleksami wzrostu zapewne, raczej milkliwy. Czy rzeczywiście jest przeciwnikiem sanacji, jakim się deklaruje? Nie struga wielkiego pana oficera jak Fabiszewski, który przy pierwszym spotkaniu powiedział mu:W zależności od swoich starań może pan nawet wyczarować uśmiech na mojej twarzy. Zresztą Fabiszewskiego przeważnie nie było na miejscu, mieszkał w Gdańsku.

W czasie sztormowej pogody obeszli wszystkie wartownie, stojące pierścieniem wokół koszar, nie wchodząc do ich podziemnych komór, które na razie stanowiły dla żołnierzy tajemnicę. Obejrzeli wielkie betonowe ściany fortu sprzed pierwszej wojny światowej, przedpole bramy kolejowej i stację; elektrownię zostawili na później wraz z basenem amunicyjnym.

Wieczorem postanowił porozmawiać już jakby półprywatnie, jako że mieszkali w tej samej willi, obok siebie, i skazywał ich na wzajemne towarzystwo. Gdy rozmawiali, u kogo, Dąbrowski podsunął, że u niego, bo on jest już zagospodarowany, i Sucharski bez fumów się zgodził.

Przynajmniej normalny człowiek. Służbista, ale bez much w nosie - powiedział sobie kapitan.

Major usiadł u niego w fotelu, palił papierosa i pochwalił obraz, na którym ułan kłusował na koniu.

- Bardzo dobry, ale nie Kossak?

- Nie, konie maluje mój młodszy brat, służy w kawalerii.

- Bardzo lubię konie - oświadczył major, a Dąbrowski nie wiedział, czy na obrazku, czy w naturze.

Opowiadali sobie do późna wspomnienia ze służby, sączyli jarzębiak, przy czym na podstawie skąpych, ale trafnych komentarzy i uwag Dąbrowski stwierdził, że Sucharski jest człowiekiem o szerszym horyzoncie myślowym, ma bardzo twarde i bezwzględne zasady żołnierskie, a prawdopodobnie w istocie nie lubi sanacji. Wydało mu się, że atmosfera koleżeńskiej współpracy ułoży się przyjemnie i na innej stopie niż z nadętym Fabiszewskim.

Gdy zastanowił się potem, to mówili głównie o jego służbie, mniej o Sucharskiego. Dąbrowski pił jarzębiak maleńkimi łyczkami, major po kieliszku, ale w sumie oszczędnie i mało, bronił się przed nalewaniem zbyt częstym, czynił to ruchem zdecydowanym, odwracając kieliszek do góry dnem. W końcu doszło do tego, do czego dojść powinno, czyli do przepicia bruderszaftu. Kapitan powiedział:

- Mnie wołają Kuba.

I major wówczas zapytał, dlaczego, bo Sobociński też opowiadał o nim jako o Kubie, a przecież ma na imię Franciszek. Musiał więc opowiedzieć, jak to przybył na Westerplatte przed rokiem. Fabiszewskiego nie było wtedy na miejscu, sam więc spacerował po całym kurorcie, bo takowym z tą całą architekturą w stylu pseudoszwajcarskim i pruskimi murami, werandami itp. wydało mu się Westerplatte, w końcu poszedł do kasyna. Zamówił jarzębiak, bywalcy wytłumaczyli mu, że komendant jest bardzo ustosunkowany w Warszawie, naplotkowali o realiach codziennych. A on pił małymi łyczkami ulubiony trunek, i ktoś powiedział: o, popatrz, pije wódkę jak kanarek. Po kropelce! Ktoś inny dodał: Jak Kubuś - i tak nieodwołalnie przylgnęło do niego miano Kubusia. Bywało ono przez żołnierzy wymawiane raczej sympatycznie, tak sądził.

Opowiedział też...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin