Biuletyn_nr_4652011_Sylfidki.pdf

(928 KB) Pobierz
zima 2011 | winter 5772
Biuletyn Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie
nr 4(65)/2011
Synowie narodu królów
Bejtar
rozmowa
z Piotrem Gontarczykiem
Rewolucja rewizjonistyczna
czyli jak Bejtar zmienił ducha Żydów
1007030498.050.png 1007030498.051.png 1007030498.052.png
 
14
Biuletyn Zima 2011
Twarde fakty
Tolerantki, mamzelki, kamelie i sylfidki
czyli warszawskie prostytutki
Słońce chyli się ku zachodowi. Między
grobami na cmentarzu żydowskim przy
ul. Gęsiej migoczą płomyki świec. Synagogę
w domu przedpogrzebowym zapełniają
prostytutki, złodzieje i alfonsi. Kantor
intonuje Kol Nidrej. Podniosły nastrój
zakłóca brzęk kajdan. Policja doprowadziła
z aresztu rzezimieszków, którzy razem
z warszawskim półświatkiem stają na sąd
Boży. Na niebie blady księżyc. „Me tor niszt
ganwenen, wen der wojtek szajnt” – mówi
złodziejska maksyma. „Nie należy kraść,
kiedy świeci księżyc”.Warszawski półświatek
modli się o przebaczenie grzechów.
Gerlicka była słynną właścicielką domów schadzek i handlarką
żywym towarem. Na jej pogrzebie „zebrała się cała śmietanka
świata przestępczego: właścicielki spelunek, sutenerzy, złodzieje,
kieszonkowcy i kasiarze, damy wszelkiego typu i kalibru – jednym
słowem album urzędu śledczego”.
Prowadzenie tzw. bajzli, jak publicyści nazywali domy publiczne,
należało do intratnych zajęć, dlatego w półświatku osoby tym się
parające miały poważanie. Najsłynniejszym chyba protektorem
prostytutek warszawskich był swego czasu Jacek Jezierski, kasz-
telan łukowski, poseł i senator, który obok swego pałacu, zwanego
kasztelanią, urządził dla dziewek, nazywanych ironicznie „kasz-
telankami”, dom publiczny. Jak pisze Stanisław Milewski ( Ciemne
sprawy dawnych warszawiaków , Warszawa 2009), gdy zniesiono
ograniczenia zabraniające Żydom osiedlania się w niektórych
kwartałach miasta, szybko w Warszawie zaroiło się od prowadzo-
nych przez nich domów publicznych. Działały na najbardziej re-
prezentacyjnych ulicach, a więc na Podwalu, Freta, Kapitulnej,
Krakowskim Przedmieściu, od placu Zamkowego do Trębackiej,
Bielańskiej, Mylnej, Świętojerskiej i części Długiej. Początkowo
nazywano je „tanckłasami”. Z czasem zwrócono uwagę na swoisty
paradoks: wolne od tych przybytków były tylko ustronne i pod-
rzędne ulice. Podobno namiestnik Fiodor Berg nie miał nic prze-
ciwko temu, że prostytucja opanowuje główne ulice, gdyż pragnął,
aby Warszawa stała się najweselszym miastem w Europie.
Inna scena z tego cmentarza: „Zajt mojchl, wybacz nieboszczyku,
że w sąsiedztwie twoim spocznie Hojche Gołde, ale prawo ludzkie
zmusza nas, byśmy do tego dopuścili” – proszą zmarłych warszaw-
scy rabini na czele z reb Donem. Nie było innego wyjścia, bo nie-
boszczka wykupiła przed śmiercią pierwszorzędną kwaterę w są-
siedztwie bogobojnych i zasłużonych synów Izraela. Zmarła Gołda
1007030498.001.png 1007030498.002.png 1007030498.003.png 1007030498.004.png 1007030498.005.png 1007030498.006.png 1007030498.007.png 1007030498.008.png 1007030498.009.png 1007030498.010.png 1007030498.011.png 1007030498.012.png 1007030498.013.png 1007030498.014.png 1007030498.015.png 1007030498.016.png 1007030498.017.png 1007030498.018.png 1007030498.019.png 1007030498.020.png 1007030498.021.png 1007030498.022.png 1007030498.023.png 1007030498.024.png 1007030498.025.png 1007030498.026.png 1007030498.027.png 1007030498.028.png 1007030498.029.png 1007030498.030.png 1007030498.031.png 1007030498.032.png 1007030498.033.png 1007030498.034.png 1007030498.035.png 1007030498.036.png 1007030498.037.png 1007030498.038.png 1007030498.039.png 1007030498.040.png 1007030498.041.png
Biuletyn Zima 2011 15
W przybytku należącym do Żyda Szyfa, zlokalizowanym przy uli-
cy Długiej, na posesji przylegającej bezpośrednio do kościoła, roz-
lokował się zakład madame Tomasowej, zwany również „toute la
Varsovie”. Był to lokal komfortowy. Ściągały do niego „tolerantki”,
„nany”, „aksamitki”, „gryzetki”, „kamelie”, „kokoty”, „mamzelki”,
„nimfy” i „sylidki”, jak pieszczotliwie nazywano wówczas lepsze
„grandesy” z półświatka, o ustalonej renomie. Były to prawie wy-
łącznie Żydówki, gdyż dwie trzecie prostytutek warszawskich wedle
„Izraelity” oraz historycznych badań było wyznania mojżeszowego.
Codziennie widział je przez okno Maurycy Mochnacki, którego dom
stał na posesji sąsiadującej z domem publicznym. Klimat tego miej-
sca był specyiczny – mieszały się tu dźwięki polek i kadryli z modli-
tewnymi śpiewami dochodzącymi z pobliskiego kościoła.
Niektórym z „kokot” udawało się, dzięki własnej przedsiębiorczo-
ści i związkom ze światem przestępczym, uniezależnić i odpowied-
nio „urządzić”. Przed I wojną światową niebywałą sławą cieszył się
apartament panny Temy, zwanej warszawską Afrodytą, znajdujący
się przy ulicy Wspólnej. Żydówka ta pochodziła z Wilna. Jako mała
dziewczynka większość czasu spędzała na ulicy, dopuszczając się
kradzieży. „Po przejściu niższych stopni poniżenia i rozpusty sta-
ła się jedną z najmodniejszych kurtyzan”. Niezwykłe powodzenie
wśród klienteli zyskała dzięki nieprzeciętnej urodzie: „bogatym
kształtom, włosom kruczym jak heban, błękitnym oczom, twarzy
matowobiałej, a przede wszystkim ognistym, gorącym, czerwonym
wargom”. Jej siostra, zwana „Złotą Rączką”, nie poszła w ślady sio-
stry, pozostając przy złodziejskim fachu i była jedną z najbardziej
rozpoznawalnych awanturnic w całym Imperium Rosyjskim.
„Czarnoszyjkami” nazywano dziewczęta, które nie miały tyle szczę-
ścia, by z tytułu uprawiania nierządu pławić się w luksusach. Wer-
bowano je, głównie Żydówki, wprost ze wsi. Zajmowało się tym War-
szawskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy, które powstało w 1890
roku. Oicjalnie organizacja ta prowadziła działalność ilantropijną,
lecz powszechnie było wiadomo, że tworzyła siatkę handlarzy żywym
towarem, której macki sięgały od Europy Wschodniej po Szanghaj.
Żydowscy rajfurzy w porównaniu z innymi gangami zajmującymi
się tego rodzaju procederem mieli ułatwione zadanie. Udawali się
na zapadłe galicyjskie wsie, gdzie średnia wieku wynosiła 28 lat
i gdzie panowała straszna bieda. Wabili młode Żydówki oraz ich ro-
dziców wizją lepszego, dostateczniejszego życia. Ich oiarami stawa-
ły się już siedmioletnie dziewczęta, najczęściej zaś nastolatki około
trzynastego roku życia. Nie miały pojęcia o czekających je „obo-
wiązkach”, szybko były przysposabiane do nowego fachu w specjal-
nym „domu rozdzielczym” przy Świętojerskiej obok Freta, zwanym
„folwarkiem”. Tam wciskano im na stopy balowe pantofelki, uczono
swobodnie poruszać się po wyfroterowanym parkiecie, tańczyć, pić
alkohol, wpajano podstawowe zasady ars amandi . Tępe lub krnąbr-
ne karano chłostą i po kilku tygodniach takiego kursu odsprzeda-
wano do domów rozpusty. „Dom rozdzielczy” przeniesiono potem
na Towarową. To tam, przy ulicy Towarowej, między Krochmalną
i Grzybowską, zaczęły powstawać, jak grzyby po deszczu, nowe lu-
panary. Dla sponiewieranych dziewcząt szczęściem było dostanie
się do domu publicznego „U Zośki” przy ulicy Towarowej, gdzie
mieściły się tylko luksusowe burdele. Panował tam niebywały prze-
pych: marmurowe schody, sale bufetowe z kolumnami, lustrzane
gabinety, salony do tańca, obszerne buduary i sypialnie. Miejsce to
wizytowały dziesiątki tysięcy warszawiaków. Z ciekawości przycho-
dziły tam i oglądały wspaniałe pomieszczenia nawet panie z dobre-
go towarzystwa, zawoalowane lub w maseczkach.
Duża grupa dziewcząt traiała do Rio de Janeiro. Ich przemytem
przez Urugwaj, bo tak było bezpieczniej, zajmowało się wspomnia-
ne już Warszawskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy, które od 1928
roku zmieniło nazwę na Cwi Migdał. Wstrząsające opisy podróży
tych dziewcząt, przewożonych na statkach zwanych „michanowi-
czami” (od nazwiska polskiego konstruktora Michanowicza), skry-
tych pod pokładami, w wygasłych kotłach, tubach wentylacyjnych,
w skrzyniach na naboje, można znaleźć w książce Isabelle Vincent,
Ciała i dusze (Warszawa 2006). Z opowieści o niedoli prostytutek
rodziły się szlagiery:
Do Buenos Aires pojechałam
/ los swój poprawić /
spotkałam tam szajgeca /
łajdaka jeszcze gorszego.
Ich bin geforn kejn Buenos Aires,
majn lage ferbesern,
hob ich getrofn a szajgec
a latik noch a gresern.
Pojechałam do Buenos Aires /
potem do Brazylii / żeby mój
żonkoś, ten szajgec / samo-
chodami mógł się rozbijać.
Ich bin geforn kejn Buenos Aires
dernoch kejn Braziln -
kedej der chosn, der szajgec
zol forn in tomobiln...
1007030498.042.png 1007030498.043.png 1007030498.044.png
16
Biuletyn Zima 2011
Tę pieśń zanotował Szmul Lehman, znany żydowski etnograf, który
zebrał ogromny materiał dotyczący warszawskiego folkloru miej-
skiego. Emanuel Ringelblum pisał o nim, że to „człowiek-instytu-
cja”. Naukowcy pełnymi garściami korzystali z dorobku Lehmana,
który zebrał też materiał o burzliwych wydarzeniach 1905 roku.
Niestety, Lehman nie zdecydował się ukryć swojej kolekcji razem
z Archiwum Ringelbluma. Jego bogate zbiory przepadły. Jednak
z opublikowanych przed wojną jego wspomnień znamy słowa hym-
nu warszawskich prostytutek, które na melodię cerkiewną śpiewały:
dy, lądowały „pod latarnią”. Symptomatyczne, odzwierciedlające
dramatyczną sytuację tych kobiet były nazwy, jakimi je określano.
A więc swoje usługi oferowały: „wilczyce”, które szukały klienteli
w okopach, przy koszarach; „rosówki”, specjalistki w oddawaniu się
mężczyznom w zaroślach na Polach Mokotowskich; „sztychówki”,
kryjące się w cieniu sągów drewna na Powiślu – i wiele wiele in-
nych, które „obdarzały jadem wenerycznym swoich gości”. Wszyst-
kie bez wyjątku nazywano dosadnie „pakietami” lub „blachami”.
Tragicznie dla Abrahama Icka Goldfryda (Nowolipie 41) zakończy-
ło się spotkanie z jedną z nich. W lipcu 1932 roku znaleziono go
martwego na odludziu, w pobliżu glinianki, koło toru kolejowego
na linii Warszawa–Łomianki. Pikanterii zdarzeniu dodawał fakt, że
oiara została uduszona własnym krawatem. Jak się okazało, zbrodni
dokonała prostytutka z Powiśla, „Zośka Pomidor”. Golgfryd, który
był popularnym komediantem, przybył do stolicy z Białegostoku i od
razu zrobił zawrotną karierę, ciesząc się popularnością wśród Żydów.
Występował w żydowskim teatrzyku „Scala”. Miał opinię wzorowego
kolegi i męża. W toku śledztwa wyszła na jaw prawda o jego podwój-
nym życiu. Otóż wykryto, że „był zboczeńcem na tle seksualnym”.
Znały go prawie wszystkie kobiety uliczne najpodlejszego gatunku,
które obdarzyły go ksywką „Józio Duś”, bo lubił, gdy rozkoszy miło-
snej towarzyszyło podduszanie. W dniu śmierci po libacji zakończo-
nej u Łai Minc, o przezwisku „Lizka”, mieszkającej przy Furmańskiej
16, Goldfryd udał się wraz ze wspominaną 42-letnią „pakieciarą”
na rogatki miasta. A „Zośka Pomidor” była silną babą, pochodzącą
z bandyckiego rodu Charasiów, i pętlę zacisnęła zbyt mocno...
Oj, di lumpn, zej zajnen szpionen,
prowokators zajnen zej,
zej gejen ojf birżes un hern „mowes”
un gejen dercejln policej.
Oj, te lumpy, to są szpiedzy /
i prowokatorzy najgorsi /
chodzą na „giełdy politycz-
ne”, przemów słuchają /
i donoszą na policję.
Ober mir prostitutkes, mir
zajnen naronim,
mir muczen zich bajtog
un bajnacht,
ober di lumpn, zej paszn zich
di grobe bajcher,
fun undz prostitutkelech
wern zej rajch.
Ale my, prostytutki, my to
jesteśmy głupie / męczymy
się dzień i noc / a te lumpy
pasą się na naszej krzywdzie
/ dzięki nam, kurewkom,
wielkie brzuchy im rosną.
Inne Żydówki, może brzydsze i „bez warunków”, musiały obsługi-
wać żołnierzy. Robiły to przy ulicy Bugaj i przy placu na Mariensz-
tacie, a potem w Czarnym Dworze koło Powązek, w pobliżu koszar.
Stały tam prymitywne baraki, z przegrodami z desek w środku. Żoł-
nierze po wyjściu z łaźni ustawiali się w kolejki. Średnia „przepusto-
wość” wynosiła 30 klientów dziennie na prostytutkę.
Zwykle jednak to prostytutki padały oiarą morderstw i to nie tylko
na Powiślu lub w innych niebezpiecznych rejonach. Przekonała się
o tym Perla Grom, którą jakiś „kawaler księżycowy” zasztyletował
przy ulicy Gęsiej 33. Areną takich wydarzeń stawała się jednak
przede wszystkim ulica Marszałkowska. „Od godziny 11 do świtu
ulica ta, zwłaszcza w odcinku od Żurawiej do Pięknej, roi się od
Z wiekiem, jak się zdaje, wszystkie panie lekkich obyczajów, które
nie zabezpieczyły się na starość lub nie miały szczęścia ani uro-
U l. Szpitalna po pogromie domów publicznych, maj 1905 r.
