Spalding - Życie i nauki mistrzów Dalekiego Wschodu 1-5.doc

(3133 KB) Pobierz
PRZEDMOWA

 

 

 

 

 

 

Baird T. Spalding

życie i nauka mistrzów Dalekiego Wschodu”

tomy I-V

 

Tytuł oryginału:

„LIFE AND TEACHINGS OF THE MASTER OF THE FAR EAST”

 

© De Vorss & Co.

For the Polish edition

© mefis 1994

Gdańsk 1999, wydanie I


Baird T. Spalding, którego nazwisko stało się legendą w kręgach metafizyków pierwszej polowy dwudziestego wieku, odegrał przełomową rolę w przedstawianiu zachodniemu światu dalekowschodnich mistrzów, czyli starszych braci, wytyczających szlaki i służących za przewodników po krętej ścieżce przeznaczenia rodzaju ludzkiego. Niezliczona ilość listów, wciąż napływających z całego świata, świadczy o niezwykłej pomocy, jaką stanowi dla każdego człowieka głębokie przesłanie niniejszego dzieła.

 

Zawartość poszczególnych tomów:

Tom I

Poznajemy mistrza Emila.

Wizyta w Świątyni Milczenia.

Gwiezdny plan.

Stąpanie po wodzie.

Wizyta w Świątyni Uzdrowień.

Emil opowiada o Ameryce.

Człowiek śniegu z Himalajów.

Nowe światło z nauk Jezusa.

 

Tom II

Wizyta w świątyni Wielkiego Krzyża Tau.

Spotkanie z mistrzem Jezusem.

Jezus opowiada o istocie piekła i naturze Boga.

Tajemnica wibracji myślowych.

Jezus nakarmia rzesze.

Relacja z doświadczenia uzdrowienia.

Jezus i Budda odwiedzają grupę.

 

Tom III

Jeden z mistrzów opowiada o chrystusowej świadomości.

Natura energii kosmicznej.

Stworzenie światów i planet.

Podróż do Lhasy.

Wizyta w świątyni Pora-tat-Sanga.

Wyjaśnienie tajemnicy lewitacji.

Wątpiący staje się wyznawcą istnienia Jezusa.

 

Tom IV

Materiał tego tomu został wcześniej zaprezentowany jako „Lekcje z podróży indyjskiej". Każdy rozdział zawiera tekst do nauki, może również służyć jako przewodnik dla nauczycieli, rozwijający i pozwalający głębiej interpretować zawarte w dziele nauki.

Obejmuje między innymi tematy:

Białe Bractwo.

Pierwszy umysł.

Podstawy nadchodzących zmian w organizacji społeczeństwa – Prana.

 

Tom V

Materiał skompilowany z wykładów wygłoszonych przez B.T.Spaldinga w Kalifornii przez ostatnie dwa lata jego życia. Zawiera również notę biograficzną.

Przykładowe tematy:

Projekcja przeszłości.

Czy Bóg istnieje.

Boski wzór.

Realność.

Życie wieczne.

Zasada wynagradzania.

TOM 1

 

 

PRZEDMOWA

 

Przystępując do opisania „Życia i nauki mistrzów Dalekiego Wschodu" muszę na wstępie zaznaczyć, że byłem jednym z członków jedenastoosobowej ekspedycji naukowej, która w roku 1894 odwiedziła Daleki Wschód. Tam właśnie zetknęliśmy się z wielkimi nauczycielami z gór himalajskich. Przez trzy i pół roku korzystaliśmy z ich pomocy w tłumaczeniu starożytnej kroniki oraz w badaniach, i z ułatwień w ciągu naszych z nimi doświadczeń. Pozwolili nam obserwować swe życie z bliska, dając w ten sposób możność naocznego przekonania się o ich rzeczywiście skutecznej pracy przy wykonywaniu Wielkiego Prawa, które swoją wiedzą demonstrowali.

Przekłady kroniki i rękopisy nasze, zawierające opis przebiegu doświadczeń z nimi, zostały zachowane. Osobiście wyznawałem wówczas zapatrywanie, że świat nie jest jeszcze przygotowany do przyjęcia tego posłannictwa. Będąc jednak niezależnym członkiem wspomnianej na wstępie wyprawy, obecnie publikuję moje ówczesne zapiski pod tytułem „Życie i nauka mistrzów Dalekiego Wschodu", pozostawiając przyjęcie lub ich odrzucenie, swobodnemu uznaniu samych czytelników.

Książka ta zawiera opis pierwszego roku doświadczeń i obserwacji, dokonanych w czasie pobytu wśród mistrzów, także niektórych ich przemówień i wykładów, na których stenografowanie wyrazili zgodę. Mistrzowie ci uznają np., że Budda przedstawia drogę ku światłości, lecz podkreślają wyraźnie, że tylko Chrystus jest prawdziwą światłością, czyli poszukiwanym przez nas stanem świadomości, czyli świadomości chrystusowej.

Baird T. Spalding

 

 

***

 

W ostatnich latach ukazało się wiele książek z dziedziny zagadnień duchowych. Zjawisku temu towarzyszy obserwowane od pewnego czasu budzenie się zainteresowania wielkimi nauczycielami ludzkości, i poszukiwanie u nich prawdy. To właśnie skłania mnie do opublikowania wyników doświadczeń, przeprowadzonych podczas wspomnianej już na wstępie ekspedycji naukowej i pobytu wśród mistrzów Dalekiego Wschodu.

W zapisach moich nie będzie mowy o jakimś nowym kulcie religijnym, lecz jedynie zostaną streszczone podstawowe prawdy, na których się opiera nauka mistrzów.

Chcąc jednak uwiarygodnić prawdziwość tych zapisów, potrzeba było prawie tyle czasu, ile go poświęcono na odbycie ekspedycji i całej związanej z tym pracy doświadczalnej, gdyż z uwagi na przebywanie mistrzów na bardzo rozległym terytorium, nasze metafizyczne badania obejmują wielką część Indii, Tybetu, Chin i Persji.

Jak już wspomniałem na wstępie, ekspedycja nasza składała się z jedenastu doświadczonych naukowców, którym większa część życia upłynęła dotychczas na pracy badawczej i dociekaniach naukowych. Nie było więc zwyczajem żadnego z nas przyjmowanie czegokolwiek na wiarę, co by nie zostało sprawdzone i stwierdzone naukowo. Przybyliśmy do Indii nastawieni sceptycznie, powróciliśmy natomiast niejako nawróceni i na tyle głęboko przekonani, że trzech z nas zdecydowało się pozostać wśród mistrzów dotąd, dopóki nie przyswoją sobie całkowicie ich nauki, i nie posiądą możności praktycznego stosowania takiej wiedzy i życia, jakie praktykują mistrzowie.

Świadomie nie podaję tu prawdziwych imion, ponieważ ci, którzy byli przedmiotem naszych badań i pomagali nam przezwyciężać kilkuletnie trudy uciążliwej ekspedycji – nie wyrazili na to zgody. Stąd też w publikowanych obecnie zapiskach ograniczam się jedynie do podania faktów, w opisie chronologicznym, oddając możliwie dosłownie odbyte rozmowy oraz cały przebieg owej ekspedycji.

Jednym z warunków przed przystąpieniem do naszych doświadczeń było wzajemne porozumienie, że dopóki nie zagłębimy się gruntownie w naszej pracy, będziemy początkowo przyjmować wszystkie zaobserwowane fakty, słuchać nauki mistrzów, obserwując ich codzienne życie i nie żądając w związku z tym żadnych wyjaśnień. Mieliśmy po prostu towarzyszyć mistrzom, wiodąc swobodnie swój zwykły tryb życia. Mogliśmy przebywać w ich towarzystwie bez ograniczenia czasu, zadawać dowolne pytania i zgłębiać to, cośmy widzieli, w celu wyrobienia sobie własnego, indywidualnego sądu – i zgodnie z tym ostatecznie kwalifikować obserwowane zjawiska jako fakty bądź też je odrzucać. Nikt nie usiłował w żaden sposób wpłynąć na nasz sąd, ale przeciwnie: stale podkreślano, że jeżeli czujemy, iż nie jesteśmy o czymś całkowicie przekonani, to bynajmniej nie życzą sobie byśmy dawali wiarę temu, co widzimy. Stąd też i ja zamierzam na tym miejscu jedynie przedstawić czytelnikowi owe fakty, i proszę o zaakceptowanie lub odrzucenie ich zgodnie z osobistym poglądem.

Przebywaliśmy w Indiach już około dwóch lat, prowadząc zwykłe naukowe badania, kiedy spotkałem jednego z mistrzów, którego nazywam w tych zapiskach Emilem. Idąc pewnego razu ulicą miasta, stanowiącego podówczas siedzibę naszej ekspedycji, zwróciłem uwagę na tłum, skupiający się z zainteresowaniem wokoło jakiegoś magika czy fakira, którego widok był zresztą w tym kraju całkiem powsze­dnim zjawiskiem. Zatrzymałem się i zauważyłem obok siebie mężczyznę w średnim wieku, należącego jak widać, do zupełnie innej kasty niż wszyscy obecni tam. Człowiek ów spojrzał na mnie i zapytał, czy dawno mieszkam w Indiach. Odpowiedziałem, że około dwóch lat

– A czy pan jest Anglikiem?

– Nie. Amerykaninem – odrzekłem.

Byłem tym bardzo zainteresowany, a zarazem zdziwiony spotkaniem kogoś mówiącego po angielsku. Spytałem wówczas, co myśli o odbywającym się przed nami widowisku.

– O, to całkiem zwykłe zjawisko w Indiach – odpowiedział. Ludzi tych zwą fakirami, magikami lub hipnotyzerami. Zasługują na wszystkie nazwy, lecz przed nimi ukryty jest głęboki duchowy sens – a który odczytują tylko nieliczni – i nie ulega wątpliwości, ze kiedyś wyłoni się z tego dobro. Jest to oczywiście tylko cień tej rzeczy, z której dane zjawisko wynikło. Spowodowało mnóstwo różnych komentarzy i objawień, lecz jak się okazało – nie poznano sedna problemu, gdyż pod tym wszystkim niewątpliwie ukryta jest prawda.

Na tym rozstaliśmy się i w ciągu następnych czterech miesięcy widywałem go tylko sporadycznie. W tym czasie absorbowało nas wszystkich pewne zagadnienie, sprawiające nam spory kłopot. Po kilku dniach, gdy znowu spotkałem Emila, dopytywał się troskliwie o przyczynę moich niepokojów, a potem zaczął mówić o trapiącym nas zagadnieniu. Byłem tym zdumiony, gdyż wiedziałem, że żaden z nas nie rozmawiał na ten temat z nikim poza naszym niewielkim gronem osób uczestniczących w ekspedycji. Emil, jak widać był tak dalece świadom stanu rzeczy, iż wyczułem, że sprawa nasza była mu dokładnie znana. Toteż nie upatrywałem niczego niestosownego w tym, by wspólnie zastanowić się nad nią, i rozmawiałem już z nim o tym otwarcie. Powiedział mi wówczas, że sprawę tę zna w zupełności i postara się nam pomóc. Nim upłynęły dwa dni wszystko się wyjaśniło, a z nękającej nas kwestii nie pozostało ani śladu. Byliśmy wprawdzie bardzo zdziwieni, lecz wkrótce przestało nas to interesować i zupełnie o tym zapomnieliśmy. Później zaczęły wynikać inne problemy, i weszło u mnie w przyzwyczajenie, by dla ich omawiania udawać się zawsze do Emila. I za każdym razem, gdy tylko zostały rozważone wspólnie z nim, wątpliwości nasze natychmiast znikały.

Koledzy moi również spotykali się z Emilem i rozmawiali z nim, lecz ja niewiele im o nim wyjawiałem. W tym czasie przeczytałem sporą liczbę przełożonych z hinduskiego języka książek wybranych w tym celu przez Emila, i byłem głęboko przekonany, że jest jednym z adeptów wiedzy tajemnej. Zainteresowanie moje jego osobą wzrastało z każdym dniem.

Pewnego razu, gdy spacerowaliśmy po polu, Emil wskazał na gołębia krążącego nad naszymi głowami i powiedział, że ptak szuka właśnie jego. Stanął wtedy nieruchomo z wysuniętą dłonią, a już po chwili gołąb usiadł na niej. Jak się okazało ptak spełniał polecenie brata Emila, przebywającego na północy. Współpracujący z Emilem brat nie przybył do miejsca dogodnego do bezpośredniego skomunikowania się z nim, i dlatego wybrał taki właśnie sposób. Później przekonaliśmy się, że mistrzowie mogą porozumiewać się ze sobą momentalnie drogą myślową, co nazywają wykorzystywaniem energii znacznie czulszej niż elektryczność, czy telegraf.

Nagabywany przeze mnie, Emil potwierdził, że potrafi przywoływać do siebie ptaki, a także kierować ich lotem; nawet drzewa i kwiaty chyliły się ku niemu, a dzikie zwierzęta podchodziły doń bez lęku. Pewnego razu np. pogodził dwa szakale, staczające ze sobą walkę nad trupem zabitego i pożeranego przez nie małego zwierzątka. Kiedy podszedł do nich, natychmiast przestały walczyć i z pełnym zaufaniem położyły swe łby na wyciągniętych przez niego dłoniach, a potem już spożywały swój pokarm w zupełnej zgodzie. Emil dał mi nawet potrzymać jedno z tych dzikich zwierząt. Powiedział wówczas do mnie:

– To "ja", które zdolne jest – jak pan widzi – powodować takie rzeczy, nie jest śmiertelne. Jest ono prawdziwe i głębsze: jest właśnie tym, co wy określacie mianem Boga. To Bóg w głębi mnie – Bóg Wszechmocny, działający przeze mnie: tylko On może czynić takie rzeczy. Sam z siebie swym śmiertelnym ja" – nie potrafię nic uczynić. Tylko wtedy, gdy pozbywam się całkowicie swego zewnętrznego Ja" i pozostawiam je za sobą jako przemijające – moje boskie "jam jest" może wyrażać i tworzyć, pozwalając wielkiej miłości boskiej wstąpić we mnie, tak iż mogę wówczas czynić to, co pan widział. Kiedy i wy będziecie potrafili zlewać ze siebie na wszystkie rzeczy boską miłość – wtedy nic nie będzie dla was groźne i żadne zło nie będzie miało do was dostępu.

W ciągu tego czasu Emil pouczał mnie każdego dnia. Nierzadko zjawiał się nagle w moim pokoju nawet wówczas, gdy mając zamiar udać się na spoczynek najdokładniej zamykałem drzwi. Z początku jego niespodziewane wizyty niepokoiły mnie, lecz wkrótce zrozumiałem, że było to dla niego rzeczą całkiem zwykłą. Przyzwyczaiłem się później do jego sposobu odwiedzin i nie zamykałem już drzwi, by mógł swobodnie wchodzić i wychodzić, kiedy zechce. Zauważyłem, że taki dowód zaufania był przez Emila aprobowany. Nie mogłem jeszcze tylko zrozumieć ani przyswoić sobie wszystkich jego nauk, tak samo jak nie byłem jeszcze w tym czasie zdolny do przyswojenia wszystkiego, co widziałem podczas pobytu na Wschodzie. Potrzebne były całe lata rozmyślań, by uświadomić sobie głęboki duchowy sens życia tych ludzi. Nie pysznią się swą pracą, lecz wykonują ją z dziecinną radością i prostotą. Znając dogłębnie ochraniającą moc miłości stosują ją wytrwale, tak że cała przyroda kocha ich i przyjaźni się z nimi. Tysiące zwykłych ludzi ginie corocznie, np. od żądeł żmij i pazurów dzikich zwierząt, a tymczasem mistrzowie tak dalece rozwinęli w sobie moc miłości, że zarówno żmije, jak i inne dzikie zwierzęta nie czynią im żadnej krzywdy. Czasami mistrzowie przebywają w najbardziej niedostępnych dżunglach, a niekiedy nawet pozostawiają swoje ciała w pobliżu wsi, by w ten sposób chronić wsie od napaści dzikich zwierząt – wówczas żadna krzywda nie może spotkać ani wsi, ani też pozostawionych na straży ciał. Jeżeli zachodzi potrzeba przechodzą swobodnie po wodzie lub przez największy ogień, podróżują niewidzialnie i czynią wiele innych rzeczy, na które zwykliśmy patrzeć jak na prawdziwe cuda, dostępne tylko tym, którzy – według powszechnego sądu – posiadają w pewnym stopniu nadprzyrodzoną moc.

Uderza podobieństwo codziennego trybu życia i nauki mistrzów do życia Jezusa z Nazaretu. Uważa się np. za rzecz niemożliwą uzyskiwanie codziennego pożywienia wprost z kosmicznej przestrzeni, przezwyciężenie śmierci i czynienie rozlicznych, tak zwanych cudów, jakich dokonał Jezus, przebywając na Ziemi. Mistrzowie zaś dają dowód, że wszystko to stanowi ich powszednie życie. Oto we wszystkie niezbędne dla codziennych potrzeb środki, łącznie z pożywieniem, odzieżą i pieniędzmi zaopatrują się wprost z przestrzeni, a śmierć przezwyciężyli tak skutecznie, że wielu z nich żyje już ponad pięćset lat, co zresztą potwierdzają także ich dokumenty. W Indiach istnieje stosunkowo niewielu mistrzów, wszystkie zaś tamtejsze kulty są wyraźnymi odgałęzieniami ich nauki. Liczba mistrzów jest tak dalece ograniczona, że tylko bardzo nieliczni mogą zostać dopuszczeni, aby obcować z nimi w ich widzialnej postaci – natomiast w świecie niewidzialnym mogą oni dosięgać niemal nieograniczonej liczby, a wielkie dzieło ich życia polega na przenikaniu i niewidzialnym pomaganiu tym wszystkim, którzy gotowi są do przyjęcia ich nauki.

Otrzymane od Emila nauki stały się niejako podwaliną tej badawczej pracy, którą przedsięwzięliśmy w wiele lat później, czyli podczas trzeciej naszej wyprawy do Indii. Wówczas już bez przerwy żyliśmy z mistrzami w ciągu trzech i pół roku, podróżując z nimi przez całe Indie, Tybet, Chiny i Persję, obserwując przy tym ich codzienne życie, i pracę.

***

Nieliczna grupa naszej ekspedycji, przedsięwziętej w celu badań metafizycznych, zebrała się w Potalu, jako punkcie odprawy. Była to niewielka wieś położona na odległej prowincji w Północnych Indiach. Napisałem do Emila, zawiadamiając go o przyjeździe, lecz nie wspomniałem ani o celu naszej podróży, ani też o liczebności członków ekspedycji. Ku wielkiemu jednak naszemu zdziwieniu zastaliśmy wszystko przygotowane dla całej grupy, a Emil i jego współtowarzysze znali doskonale wszystkie nasze plany. W czasie pobytu naszego w Południowych Indiach Emil wyświadczył nam wprost nieprawdopodobne usługi, natomiast usług i pomocy doznanych od niego tym razem nie dałoby się po prostu opisać. Jemu i tym przedziwnym Duszom, z którymi spotykaliśmy się w czasie ekspedycji, przypisuję powodzenie całej naszej wyprawy. Do Potalu przybyliśmy późnym wieczorem 22 grudnia 1894 roku i dowiedzieliśmy się, że w dalszą podróż mamy wyruszyć rano w sam dzień Bożego Narodzenia. Podróż ta stała się najpamiętniejszą ze wszystkich wypraw całego naszego życia. Nigdy nie zapomnę tych słów, z jakimi Emil zwrócił się do nas tego ranka. Były one wypowie­dziane przepięknym angielskim językiem, mimo iż mówca ani nie otrzymał angielskiego wychowania, ani też nie wyjeżdżał poza granice Dalekiego Wschodu. Słowa Emila były następujące:

– Dziś mamy dzień Bożego Narodzenia. Dla was oznacza to dzień, w którym się narodził Jezus z Nazaretu, czyli Chrystus. W chwili tej zapewne przychodzi wam na myśl, że został posłany na Ziemię, by odkupić ludzkość z grzechów – a więc dla was Jezus uosabia wielkiego pośrednika pomiędzy wami a Bogiem. Stąd też wzywacie zazwyczaj Jezusa jako owego pośrednika pomiędzy wami a waszym Bogiem, którego uważacie za Boga groźnego i zagniewanego, przebywającego w miejscu zwanym przez was niebem, usytuowanym nie wiadomo gdzie – aczkolwiek myślę, że to tylko w świadomości ludzkiej mniemacie, że możecie mieć dostęp do Boga tylko za pośrednictwem Jego mniej surowego, ale wielkiego, szlachetnego i bardziej kochającego syna. Nazywacie go błogosławionym, i przyjście jego na świat obchodzicie właśnie dziś.

Dla nas dzień ten ma daleko większe znaczenie: oznacza, nie tylko przyjście na świat Jezusa Chrystusa, lecz symbolizuje zarazem narodziny Chrystusa w każdej ludzkiej świadomości. Dzień Bożego Narodzenia oznacza dla nas narodzenie się wielkiego mistrza oswobodziciela ludzkości z materialnych więzów i ograniczeń. W naszym rozumieniu ta wielka dusza przyszła na Ziemię po to, by pokazać nam pełniej drogę do rzeczywistego Boga – jedynego, wszechmocnego i wszechwiedzącego – by pokazać nam, że Bóg jest wszechmądrością, wszechdobrocią, wszystką prawdą i wszystkim we wszystkim. Wielki ten mistrz, który w dniu dzisiejszym przyszedł na świat, został posłany w tym celu, by jak najpełniej dowieść nam, iż Bóg nie tylko nie przebywa gdzieś poza nami, lecz że właśnie przebywa z nami i w nas; że nigdy nie był i nie może być oddzielony od nas lub od któregokolwiek ze Swych stworzeń; że jest zawsze sprawiedliwym i kochającym Ojcem. Jest On wszystkim; wie o każdej rzeczy, wie wszystko i Sam jest całą Prawdą. Gdybym nawet posiadł zrozumienie wszystkich ludzi, także wtedy byłoby ponad moje siły wyrażenie wam choćby w skromnej mierze tego wszystkiego, co te święte narodziny oznaczają dla nas.

Żywimy przekonanie i mamy nadzieję, że wraz z nami zrozumiecie, iż ten wielki mistrz przyszedł do nas po to, byśmy mogli mieć pełniejsze rozumienie życia tu na Ziemi, że wszystkie śmiertelne ograniczenia zostały stworzone przez człowieka, i nie mogą być inaczej tłumaczone. Wierzymy niezłomnie, że ten największy ze wszystkich nauczycieli przyszedł po to, by pełniej dowieść nam, iż Chrystus przebywający w nim, przez którego czynił owe wszechpotężne dzieła – jest tym samym Chrystusem, przebywającym w nas – we mnie i w całej ludzkości; że stosując jego nauki możemy również czynić to, co czynił on, i większe jeszcze dzieła. Wierzymy, że Chrystus przyszedł po to, by pokazać nam, że jedynie Bóg jest wielką i jedyną przyczyną wszystkich rzeczy – że jest On Wszystkością.

Słyszeliście, być może o tym, że utrzymujemy, iż pierwsze nauki Jezus uzyskał pośród nas. Możliwe, iż niektórzy z was wierzą w to. Niech i tak będzie. Czyż zresztą, nie wszystko jedno, czy przyszedł z naszej sfery, czy też jako bezpośrednie objawienie Boga – jedynego źródła wszystkich rzeczywiście istniejących rzeczy? Jeśli bowiem idea umysłu Boga została przyswojona przez jednego człowieka i przejawiona przez niego drogą wypowiedzianego słowa, to czyż nie mogą poszczególni lub wszyscy ludzie przyswoić znowu tej myśli z wszechświata? Z tego, iż jeden przyswoił sobie daną ideę i wyjawił ją innym wynika, że stanowi ona jego nieodłączną własność – albowiem gdyby ją przyswoił i zatrzymał, to skądże mogłaby być znowu otrzymana? Lecz by jednak móc otrzymać więcej, musimy oddawać nieustannie to, cośmy sami posiedli. Gdybyśmy zatrzymali dla siebie to, co dajemy, wówczas nastąpił by zastój i stalibyśmy się podobni do koła poruszanego przez wodę, które nagle samowolnie zaczyna zatrzymywać spadający nań strumień, stając się wkrótce obezwładnione przez tę samą unieruchomioną wodę. Tylko wówczas, gdy woda może bez przeszkód przepływać przez koło, ma znaczenie dla wytwarzania siły poruszającej koło. To samo dzieje się z człowiekiem. Kiedy obcuje z ideami Boga musi wysyłać je od siebie, by inni mogli z nich korzystać; musi pozwolić wszystkim czynić to, co sam czyni, by wszyscy mogli wzrastać i się rozwijać.

Według mego zdania wszystko przyszło do Jezusa jako bezpośrednie objawienie od Boga, tak jak niewątpliwie przyszło i do wszystkich naszych wielkich nauczycieli. Albowiem – czyż nie pochodzi wszystko od Boga? I to, co potrafi jedna ludzka istota, potrafią także wszyscy. Wiemy, że nadejdzie czas, kiedy się przekonacie, iż Bóg gotów jest i pragnie objawić Siebie wszystkim ludziom, tak jak objawił się Jezusowi i innym. Wszystko, co powinniśmy czynić, to pragnąć Go przyjąć. Wierzymy czystością serca, że wszyscy ludzie zostali stworzeni jednakowymi i stanowią jedność człowieczeństwa; że owe potężne dzieła czynione przez Jezusa mogą być i będą czynione przez wszystkich. Przekonacie się także, że w dziełach tych nie ma nic tajemniczego.

Tajemniczość zawarta jest tylko w śmiertelnym ludzkim pojęciu o nich. Rozumiemy doskonale, że przybyliście do nas z umysłami mniej lub bardziej nastawionymi sceptycznie. Żywimy nadzieję, że pozostaniecie tu, by widzieć nas takimi, jakimi jesteśmy w rzeczywistości. Co się zaś tyczy naszej pracy i osiągniętych wyników, to pozostawiamy wam całkowitą swobodę – aprobowania lub odrzucenia ich, według waszego uznania.

***

Wyruszyliśmy do Asmah – jeszcze mniejszej wioski, oddalonej około dziewięćdziesiąt mil. Emil wyznaczył dwóch młodych mężczyzn, mających towarzyszyć nam w podróży. Obaj prezentowali się jako wybitnie piękne hinduskie typy. Im powierzono pieczę nad całą naszą wyprawą. Dzięki absolutnej swobodzie i zrównoważeniu, z jakim wypełniali swoje zadania, ekspedycja ta przewyższała swoją doskonałą organizacją wszystkie nasze poprzednie wyprawy. Dla łatwiejszego odróżnienia będę ich nazywał w dalszym ciągu Jastem (czyt. Dżastem) i Neprow'em (czyt. Niprowem). Emil był jednym z tych, którzy przyjęli nas i troszczyli się o nas w tej wsi, skąd wyruszyliśmy. Był też znacznie starszy od tamtych dwóch. Dżast stanowił niejako władzę wykonawczą w naszej wyprawie, podczas gdy Niprow był jego pomocnikiem i czuwał nad prawidłowością wykonywania wszystkich poleceń.

Odprawiając nas, Emil udzielił nam kilku wskazówek i powiedział:

– Wyruszycie w drogę z tymi dwoma mężczyznami – Dżastem i Niprowem – którzy będą wam towarzyszyć. Ja zatrzymam się tutaj przez pewien czas, gdyż do następnego punktu postoju, odległego około dziewięćdziesięciu mil, podróż wasza potrwa około pięciu dni. Nie potrzebuję tyle czasu na przebycie tej odległości i się zjawię tam, by was powitać. Chciałbym jednak prosić was o pozostawienie tutaj jednego z członków waszej grupy w celu czynienia obserwacji i notowania, jeżeli się zdarzy cokolwiek interesującego was. W ten sposób zaoszczędzimy czas, a wasz współtowarzysz będzie mógł się połączyć z ekspedycją po dziesięciu dniach.

Wyraziliśmy zgodę i wyruszyliśmy ze wsi w towarzystwie Dżasta i Niprowa, których pieczy powierzona została cała wyprawa i, muszę przyznać, że niepodobna nawet wyobrazić sobie bardziej doskonałej organizacji wyprawy. Każdy jej szczegół był doprowadzony do perfekcji i zgodności z ogólną Unią, z rytmem i harmonią muzyczną, i stan taki utrzymywany był w ciągu całej naszej wyprawy, trwającej trzy i pół roku.

Wypadałoby mi tu choć parę słów wtrącić o wrażeniach, jakie na mnie wywarli Dżast i Niprow. Pierwszy z nich – to typ pięknego, czarującego swą równowagą, a jednocześnie energicznego i o prawym charakterze młodego Hindusa. Każde polecenie wydawał prawie monotonnym głosem, a było spełniane z precyzją i w tempie budzącymi podziw. Od chwili wyruszenia w drogę obserwowaliśmy ten wyjątkowo piękny charakter, wiele rozmawiając na ten temat Nie mniejszy podziw swym charakterem budził w nas także Niprow, który wszędzie i zawsze był obecny, radosny, świeży i skoncentrowany, a jednocześnie nadzwyczaj czynny, choć niezmiennie spokojny, a każdy jego ruch zdawał się być przemyślany i precyzyjny. Szczególnie podziwialiśmy jego niezwykłą zdolność szybkiego obmyślania i realizowania różnych rozwiązań występujących w podróży chwilowych trudności, co również było częstym tematem rozmów członków ekspedycji. Obserwując ten stan rzeczy kierownik nasz powiedział pewnego razu: „Ci dwaj młodzi ludzie po prostu zdumiewają swoimi charakterami i mądrością; wielka to rzecz znaleźć podobnych pomocników, umiejących tak cudownie myśleć i działać".

Do wskazanej wsi przybyliśmy piątego dnia około godziny czwartej po południu i zastaliśmy już tam witającego nas Emila, zgodnie z jego obietnicą. Możecie wyobrazić sobie nasze zdumienie, kiedy – trwając w przeświadczeniu, że przybyliśmy jedyną dostępną drogą, posługując się istniejącym w tych stronach najszybszym środkiem lokomocji (chyba za wyjątkiem kurierów podróżujących rozstawnymi końmi, i jadących dniem i nocą) – zastajemy człowieka starszego, niezdolnego (jak nam się wydawało) do odbycia dziewięćdziesięciomilowej podróży, w krótszym niż my czasie. Pomimo to był już tutaj i oczekiwał nas. Nic też dziwnego, że wszyscy zasypaliśmy go pytaniami, prosząc o objaśnienie, w jaki sposób zdołał nas wyprzedzić.

Odpowiedź Emila była następująca: „Powiedziałem wam przy odjeździe, że będę tutaj, by was przywitać – i oto, jestem. Pragnąłbym przy tym zwrócić waszą uwagę na fakt, że człowiek w swym rzeczywistym królestwie jest nieograniczony w swych możliwościach, nie istnieją też dla niego granice czasu ani przestrzeni. Dla tego, kto poznał samego siebie, zbyteczny jest ciężki pięciodniowy trud podróży, by przebyć dziewięćdziesięciomilową odległość. Każdy człowiek w swym wrodzonym stanie i naturalnej postaci może momentalnie przenieść się na dowolną odległość. Minutę temu byłem jeszcze w tej wsi, z której wyjechaliście pięć dni temu. To, na co tam patrzyliście jako na moje ciało, wciąż jeszcze tam spoczywa. Towarzysz wasz, którego zostawiliście w tej wsi, powie wam, że kilka minut przed godziną czwartą mówiłem do niego, iż chcę was przywitać, gdyż przybędziecie tutaj o tym czasie. Ciało moje wciąż jeszcze pozostaje tam, a towarzysz wasz widzi je, tyle że trwa ono w bezruchu. Uczyniłem to po prostu dlatego, aby przekonać was, że posiadamy zdolność pozostawiania swych ci...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin