Fragmenty książki „Poeta, czyli człowiek zwielokrotniony”
Od redakcji: Nawiązując do tekstu Zdzisława Szuby poświęconego pomocy udzielanej przez Bolesława Piaseckiego i PAX akowcom w okresie PRL, Bohdan Urbankowski przygotował dla nas fragmenty swoje książki poświeconej Zbigniewowi Herbertowi, w których pokazuje związki poety z PAX-em. Jest to przyczynek do większego tematu, jakim jest mecenat PAX-u nad kulturą polską w okresie 1945-1989.
Władze sowieckie wypędzając Polaków z Kresów, nakazywały im kierunek mniej więcej równoleżnikowy: wygnańcy ze Lwowa lądowali w Bytomiu, Gliwicach, Wrocławiu; wygnańcy z Wilna – w Toruniu i na Wybrzeżu, z tym, że byli AK-owcy jako "wrogowie" i "szpiedzy" nie mogli osiedlać się nad morzem, które stanowiło pilnie strzeżoną granicę państwa i obozu. Przyłapani na złamaniu zakazu byli nawet bez sądu deportowani w głąb Rosji. Atak Witolda Wirpszy na Herberta mógł być w swych skutkach groźniejszy, niż dziś jesteśmy to sobie w stanie wyobrazić. Nie należy się także dziwić, że podczas pobytu na Wybrzeżu poeta przybierał czasem barwy ochronne, że potrafił być jednocześnie w Sopocie, Toruniu, Warszawie i nigdzie.
Pewien parasol nad środowiskiem piszących Kresowian roztaczała redakcja tygodnika "Dziś i Jutro" – nieformalny organ nieformalnej partii Bolesława Piaseckiego. W telegraficznym skrócie przypomnijmy, że Piasecki był przed wojną przywódcą radykalnego skrzydła ONR - "Falangi". W latach 1941-44 dowodził oddziałami Konfederacji Narodu; po scaleniu z AK jako por. "Sablewski" odznaczył się w lipcu 1944 roku w walkach o Wilno - zdobywając potężny bunkier we wsi Góra i biorąc 60 jeńców. Zawarta wówczas znajomość z gen. Iwanem Sierowem (odpowiedzialnym potem za likwidację oddziałów AK) w przyszłości miała uratować Piaseckiemu życie. Aresztowany po "wyzwoleniu", zwolniony podobno za wstawiennictwem Sierowa, zaczął realizować swoją realpolitik – organizując katolików skłonnych do współpracy z nowymi władzami i zyskując aprobatę Moskwy. Doprowadzało go to do konfliktów z władzami kościelnymi, które we współpracy z komunistami nie posuwały się tak daleko, jak również do konfliktów z PPR-owcami, którzy pragnęli zachować monopol w sferze usług politycznych i erotycznych dla Kremla. Nieprawdopodobnie zręczny, potrafił stworzyć "państwo w państwie" - z własną prasą, spółdzielnią mieszkaniową i kilku przedsiębiorstwami; część dochodów przeznaczał na skuteczne korumpowanie przywódców PZPR. Nieformalny ruch Piaseckiego skupiał się wokół redakcji "Dziś i Jutro"; w 1952 roku przekształcił się w Stowarzyszenie PAX.
Reprezentantem "Dziś i Jutro" na Wybrzeżu, kimś w rodzaju delegata Piaseckiego, poza tym szefem gdańsko-gdyńskiego oddziału "Tygodnika Wybrzeża" (a potem także "Słowa Powszechnego")1 był – mieszkający niedaleko Herberta w Sopocie, nieco starszy od niego (rocznik 1915) – Włodzimierz Wnuk. Postać niezwykle barwna, do czasu wręcz wzorcowa, można powiedzieć: człowiek – instytucja. Z pochodzenia góral, z wykształcenia prawnik po Uniwersytecie Adama Mickiewicza. W latach 1939-41 Wnuk był więźniem niemieckich obozów koncentracyjnych, potem działaczem AK-owskiej konspiracji i żołnierzem Powstania Warszawskiego. W swoich książkach przekazywał potomnym obozową martyrologię, a także utrwalał literacką legendę Podhala. Ze względu na wiek prezesów ZLP (Edwin Jędrkiewicz - ur. 1889, po nim Mieczysław Jarosławski - ur. 1887) Wnuk był do roku 1953 liderem Związku Literatów na Wybrzeżu. Potem, gdy PAX przejmie redakcję podpadniętego politycznie "Tygodnika Powszechnego", Wnuk zgodzi się stanąć na jej czele i wyjedzie do Krakowa. Herbert pokłóci się z Wnukiem, odmówi współpracy z nową redakcją i przestanie zamieszczać swe teksty w "Tygodniku Powszechnym" - póki nie wróci stara redakcja. Z "Dziś i Jutro" zostanie wyproszony. Nie wyprzedzajmy jednak zdarzeń.
Pomimo "wyzwolenia", środowisko literackie Sopotu składało się w dużym stopniu z pisarzy przedwojennych, którzy i pamiętali, i chwalili Piłsudskiego. Dominował żywioł kresowy. Pierwszy ze wspomnianych prezesów, Edwin Jędrkiewicz, był poetą, prozaikiem i tłumaczem (mistrzowski przekład Metamorfoz Apulejusza!). Urodził się wprawdzie w Wadowicach, ale kształcił we Lwowie, gdzie był nauczycielem, a przejściowo i prezesem ZLP - nim trafił do polskiej szkoły w Gdańsku. Z Wilna przybyła Eugenia Kobylińska, autorka zbioru Druskienniki (odznaczona przed wojną srebrnym Wawrzynem PAL!). Dużym autorytetem cieszyła się także Maria Horska-Szpyrkówna, dama jeszcze bardziej kresowa, bo urodzona w Witebsku – podobno znała Piłsudskiego. Herbert przyjaźnił się z Wnukiem, bywał u Jędrkiewiczów, pomagał też Szpyrkównie, która traciła wzrok.
W szkicu poświęconym Woroszylskiemu, na prawach rozbudowanej dygresji, Herbert tak pisał o Oddziale ZLP w Gdańsku, a dokładniej w Sopocie (Gdańsk jeszcze się dopalał):
"Ten oddział był jak wagon pociągu ewakuacyjnego. Starsi już przeważnie panowie i damy z Wilna i okolic okrągły rok chodzili w futrach, jakby w stanie pogotowia przed najbliższą wywózką, bo trudno pomyśleć, że władza, która wie wszystko, nie wpadnie w końcu na trop ich książek pisanych w czasach krwawej sanacji, owych "Kto to jedzie na kasztance", "My pierwsza brygada", "Oczy Marszałka", "Ziutek". Żadne wydawnictwo nie podpisywało z nimi umów. Jako sekretarz oddziału, wraz z damą wielkiego serca – Haliną Misiołkową – organizowałem wieczory autorskie, by wesprzeć moralnie i fizycznie rodaków znad Niemna" (WG, 548).
Przyjaźń z Wnukiem zaważyła znacząco na losach naszego poety. Dzięki Wnukowi Herbert drukował w "Tygodniku Wybrzeża", dzięki Wnukowi w "Dziś i Jutro" – jako "Patryk", a także jako "Stefan Martha", dzięki Wnukowi także w 1949 roku w "Słowie Powszechnym" – również pod tymi dwoma pseudonimami (np cykl Listów z Wybrzeża jako "Patryk"), rzadziej jako "Mikołaj" (cykl Katarzynki Toruńskie). (strony 125 - 128)
Jak pamiętamy, Herbert zadebiutował na łamach "Dziś i Jutro" (nr 37/1950) wierszami Złoty środek, Pożegnanie września i Napis. A potem wybuchła awantura.
W liście do Zawieyskiego (4 X 950) poeta pisał: "Z "Dziś i Jutro" rozstałem się gwałtownie, po wydrukowaniu moich trzech wierszy, które ulegając namowom Włodzia Wnuka, dałem im do oceny, z wyraźnym zastrzeżeniem nie do publikowania. Straciłem do nich zaufanie a współpracować dalej już trudno (H-Z, 42). Skądinąd wiemy, że poeta nie całkiem stracił zaufanie, że potem drukował w "Dziś i Jutro" różne teksty, eseje, recenzje, sylwetki (tzw. "charaktery") - wszystko, z wyjątkiem wierszy. O co więc poszło? Myślę, że poeta inaczej wyobrażał sobie swój debiut. Jako pierwszy wydrukowany został "Złoty środek". Jeśli dokładnie się wczytać, jest to właściwie kpina z ludzi środka, z tych, których Francuzi trafnie nazywają bagnem:
Nocami
żłopię powietrze
czyste bez snów
Sny są dla Freuda, chiromantów
I tych, co wierzą w koniec świata
- Uczeni zmyślają początek
Prorocy wrzeszczą: koniec
My uderzymy w środek
Zaciszny jak kropla tłuszczu
W środku zapach i kolor
Dostatek trzech wymiarów
Milion oswojonych rzeczy
Palcem stukają w mój niepokój
Gdy mówię im o dnie i kresie
Ludzie pośrodku, ludzie środka
Ślepi jak woda
Oni nie wierzą w koniec świata
Mówią że ziemia jest krągła
Wiersz nie jest nadzwyczajny, to zresztą jeden z wcześniejszych, poeta włożył go Zawieyskiemu do listu jeszcze 22 października 1949 roku. Druga strofa – jeśli ona ma być głosem "ludzi środka", jest niejasna i nieporadna. Porównujemy z oryginałem posłanym do Zawieyskiego: tam 8 linijka brzmiała My wierzymy w środek (H-Z, 156). Tekst został wydrukowany z błędem, zdanie które brzmiało jak samokompromitujący się manifest, zostało zniekształcone. Ostatnie linijki wprawdzie przywracały wymowę wiersza, traktując ironicznie "ludzi środka" – zgrzyt jednak pozostawał.
Jest jeszcze jedna sprawa. Ironia mogła być sygnałem, że i sąsiednie wiersze należy odczytywać nie wprost, że ich podmiot – pojedynczy czy zbiorowy – mówi rzeczy, które mają go skompromitować, jednym słowem, że jest jednym z tych, którzy wierzą w zaciszną kroplę tłuszczu. W tym wierszu to nie całkiem wyszło, w następnym - też nie za bardzo. Następnym był wiersz o Wrześniu 1939. Pikanterii dodawał sprawie fakt, że tekst miał ukazać się drukiem – i ukazał – 17 września. W rocznicę najazdu drugiego z zaborców!
Nim przejdziemy do dalszych rozważań, zauważyć musimy rzecz chyba oczywistą: jeśli poeta celowo upatrzył sobie tę datę, to na pewno dał wiersze do druku! W "Dziś i Jutro" nie był kimś obcym, z kim nie można się skontaktować. Mógł liczyć na jakąś rozmowę, która pozwoli doszlifować tekst, być może sąsiednie wiersze miały być inne, może ich miało być więcej. Nie wykluczone, iż dopiero po druku Herbert zorientował się, że coś nie zagrało, że wiersz został odebrany nie tak, jak powinien. Po tej uwadze możemy przepisać główny tekst tego zestawu – „Pożegnanie września". Obok - wiersz o podobnym temacie, lecz kilkadziesiąt lat późniejszy.
Pożegnanie września
Dnie były amarantowe
błyszczące jak lanca ułańska
Śpiewano w megafonach
anachroniczną piosenkę
o Polakach i bagnetach
Tenor ciął jak szpicrutą
i po każdej zwrotce
ogłaszano listę żywych torped
Które nota bene
przez sześć lat wojny
szmuglowały słoninę
żałosne niewypały
Wódz podnosił brwi
jak buławę
Skandował: ani guzika
Śmiały się guziki
Nie damy nie damy chłopców
płasko przyszytych do wrzosowisk
Guziki
Tylko guziki nieugięte
przetrwały śmierć świadkowie zbrodni
z głębin wychodzą na powierzchnię
jedyny pomnik na ich grobie
są aby świadczyć Bóg policzy
i ulituje się nad nimi
lecz jak zmartwychwstać mają ciałem
kiedy są lepką cząstką ziemi
przeleciał ptak przepływa obłok
upada liść kiełkuje ślaz
i cisza jest na wysokościach
i dymi mgłą smoleński las
tylko guziki nieugięte
potężny głos zamilkłych chórów
guziki z płaszczów i mundurów
Tak więc 17 września zostało wydrukowane "Pożegnanie września". Trudność w odbiorze wiersza polega na tym, że nie można być pewnym tożsamości podmiotu: czy mówi autor, czy jeden z "ludzi środka", czy ta wypowiedź jest krytyką, czy autokompromitacją.
Nawiasem mówiąc, wiersz ma jeszcze inne wady. Pewne sformułowania odsyłają daleko poza tekst: jeśli nie znamy odpowiednich linijek "Warszawianki" – i nie wiemy, że kończą się jednosylabowymi rozkazami: "żyj!, grzmij!" – nie docenimy wartości literackiej zwrotu tenor ciął jak szpicrutą. Z kolei słowa: wódz i buława odsyłają do postaci marszałka Rydza-Śmigłego i do jego riposty historycznej "Nie oddamy ani guzika". Czytelnik nie znający realiów, przestaje w tym momencie cokolwiek rozumieć i po prostu odkłada wiersz. Jeszcze jedno: akcja "żywych torped" polegała na tym, że młodzi ludzie zgłaszali się do prowadzenia miniaturowych łodzi podwodnych wypełnionych materiałem wybuchowym. To trzeba umieć sobie wyobrazić. Trafienie celu oznaczało śmierć trafiającego. Zgłaszający się do tej akcji stawali w jednym szeregu z takimi bojowcami jak Ignacy Hryniewiecki, który uważał, że rzucając bombę, należy mierzyć tak, by jednakowo w zasięgu znalazł się zamachowiec i atakowany; dotrzymał tego warunku w 1881 roku, zabijając cara i ginąc od tego samego pocisku. Po latach ta sama idea wróci przez śmierć japońskich kamikadze, jeszcze później – poprzez godne jednocześnie potępienia, współczucia i szacunku samobójcze zamachy bojowców czeczeńskich i palestyńskich. W wierszu ta sprawa jest niejasna, jasna jest tylko kpina ze szmuglujących słoniną byłych torped.
Rozważmy dwie możliwości. Pierwsza, że poeta w jakimś stopniu podzielał krytykę tzw. "wrześniowych" dowódców za prowadzenie walki bez szans. Poglądów tych można nie podzielać, lecz pamiętajmy, że były popularne, jak popularne bywa szukanie kozłów ofiarnych. Herbert mógł wtedy potępiać Rydza-Śmigłego za – jak sądził – fanfaronadę. Hasło nie oddamy ani guzika zostało odwrócone, kiedy żołnierze leżeli na wrzosowiskach, i przypisane guzikom. Koncept oryginalny, lecz niezbyt pasujący do sytuacji. Jakby poeta bał się mówić prosto. Pewien niepokój budzi zwrot nota bene – takich słów zwykł używać wykpiwany przez poetę mieszczuch.
Nasuwa się więc druga możliwość: cały wiersz jest podszyty ironią, lecz nie w stosunku do ofiar, lecz do tych, którzy 17 września wygłaszają słowa potępienia, kpią z żołnierzy i z ich dowódców. Ów domniemany mieszczuch byłby pierwszą z masek poety, tłustawym, gorliwym krewniakiem Lewinów i Słuckich, ale i przodkiem Pana Cogito.
Ci, którzy znają poglądy poety, nie mają wątpliwości, po której stronie mógł się on opowiedzieć2. Ale ci, którzy w stołecznym tygodniku czytali wiersze jakiegoś debiutanta z Wybrzeża – wątpliwości mogli mieć aż nadto, tekst musiał się kojarzyć z propagandowymi hasłami PRL-u.
Poeta zdawał sobie chyba sprawę z nieporozumień, jakie mogły narosnąć wokół tego utworu. Początkowo jednak go drukował – w antologii PAX-u i w "Strunie światła". Z czasem dopiero zaczął go pomijać – np. w PIW-owskim "Wyborze wierszy" z 1983 roku. W roku 1992 w zbiorze "Rovigo" poeta zamieścił wiersz "Guziki", w którym ten sam rekwizyt wykorzystał zupełnie inaczej. Temat też nawiązywał do daty 17 września - wiersz mówił o oficerach pomordowanych w Katyniu. W kanonicznym zbiorze "89 wierszy" wytypowanych przez poetę "Pożegnania września" już nie ma, zamiast niego jest właśnie wiersz dedykowany "kapitanowi Edwardowi Herbertowi". (ss. 281-287)
Bohdan Urbankowski
Cdn.
Nr 13-14 (27.03.3.04.2005)
Zabr7