1007030498.045.png 1007030498.046.png 1007030498.047.png
Biuletyn Zima 2011 17
P rostytutki na ul. Marszałkowskiej, 1925 r.
różnych typów, panienek, kombinatorów, stręczycielek, sprzedaw-
ców fotoaktów parysko–wiedeńskich i wszelkiej »pitigrilli«”. Czasem
agresywne były grupy opryszków specjalizujące się w terroryzowa-
niu ulicznych prostytutek. Banda „Muchy” wyłudzała haracze od
ulicznic, a nawet od burdelmam: Gitli Berger (Grzybowska 41) i Fru-
my Portnoj (Grzybowska 49). Po zapłaceniu wyznaczonych sum do-
stawały one listy gwarancyjne sygnowane podpisami herszta szajki.
deńskiego, a także Nowy Świat, były wyłączone z podziału – tam
mogły działać wszystkie prostytutki. Inne dzielnice były podobno
ściśle podzielone między poszczególne gangi, na których czele stali
lokalni przywódcy. Ich z kolei kontrolowali bracia Kiefer, mieszka-
jący przy ulicy Nowy Świat 8. Każdy z nich miał swój rewir, a li-
nia podziału biegła wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia, Nowego
Światu, Brackiej, Zgody, a potem Marszałkowską. Wszelkie niepo-
rozumienia rozpatrywał sąd zbierający się w piwiarni na Smoczej.
Tajniki tej ulicy znał Urke Nachalnik. Odwiedzał tam znanego pa-
sera o ksywce „Aleksander III”. Oprócz braci Kieferów postrachem
policji długo był Szlojma Bękart, sutener z ulicy Freta.
O zjawisku prostytucji wśród Żydówek wiedziała warszawska Gmi-
na Żydowska, której udawało się czasami wykupić niektóre z ko-
biet. Rabini zaś robili, co mogli: wyklinali do ostatniego pokolenia
handlujących kobietami „miszuresów”. Alfonsi nie czuli się jednak
z tego powodu zagrożeni. Właściwie w światku przestępczym nikt
nie używał tej nazwy; mówiono wyłącznie „luj” (od francuskiego
imienia Luis). Wręcz przeciwnie, od końca lat siedemdziesiątych
XIX wieku alfonsi przestali kryć się po zaułkach i zaczęli obrastać
w piórka; zaliczali się do grupy tzw. tombakowej młodzieży. Poja-
wienie się licznej grupy alfonsów było zbieżne w czasie z całkowi-
tym przejęciem domów publicznych przez półświatek.
Ostrą rywalizację sutenerskich gangów postanowiła wykorzystać
policja, organizując w 1905 roku tzw. pogrom alfonsów. Organa
policyjne chciały w ten sposób skompromitować członków ruchów
rewolucyjnych, pokazując warszawiakom, że rewolucja wiąże się
z grabieżą, bezmyślnym niszczeniem i mordowaniem przypadko-
wych osób. Atak zainicjowali żydowscy robotnicy. Punktem zapal-
nym okazała się sprzeczka w małej kawiarence na rogu Siennej i Zie-
lonej (obecnie plac Deilad), gdzie odbywało się wesele. Poprztykali
się na nim przybrany ojciec panny młodej, znany warszawski alfons
Saul Żytnicki, i nowożeniec, robotnik należący do partii Bund. Gdy
Żytnicki oświadczył, że przywłaszcza sobie prezent ślubny panny
młodej (100 rubli), atmosfera zgęstniała i wszczęto weselną burdę.
Niestety, sytuacja wymknęła się spod kontroli i żydowscy robotnicy
zaczęli demolować burdeliki usytuowane na placu Grzybowskim,
Owi alfonsi działali w ściśle określonych kręgach. Kiedy więc pro-
stytutki wychodziły na ulice lub traiały do kawiarń, rozpoczynała
się ostra rywalizacja. Prowadziło to do starć grup sutenerów. Można
przyjąć, że wiek XX rozpoczął się w Warszawie od błysków noży. Z
czasem doszło do podziału stref wpływów. Centralne ulice miasta:
Aleje Jerozolimskie, część Marszałkowskiej w okolicy Dworca Wie-
1007030498.048.png 1007030498.049.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin